Cały ranek przesiedziałam w
zajeździe i przegadałam z Lilly. Rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym...
Czy raczej ona mówiła, a ja słuchałam i coś czasem wtrącałam. Nasze
rozmowy często tak wyglądają i tak jest dobrze - nieźle się uzupełniamy
pod tym względem. Zastanawiałyśmy się również, jakiemuż to mężczyźnie udało
się tak oczarować San. Owszem, od dawna zdawałyśmy sobie sprawę, że
jest w kimś zakochana, ale że zdecyduje się porzucić wolny stan? Cóż,
ona jest chyba największym wywrotowcem z naszej szóstki... Najpierw
deklarowała, że nie chce mieć bliższej styczności z dziećmi, a skończyło
się to przygarnięciem Neid. A teraz... Czego innego miałyśmy się
właściwie spodziewać? Już chyba tylko Pai Pai pozostanie wojującą
feministką.
Potem Lilly wyjechała, jako że wykrakała sobie wczoraj ten telegram.
Ka'Shet pozwoliła jej tylko raz na naprawdę długi wypad poza dom - rok
temu - teraz zaś chce mieć wszystko pod kontrolą... Pożegnałyśmy się
wylewnie, choć przecież zobaczymy się za niecały tydzień u San. Co mi
przypomina, że w zaproszeniach nie podała godziny. Trzeba będzie do niej
napisać i ofukać.
Dość długo kluczyłam między kamieniczkami zanim znalazłam wskazany
adres. Nowa siedziba wydawnictwa CFKTO&OT (nigdy nie rozszyfrowałam,
co oznacza ten skrót) mieściła się w suterenie bardzo starego budynku.
Musiałam uważać żeby nie potknąć się na schodach - cieeemno! - i
zastanawiałam się półżartem, czy zastanę myszy w kątach i grzyb na
ścianach, ale spotkało mnie miłe rozczarowanie - naprawdę przytulnie
urządził się jeden z największych bibliofilów i najbardziej wytrwały
cichy wielbiciel jakiego znam. Gabinet utrzymany w ciepłych brązach,
pełno regałów z książkami i kominek - kominek! - z trzaskającym wesoło
ogniem. Tylko gdzieniegdzie stały jeszcze niewypakowane kartonowe pudła i
raczej nie musiałam zgadywać co w nich było i nie zmieściło się na
półkach.
- Z nieba mi pani spadła! - Egbert Vial zamaszyście odsunął krzesło i
wstał, przy okazji zwalając z biurka stos książek. Nie zrobiło to na
mnie wrażenia. Zawsze tak na mnie reagował i był to pewien postęp - na widok kogoś obcego pewnie schowałby się pod tym biurkiem. A może go nie doceniam?
- Chyba już gdzieś to słyszałam - mruknęłam. - Mam nadzieję, że nie dostanę kolejnego zlecenia na spisanie serii przepowiedni?
- Hę? Dlaczego? - rzucił się do układania ksiąg z powrotem. - Ja się po
prostu cieszę, że nie będę musiał tu zaczynać od zera. Chyba że się
mylę?
- Jeśli mały zbiorek opowiadań wystarczy na początek, to nie -
roześmiałam się i miłosiernie pomogłam mu pozbierać to, co zostało na
podłodze. - No proszę, ile ksiąg magicznych. Sentyment?
- Trudno porzucić stare przyzwyczajenia - stwierdził. Wzięłam jeden z
woluminów i zaczęłam go przeglądać. Chyba pamiętał jeszcze czasy
uczelni, na której mój szanowny wydawca studiował kiedyś razem z
Vylette. Ale po długim czasie zagłębiania się w księgach magii doszedł
do wniosku, że bardziej kocha księgi niż magię...
- Pani sobie spocznie, proszę - Vial wskazał na drugie krzesło i
skrzywił się, ponieważ było na nim ulokowane jedno z wielu pudeł.
Odstawił je na podłogę i podsunął mi krzesło, sam również usiadł.
- Jeszcze nie do końca się urządziłem - wyjaśnił przepraszającym tonem.
- Nie szkodzi, taki bałagan jest dla mnie bardzo swojski.
Roześmiał się dość niepewnie. Ludzie, którzy nigdy nie byli u mnie w
domu, z reguły nie mogą uwierzyć, że jestem bałaganiarą. Błoga
nieświadomość prawdy...
- Oto coś na nowe miejsce pracy - wyjęłam z torby maszynopis. - A co pan z tym zrobi, to już pana sprawa.
- Raczej nie będzie to nic nielegalnego.
- Szkoda. Całą moją twórczość spotyka taki poukładany, przewidywalny los.
Zaśmiał się ponownie, ale po chwili westchnął i zamilkł. Wyraźnie chciał
coś powiedzieć, ale nie wiedział jak się do tego zabrać i pewnie
siedziałby tak przez następną godzinę, gdybym mu trochę nie pomogła.
- Tak, wiem co słychać u Vylette - odpowiedziałam na niezadane pytanie. - Byłam u niej wczoraj.
Wyglądał jakby uszło z niego całe powietrze.
- No i...?
- Martwi się o pana - mruknęłam. - A właściwie nie lepiej osobiście ją zapytać?
- Napisałem do niej - odpowiedział. - Ale bez odpowiedzi.
Wzniosłam oczy do nieba, a raczej do sufitu.
- Jak dwoje ludzi wreszcie mieszka w tym samym świecie i w tym samym
mieście - zaczęłam, starając się mówić spokojnie - to się mogą
zwyczajnie zobaczyć, prawda? Vylette jest naprawdę niepocieszona, że
jeszcze jej pan nie odwiedził.
Dopiero wtedy go olśniło.
- Właściwie... - zamyślił się. - Obecnie jestem trochę za bardzo
zajęty... Ale skoro panna Nealis chce się ze mną zobaczyć, to nie widzę
przeszkód, żeby ją tutaj ugościć.
Wyobraziłam sobie minę Vylette gdy to usłyszy i postanowiłam, że osobiście jej przekażę.
Minęła godzina zanim opuściłam wydawnictwo i przemierzyłam z powrotem te
przeklęte schody. A przy wejściu do kamienicy stał Aeiran i czekał.
- Żadnych przygód. Żadnych niespodzianek czekających za rogiem. Opuściłaś się.
- Sam się opuściłeś - prychnęłam. - Tamta zeszłoroczna przygoda była przez ciebie, nie zapominaj.
- No dobrze - zgodził się. - Ale z kolejnej przygody p r z e z e m n i e byś się nie cieszyła.
- Jeśli polegałaby na podpadnięciu komuś... - zaczęłam i coś mi się przypomniało: - À propos, mam pytanko.
Nie zareagował ani słowem.
- Czym podpadłeś Geddwynowi, że tak się o ciebie dopytuje?
Spojrzał na mnie autentycznie zdziwiony.
- Jemu niczym. Przynajmniej świadomie.
- A komuś innemu wręcz przeciwnie? - podchwyciłam. - Jakoś latem Geddwyn
miał nieprzemożną ochotę na rozmowę z tobą. A ostatnio przysłał mi
wiadomość, z której wynikało, że ta ochota mu nie minęła.
Aeiran na chwilę pogrążył się we własnych myślach. Jego kolejne słowa zaskoczyły mnie.
- Powiedz mu, żeby się nie przejmował.
- Czym się ma nie przejmować?!
- Niczym - uciął nieznacznie zmienionym głosem.
Potem poszliśmy na gorącą czekoladę, ale Aeiran już się więcej nie odezwał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz