W komnatce było mnóstwo
zasłon, a może raczej firanek... Miały różne kolory i były tak cienkie i
zwiewne, że niemal przezroczyste. Poza nimi nie widziałam nic - to
znaczy, oczywiście stała toaletka z wielkim lustrem, elegancki fotel i
regał pełen bibelotów i książek o jaskrawych okładkach. Kiedy
właścicielka czytała którąś z nich, miała taki wyraz twarz jakby z
satysfakcją podglądała czyjeś życie osobiste. Ale nie miała w pokoju
ścian. Tylko zasłony.
To właśnie ją zobaczyłam jako pierwszą, gdy otworzyłam oczy. Nie wiem
jak długo się u niej znajdowałam i od jak dawna byłam ustawiona za
fotelem, ale powrót każdego z moich zmysłów wydawał się trwać wieki. Tak
więc najpierw odzyskałam wzrok i zobaczyłam ją - wysoką, o zgrabnej
figurze i upiętych włosach koloru platyny. Jej skóra miała jasny
odcień błękitu i gryzła się wściekle z czerwoną, koronkową halką. De gustibus...
Kiedy odzyskałam słuch, w uszach zaczęła mi dźwięczeć muzyka grana na
harfie - tylko kto i gdzie ją grał? Potem przyszedł dotyk i uświadomiłam
sobie, że muszę być przyodziana w coś podobnego do tych wszechobecnych
firanek. A gdy w końcu wróciła mi zdolność mowy i poruszania się, moja
gospodyni zaszczyciła mnie rozmową.
- Jestem Carnetia, a to moja siedziba - powiedziała mocnym, stanowczym
głosem. - Mam nadzieję, że miło spędziłaś czas w charakterze ozdoby
mojego buduaru.
O...z...d...o...b...y...
- Chyba jednak są ciekawsze sposoby spędzania czasu - odpowiedziałam słabo, głos bowiem jeszcze mnie zawodził. - Gdzie jestem?
- No, przecież mówię. U mnie - kobieta roześmiała się perliście. - Ale
niestety, skoro już się ruszasz, muszę cię przekwaterować.
Nie zdążyłam nic na to powiedzieć, bo nagle przestrzeń wokół nas uległa
przesunięciu. Przysięgłabym, że Carnetia nas nie teleportowała - po
prostu inny pokój zajął miejsce poprzedniego. Również miał pełno zasłon i
toaletkę - choć mniej okazałą - a także łóżko z satynową pościelą. Na
jego widok od razu poczułam się senna. Ale nie mogłam odpłynąć w krainę
snów, bo miałam kilka pytań.
- Pytaj, pytaj - uśmiechnęła się moja gospodyni, która, jak się
wydawało, czytała w myslach. - Być może odpowiem. Jeśli pytania mi się
spodobają.
- Podróżowałam statkiem międzyprzestrzennym - zaczęłam z namysłem. - I
nagle coś ten statek złapało i nie chciało wypuścić. Potem straciłam
przytomność i trafiłam tutaj.
- Dobrze, dobrze - Carnetia pokręciła głową ze zniecierpliwieniem. - Miałaś pytać. I co?
- Co się ze mną działo? Dlaczego tak powoli wracałam do siebie... I dlaczego udawałam jakiś przeklęty posąg?
Usiadła na łóżku i zanurzyła twarz w pościeli.
- A co, miałam wyrzucić cię w międzysferę? - zachichotała. - Tutaj po
prostu czas płynie nieco... Inaczej. Dlatego trafiając do mnie musiałaś
się na niego przestawić. Twój czas zatrzymał się, a potem stopniowo
wracał do normy. I tyle filozofii.
Zamyśliłam się. Najwyraźniej nie miała przede mną nic do ukrycia, choć
to nie sprawiło, że nabrałam do niej zaufania. Nie przeszkodziło mi to
jednak pytać dalej.
- Było nas więcej. Czy oni też... goszczą u ciebie?
- Więcej, więcej... - Carnetia zamruczała jak najedzony kot. - Ta
ślicznotka z lokami, która ozdabiała moje atrium, doszła do formy
niedługo przed tobą - w jej głosie pobrzmiewało zarówno rozczarowanie,
jak i satysfakcja. - Zakwaterowałam ją w jednym pokoju z tym intrygującym
mężczyzną, może być ciekawie... Chcesz popatrzeć?
- Z którym? - zapytałam niespokojnie. Musiałam dociec, kto jeszcze się tutaj znalazł... A co, jeśli nie wszyscy?
- Od początku były z nim problemy - prychnęła. - Poczynając od tego, że
zupełnie nic sobie nie robił ze zmiany czasu... Cóż, myślałam, że będzie
z niego inny pożytek, ale nawet się do mnie nie odezwał! - wyglądała na
rozdrażnioną, ale po chwili uśmiechnęła się figlarnie. - Może teraz go
czymś zajmę... Ale nie martw się, dla ciebie też się ktoś kiedyś
znajdzie. O mnie nie wspominając. Zawsze się zjawiają. Zawsze jest ktoś,
kto decyduje się wtargnąć do mojego wymiaru.
Nagle zaniosła się krótkim, piskliwym śmiechem, który zupełnie do niej nie pasował.
- Jak będziesz chciała, to podnieś sobie tę niebieską zasłonę -
pokazała - a będziesz mogła sobie popatrzeć. Ale nie usłyszeć. Zostawmy
coś wyobraźni.
Posłała mi uśmiech drapieżnika i zniknęła - widocznie nie tylko czas tu
wariuje, ale również przestrzeń... Tyle że nadal nie wiedziałam, jak
długo byłam tu uwięziona. I czy będę mogła odejść. Co Carnetia robiła z
tymi, którzy "zawsze się zjawiali"?
Bardziej z niepokoju o Vaneshkę niż z ciekawości (a może odwrotnie?)
uchyliłam zasłonę. Zobaczyłam podobny wystrój jak w moim pokoju, tyle że
w tonacji różowo-czerwonej (u mnie było raczej biało), a naprzeciwko
mnie stała ogrodowa huśtawka, na której mogły się pomieścić dwie osoby. W
tej chwili siedziała na niej Vaneshka w koronkowo-firankowej bieliźnie,
huśtała się jakby od tego zależało jej życie i wypłakiwała strumienie
łez. Zaś na łóżku ktoś spał snem kamiennym, odcinając się czarną plamą
od tego gryzącego w oczy wystroju... Wstrzymałam oddech. A niech go. Nic
sobie nie robił ze zmiany czasu, to nietrudno było zrozumieć... Ale
dlaczego, do wszystkich diabłów, on też trafił do tej piekielnej baby? I
skoro poza nim byłyśmy tu tylko ja i pieśniarka, co stało się z Egilem i
Yukito?
Spróbowałam przejść przez zasłonę, ale niespodziewanie okazała się twarda jak diament. Teleportacja też nie poskutkowała.
- Vaneshka!! - zawołałam, ale nie wydawała się mnie słyszeć ani zauważać. Aeiran również nie przerwał snu.
W bezsilnej złości uderzyłam pięścią w firanę i syknęłam z bólu.
Śniły mi się jakieś poplątane sny, do czasu, gdy znalazłam się w
ogrodzie, gdzie kwitły sakury i ktoś z piskiem rzucił mi się na szyję.
- Miya-chaaan! - usłyszałam radosny głos. - No i coś ty wyprawiała, że przez pół miesiąca znaku życia nie dawałaś?!
Zaskoczenie sprawiło, że wylądowałam na trawie, co zdarzyło się nie pierwszy raz podczas witania się z Yori.
- Cześć - uśmiechnęłam się chyba nieco histerycznie. - Przez i l e?!
- Patrz mi na usta - Śniąca usiadła oobk mnie. - Kiedy kładłam się spać,
właśnie zaczynał się nowy miesiąc. Gdzie jesteś, skoro tak nie wiesz co
się dzieje?
- Powinnaś raczej spytać "kiedy" jestem - mruknęłam. - W tym wymiarze
czas płynie jakoś inaczej... Choć nie wiem, na jakiej zasadzie.
- No, ale żyjesz i chyba nic ci nie jest - podsumowała z zadowoleniem. -
Bo Yukito i ten nieśmiały blondasek od zmysłów tu odchodzili, gdy za
Chiny nie mogłam cię znaleźć... Co prawda, mój brachol bardziej się
martwił o jakąś zarysowaną karoserię, ale o ciebie też...
- Do dzisiaj byłam posągiem w pokoju jakiejś nawiedzonej osobniczki,
ale tak poza tym chyba nic mi nie jest - westchnęłam. - Choć pewnie znowu
utknęłam w jakimś świecie bez wyjścia.
- Oj, nie marudź! Z tamtego wyszłaś, to i z tego ci się uda!
- Załóżmy - uśmiechnęłam się lekko. - Możesz posłużyć się moimi myślami i wejść do miejsca, gdzie teraz śpię?
Yori zamyśliła się na chwilę, po czym zmarszczyła brwi.
- Nie - odpowiedziała. - Właśnie przeniknęłam przez twój umysł i
poczułam tam na zewnątrz czyjąś obecność. Gdyby się tam pojawiła choćby
moja projekcja, ktoś mógłby narobić hałasu... Ale mogę wyekspediować tam
ciebie.
Spojrzałam na nią pytająco.
- Ciebie zobaczą, a mnie nie?!
- Ty, złotko, nie masz postaci do Śnienia, nie? - wyszczerzyła zęby. -
Będziesz niewidzialna i niematerialna... Będziesz mogła tylko patrzeć.
Utwierdziłam się w przekonaniu, że nie rozumiem toku myślenia Śniących,
ale przystałam na to i po chwili byłam już w swoim pokoju i zobaczyłam
własne ciało. Był to dość niepokojący widok... Już miałam sprawdzić czy
dla tych przekętych firan również będę niematerialna, gdy nagle ktoś się
pojawił. Dwie osoby, z których jedna musiała być Carnetią. Drugiej w
ciemności nie rozpoznawałam.
- Dlaczego nalegasz właśnie na nią, skoro wiesz, że sama mogłabym... -
usłyszałam głos mojej szanownej gospodyni. Ten drugi pokręcił głową.
- Nie wiesz, na co się porywasz - odpowiedział głębokim, dziwnie znajomym
głosem. - Nie chciałabyś, gdybyś wiedziała. Ale panna Al'Wedd się
nadaje...
- Więc śmiało - syknęła Carnetia jakoś tak wściekle.
- Nie, nie teraz. Niech śpi - rzekł na to. - Później umożliwisz nam rozmowę. Sam na sam, jeśli można.
Zniknęli, a ja stałam... Nie, raczej wisiałam w powietrzu jak
zamroczona. Bo przecież, na wszystkie ciemne moce, przypomniałam sobie, skąd znam
ten głos! I gdybym w tej chwili nie
spała, pewnie ciarki by mi po ciele przeszły i za wszelką cenę
skłoniłabym właściciela głosu by mówił dalej... Mrrr. A może brrr. Otrząsnęłam się i
wróciłam do snu.
- Już? - zdziwiła się Yori. - Nie miałaś iść na rekonesans przypadkiem?
- Jutro będę miała rendez-vous - wyjaśniłam. - I wtedy pewnie dowiem się więcej. Przeszła mi ochota na tłuczenie się po tym dziwnym wymarze.
- Ooo - zobaczyłam w jej oczach ciekawość. - A z kiiim?
I w tym momencie mnie olśniło.
- Yori-chan - powiedziałam. - Jesteś z Agencji, nie? Wy wiecie więcej niż ktokolwiek powinien, przyznaj sama.
- To nie my, tylko nasz szef - prychnęła. - Ale do czegoś tam mamy dostęp.
- Sprawdzłabyś dla mnie informacje o kimś?
- Nie ma problema, jak mawia moja anielska koleżanka - roześmiała się - Rzuć nazwiskiem.
- Éveard en Dárce - rzuciłam - S z l a c h e t n y Dárce.
Gdy usłyszała, aż gwizdnęła.
- A tobie co? - wykrztusiła. - Dlaczego chcesz, żebym go sprawdziła?
- Bo dopiero co stał nad moją śpiącą osobą i knuł coś z tą całą Carnetią!!
- Po czorta?!
- Ja mam wiedzieć?!
- A skąd ty w ogóle znasz faceta? - zainteresowała się. - Przecież on
jest najbardziej prywatną z osób prywatnych! Nie pokazuje się nikomu na
oczy, nikt nic o nim nie wie! No, chyba że my...
- Na poprzednim spotkaniu ze mną był całkiem rozmowny - przypomniałam sobie.
- Tym bardziej się dziwię, że to ja mam znaleźć o nim jakieś info - stwierdziła Yori. - Może na tym randewu dowiesz się od niego czego tylko będziesz chciała?
- Może - zgodziłam się. - Ale lepiej jest mieć więcej niż jedno źródło informacji.
Resztę nocy (?) przespałam już bez snów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz