Rozkosznie bezczynny był
ostatni tydzień, muszę przyznać. A teraz leżę zwinięta w kłębek na łóżku
i pogrążam się w jeszcze większej bezczynności. A może wegetacji,
zależy jak na to patrzeć...
W każdym razie nie jestem zdolna zmusić się do niczego produktywnego,
może poza zrobieniem sobie herbaty. Ale napisać coś, pomyśleć trochę o
światach, o opowieściach...
O ledwo zaczętych sprawach, których nie mam ochoty dalej ciągnąć...
A przecież coś we mnie woła, by dowiedzieć się więcej. O Devnie z
samozapełniającymi się pergaminami i "monopolem na prawdę", o Geinie,
który wiecznie skrywa twarz pod kapturem, o Eydís, kobiecie z parasolką,
którą już raz spotkałam... Wyraźnie nachodzi mnie chęć by sobie trochę
pokronikować. A z drugiej strony... Jeszcze nie czuję się na to gotowa.
Poza tym martwię się o Kaede i Geddwyna. Dopiero teraz, gdy to piszę, uświadamiam sobie jak bardzo.
I już tęsknię. Ale to się samo przez się rozumie.
- Nie martw się - odebrałam myśl Tenariego. - Przecież nie pojechał na zawsze.
- Co takiego? - spojrzałam na niego nieprzytomnie. Jego myśl skutecznie zakłóciła moje, niekoniecznie mądre.
- Ciocia Vanny tak mi mówiła - położył sie obok, zwrócony do mnie twarzą. - Wtedy kiedy z nią jeździłem, bo tak długo nie wracałaś. I miała rację.
- A ty doszedłeś do wniosku, że teraz ja potrzebuję takiego wsparcia? -
roześmiałam się cicho i pacnęłam go palcem w nos. Prędko przysunął się
bliżej i odwzajemnił się tym samym. Oczywiście skończyło się na
łaskotaniu, a potem przybiegła zdezorientowana Strel i nie wiedziała,
kogo z nas powinna bronić, a na kogo fukać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz