Wielce kochana Kropelko
Rosy, wybacz mi to nawet jak na mnie paskudne pismo, ale właśnie jadę
dyliżansem po zakrętach i trzęsie. Piszę żebyś się nie martwiła, bo
jeszcze żyjemy. Szczegół, że coraz bardziej wplątujemy się w coś na oko
paskudnego i najchętniej wlałbym małemu za to, że nas w to pcha, ale
ostatnio przeżywa jakiś kryzys osobowości, więc może mu daruję. Ma taką
chandrę, że najczęściej zamyka się na klucz w pokoju, żeby mnie nie
trzęsło (!?!). Ta miła pani, u której wynajmujemy kwaterę, nawet się
cieszy, że nie musi go oglądać, bo uważa, że jakiś dziwny jest...
Ciekawe dlaczego. Miałem jej postawić lody, żeby sobie odreagowała, ale
po tym jak zobaczyła seans terapeutyczny w moim wykonaniu, chyba
zmieniła zdanie. Swoją drogą jedzenie lodów w tak zimnym miejscu to
jakiś masochizm. I, i nigdy nie kupuj sobie żadnego sakramenckiego...
znaczy, serenckiego amuletu z runami, one są ZŁE, zawsze to powtarzałem i
nikt mi nie wierzył, teraz mam dowód. Ale wszystko opowiem gdy już
wrócimy (i będziemy dalej żyli). PozdrawiaMY, ściskaMY i całujeMY - T.
N. I. Geddwyn.
- Ależ on bazgroli - Enrith uparcie zaglądała mi przez ramię. - Prawie
tak nieczytelnie jak ja. Słuchaj, dlaczego oni tak ciągle podróżują?
- Bo Kaede jest na szkoleniu.. W pewnym sensie - zachichotałam. - Trochę
tak jak ty uczyłabyś się u mnie, gdybyś nie... zrezygnowała.
- To jakaś reguła, że ogniści są oddawani na naukę wodnym? - nie ustawała w pytaniach.
- Właściwie nie - mruknęłam. - Ale Geddwyn miał ochotę sobie pobyć despotycznym mentorem dla swego ognistego przeciwieństwa.
- A ty też byś była despotyczną mentorką dla mnie?
- Przekonałabyś się, gdybyś wtedy została, zamiast wskakiwać w
niedokończony portal - puściłam do niej oko. - Vylette twierdziła, że
byłam trochę despotyczna... Ale cóż, teraz sama taka jest.
Poruszenie tego tematu było bardzo lekkomyślne i po sekundzie
uświadomiłam sobie, że zaraz nastąpi grad pytań o Vylette i jej naukę u
mnie... Niestety się nie myliłam. A myślałam, że będę mogła się
spokojnie pozastanawiać nad tym diabelnym listem...
Enrith z rozbawieniem i fascynacją słuchała mojego opowiadania i nawet
rzadko przerywała. Kiedy skończyłam, wyglądała na zmartwioną, że tyle ją
ominęło... Ale potem sama zaczęła opowiadać o swoich perypetiach. Byłam
pod wrażeniem ile miejsc zdążyła zaliczyć przez te trzy lata i z ilu ją
wyproszono. Najbardziej się uśmiałam gdy zdradziła mi, jak wysadziła
niechcący w powietrze "jakiś, zdaje się, ważny budynek" w pewnym
wysokotechnicznym świecie i została poddana programowi
resocjalizacyjnemu - tyle że ktoś się pomylił i zakodował jej program do
nauki fechtunku. Trzeba o tym szepnąć Artenowi, przestanie się dziwić,
że jej tak dobrze idzie machanie szpadą...
Aż wreszcie doszła do spotkania Kaede i Geddwyna. Do ostatnich wydarzeń.
Do chłopaka, który teraz śpi w krysztale w Komnacie Fal.
- Myślisz, że on naprawdę jest już całkiem pusty w środku? - zapytała jakimś takim płaczliwym tonem.
- Dlaczego tak się tym martwisz? - odpowiedziałam pytaniem. - Nawet go nie znasz, nie masz pojęcia, kim był...
- I co z tego?! - zaperzyła się. - Czasem tak jest, że widzi się
człowieka pierwszy raz w życiu, może tylko przez chwilę, a jednak czuje
się jakieś przyciąganie, wiesz?!
Słuchając jej, nie mogłam nie pomyśleć o niedawnym zachowaniu Kaede.
Ani nie cofnąć się myślami dwa lata wstecz.
- Uśmiechasz się, czyli jednak wiesz - skomentowała Enrith, przyglądając mi się uważnie.
Roześmiałam się i rzuciłam w nią poduszką.
- Miał na imię Dan - wyrwało mi się. - I był muzykiem.
Przez chwilę patrzyła na mnie w osłupieniu, aż wreszcie odrzuciła poduszkę.
- Dobrze wiedzieć - kiwnęła głową i dodała stanowczo. - M a na imię Dan.
A potem błyskawicznie zmieniła temat i zaczęła narzekać na niemożność wyjścia na zewnątrz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz