Gdybym nazwała arquillońską szkołę dla czarodziejek dziwną, na tle całego DeNaNi byłoby to łagodnie powiedziane. A może i nie...
Kiedy tylko zwykłym śmiertelniczkom zezwolono przekroczyć próg owej
szkoły, wybrałyśmy się odwiedzić Shee'Nę. To znaczy, Lilly poszła jej
poszukać, ja natomiast postanowiłam najpierw znaleźć Vylette Nealis i
trochę z nią powspominać.
Zadanie nie było trudne - wystarczyło szukać tam, gdzie skupiła się
władza. Pod tym względem nie da rady nie podziwiać Vylette - jeszcze nie
minął rok, od kiedy ją tu przysłano, a już ewidentnie trzęsie całą
szkołą... Widać, że jej wkład w tutejszą magię zrobił swoje. O darze
przekonywania nie wspominając.
Zderzyłyśmy się, gdy przechodziłam obok jakiejś sali, a ona właśnie wychodziła. Omal nie oberwałam otwieranymi drzwiami.
- A to ci niespodzianka! - zawołała na mój widok i roześmiała się
serdecznie. W eleganckim i stonowanym stroju, z upiętymi włosami, trudno
w niej było rozpoznać tamtą żywiołową, popędliwą pannicę, którą tak
uczyłam teleportacji, że w rezultacie wylądowała u Cirnelle... A jednak
zdrowy rozsądek nie zmienił jej całkowicie.
- Słyszałam, że to, co zawsze nazywałaś Twórczą Siłą Improwizacji, oficjalnie zaistniało.
- A żebyś wiedziała! - przytaknęła z dumną miną. - To się dopiero nazywa
sztuka magiczna! Z nią zakasujemy Akademię imienia Cereithy w Solen,
Gwiezdny Uniwerek w Srebrnej Domenie, Białe Wzgórze w Dekilonii...
- I Van Hoen END-u - dodałam bez zająknienia. - Oraz Instytut Melwortha w Althenos.
Mówiłam tak poważnym tonem, że spojrzała na mnie jak na wariatkę.
- No co ty?
- A czemu nie? Nie dowiesz się, dopóki nie spróbujesz! - zakończyłam,
brzmiąc jak belferka z trzydziestoletnim stażem. Wtedy dopiero Vylette
zaczęła dziko chichotać - to był jej ulubiony tekst, gdy razem
podróżowałyśmy i coraz to wpędzała nas w kłopoty...
Tak czy owak, czułam ulgę, że już nie muszę być niczyją nauczycielką -
zwłaszcza jej. Choćby dlatego, że teraz mogłyśmy powspominać sobie te
dawne kłopoty i śmiać się z nich bez przeszkód.
- A pamiętasz jak złapał cię czarny lud na Tattos Kappi i miałaś zostać
czwartą żoną wodza plemienia? - przypomniałam jej nie bez złośliwości.
- Tak, i wtedy napuściłam na nich nieszczęsnego Egberta z jego
fajerwerkami - parsknęła śmiechem. - A przy okazji, wiesz, że się tu
przeniósł?
- Owszem, przysłał mi powiadomienie, że wydawnictwo zmienia adres
- pokiwałam głową. - Wygląda na to, że już nie będę musiała pośredniczyć
w płomiennej korespondencji między wami.
- A daj spokój - przewróciła oczami. - Teraz mi sam przesyła listy.
Przeniósł się z naszego dawnego świata, a nawet nie ma odwagi mnie osobiście
odwiedzić?!
- Pewnie wie, z jakim przyjęciem by się spotkał.
- Myślisz, że bym mu nagadała? - burknęła. - Pewnie, że tak! Co on
narobił, obrabował wszystkie możliwe instytucje charytatywne?! Przecież
wiesz, że u nas zamówienie podróży międzywymiarowej kosztuje fortunę!
- Na mnie nie patrz, nic o tym nie wiem. Ale wybiorę się opchnąć mu parę opowiadań, wtedy popytam, bo sama jestem ciekawa.
- A! Przypomniałaś mi! - Vylette nagle klasnęła w dłonie. - Z nieba mi
spadłaś, wiesz? Słuchaj, u nas w mieście trwa konwent wiedzy tajemnej i
różne fajne rzeczy się na nim dzieją. Na przykład w naszej szkole
rezydują iluzjoniści i tutaj ćwiczą. Wczoraj mieliśmy tu dżunglę i
wyglądaliśmy jak małpy... A przynajmniej reszta ciała pedagogicznego tak wyglądała. Dlatego szkoła była zamknięta.
- Vylette, do czego właściwie zmierzasz? - zapytałam tak łagodnie jak tylko umiałam.
- Już, już. A w miejskiej bibliotece zbierają się specjaliści od
jasnowidzenia i konferują na temat różnych przepowiedni - ciągnęła. -
Konkretnie pojutrze. Więc sobie pomyślałam, że może mogłabyś tam wpaść i
uchwycić co nieco... Na materiał do naszej szkolnej?
Teraz ja przewróciłam oczami.
- O nie. O nie! Wiesz, że nie zapisuję przyszłości. To paskudna robota i mnie w nią nie wrobisz!
Chcesz to mieć w tej szkole, wyślij kogoś ze szkoły!
- Nie da rady - westchnęła żałośnie. - Kilka jasnowidzek przeforsowało zakaz wpuszczania kogokolwiek od nas.
- Niby dlaczego? - zdziwiłam się.
Vylette spojrzała na mnie z grobową miną.
- Wszystkie się tu kiedyś uczyły.
Odnalazłam Mezz'Lil na dziedzińcu, pod drzewami, na których liście już
się złociły i czerwieniały. Siedziała na ławce razem z Shee'Ną, która
trzymała na kolanach grubą księgę i pokazywała siostrze jakąś
ilustrację. Lilly tylko marszczyła brwi w zdziwieniu.
- Co za nieprzystojne rzeczy oglądacie? - odezwałam się uszczypliwie. Shee'Na oderwała wzrok od książki i pomachała mi.
- Żadne nieprzystojne, tylko mój podręcznik - wyjaśniła.
- Czyżbyś przekonywała siostrę do kształcenia się tutaj?
- A gdzie tam - machnęła ręką. - Ona jest już za s t a r a na takie nowatorskie pomysły.
- I co jeszcze, smarkulo? - prychnęła Lilly. - Ja jestem po prostu za...
- Za bardzo spragniona towarzystwa chłopaków? - podsunęłam niewinnie.
- Za mądra!! - zagrzmiała. - A wy się tu zmawiacie przeciw mnie!!
- Ale tu też się płeć męska przewija - zauważyła Shee'Na. - Paru
nauczycieli prowadzi tutaj zajęcia... Tylko zawsze wtedy w kąciku siedzi
jakaś przyzwoitka.
- I jak? - Lilly błyskawicznie zmieniła temat. - Spotkałaś tę wariatkę z berełkiem?
- Wcale nie wariatkę - obruszyła się jej siostra. - Profesjonalistkę w swoim fachu.
- A spotkałam. I w rezultacie jeszcze parę dni zostanę w Arquillonie.
- Dlaczego?
- Bo, nie wiedzieć jak, dałam się wrobić w podsłuchiwanie i spisywanie przepowiedni. Pojutrze.
- No cóż, ja raczej nie zostanę by podtrzymać cię na duchu - mruknęła
Lilly. - Jak znam życie, jeszcze dzisiaj przyjdzie telegram od babci, z
pytaniem, dlaczego się jeszcze stąd nie ruszam do domu.
- Niech to będzie pierwsza przepowiednia, którą Mad zapisze! - zachichotała Shee'Na.
- A co zamierzasz porabiać potem? - zaciekawiła się jeszcze Lilly.
- Jeszcze nie wiem - wzruszyłam ramionami. - Pewnie będę krążyć po światach i
odwiedzę pozostałe dziewczyny. Wieki się nie widziałyśmy.
- Mamy się czuć zaszczycone, że to właśnie do nas się wybrałaś najpierw?
- To tylko dlatego, że przysłałyście mi list - roześmiałam się i wtedy na kolana spadły mi trzy koperty.
Wzięłam je do ręki ze zdziwieniem. Były bladoróżowe, jedna
kaligraficznym pismem zaadresowana do mnie, dwie pozostałe do Lilly i
Shee'Ny. Ale charakteru pisma nie poznawałam.
Otworzyłam tę moją i wyjęłam sztywną kartę utrzymaną w podobnej tonacji
co koperta, tyle że jeszcze z wymalowanymi kwiatami. I z wiadomością, po
której przebiegłam wzrokiem trzy razy, dla pewności.
- Co tam jest? - zapytała Shee'Na.
- Coś, w co nie mogę uwierzyć... - odparłam słabo.
- Może jak przeczytasz na głos, to ci się uda? - zasugerowała Lilly.
Nic nie stało mi na przeszkodzie, odchrząknęłam więc i zaczęłam:
- Sanille Finn Quall ma przyjemność zaprosić Madelyn Igneid Yumeni
Al'Wedd na swoje przyjęcie zaręczynowe, które odbędzie się 22 września u
niej w domu. Osoba towarzysząca mile widziana. Dodatkowy zapas drinków
też...
- Że co?!
Odłożyłam kartkę i spojrzałam na osłupiałe twarze przyjaciółek.
- Dodatkowy zapas drinków też - powtórzyłam. Shee'Na zaniosła się chichotem.
- Ty weź to przejrzyj jeszcze raz - Lilly rozpaczliwie zamachała rękami. - To musi być jakiś kawał!
Potrząsnęłam kopertą i wypadł z niej jeszcze jeden świstek papieru. Tym razem w kratkę, zapisany już zwykłymi bazgrołkami San:
A pozostałe zaproszenia przekaż tym małpom, bo za cholerę nie mogę ich namierzyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz