25 IX

W zasadzie nie miałam pojęcia, dlaczego Clayd przysłał mi ten dziwny żeton i nakazał przyjechać do Anty, ale co mi szkodziło? I tak miałam zbyt rozchwiany umysł żeby się nad tym zastanawiać.
Trafiłam do dziwnego klubu w ciemnej uliczce, z którego dochodziły wymieszane zapachy kadzidełek, a żeton okazał się czymś w rodzaju wejściówki - bramkarze na jej widok uśmiechnęli się uprzejmie i skinęli głowami. Co to za miejsce, tylko dla wybranych?
Jeden z nich przerwał na chwilę pilnowanie wejścia i gdzieś poszedł, a po chwili wrócił, prowadząc ze sobą... Geddwyna.
- Cześć - odezwałam się, lekko zdezorientowana.
- Miya?! - wyglądał na zmieszanego. - Nie, no miło cię... Ale co tu robisz?
- Sama chciałabym wiedzieć - mruknęłam. - A ty?
- Czekam - wyjaśnił. - Miałem mieć rendez-vous, ale się spóźnia... O! - zawołał, zaglądając mi przez ramię.
Obejrzałam się gdy dobiegł mnie warkot silnika i pod klub podjechał wielki motocykl, prowadzony przez kogoś dobrze mi znanego.
- O! - powtórzyłam za Geddwynem, kiedy Clayd zdjął kask i zsiadł. - Właśnie ciebie mi tu do szczęścia brakowało.
- Wiem, wiem - uśmiechnął się do mnie ciepło. - Wybaczcie spóźnienie, ale szukałem prezentu.
- Prezentu dla... O szlag. I znalazłeś?
- Znalazłem. Ale nie pokażę.
- Dobra, chyba możemy kontynuować tę rozmowę w ciepłym pomieszczeniu? - zaproponował Geddwyn. - Drinki stawiam.
- Ale ja nie mogę tam wejść - Clayd wzruszył ramionami. - Straciłem swoją wejściówkę.
No tak...
- Nie ma problemu - duch wody uśmiechnął się rozbrajająco, chwycił go pod rękę i bezceremonialnie pociągnął w stronę wejścia.
- Ten pan jest ze mną - oznajmił bramkarzom, którzy skwitowali to lekkim uniesieniem brwi - widać nie z takimi rzeczami się tu stykali. Przewróciłam oczami i udałam się za przyjaciółmi.

Jak już zaczęli dyskutować, aż między nimi iskrzyło - od ścierających się poglądów - i tylko czekałam aż w końcu powiedzą: "Miya, idź stąd, bo to nie dla twoich uszu". Gdyby nie okoliczności, świetnie bym się bawiła, słuchając ich. Tymczasem sączyłam sok pomarańczowy i zastanawiałam się, po diabła zostałam tu przyciągnięta. Jako przyzwoitka?
- Pójdę jeszcze coś zamówić - Clayd podniósł się z krzesła, a raczej fotela ze skórzanym obiciem, ale Geddwyn przytrzymał go na miejscu z zadziwiającą jak na niego siłą.
- Za pozwoleniem, nigdzie nie idziesz. Nie będziesz mi się tu upijał.
- Za pozwoleniem, nie komenderuj. Zresztą wcale się nie mam zamiaru upijać.
- Coś ci nie wierzę. Jak pójdziesz, to już tam zostaniesz.
- Słuchaj, jak pójdę, to najwyżej wyjdę i wrócę do domu. Co też wcale nie jest takim złym pomysłem.
- A co, nie możesz się doczekać wręczenia prezentu? - uśmiechnęłam się może drugi raz od ostatniej godziny.
- Jeszcze parę dni zostało - Clayd odwzajemnił uśmiech. - Zresztą Vanny nie ma, więc położę ów prezent na stole w pokoju i niech czeka.
- Nie ma jej? - zainteresowałam się.
- Nie ma. Zamieniła się w konia i pogalopowała gdzieś w światy.
Przetrawiłam tę informację z względnym spokojem. Moją kuzyneczkę stać na wiele, choć takich numerów jeszcze nie robiła... Chyba.
- No to skoro jej nie ma, nie musisz się spieszyć - Geddwyn przysunął twarz do stojącej na stoliku aromatycznej świecy i zaciągnął się jej zapachem. Niewiele brakowało, by przypalił sobie włosy... O ile to w ogóle możliwe.
- No i wychodzi szydło z worka. Zobacz - zwrócił się do mnie Clayd. - On mnie zwyczajnie prowokuje.
- Ja tylko sprawdzam, czy dałeś się wziąć pod pantofel i złagodniałeś.
- Jakby był ktoś, kto mógłby czekać na twój powrót, zaraz byś inaczej śpiewał...
- Na twój nikt nie czeka, śmiem przypomnieć - duch wody wzruszył ramionami.
- ...Albo gdybyś ty mógł czekać na czyjś powrót. Dekadencie. I nie wcinaj mi się, za pozwoleniem.
- Ja nie zwykłem czekać. Ja zwykłem płynąć z prądem - prychnął Geddwyn ze zwykłym, urwisowatym uśmiechem, ale coś w jego oczach zdradzało rozdrażnienie, skądkolwiek by się nie wzięło.
- Za to ja was chyba opuszczę - mruknęłam. - Zamiast roztrząsać sens swojej bytności tutaj.
- Dobranoc - odpowiedział Geddwyn, patrząc gdzieś w bok, ale Clayd zrobił zniecierpliwioną minę.
- Słuchaj, nie po to cię tu zapraszałem, żebyście sobie paru rzeczy nie wyjaśnili, jasne?!
- Wcale nie jasne. Nie rozumiem.
- Ten tutaj - wskazał na Geddwyna - wydaje się coś do ciebie mieć. Ale nie zdecydował się mi powiedzieć, co mu leży na wątrobie, więc wolałem go zetknąć z tobą osobiście.
- Tak, Geddwyn? - zapytałam. - To dlatego tak nie dawałeś mi się znaleźć?
Dość niechętnie zwrócił ku mnie spojrzenie.
- Nie z tobą miałem nadzieję pogadać.
- Tylko z Aeiranem, tak? A dlaczego robisz z tego taką tajemnicę? Gdybym zrozumiała, może byłoby prościej...
- Ty sobie pogadaj z Xellą-Mediną - uśmiechnął się drwiąco. - Ona spuściła na to zasłonę tajemnicy i nie pozwoliła jej podnieść.
- To znaczy?
- "Tylko nie mów nic Miyi-san, żeby się niepotrzebnie nie denerwowała" - zacytował.
- I ty jej tak posłuchałeś?! - nie mogłam uwierzyć.
- Mówiłem jej, że jak nie powiem, to się wściekniesz i przestaniesz ze mną rozmawiać - mruknął. - Oznajmiła więc, że jak powiem, to ona zacznie... Chyba nie umiem rozmawiać z tą panią, wiesz?
Dość chwiejnie wstałam od stolika.
- Jesteście wszyscy niemożliwi - syknęłam. - Aeiran też mówił, żeby się nie przejmować, a jakiś tydzień później znalazłam go ma... ma... leżącego jak pusta skorupa! - mój głos zaczął przechodzić w krzyk. - Jeśli do tego mają prowadzić tajemnice, to może lepiej, żeby nie było tajemnic?!
- Toteż mówię, pogadaj z Xellą-Mediną - twarz Geddwyna była bez wyrazu.
Okręciłam się na pięcie i wypadłam z lokalu. A potem oparłam się o ścianę budynku i stałam tak przez chwilę, aż usłyszałam kroki.
- I po co było się tak rzucać? - Clayd podszedł i pogłaskał mnie po włosach jak małe dziecko.
- Tak żeby sprawdzić, który z was za mną wybiegnie.
- Zawiedziona?
- Tak. I nie. Bo do Geddwyna nie można się przytulić żeby dać ujście żalowi. Jest zbyt wyczulony.
- O, widzisz - podchwycił. - Teraz tam siedzi rozdygotany. Może właśnie wyczulony na twój nastrój?
- Mój nastrój próbowałam zepchnąć gdzieś w głąb duszy - przyznałam. - Ale widać się nie udało.
Nie odpowiedział, tylko uścisnął mnie serdecznie, wiedząc, że to mi się przyda.
- Od razu lepiej, wiesz?
- Wiem. Jakbyś sobie trochę popłakała, pewnie byłoby jeszcze lepiej.
- Być może, ale jakoś nie potrafię. Łezki nie chcą się lać.
- To wracaj do domu i powygłupiaj się z Tenarim. W najbliższym czasie wpadnę i pogadamy sobie dłużej, bo chyba zacząłem co nieco rozumieć.
- O? - spojrzałam na niego przytomniej. - A ja nadal nie.
- Pogłowimy się razem, no problemo. A teraz idę zebrać do kupy tego tam.
- Jeśli w taki sposób jak mnie, ucieszy się szybciej niż myślisz.
- A niech się wypcha. Zwyczajnie mu nawrzucam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz