That's pretty far
When you think of where we've been
No going back
I'm fading out
All that has faded me within
You're by my side
Now everything's fine
I can't believe
You found me
When no one else was lookin'
How did you know just where I would be?
Yeah, you broke through
All of my confusion
The ups and the downs
And you still didn't leave
I guess that you saw what nobody could see
You found me, you found me
And I was hiding
'Til you came along
And showed me where I belong...
K. Clarkson
Właściwie dziwnie się czuję, tak prędko domykając poprzednie wątki. Ale cóż, same się tak nagle zakończyły, nie moja wina. Przyjęcie było, owszem, ale nie zdążyłam się nacieszyć znalezioną w szafie suknią, bo musiałam szukać Enrith, która najwyraźniej zgubiła się gdzieś w zameczku. Znaleźć jej też nie zdążyłam, bo ktoś wpuścił do sali coś... Pachnącego jak tanie kwiatowe perfumy. I usypiającego.
Obudziłyśmy się już w Eskalocie, to znaczy ja i Sheril, bo Enrith z nami nie było. I nie mamy pojęcia, co się z nami działo podczas tej przerwy w życiorysie, ale byłyśmy całe i zdrowe, a to jest najistotniejsze. Sheril zapewniła, że zrobi co w jej mocy by odnaleźć Enrith, lecz tak naprawdę jestem o nią spokojna. Z tego, co mi opowiadała o swoich przygodach, wynika, że ma niesamowite szczęście... Poza tym należy do tych osób, które pojawiają się i znikają równie niespodziewanie.
Coś zostało w tyle i czuję się jakby zdarzyło się dawno temu. A jednak nie wszystkie sprawy zostały załatwione...
Przychodzi taki moment, kiedy opowieść - a przynajmniej pewna jej część - dobiega kresu. Najczęściej potrafię wyczuć taki moment, jednak staram się nie ingerować w zakończenia jeśli sama nie biorę bezpośredniego udziału w opowieści. Chyba, że chodzi o kogoś znajomego i istotnego - wtedy granica między fabułą a życiem się zaciera (co nie zmienia faktu, że już dawno miałam tę granicę zburzyć). Dlatego do życzeń urodzinowych dla Vanny dopisałam prośbę o wysłanie z Rozdroża któregoś z koni.
Kiedy tylko wiadomość pomknęła do kuzynki, ja również wstałam żeby pójść do Nindë, ale wtedy okazało się, że nie tylko ja wyczuwam pewne szczególne chwile - w lustrze ukazała się dość niewyraźna, ale zdenerwowana twarz Sei'Hyô.
- Co się dzieje? - zapytał natarczywie. - Co się dzieje z Kaede, Jasnooka?
- Czy zawsze nazywasz ludzi tylko tymi imionami, które sam im nadajesz? - burknęłam, nie ciesząc się, że się wtrącił.
- Nigdy nie rozumiem twoich myśli - poskarżył się.
- A ja twoich słów - odparowałam. - Co niby ma się dziać z Kaede?
- Być może to, że dzielimy moc, sprawia, że coś od niego wyczuwam... - westchnął Hyô. - Coś niedobrego.
- I to wszystko? - prychnęłam. - Wiesz, Kaede jest już dużym chłopcem i powinien wiedzieć, w co się pakuje. Domyślam się, że Tomine też w tej chwili wychodzi z siebie ze zdenerwowania?
- Nic jej nie powiedziałem - zamrugał ze zdziwieniem.
- Więc ja też nie powiem Kaede o twojej nadopiekuńczości - ucięłam.
Przez chwilę patrzył na mnie nic nie rozumiejąc.
- A miałem cię za całkiem inną osobę, Jasnooka - oznajmił wreszcie dramatycznym tonem i zniknął.
Odetchnęłam z ulgą, że mam go z głowy i, mogąc wreszcie dać upust własnemu zdenerwowaniu - choć prawdę mówiąc, więcej w tym było ekscytacji - i pobiegłam obudzić Pokrzywę.
- Słuchaj, to, że ty nie śypiasz do północy, nie znaczy, że ja... - wymamrotała, gdy założyłam jej siodło i ogłowie, i wyciągnęłam na parking. Nie zdążyłam jeszcze niczego wyjaśnić, kiedy nagle obok nas pojawił się Rob Roy.
- Co się właściwie dzieje? - zapytał zgryźliwym tonem. - Vanny kazała mi tu gnać co koń wyskoczy, że się tak wyrażę.
- Sama chciałabym wiedzieć - prychnęła Nindë.
- A co ma się dziać? - wzruszyłam ramionami. - Parę osób będzie potrzebowało podwiezienia.
- Skąd? - chciał wiedzieć Roy.
Podeszłam i zajrzałam mu w oczy.
- Z miejsca, do którego prowadzi trudna droga - powiedziałam. - W którym prastara moc próbuje się właśnie uwolnić i rozpętać Chaos.
- Jakie to kuszące - usłyszałam wielce uradowany głos mojej klaczy. - A konkretnie?
- Sama nic więcej nie wiem - westchnęłam.
- No dobra. Jakoś się znajdzie - Rob Roy potrząsnął grzywą i spojrzał na Pokrzywę. - Jak się boisz, to wiesz, sam sobie poradzę.
Taka jawna obelga od razu ją rozbudziła.
- Chyba śnisz!
Nawet gdybym chciała spać, i tak by mi się to nie udało, dlatego tylko leżałam na łóżku i czekałam nie wiadomo na co... Wreszcie się doczekałam. Jakoś o północy dotarła do mnie wiadomość z Teevine:
Chłopaki już u nas, zasnęli jak zabici, a Maeve nie wiedzieć czemu załamuje nad nimi ręce. Twój koń siedzi w letniej i mówi, że tam zostaje - chyba się na Ciebie wścieka. Czy coś mnie, jak zwykle, ominęło? Przyjedź a zaduszę - Brangien.
Ten list sprawił mi pewną ulgę, acz jeszcze nie całkowitą. W końcu Kaede i Geddwyn nie wyjechali w tę podróż żeby wrócić z pustymi rękami... Chyba wyślę do Vanny kolejną depeszę, z pytaniem czy przypadkiem pewna rozdrożańska zguba się nie znalazła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz