Gdzieś daleko, daleko stąd zdarzają się niebezpieczne przygody, ktoś podejmuje ryzyko, tworzą się opowieści...
A ja! Ja! Ja okupuję leżak na ukwieconej werandzie, spoglądam na
kryształowo czyste jezioro i czuję się nareszcie beztroska i wolna od
wszelkich problemów! To niemal zbyt piękne, by mogło być prawdziwe, ale
jednak...
Oczywiście było parę osób, które miały ochotę zjeść nas żywcem, gdy tu
przybyliśmy. Leo, Mil i oczywiście Tenari... Choćby dlatego, że
Xemedi-san przywiozła ich tu i zostawiła na pastwę losu. To znaczy,
powiedziała "No to rozgośćcie się i czujcie jak u siebie" i wyparowała.
Świetnie, dokoła tylko lasy i lasy, a tak energiczne stworzenia jak ta
trójka, cierpią srodze przykute do domu, nie mogąc się nigdzie wybrać bo
zabłądzą! I faktycznie, wybrali się i zabłądzili. Błądzili tak przez
cały dzień, dopóki Xemedi-san się litościwie nie pojawiła, wyrażając
ogromne zdziwienie faktem, że w takim miejscu można się zgubić. Zresztą
kto wie, może naprawdę była zaskoczona... Zna te lasy od małego, w końcu
po to jej ojciec postawił tu dom, żeby móc wracać do miejsca swych
najważniejszych wspomnień... Jedyna różnica między tamtymi czasami a
obecnymi to ta, że już praktycznie żadne wredne potwory się tu nie kręcą
i teraz się tu przyjeżdża na wakacje, a nie uczy przetrwania.
A jednak Egil, gdy usłyszał mrożącą krew w żyłach historię opowiedzianą
przez Mil, zaczął rozważać pójście do tego lasu z Carnetią i zostawienie
jej tam. Rzecz w tym, że niekoniecznie udałoby mu się znaleźć drogę z
powrotem.
Jak dotąd wszyscy schodzą tej pani z drogi i gdyby Vaneshka faktycznie
planowała ugościć ją w Marzeniu, nie zdziwię się, jeśli wywoła tym bunt
pozostałych lokatorów. Zresztą sama Carnetia też nie jest specjalnie
towarzyska... W końcu nie może tu nikogo podglądać, osobnicy płci
męskiej są niewrażliwi na jej nieodparty urok osobisty (co nie
przeszkadza jej jednak paradować non-stop w bikini), a płeć żeńska jest
poniżej jej poziomu, czyż nie? Jedynym wyjątkiem jest Ten-chan, który
upodobał sobie jej grzywkę... A fakt, że ofiara jego ataku miota się i
wrzeszczy, tylko go nęci do dalszego ciągnięcia.
À propos Tenariego - ten dzieciak jest coraz bardziej za pan brat z moim
inwentarzem. Pokrzywa jest wniebowzięta, że może z kimś sobie
pogalopować, a Strel nie odstępuje go niemal na krok i razem wtykają
nosy we wszystkie możliwe zakamarki. To pewnie moja wina, że mój
urodzinowy prezent od Małgorzaty-Leszczynki został tak perfidnie
przejęty, ale miło patrzeć jak się razem bawią. A niekiedy szamoczą. O
tak, ich wzajemne relacje bez wątpienia można zatytułować "Kto się
czubi..."
Całe szczęście, że dom jest spory i wszyscy się w nim mieścimy, inaczej roznieślibyśmy go w pył.
Na szczęście każdy znalazł tu swoje miejsce i czasem trudno poznać, że
jest tu siła nas... Zwłaszcza, że gospodyni prawie się nie pokazuje, a
Aeirana jak zwykle gdzieś nosi... Został tu również, rad nierad, bo
Xemedi-san mu kazała. A raczej delikatnie zasugerowała, że tutaj go nie
znajdą i nie dopadną. Kto, u licha, miałby chcieć go dopadać, wiedzą
tylko oni dwoje. Oczywiście mogłabym Aeirana podpytać, ale jest tak
jakby go nie było... Nie wiem czy unika Carnetii, czy Vaneshki, a może
mnie...
Teraz siedzę tu sama z pamiętnikiem, ale jeszcze przed chwilą był na
werandzie spory tłum. Cóż, Leo, Milanee i Egil odkryli w domu stół do
ping-ponga i szaleją przy nim. Tak, wbrew pozorom można szaleć podczas
tak spokojnej gry jak tenis stołowy. Zwłaszcza gdy ma się nikłe pojęcie o
zasadach. Też sobie z nimi trochę pograłam, więc jestem naocznym
świadkiem... A ostatnio jakimś cudem skusili Vaneshkę. Co następne,
skoki na główkę z dziurawego pomostu?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz