18 I

Jechaliśmy w niemal doskonałej ciszy, tylko Lilly rozmawiała szeptem z Muirenn, która siedziała za nią na grzbiecie Tequili. Kiedy byliśmy jeszcze w górach, ten tak zwany zamek wydawał się stać dość blisko, tymczasem teraz droga przeciągała się, choć nasze wierzchowce wcale nie szły wolno. Rozkołysana i wsłuchana w stukot kopyt byłam coraz bardziej senna, musiałam jednak uważać na Ivy, która już zasnęła, słodko wtulona w mój płaszcz. Tenari leciał w pobliżu i rozglądał się z takim zainteresowaniem, jakby widział rzeczy, których my nie dostrzegaliśmy.
- Na co tak patrzysz, Ten-chan? – zapytałam z uśmiechem, kiedy do mnie podfrunął. – Wyobrażasz sobie, co mogło tu być przedtem? Czy zastanawiasz się, co tu jeszcze będzie?
- Co było przedtem – odpowiedział z poważną miną. – Bo kiedyś to się stanie zupełnie innym „przedtem”, prawda?
- A ty wtedy nie zapomnisz? – nawet nie pytałam, skąd mu to przyszło do głowy. Jak się przysłuchuje poplątanym rozmowom o zmianach w rzeczywistości, z pewnością wyciąga się własne wnioski.
- Ja nie zapomnę - oświadczył z przekonaniem. – Nauczyłem się od ciebie nie zapominać.
Czy powinnam czuć się tym pocieszona, czy raczej mu współczuć? Nie jestem pewna.

Nadal było cicho, zdecydowanie za cicho. Za pusto. Jak gdyby coś – wszystko? – nie zostało jeszcze dokończone i czekało, aż ktoś podłączy ostatni kabelek i wciśnie przycisk Play. Nie było mnie stać na lepsze metafory, kiedy stanęłam u ścian zamku (bo widocznego wejścia nie było). Robił jeszcze bardziej przytłaczające wrażenie – z daleka wyglądał jak nowoczesna rzeźba, teraz zaś kojarzył mi się raczej ze statkiem kosmicznym jakiejś rasy o zwichrowanej mentalności.
- Czy to naprawdę powinno tak być? – szepnęłam do siebie. – Takie odosobnienie, taka pustka?
Nie spodziewałam się odpowiedzi, ale usłyszała mnie Muirenn.
- To nie pustka, to początek – sprostowała. – Musimy cię zapoznać z całością legendy, jak tylko dorwiemy Laderica. Nadzieja miała trafić w odpowiednie miejsce i dopiero zacząć przyciągać do siebie inne istoty. A my wierzymy, że to jest właśnie to miejsce. I czekamy.
- Nadzieja – powtórzyła tępo Lilly i nagle wykrzyknęła piskliwie: – Co ty nam tu wciskasz?! Chcesz powiedzieć, że to jest legendarny zamek Nadzieja?! Te… Te… Kostki na szypułkach?!
Nie odezwałam się, bo w gruncie rzeczy miałam takie samo zdanie.
- Nie jesteś pierwszą osobą, która tak reaguje – roześmiała się arcymagini. – Ale tak, tak właśnie jest. Znaleźliśmy już miejsce, teraz potrzebna nam królowa… – tu zerknęła na mnie z ukosa. – A potem wreszcie stanie się królestwo. Taki odwrotny porządek rzeczy.
- Może dlatego, że nadzieja też często jest sprzeczna z rozsądkiem? – podsunęła Vanny. – Tylko nie rozumiem, czemu tak się uparliście na tę królową.
- Bo nadzieja i samotność nie są dla siebie odpowiednim towarzystwem, honey – odpowiedział Clayd zamiast Muirenn, która spojrzała na niego z uznaniem. – Nie wiesz tego jeszcze?
- Wiem – westchnęła i spuściła głowę. – Chyba wiem.
- No dobrze, w takim razie chciałabym się przekonać, że tam w środku da się żyć – podjęła Lilly. – Wejdziemy tam jakoś czy zostaniemy tu i zamarzniemy?
- Wejdziemy – arcymagini zeskoczyła z konia, aby otworzyć wejście. Można się było spodziewać, że wygłosi zaklęcie, użyje magii; tymczasem po prostu podniosła z ziemi kamień i cisnęła nim o srebrzystą ścianę.
- Ktoś to usłyszy? – zachichotała Vanny.
- Zazwyczaj słyszą – Muirenn wzruszyła ramionami i rzuciła kolejnym kamieniem. Gdy podnosiła trzeci, w ścianie pojawił się prostokątny otwór, przez który od biedy można się było przeczołgać. Wyjrzała do nas złotowłosa głowa o spiczastych uszach – jej właściciel albo był niezwykle wygibalski, albo wisiał jak nietoperz.
- No, jeszcze raz – polecił ze śmiechem. – Bo chyba tracisz formę.
- Zaraz ci dam jeszcze raz – mruknęła pod nosem Muirenn i z całej siły rzuciła ostatni kamień. Gdy rozprysnął się o ścianę, wejście otworzyło się na całą wysokość, a komitet powitalny – jak się okazało, był tam jeszcze jeden Jeździec Słońca – entuzjastycznie zaklaskał w dłonie.
- No proszę! Elfy! – pisnęła Vanny z szerokim uśmiechem, który przy odrobinie dobrej woli można by uznać za miły i radosny.
- Cierp, cierp – odpowiedziałam podobnym wyszczerzeniem ząbków i zsiadłam z Pokrzywy, nie budząc Ivy.
- Znów wiedziesz ze sobą doborowe towarzystwo, gwiezdna panno – przemówił drugi z Jeźdźców. Jego giętki (pogięty?) towarzysz pokiwał głową, przyglądając się nam z aprobatą.
- Dlaczego mnie przypisujecie tę zasługę? – prychnęłam. – Może właśnie jest odwrotnie i to oni mnie sprowadzili?
- Też dobrze – uznali i rozstąpili się. – Wejdźcie, a my zajmiemy się waszymi wierzchowcami.
To był lepszy wybór niż stanie na zewnątrz i marznięcie.
Wnętrze zamku było zdecydowanie bardziej „zamkowe” i utrzymane w srebrno-zielono-fioletowej kolorystyce. Może tylko przezroczyste windy wyglądały zbyt futurystycznie, ale ogólne wrażenie było całkiem przyjemne. Kiedy znaleźliśmy się w przestronnym korytarzu z ustawionymi pod ścianą zbrojami, zjechało do nas czterech pozostałych Jeźdźców.
- Jak to dobrze mieć co robić, gdy zjawiają się goście – powiedział jeden. – Nawet jeśli to zajęcie godne lokajów. Pozwólcie, że zaprowadzimy was do komnat gościnnych.
- Nie ma już niebezpieczeństwa, przed którym moglibyśmy strzec zamku – dodał inny – ale wcale nam się nie uśmiecha stąd odchodzić.
- Kto wie, czy jeszcze nie wróci – mruknęła Muirenn pod nosem. – No nic, bądźcie sobie lokajami dla tego doborowego towarzystwa. A ja życzę sobie iść do mojej własnej tajemnej komnaty. – powiedziała już głośniej, zabawnie podniosłym tonem.
- To nie będzie eleganckiej audiencji? – rozżaliła się Lilly. – Wystawnej kolacji i rytuału wygłaszania życzeń? Nie tego się spodziewałam po legendzie, a ty, Mad?
- U jego wysokości siedzi teraz kapłan – szepnął konspiracyjnie któryś z elfów (jakoś nie umiem nie traktować ich zbiorowo). – Dyskutują zawzięcie o istnieniu przeznaczenia.
No i bardzo dobrze.
- A Laderic? – zapytała żywo Muirenn.
- Ostatnio był w twojej tajemnej komnacie – elf uśmiechnął się pod nosem. – Chyba że poszedł spisać tę dyskusję.
- No to dlaczego się tu przywlekliśmy? – Lilly nie dawała za wygraną.
- Gdzieś musimy poczekać na J-chan – wzruszyłam ramionami. – A co, wolałabyś zostać u smoków?

Wieczorem, kiedy Tenari już spał, przemknęłam wraz z Lilly pod ścianę sąsiedniej komnaty i zapukałam. Otworzyło się wejście, odsłaniając pokój biały jak lilia, z koronkowymi firankami, choć brakowało okien.
- Zdaje się, że pukanie nie jest tutaj wyrazem uszanowania prywatności – mruknęłam. – Wręcz przeciwnie.
- Jakbym miała coś przed wami do ukrycia – prychnęła Vanny, odrywając się od gmerania w swojej torbie. – Zobaczcie, nawet moja rodzinka gdzieś ode mnie uciekła, taka jestem bezwstydna… A wy tu co? Ktoś się zarzekał, że pójdzie dziś wcześnie spać, nie?
- A, jakoś nie jestem śpiąca – przyznała Lilly, ale kiedy usiadłyśmy na łóżku, zaczęła z zainteresowaniem miętosić poduszki. – Poza tym w naszej komnacie jest takie dzieło sztuki, którego Mad się boi, więc nie chciała tam siedzieć…
- Nie boi, tylko nie przepada za surrealizmem – ucięłam. – I chce posiedzieć w towarzystwie. Poplotkować, pośmiać się…
- Zaiste, idealna pora na babskie ploty – skomentowała moja kuzynka, uśmiechając się zaczepnie. – Nie jest to według ciebie pora zastanawiania się nad wątkami, szukania odpowiedzi na dawno zadane pytania? Ani nawet pora wzdychania w poduszkę? No powiedz, nie dostrzegasz absurdu sytuacji?
- Później, później – machnęłam ręką. – Teraz może pogrzeb trochę w tej torbie, dobrze? Mam ochotę podelektować się poezją.
- Nie rozumiem, dlaczego nie kupisz sobie własnej… – gderała Vanny, wyjmując tomik wierszy Poetki. – Czy to jakaś tradycja, że to ja zawsze muszę nosić ze sobą poezje?
- Co wy tutaj za nastrój próbujecie rozsnuć? – Lilly spojrzała na nas z przestrachem i prędko sięgnęła po książkę. – Mam nadzieję, że to nie jest o mroku i krwi kapiącej z płatków róż… – Otworzyła na losowo wybranej stronie i zaczęła czytać na głos. – Nikt nie ujrzy po wiek wieków, bym pożądał siedmiu ćwieków…?! No dobra, teraz to dopiero niepokoi mnie stan waszych umysłów.
- Czekaj, pokaż! Tego nie znam! – wyrwałam jej tomik z ręki, zanim zdążyła go zamknąć. – O czym to… Ach, o Wielkiej Niedźwiedzicy.
- A myślałaś, że o czym, pałko? – pisnęła Vanny, dusząc się ze śmiechu. – Jak chcesz, mogę ci te wiersze pożyczyć. Na później.
Ja też nie mogłam dłużej tłumić chichotu. Zdegustowana Lilly wstała i wślizgnęła się pod firankę.
- Ciekawe, czy i tutaj zadziała – odezwała się i zapukała w ścianę. Natychmiast otwarło się przed nią okno, okrągłe i bez szyb. Zadygotała, ale nie zamknęła ani nie uciekła.
- I cóż tam widzisz? – zapytałam, wystawiając nos zza książki.
- Gwiaaazdy! – zawołała, wystawiając głowę na zewnątrz.

Gwiazdy…

Teraz, kiedy jako jedyna nie śpię, zastanawiam się, czy to już ta właściwa pora. Czy wrażenie pustki panujące w zamku to wyraz oczekiwania, by jego mieszkańcy zaczęli porządnie budować wokół siebie rzeczywistość? Chętnie zwołałabym ich, aby to wspólnie obgadać, ale obawiam się, że mogliby moje zainteresowanie opacznie odebrać. Poza tym są chyba jeszcze pewne sprawy w światach, w które nie muszę się wtrącać. Powinnam je jakoś odróżniać od tych, w które mogę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz