Przebimbałam parę dni,
krystalizując pomysły, które ostatnio (i nie tylko) przychodziły mi do
głowy. Kronika to nie będzie, ale jakiś tomik opowiadań chyba da się z
tego sklecić... I znów będzie długa i nużąca korespondencja z którymś
wydawnictwem. Co ze mnie za snobistyczna autorka, czyżbym była aż tak
rozpoznawalna, że muszę się kryć, by nie napadli mnie łowcy autografów?
Nawet podczas kursu między wydawnictwem a Blue Haven? Ha.
Tylko opowieść o białym zamku zostawiłam w spokoju...
Przynajmniej na razie.
Znalazłam dzisiaj na biurku trzy listy - jeden od Lilly, drugi
zdecydowanie od Geddwyna (koperta w szlaczki)... A trzeci to chyba
sprawka telepatii, bo przyszedł od pewnego uroczego faceta, który dumnie tytułuje się
moim wydawcą. Jedynym, którego kojarzę z wyglądu. Proszę proszę, czyżby
przysłał mi wyrzut sumienia? Od ponad roku nic mu nie posłałam (jak i
nikomu innemu), mogło więc mu przyjść do głowy, że ignoruję jego mały
światek... Ale cóż. Postanowiłam, że listami zajmę się później i
zabrałam Tenariego do Biblioteki na Pograniczu, żeby sprawdzić jego
poziom szacunku do słowa drukowanego... Miałam nadzieję, że niczym
Kilmeny nie podpadnie.
Już kiedy weszliśmy do biblioteki, wyglądało na to, że mały jest pod
wrażeniem. Był przytłoczony wielkością tego miejsca, wykręcał szyję we
wszystkie strony, rozglądając się, ale nie śmiał mi się wyrwać, by
popastwić się nad książkami.
- Dobrze, że choć ten zakaz udało mi się mu wpoić - odetchnęłam z ulgą.
I okazało się, że wymówiłam w złą godzinę.
Gdy tylko Tenari to usłyszał, uśmiechnął się przekornie (czyżbym to też
mu niechcący wpoiła?) i zaczął tak mocno trzepać skrzydłami, że nie
mogłam go utrzymać. A wypuszczony pofrunął do najwyższych półek, przy
których normalnie korzysta się z drabinki na skrzypiących kółeczkach.
Podbiegłam... To znaczy, podeszłam szybko, starając się nie tupać, ale
nigdzie tej przeklętej drabinki nie było i nie mogłam się wyprawić po
dzieciaka.
- Ten-chan, złaź! - syknęłam jak mogłam najciszej, ale słyszalnie.
Pomachał mi radośnie i wziął jedną książkę z wyraźnym zamiarem
zrzucenia jej. Co też uczynił.
Na szczęście złapałam.
Zawołałam jeszcze raz, trochę głośniej. I jeszcze raz. I...
- Przestańże!!! - rozległo się po całej bibliotece i zobaczyłam
biegnącą ku nam szczupłą postać o rozczochranych, płomiennorudych
włosach. Zaciekawiony Tenari upuścił kolejną książkę, ale przybysz
pochwycił ją w biegu i wyhamował ze skrzypieniem butów (wysokich i
ciężkich), omal nie lądując na podłodze.
- Czyście powariowali?! - wykrztusił z przerażonym wyrazem twarzy. - Wiecie co to będzie jak was Kilmeny zgarnie?!
- Wiemy - pokiwałam ponuro głową. - To znaczy, ja wiem. On jeszcze nie -
wskazałam na Tenariego, który jak gdyby nigdy nic sfrunął i zaczął się
przyglądać rudowłosemu chłopakowi.
- No proszę, mały demon - powiedział z tamten sympatią i uśmiechnął
się, pokazując bardzo białe ząbki. Miejscami nad wyraz ostre.
Ten-chan pisnął radośnie i poleciał po kolejną książkę.
- NIE!!! - wrzasnął rudowłosy, ale zanim zdążył cokolwiek zrobić, wyrosła mu za plecami wysoka sylwetka.
- Haldis - powiedziała Kilmeny cicho i groźnie. - Co to za hałasy?
Chłopak odwrócił się z bardzo niepewną miną.
- Ale to oni zaczęli! - powiedział równie niepewnym głosem.
- Z nimi sobie jeszcze pogadam - mruknęła bibliotekarka. - Ty mi lepiej odpowiedz, kto powinien w tej chwili sortować katalog.
- Ktoś musiał zająć się odwiedzającymi, nie?
- Pozwól więc, że przejmę od ciebie to zadanie, bo chyba niespecjalnie sobie z nim radzisz.
Rudowłosy westchnął ciężko.
- Odbywanie stażu to mordęga...
Po tych słowach zerknął na mnie z miną zbitego szczeniaczka, puścił oko do Tenariego i pobiegł. Na paluszkach.
- Przyjęłaś stażystę? - okazałam zdziwienie zanim Kilmeny przystąpiła do łajania nas. - Nie wygląda na przyszłego bibliotekarza.
- Ale się stara - półelfka wzruszyła ramionami. - Zresztą odbywa staż jako Oddany, nie jako bibliotekarz.
Tu mnie zaskoczyła.
- Ale skoro ty go przyuczasz, to by znaczyło, że podlega temu samemu Strażnikowi, co ty...?
Skinęła głową bez słowa i nagle wydała mi się dziwnie smutna i zmęczona.
- Jak to, skoro przecież byłaś z tymi dwoma braćmi z tej dziwnej rasy...
- Wiesz, biorąc pod uwagę, że Quivel nie żyje od trzech miesięcy, a
każdy Strażnik musi mieć do pomocy trójkę Oddanych, trzeba było kogoś
przyjąć.
Zatkało mnie. Nie żebym była specjalnie zorientowana w sprawach
Zrodzonych dla Ładu, ale źródłem wiedzy o tych sprawach zawsze była dla
mnie Kilmeny, tymczasem dopiero teraz się dowiaduję... Więc tak
nieludzko długo mnie tu nie było? Uświadomiłam sobie, że ostatnio
właściwie w mało czym byłam zorientowana i to mnie przybiło. No i
pamiętałam tego wesołego, spokojnego chłopaka, który podczas sylwestra z
anielską cierpliwością ciągnął Tenkę na parkiet. Smutno mi się zrobiło.
- Sto emocji naraz widać na twojej twarzy - bibliotekarka uśmiechnęła
się dość gorzko. - Zajmuję się Haldisem tutaj, bo Quass nie chciał go
szkolić. On teraz właściwie niczego nie chce - westchnęła. - A ktoś musi
chłopaka zaznajomić z pewnymi rzeczami... Zresztą mu się to podoba.
- Ale czy on nie jest przypadkiem demonem? - zmarszczyłam brwi. - Czy to nie sprawiło problemów?
- Jest półdemonem, ognistym w dodatku - uśmiech Kilmeny stał się
weselszy - A co do problemów... Wiesz, kiedyś Raely Kay Anjin przyjął
taką Oddaną. I było dobrze.
- Nie, nie - sprostowałam. - To taka demoniczno-ognista Oddana przyjęła do
swojej drużyny takiego Strażnika-nowicjusza. Ale masz rację, było
dobrze.
Ciekawe czy Satsuki też by tak powiedziała. Ostatni raz spotkała się z
Kayem na sylwestrze... Ale chyba nawet nie zauważyła jego obecności...
- À propos demonów - rozejrzałam się. - Nie widziałaś może, dokąd poleciał Ten-chan?
Po znalezieniu demoniątka o mało nie doszło do scen drastycznych, więc
spuszczę na nie zasłonę milczenia, inaczej Kilmeny nigdy by mi nie
wybaczyła. Ale przeżyliśmy. I nawet wyszliśmy z paroma książkami, choć z
Tenarim i pod tym względem były kłopoty. Po prostu ma nieco dziwny
gust...
Wytaszczył na przykład grubą księgę mitów ze Starego Świata - aż dziw, że ją uniósł - i dumnie położył na stoliku.
- Słuchaj, to jest cała istniejąca mitologia stamtąd - powiedziała nerwowo Kilmeny.
- No wiem, pomagałam ją spisywać - przytaknęłam, nie rozumiejąc, dopóki
Ten-chan nie otworzył księgi. Wtedy dopiero rzuciłam się do niego z
piskiem: - Zostaw, to niekoniecznie dla dzieci, słyszysz?!
Zamilkłam gdy Tenari spojrzał na mnie jak na wariatkę, a następnie
radośnie przewrócił kilka stron i pokazał mi ilustrację przedstawiającą
niesławną Hattori, zwaną Patronką Skandali. Nie mogłam powstrzymać
prychania. A niech to, a niech to! Czy ktoś mu przypadkiem tej książki
nie czytał? Trzeba będzie się wybrać do Althenos i grzecznie zapytać.
Albo do Teevine, jakby się tak zastanowić.
- A tego Haldisa wyślij na próby - podsunęłam Kilmeny na odchodnym.
Chyba jej się spodobała propozycja, bo nagle zaczęła się uśmiechać tak sadystycznie, że aż zakryła usta dłonią.
List od Geddwyna mnie zaintrygował, ale stwierdziłam, że później mogę
się zająć jego rozgryzaniem. Choćby dlatego, że dwie pozostałe
wiadomości zmotywowały mnie do wyprawy do DeNaNi...
Tylko chyba najpierw potrzaskam trochę na maszynie. Może faktycznie jakiś tomik opowiadań wkrótce wyjdzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz