Przeziębiłam się, czym ja
sobie na to zasłużyłam?! Wystarczył jeden mały deszczyk i podmuch wiatru
żeby... Ech, nie będę narzekać - skoro już mi się nie kręci w głowie i
mogę pisać, to znaczy, że do pojutrza się zdążę pozbierać.
Zajmowałam się mianowicie Ivy kilka dni temu. Choć właściwie więcej
roboty wykonał pod tym względem Tenari, ja natomiast zrobiłam jedyną
rzecz, jaka mogła zapobiec przewróceniu herbaciarni do góry nogami -
przynajmniej tak uznałam, bo dzieciaki naprawdę szalały... Zabrałam je w
plener, na wycieczkę. Konną.
Co prawda Nindë nie była zachwycona, kiedy Ivy chwyciła ją za uszy i
próbowała nimi kręcić jak kierownicą, ale nie ma się co czepiać
szczegółów. Nikt nie zrobił sobie krzywdy, a ja mogłam przejść się po
lesie i poczuć w powietrzu zapach jesiennych liści. Co roku na nowo
przyzwyczajam się do jesieni i co roku jest to tak samo fascynujące.
Dopóki jesień nie staje się niechlujną, zabłoconą jędzą, której cieknie z nosa.
O tak, było wesoło, nawet kiedy nadszedł deszcz. Jak już wspominałam -
lekki i przyjemny. Co mogę poradzić, że to nie przekonało dzieciaków do
powrotu do domu? Mnie też nie przekonało...
Później Vanny opowiadała, że tam, gdzie sama w tym czasie była,
rozpętała się straszliwa burza. Z takich, o jakich Lex zawsze mawia, że
chyba Patron Błyskawic wyruszył się mścić, bo ktoś mu podpadł...
To chyba z tremy przed tą podróżą, którą na mnie wymógł, zaczęłam o nim myśleć. Nota bene, Sheril przysłała mi wiadomość zawierającą tylko jedno słowo: Dlaczego?
Nie mam pojęcia, jak jej odpowiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz