Został w tyle świetlisty
zamek Eskalot, teraz otaczają nas coraz to inne światy... Podróżujemy
razem od wczoraj i tylko jedna z naszej trójki nie uważa tego za coś
wbrew naturze.
Tak, trójki. Co prawda Tenariego zostawiłam u Vanny, bo kichał (albo
przekonująco symulował, ale to by mnie zdziwiło), jednak nie ominęło
mnie zabranie nadbagażu. Nadbagaż ów ma włosy o barwie (i wyglądzie)
słomy, czerwono-brązowe oczy i niespożytą energię, no i nosi imię
Enrith... Tak, już wróciła z tamtej wyprawy z Maeve i opiekunka ziemi
tuż przed moim wyjazdem odbyła ze mną rozmowę, którą można podsumować
tak: "To urocza dziewczyna, ale zabieraj ją, do diabła!". I cóż...
Zabrałam. W rezultacie wszędzie jej pełno i tylko dlatego nie rozkręciła
jeszcze naszego pojazdu na części, że właściwie nie ma on żadnych
części. Jest metaliczny i wrzecionowaty, nie posiada sterówki, ale jest
uwarunkowany by zabrać nas na wyznaczone miejsce. Gdziekolwiek ono jest.
Sheril niewiele mi wyjaśniła, zresztą prawie w ogóle nie rozmawiałyśmy.
Nie pytała już więcej dlaczego z nią jadę, choć chyba jednak chciałaby
wiedzieć.
Zazwyczaj siedzimy razem w którejś z dwóch kabin i słuchamy paplaniny
Enrith. Zdążyła mi już opowiedzieć całą tę nieszczęsną przygodę, w którą
zaplątała się razem z Kaede i Geddwynem; niestety uczyniła to nawet
bardziej chaotycznie niż ja bym potrafiła...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz