Zebrałam się na odwagę i
wybrałam się do Teevine, gdzie Brangien pałała chęcią zaduszenia mnie.
Niestety mocno się zawiodłam, bo tylko mnie uścisnęła, ale wypytywania
sobie nie darowała.
- Dlaczego nie zapytasz własnego brata? - zachichotałam, machając do
Tenariego, który oczywiście pognał gdzieś z Tileyem. - Informacje z
pierwszej ręki są chyba bardziej wiarygodne?
- Bo on mnie najpierw podpuszcza, a potem się wykręca - prychnęła
Brangien. - Chodź, może ty coś z niego wyciągniesz. A może z obu.
Znalazłyśmy ich w leśnym saloniku. Kaede leżał na dywanie, wpatrzony w
sufit, a Geddwyn siedział przy pianinie i uderzał w klawisze tak mocno,
jaby chciał roztrzaskać cały instrument. Na nasz widok przestał grać i
uśmiechnął się ciepło.
- Dobrze, że jesteś - mruknął Kaede. - Zabierz mnie do swojej herbaciarni.
- Poważnie? - wykrztusiłam.
- A co, mam powtórzyć?! - rzucił bardziej agresywnym tonem. - Nie zamierzam dłużej przebywać pod jednym dachem z tym tam!
- Ranisz moje serce - westchnął "ten tam". - Ja ci tylko daję dobre rady.
Rudowłosy zacisnął dłonie w pięści i jednym skokiem znalazł się na
nogach. Mimo tak chłodnego koloru jego oczy zdawały się żarzyć dziwnym
ogniem.
- Możesz sobie wsadzić te swoje dobre rady!! - wrzasnął, ale duch wody
spokojnie ujął jego rękę, a następnie błyskawicznie wykręcił. Kaede znów
znalazł się na dywanie.
Czasami zapominam na ile stać Geddwyna. Łatwo zapomnieć.
- Więcej samokontroli, mój młody uczniu - rzekł gosem niemalże uduchowionym.
Kaede tylko syknął i spróbował wyrwać rękę. Bez rezultatu.
- Daj mu wreszcie spokój - zwróciła się Brangien do brata. - A ty,
Kaede, też dobry jesteś. Geddwyn stara się okazać ci zrozumienie, a ty
tylko na niego warczysz.
Z trudem stłumiłam chichot. Dopiero co sama na niego narzekała...
Kaede podniósł się z trudem i przeniósł na nią wzrok, a potem na mnie. Ze zdziwieniem i z uwagą.
- Ktoś, kto sam nigdy nie płonął, nie da rady zrozumieć - warknął.
Na te słowa Geddwyn odwrócił wzrok i zaczął brzdąkać na pianinie jedną ręką.
- Co masz na myśli? - zdziwiła się Brangien.
Rudowłosy ściągnął brwi (jeszcze bardziej) i już miał coś odpowiedzieć,
ale drzwi otworzyły się gwałtownie i do saloniku wpadł Tiley.
- A więc tu się ukrywasz, taaak?! - zawołał.
- Nigdzie się nie ukrywam - wycedził Kaede, przeszywając go spojrzeniem.
Duch powietrza popatrzył na niego, potem na Geddwyna... I ryknął śmiechem.
- Natychmiast się zamknij!! - zareagował rudowłosy. - Bo wepchnę ci ten śmiech z powrotem do gardła, żebyś się udławił!
- Czy to wyzwanie? - Tiley przestał się śmiać i zrobił zawadiacką minę. -
Bo wiesz, czekałem aż się w końcu wyśpisz. Żeby nie było, że dokopałem
ci, boś zmęczony...
- W życiu byś mi nie dokopał - odparował Kaede ze swoim charakterystycznym uśmiechem.
- A zakład? - duch powietrza odwzajemnił uśmiech i na moment zapadła taka gęsta i pełna napięcia cisza...
- Dobra, mały, idź się bawić - Geddwyn zwolnił uścisk i uśmiechnął się szeroko.
Obaj przeciwnicy spiorunowali się wzrokiem i wypadli z pokoju, prosto do Komnaty Wichrów.
Nie odmówiłam sobie przyjemności popatrzenia na pojedynek. Geddwyn też
nie, choć większość czasu przesiedział ze spojrzeniem utkwionym w
kartce, szkicując coś. Ale wciąż się uśmiechał.
To był pierwszy raz - od Ha'OHany - kiedy widziałam Kaede w walce i
odniosłam wrażenie, że od tamtej pory stał się jeszcze szybszy, a jego
ruchy pewniejsze. Ale jeszcze bardziej rzuciło mi się w oczy, że zniknął
gdzieś ten jego wyraz zawziętości... Nie, źle. Zawziętość była,
pragnienie zwycięstwa też pozostało niezmienne, ale mimo wszystko było
mu jakby... Lżej. Jakby dotarło do niego na dobre, że walka może być
przyjemnością, a nie tylko sposobem na życie.
...Dziwne, że akurat ja się z tego cieszę. Przecież sama walczę tylko gdy nie mam innego wyjścia...
A jednak potrafię odkryć w tym przyjemność.
Ani Kaede, ani Tiley, nie używali mocy.
Pojedynek zakończył się remisem, bo Brangien straciła cierpliwość i się wtrąciła. Protestowali, ale na nic się to nie zddało.
Po wyciągnięciu Tenariego ze spiżarni wpadłam jeszcze po Nindë. Nadal
była w strefie letniej, brykając razem z El Fuego i Selanią, klaczą
Artena. Ona też protestowała.
- Ja tu sobie zostanę - parsknęła. - Tutaj mi dobrze. Mam co jeść, mam
zapewnioną uwagę otoczenia i nikt mi nie każe wozić po nocach tego
narwańca.
- Aha. No to dobrze - posłałam jej szeroki uśmiech. - Miłej zabawy.
- Poważnie?! - zbaraniała. Chyba oczekiwała innej reakcji.
- No pewnie - uśmiechnęłam się jeszcze serdeczniej. - W końcu należy ci się coś od życia.
- Nie podoba mi się twój uśmiech - stwierdziła nieufnie. Właściwie jej
się nie dziwię. Mnóstwo razy go widziałam na twarzy Xelli-Mediny i też
mi się nie podobał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz