Czas płynie zdecydowanie za szybko.
Może mam takie wrażenie, bo umknęło mi sporo dni, gdy byłam zamknięta w
wymiarze Carnetii? A może dlatego, że zachciało mi się czytać swój
pamiętnik niemalże od początku i aż mnie przeraża, ile się już
wydarzyło? Poprzednie lata wydawały mi się spokojniejsze, bardziej
bezczynne. Polegające przede wszystkim na pisaniu kronik... Ale może co
ważniejsze zdarzenia po prostu mi umknęły, bo wtedy ich nie spisywałam?
A przecież tyle tego było, choćby tylko w obecnym życiu. Xella-Medina, rodzina, przyjaciółki... i Arten. Podróże z Vylette Nealis, a następnie mój desperacki udział w ratowaniu równowagi żywiołów. Ta dziwna aleja, której nigdy potem nie odnalazłam, smocza postać... Enrith i Próby w Teevine. Dlaczego?...
Sama się sobie dziwię, że taki prawdziwy, regularny pamiętnik prowadzę
dopiero od zeszłego roku. Niby wcześniej też mi się zdarzało
utrwalanie swoich myśli, ale... No właśnie, to było przede wszystkim
utrwalanie myśli, a nie utrwalanie zdarzeń. Wcześniej uważałam, że
zapamiętanie ich i ponowne przeżywanie w wyobraźni jest najlepsze. Co
zatem się zmieniło? Co zmotywowało taką leniwą istotę jak ja do pisania
pamiętnika? Opowieści za to jakby zaniedbałam. Zdecydowanie mam za mało
podzielną uwagę.
A propos, przypomniał mi się ten wiersz, który mówiłam kilka dni temu.
Ten bez początku i końca. A to dlatego, że wiele razy zdarzało mi się
tworzyć coś, co składało się praktycznie z samego środka. "Obramowanie"
dopisywałam dopiero później... Nawet ten pamiętnik ma początek trochę
wyrwany z kontekstu. Zresztą jak powinnam była zacząć? "Nazywam się
Madelyn Igneid Yumeni Al'Wedd, żyję po raz któryś z kolei, a obecnie
jestem demonem i srebrnym smokiem Shael'leth na dokładkę,
mieszkam w międzysferze i zajmuję się zbieraniem opowieści, witaj, drogi
pamiętniczku..."? O nie, w taki sposób zaczynać nie potrafię i dlatego
pierwsze zdanie w moich zapiskach brzmi niezbyt zachęcająco: Właściwie
nic się nie dzieje...
A jednak sporo się zdarzyło, oj, sporo. I ze zdumieniem odkrywam, że już
niedługo minie rok od tamtego pierwszego zapisku... Nie, nie chodzi o
sam ten fakt, bo do wszelkich rocznic przywiązuję wielką wagę i nie
uchodzą mojej pamięci, ale w tym wypadku coś mnie trochę przeraża. Jakby
coś się miało zakończyć, przynajmniej dla mnie. Nie rozumiem skąd to
wrażenie.
Za szybko płynie ten czas, przecieka mi przez palce i chyba powinnam się
ruszyć z leżaka i gdzieś się wybrać. Tak długo przecież nie było mnie w
domu, w herbaciarni, a teraz pewnie tam grube warstwy kurzu zalegają. I
możnaby zajrzeć do Biblioteki na Pograniczu - jeśli nie wiszę Kilmeny
jakiejś książki (czego nie jestem pewna), to mogłabym sobie coś nowego
wypożyczyć. Tak, siedzenie zbyt długo na jednym miejscu to jednak nie
dla mnie.
Do licha, rok to mało czy dużo? Czasem myślę tak, a czasem inaczej. Czy
ten lęk przed zakończeniem czegoś bierze się z tego, że uważam te
miesiące za zbyt krótkie? Niemalże rok... Od rozpoczęcia pamiętnika.
Od... przysięgi?
A niech mnie, to już?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz