- A tu – elf dumnie powiódł wokół siebie ręką – jest Komnata Życzeń.
Rozejrzeliśmy się posłusznie, starając się przywołać na nasze oblicza
wyraz entuzjazmu. Niestety, na pierwszy rzut oka w kulistej sali – w
której byłoby bardzo niewygodnie stać, gdyby nie te sztuczki z
grawitacją – nie było czego oglądać. Na drugi było już trochę lepiej –
ściany w szmaragdowym kolorze błyszczały w niektórych miejscach, jakby
wysadzane klejnotami, zaś na środku pomieszczenia ziała głęboka…
Studnia? Wydawała się nie mieć dna, na ile udało mi się to stwierdzić po
podejściu, jak na mnie, bliziutko.
– Ma ktoś grosik? – ucieszył się
Clayd. – Można by ją wypróbować.
– A jeśli wypadnie z drugiej strony? – odezwała się J zaniepokojonym
tonem, ale w jej oczach migotały diabelskie ogniki. – Może komuś spaść na
głowę. Ktoś sobie weźmie i tyle będzie z próby.
Skrzywiłam się. Mogło się to i kojarzyć ze studnią życzeń, ale mnie
przywodziło na myśl czarną dziurę w królewskim skarbcu Wędrującego
Miasta, gdzie dawno temu zniknęła święta perła…
– Nikt spoza zamku nie postawił tu dotąd nogi – wyjaśnił elf. – Jednakże
legenda głosi, że jest to miejsce, do którego powinni się zjeżdżać
przybysze ze swymi życzeniami… Jak powiada kronikarz: ostatnia szansa
dla desperatów.
Stłumiłam chichot; zdaje się, że sposób myślenia Laderica był dość
podobny do mojego. Jakoś nie miałam nastroju by należycie zachwycić się
Nadzieją, która jawiła mi się jako wylęgarnia dworskich plotek. Komu się
spełni legenda, a kto zostanie królową? Czy następnym krokiem będzie
wielki bal, na który zostaną zaproszone wszystkie Kopciuszki tego
świata? Zamek Nadzieja zdecydowanie obyłby się beze mnie i moich
błyskotliwych opinii.
– Pora się stąd ruszać – westchnęłam cicho, gdy wychodziliśmy z komnaty.
– Dokąd? Byle dalej, przed siebie? – uśmiechnął się Clayd. – Taka podróż byłaby fajną sprawą.
– A niby co teraz robimy? – uniosłam brwi. – Nudzi ci się? Tak ci spieszno do twojego tajemniczego celu?
– A co może nim być? – odpowiedział pytaniem. – Pora wracać do Althenos i
może wybrałem się z tobą w drogę właśnie po to, żeby móc to kiedyś
powiedzieć. Jeszcze chwila, a Danson przeforsuje swój projekt i pani
Gearth będzie mi płakać w rękaw po zakończeniu obrad. Albo gorzej: wytną
mi jabłonie.
– I wykopią szkielety?
– Szkielety są już martwe, więc może ich nie obejdą.
– No to dlaczego tu ciągle tkwimy? – wtrąciła J. – Fakt, że ten zamek
jest uroczo stuknięty, ale ja chcę was przedstawić Shaithowi, no!
Tymczasem Miya niby marudzi, a siedzi twardo.
– A co, mają mnie gonić? – żachnęłam się. – Muszę poczekać aż Vaneshka dotrze z Aeiranem.
– Tutaj? – Clayd parsknął śmiechem.
– Czemu nie? – wzruszyłam ramionami. – Miejsce nie gorsze od mnóstwa innych.
Nasza pogawędka zwróciła uwagę jasnowłosego elfa, który prowadził nas
dokądś, coś przy okazji opowiadając, a teraz obejrzał się z obrażoną
miną. Mieliśmy na tyle przyzwoitości, by okazać skruchę – nawet miło się
go zresztą słuchało, zwłaszcza kiedy zbaczał z tematu zamku na dzieje
własne i swoich pięciu braci. Jak się zdążyłam przekonać, Jeźdźcy Słońca
mieli swoją własną opowieść, w dodatku całkiem imponującą.
– I zostaliście tutaj mimo to? – nie mogłam sie nadziwić. – Zamiast się jej trzymać, daliście się tu przyciągnąć Thanderilowi?
– Tamta opowieść już się zakończyła. Mieliśmy pełne prawo poszukać
sobie nowej – wyjaśnił wesoło, odgarniając długie włosy z czoła. O ile
dobrze zapamiętałam, miał na imię Gallil i był najmłodszy z całej
szóstki. I przy tym najbardziej skłonny do refleksji. Miałam ochotę
powiedzieć coś na temat potencjału łatwego do zmarnowania, ale po
namyśle machnęłam ręką. Nawet ja wierzę, że ciąg dalszy niekoniecznie m u
s i być do kitu.
– Jakie byłoby twoje życzenie? – zainteresowała się J.
– Żadne – odpowiedziałam bez namysłu. – Taka idea jest zbyt piękna, żeby
była prawdziwa. Na pewno okazałoby się, że tkwi w tym jakiś haczyk… A
jeśli nie, to byłoby za łatwe.
– Ciężko ci dogodzić – oceniła i pociągnęła Clayda za rękaw. – A twoje?
– Zależy, do ilu prób miałbym prawo – uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo.
– A czego ty byś sobie zażyczyła, mała bestyjko? – zrewanżowałam się.
– Ja nie jestem bestyjką, ja m a m bestyjkę – odpowiedziała wykrętnie i
wyprzedziła nas w podskokach. Zdaje się, że dobiegłaby do Pokoju Zadumy
(nie mylić z toaletą), gdyby Gallil jej nie zatrzymał, łapiąc prędko za
warkoczyk.
– Ała! – pisnęła i naburmuszyła się. – Masz szczęście, że jesteś fajnym elfem!
– Ćśśś… – uciszył ją. – Coś się zbliża. Nie słyszycie?
Niczego takiego nie mogłam stwierdzić, więc zaczęłam nasłuchiwać. I
ogarnęło mnie naraz takie radosne uczucie oczekiwania, jak wtedy, kiedy
się stoi na zapełnionej po brzegi widowni, zaklinając w duchu kurtynę,
żeby wreszcie poszła w górę. Gallil z wyczuciem zapukał w najbliższą
ścianę, otwierając okrągłe okienko. Stłoczyliśmy się przy nim… I nagle
tamto uczucie minęło, zastąpiony przez gwałtowny wstrząs i wicher, kiedy
na zewnątrz otwarła się czarna dziura, z której wypadły dwa konie z
jeźdźcami na grzbietach. Po chwili z zamku wybiegło dwóch elfów –
widocznie ich też coś zaalarmowało – w towarzystwie Vanny.
– No! – podsumowała radośnie J, widząc moją minę.
Zaniepokojony, a jednocześnie podekscytowany Gallil zaprowadził nas do
komnaty audiencyjnej, którą też widziałam po raz pierwszy. Od
zadziwiająco, jak na ten zamek, ciemnych barw odcinał się fioletowy
dywan, prowadzący od wejścia do tronu, a na ścianach wisiały ramy bez
obrazów. Był tam już Diarmaid w srebrzystej koronie ze szmaragdem; była
Muirenn z przyczepioną do niej Lilly, która z jakichś powodów wydawała
się zniecierpliwiona; był też zaaferowany Laderic, wyraźnie wypatrujący
szansy, by móc coś spisać. Po kilku sekundach weszli niespodziewani
goście. Moja kuzynka z rozradowaną miną ciągnęła za rękę Vaneshkę, któej
zielone oczy ciskały metaforyczne pioruny (choć pewnie ktoś mógłby mi
zarzucić nieprawdziwość tego opisu, bo to Vaneshka) we wszystkich
możliwych kierunkach. Za nią szedł Aeiran w towarzystwie jakiegoś
nadzwyczaj pożółkłego stworzenia płci żeńskiej, a dwaj Jeźdźcy Słońca
zamykali pochód.
– Wasza wysokość – zaintonował jeden z nich. – Przywodzimy przed twe oblicze tych oto troje poszukiwaczy nadziei.
– Myśmy nie byli tak oficjalnie witani – mruknęła Vanny cicho, ale wyraźnie.
Diarmaid powstał z tronu, uśmiechając się lekko.
– Cieszę się z waszego przybycia – przemówił. – Może teraz wreszcie zacznę się w tym wszystkim orientować.
Stojąca z tyłu Muirenn zachichotała bezczelnie i bezprzykładnie.
Teraz wystąpiła Vaneshka i ukłoniła się, unosząc fałdy sukni.
– Przepraszamy za takie… Gwałtowne przybycie – odezwała się, próbując
pohamować drżenie głosu. – Z początku prowadziłam nas swoim śpiewem, ale
pod koniec coś go niestety zakłóciło.
– Ta pieśń była niewłaściwa – stwierdził Aeiran, nie patrząc na nią.
Miło byłoby rzec, że zamiast tego patrzył na mnie, ale też nie – zresztą
wtedy napotkałby kolejne piorunujące spojrzenie. Obserwował za to
badawczo mieszkańców zamku… Chyba z negatywnym z góry nastawieniem.
– Za pozwoleniem – prychnęła Vaneshka. – Ja ci nie mówię, jak masz rządzić w Pieśni!
– Przemyśl chwilę te słowa i wtedy je powtórz – odpowiedział na to spokojnie.
Pieśniarka zacisnęła zęby i wzięła głęboki wdech.
– Ja ci nie mówię, jak masz tworzyć artefakty – rzekła już mniej pewnie
i ponownie zwróciła się do Diarmaida: – To miejsce samo w sobie nie było
naszym celem, ale szukaliśmy naszych przyjaciół. Skoro oni znaleźli tu
bezpieczną przystań, to i my będziemy za to wdzięczni.
Gdzie ona się nauczyła tak układnie przemawiać? Powinnam ją podpytać, co dokładnie robiła przez ostatnie półtora roku.
– Ostrożne słowa, a jednak pochlebne. Co na to powiesz, pani? –
Diarmaid znowu skupił na mnie uwagę, jakbym była przewodniczką swojej
własnej gromady. Doszłam do wniosku, że coraz bardziej mnie to irytuje.
– Za Aeirana i Vaneshkę ręczę – stanęłam pomiędzy nimi, łapiąc oboje
pod ręce – ale tej trzeciej pani ani nie znam, ani się nie spodziewałam.
Trzecia pani, która wcześniej jakoś wymknęła się ogólnej uwadze,
krążyła właśnie po komnacie, co chwilę stając na palcach i zaglądając do
pustych ram. Kiedy uświadomiła sobie, że zauważono wreszcie jej
obecność, podeszła dostojnie jak królowa, z dumnie uniesioną głową.
Zabawnie to wyglądało przy jej drobnej figurze i wielkich ciemnych
oczach na tle bladej twarzy, które nadawały jej dziecięce wrażenie. A
zarazem dość upiorne. Stanęła wyprostowana, poprawiła czarny futrzany
kołnierz i wygładziła wściekle żółtą spódnicę.
– Jestem Theaia – powiedziała donośnie, potrząsając platynowymi
włosami, ułożonymi w grube pukle. Potem umilkła, chyba w oczekiwaniu na
aplauz.
– Miło – uśmiechnęła się uprzejmie Muirenn. – I co dalej?
– Jestem Theaia! – powtórzyła dziewczyna wyzywającym tonem. – Towarzyszę
tym dwojgu – zamaszystym gestem wskazała na Vaneshkę i Aeirana – bo
beze mnie ani by nie przetrwali, ani by się nie odnaleźli.
– A można wiedzieć, w jakich okolicznościach? – zagaił Clayd, przyglądając jej się z wesołym zainteresowaniem.
– W Szarych Światach, oczywiście! – odpowiedziała. – A gdzież indziej
mogłabym być? Musiałam robić to, co… Musiałam – na koniec spuściła
trochę z tonu i wbiła wzrok w dywan. Zupełnie nie wyjaśniając, co miała
przez to na myśli.
– W Szarych Światach, co? – szepnęłam do Aeirana. – Ja tam tak długo nie siedziałam.
– Ani sama stamtąd nie wyszłaś – przypomniał, również półgłosem.
– Ty też nie, jak rozumiem – nie darowałam sobie, pewna, że gdyby nie
zawodowa ciekawość, co dalej, już dawno zaciągnęłabym go w jakiś kąt,
żeby wytargać za uszy, a potem wycałować i znowu wytargać. Dobra,
przynosząca ulgę pewność.
– Nie było mi dane dokończyć waszej pieśni – podjęła Vaneshka, skoro
Theaia stała bez słowa z obrażoną miną. – Chciałabym więc podarować ją
wam teraz, jak należy.
Diarmaid wymienił porozumiewawcze spojrzenia z Muirenn i Laderikiem –
ten ostatni wyglądał, jakby miał zamiar zacząć skakać z radości z
gromkim aplauzem.
– Będziemy zaszczyceni – padła poważna odpowiedź.
Pieśniarka uśmiechnęła się do nich uroczo, ale nie od razu zaczęła śpiewać.
– Wyjdź stąd – rzuciła najpierw w moją stronę.
Nie zdążyłam nawet zareagować, gdy Aeiran rzucił jej triumfujące
spojrzenie, po czym objął mnie wpół i bez słowa wyteleportował na
zewnątrz. Na bezpieczną odległość, jak zauważyłam. Nie słychać było
śpiewu, ale wydawało mi się, że cały zamek drga jak trącana struna
jakiegoś instrumentu.
– Łatwo tam zostać – dobiegł mnie głos Aeirana zza sugestii pieśni.
– Gdzie? – spytałam, nie przestając patrzeć na zamek.
– W Szarych Światach – odpowiedział. – Z własnej woli albo i nie.
– Opowiedz mi wszystko, a ci daruję – zdecydowałam i przytuliłam się do niego z ulgą.
Później, dużo później, odnalazłam Vaneshkę, która konferowała w
najlepsze z fankami swojej sztuki. Vanny i Lilly konspiracyjnym szeptem
zdawały jej relację ze wszystkiego, co się zdarzyło, od kiedy
opuściliśmy Białą Symfonię, za to Muirenn była wyjątkowo, jak na siebie,
małomówna. I zarazem odprężona.
– Zastanawiałam się, czy jeszcze zdążę cię zobaczyć – uśmiechnęła się
pieśniarka na mój widok. – Jeszcze dzisiaj zamierzam wracać do domu.
– Do D’athúil? – spytałam siłą przyzwyczajenia.
– Do Marzenia – roześmiała się. – Dziwne, ale jakoś dawno mnie tam nie było.
– Dobrze by było mieć takie magiczne drzwi, nie? – zawtórowałam jej. –
Żeby wedle woli otwierały się raz na jeden dom, a raz na drugi.
– To chyba dałoby się załatwić – zauważyła Vanny. – Pamiętasz ten zamek,
z którego można było wyjść do dwóch różnych światów… Nie podołałabyś
takiemu wyzwaniu?
– Światów – może, ale czy do dwóch różnych domen? – westchnęłam,
spoglądając znowu na Vaneshkę. – Ale nie o tym na razie chciałam.
Dlaczego nie pozwoliłaś mi posłuchać tamtej pieśni?
– To miejsce ma swoje przeznaczenie i aż o tym krzyczy na cały głos –
wyjaśniła takim tonem, jakby zdradzała coś oczywistego (co swoją drogą
nie było dalekie od prawdy). – Gdybyś tu wtedy została, stałabyś się
częścią tego przeznaczenia.
– Tylko Mad? – zdziwiła się Lilly. – Dlaczego ona? Dlaczego nie my?
– Bo wy wszyscy macie tylko takie przeznaczenie, jakie sami sobie
zbudujecie – oświadczyła pieśniarka z przekonaniem. Vanny popatrzyła na
nią ze zdumieniem i jakby z zazdrością, że przyjaciółka wierzy w to, co
mówi. Ale najbardziej zaskakująco zareagowała Muirenn.
– Naprawdę tak uważasz? – zapytała gorączkowo, patrząc Vaneshce w oczy.
– A dziwi cię to? – odpowiedziała tamta pytaniem. – Przecież sama byś
tego chciała, a tutaj… Jeśli dobrze rozumiem, to możliwe właśnie tutaj.
– Dziękuję ci – arcymagini uścisnęła jej dłonie, a potem wyszła, wyraźnie czymś przejęta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz