Piszę dopiero teraz, bo
przez ostatni tydzień nie wydarzyło się nic wartego upamiętnienia. To
znaczy, leniuchowaliśmy bezprzykładnie, bawiliśmy się całkiem nieźle, a
Milanee z uporem godnym lepszej sprawy uczyła się gotować, ale... Ale
najwyraźniej przestałam umieć opisywać zwyczajne, leniwie płynące dni.
Trudno.
Poza tym podejrzanie szybko skończył mi się atrament i nie chciało mi
się latać po nowy, a długopis to zdecydowanie nie to samo. Leo
podejrzewał, że atrament mógł wypić Tenari, ale nawet on nie zrobiłby
czegoś takiego... A może go nie doceniam?
Z letniego domu Anjinów wynieśliśmy się trzy dni temu, zostawiając na
głowie Xemedi-san podpieczoną podłogę w pokoju ze szklanym dachem, ale
wcale się tym nie zmartwiła. Za to zaraz następnego dnia Egil zgarnął
cały swój wątły dobytek i wyprowadził się do Marzenia. Zupełnie mnie tym
zaskoczył, ale powiedział, że Vaneshka go bardzo chętnie przyjmie. I to
w zasadzie było jedyne, co powiedział, oprócz słów pożegnania. Żadnych
powodów swojej decyzji. No dobrze, Marzenie jest spore, a pieśniarka
wyraźnie lubi przyjmować nowych lokatorów, ale żeby Egil, który za nic
nie mógł wytrzymać pod jednym dachem z Carnetią?! Cóż, nie ona jedna
tam się plącze i muszę przyznać, że kronikarz pasuje do tamtejszego
towarzystwa. Tyle że teraz nie będę miała z kim zostawiać Tenariego...
No tak, powinnam westchnąć smutno i napisać, że będzie mi go brakowało, a
tymczasem zabrakło mi tej niezbędnej odrobiny sentymentalizmu. Za to
perfidnie się cieszę, że nie będę już co wieczór słyszała jęczenia
"Miya, opowiedz coś". Teraz będzie pewnie "Vaneshka, zaśpiewaj coś"...
Wcale nie czuję się samotna i opuszczona. To aż do mnie niepodobne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz