Stałam przy wejściu do groty, odgrodzonym magiczną barierą, i tak się
zastanawiałam… Czego tak naprawdę potrzeba do bycia królem? Tron i
korona – w porządku, ale przydałoby się jeszcze królestwo. Tymczasem w
okolicach tej niemożliwej budowli, która okazała się nową siedzibą
Diarmaida III i jego szczuplutkiej świty, znajdują się tylko smocze
góry, a potem już same łąki i wzgórza. Albo więc jest to królestwo
naprawdę rozległe,, albo… Jeszcze nie powstałe. Pytałam Muirenn, ale
stwierdziła, że są tu zbyt krótko, by mogła wydawać opinie nie do
podważenia.
- Czemu się dziwisz? – Clayd dał mi prztyczka w nos, kiedy mu się
wyżaliłam. – Oni tu trafili od razu w pakiecie z dołączoną legendą. Muszą
się do niej stosować, żeby dowiedzieć się wszystkiego po kolei.
Już miałam ofukać takie podejście, ale przypomniałam sobie, że oni
znaleźli się, bądź co bądź, w nowych dla siebie realiach. Może na razie
nie mieli innego pomysłu na życie. Zresztą, w przeciwieństwie do
przepowiedni, nie mam nic przeciwko legendom. Nie posiadają władzy nad
przyszłością.
- To usłyszałeś od Muirenn, kiedy tak razem konspirowaliście po kątach? – stanęłam na palcach i odpowiedziałam prztyczkiem.
- Zaraz tam po kątach – machnął ręką. – Mówisz, jakbyś chciała się doszukać jakiejś ukrytej sensacji.
- Się doszukuję – przyznałam szczerze i ochoczo. – Choć akurat nie takiej, jaką byś chciał.
- Ja bym chciał?!
- Ano ty, ty. I nawet mogłabym ci powiedzieć, dlaczego – uśmiechnęłam
się tak uroczo, jak tylko zdołałam. – Ale tym razem chodzi mi o
Caranillę. Nigdy nie wspominałeś, że coś o niej wiesz.
- Słonko, ona żyła w czasach, kiedy Althenos jeszcze było normalne… –
urwał, po czym roześmiał się cierpko. – Brzmi, jakbyśmy mieli do
czynienia z jakimś umarlakiem. Poza tym ty też wcześniej o niej nie
wspominałaś.
Pokręciłam głową z westchnieniem. Fakt, że brzmiało to dość
niedorzecznie, ale należało dziękować Siłom Wyższym, że po Domenie
Promienistych nie plączą się teraz dwie alternatywne Caranille. Usiadłam
sobie pod ścianą i pociągnęłam Clayda za sobą, przeczekaliśmy, aż
przebiegnie obok nas dwuosobowa procesja, złożona z rozkrzyczanej Ivy i
dumnie milczącego Tenariego, aż wreszcie mogłam zapytać o szczegóły.
- Czytałem o niej w najwredniejszym zapisie historii światów, jaki
znalazłem na Pograniczu – wyjaśnił mój przyjaciel. – Czy raczej, jaki
raczyła mi pożyczyć Kilmeny… Była tam wzmianka o niej, przy okazji Wojen
Północnych. I portret, namalowany przez jakiegoś pochlebcę.
- Wojen Północnych? – przymknęłam oczy, grzebiąc w swojej zwodniczej
pamięci. Srebrna Domena, jeden z kontynentów świata Vit’lhos, wszyscy
przeciw wszystkim… Ile wieków temu? – Po której stronie stała?
- Właściwie po żadnej, chyba że pośmiertnie. Rozkochała w sobie jednego
arystokratę i doprowadziła do jego zguby po tym, jak wyrżnął w pień jej
lud.
- Jak to jej lud? – coś mi się tu nie zgadzało. – O ile kojarzę, jej l u d
nie został wyrżnięty przez człowieka! Nikt przy zdrowych zmysłach nie
wydałby rozkazu ataku na shael’lethy!
- Nigdzie w tej książce nie ujawniono jej smoczych korzeni – pokręcił
głową Clayd. – Ona jest półkrwi, prawda? Pytałaś kiedykolwiek o jej
przeszłość?
- Bez wdawania się w szczegóły… – mruknęłam. – Ale sam widzisz, że
Caranilla, którą tu poznałeś, związana jest raczej ze smokami, niż z
ludźmi.
- Tak uważasz? – mruknął przeciągle i nagle uśmiechnął się szeroko. –
Swoją drogą, ta ich legenda wykreowała się w niezłym stylu. Trzeba
będzie ją opowiedzieć Lilly, jak już dojdzie do siebie.
Zajrzałam znowu przez migoczącą barierę. Widziałam przyjaciółkę mało
wyraźnie, ale dało się dostrzec, że śpi jak kamień. Zdrowym i głębokiem
snem, jak zapewniała Muirenn.
Dwa urwisy przybiegły do nas ponownie, przy czym Ivy wykrzykiwała coś w
języku, który chyba sama ułożyła na poczekaniu, a Tenari leciał
dostojnie jak mały królewicz (którym w istocie powinien być, choć na co
dzień o tym nie pamiętam). Oboje zahamowali, kiedy Clayd powstrzymał ich
wyciągnięciem ręki.
- Co to za hałasy, kiedy za ścianą ktoś próbuje wyzdrowieć? – zapytał
groźnie. – Dlaczego nie pobiegniecie gdzieś indziej? Na przykład… Do
smoków?
- Bo my jesteśmy milczącą krucjatą Haervina! – zawołała zuchwale Ivy. – Smoków w niej nie przewidziano!
- No dobra – Clayd z trudem powstrzymał uśmiech. – Ale to nie byłaby
jedyna rzecz, która by się tu nie zgadzała. Co cechowało prawdziwą
milczącą krucjatę, no?
- Ale oni przegrali – przypłynęła do nas spokojna myśl Tenariego.
- Trudno nie przyznać mu słuszności – roześmiałam się. – Skoro nie
chcecie postraszyć smoków, to może idźcie do J-chan? Na pewno się z wami
pobawi…
Później jednak dowiedziałam się od Calene, że J w górach nie ma.
Ponoć radośnie oznajmiła Caranilli, że leci rozejrzeć się po świecie i
szukać śladów kultu ognia czy czegoś takiego.
- No nic – westchnęłam. – Jeśli Caranilla jej nie powstrzymała, to mnie tym bardziej by się to nie udało.
- To nie wszystko – Calene skrzywiła się i przygryzła wargę. – Jaleela
też się nie dało powstrzymać. Poleciał jej śladem, chciał ją mieć na
oku…
- A co, żal ci go? – zachichotałam. – Zmieniłaś zdanie co do jego konkurów?
W odpowiedzi otrzymałam jedynie piorunujące spojrzenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz