U San pojawiłam się może nie z samego rana, ale jeszcze przed południem. I zastałam u niej całą resztę naszej szóstki.
- Uuu, ostatnia! - powitała mnie Brangien. - Ładnie to tak?
- To się nazywa wielkie wejście - pouczyłam ją z mądrą (z założenia) miną. - Tylko my jesteśmy?
- A co, miałam wszystkich gości spraszać na rano? - fuknęła San. - To z wami chcę spędzić te ostatnie chwile przed!
Zmroziło mnie trochę na te słowa, ale mam nadzieję, że nie dałam tego po sobie poznać.
- Jakie znowu ostatnie chwile? - burknęła Pai Pai. - Przecież dopiero się zaręczasz, a nie hajtasz!
- No to co?! Nigdy wcześniej się nie zaręczałam, zauważ!
- A tak przy okazji, to kiedy ślub? - zapytała rozmarzonym głosem Shee'Na.
San zamyśliła się.
- Jeszcze nie wiemy - wzruszyła ramionami. - Ale dostałam pierścionek, zobacz. Czyli ma poważne zamiary, ha!
- Pierścionek łatwo można przełożyć na inny palec - mruknęła Pai Pai.
- Cicho, małpo, kracz sobie gdzie indziej.
- Kracząca małpa, ciekawostka przyrodnicza...
Na takich miłych dyskusjach spędziłyśmy jeszcze około trzech godzin,
przy okazji poznając cel, jaki miała San zapraszając nas przed czasem.
Otóż miała zamiar upiec jeszcze ze dwa ciasta, a nie chciało jej się
samej...
- Miya, ty się lenisz zamiast pomagać! - Brangien wpadła prosto z kuchni do pokoju, w którym siedziałam z małą Neid.
- Nie lenię się, dzieckiem się zajmuję - zachichotałam - Nagle odkryłam, że mam już pewną wprawę.
- Zdolna jesteś - westchnęła, a potem swoim zwyczajem błyskawicznie zmieniła temat. - Dojedzie tu jeszcze ktoś do ciebie?
- Dobre pytanie - zadumałam się. - Faktycznie, mogłam już od was Tenariego zabrać...
- Miałam na myśli raczej kogoś do potańczenia...
- Do potańczenia odbiję ci Artena. Bo chyba go ściągniesz?
- Ściągnę, ściągnę - mruknęła, ale patrzyła na mnie z ciekawością.
- A teraz ty jesteś leń - położyłam temu kres. - Do kuchni, ale już!
- Hohoho, bawisz się w wielką panią domu i to na cudzej posesji?! - San
wparowała z groźną miną. - Tutaj tylko mnie należy słuchać. Brangien,
sio do kuchni!
- Mnie akurat robi różnicę kto usiłuje mną komenderować - parsknęła Brangien i odżeglowała z godnością.
- A ty się nie leń! - San podobał się dyktatorski ton. - Dobrze widzę,
że mała śpi, możesz śmiało mi pomóc grabić liście za domem. W
końcu wyjdziemy tam po obiedzie, musi być porządek.
- Po pierwsze, od kiedy ty dbasz o porządek? - roześmiałam się. - A po
drugie, zamierzasz zostawić je same z włączonym piekarnikiem?
- Tak. Najwyżej będą fajerwerki, a co!
Trzeba przyznać, że tutaj jesień panowała już bardziej niż w DeNaNi na
przykład. Nie było ani jednego zielonego liścia... Ale jednocześnie była
ładna pogoda, jakby specjalnie dostosowała się do okazji - San mówiła,
że przez ostatni tydzień padało, a tu taka niespodzianka... W takich
chwilach jeszcze bardziej lubię jesień, choć na pierwszym miejscu ciągle stawiam
wiosnę. I zastanawiam się czy nie wolałabym mieć zwykłego domu gdzieś w
światach, gdzie mogłabym wyjść na dwór by móc grabić liście?
San grabiła ze mną zawzięcie, nie przejmując się tym, że jest już
zrobiona na bóstwo i właściwie powinna już tylko leżeć i pachnieć.
Pierścionek rzeczywiście miała - ze sporym szmaragdem. Bardzo ładny,
nawet mimo że złoty. I promieniała radością. Radością, którą szybko nas
zaraziła.
- Zamierzam mieć siedem drużek! - wyjawiała przede mną swoje wielkie
plany. - I wszystko tylko nie białą suknię! Nie, żebym była niegodna
koloru niewinności - zachichotała. - Ale biały do mnie nie pasuje.
- No to już chyba możesz powiedzieć, kto jest tym delikwentem? - zapytałam.
- To tajemnica - uśmiechnęła się promiennie. - A tajemnic trzeba dochowywać do samego końca.
- Co ja słyszę? - dobiegło nas nagle. - Zdecydowanie za dużo czasu spędzasz z moją siostrą. Ale ja to jeszcze ukrócę.
San upuściła grabie i wyprostowała się dumnie.
- Ty śmiesz robić mi wyrzuty?! - zaintonowała podniośle. - A sam
zjawiasz się znienacka, wypisz wymaluj niczym twoja siostra właśnie!
Raely Kay Anjin wysłuchał tego ze spokojem, po czym usiadł na trawie i zaniósł się śmiechem.
- Może jestem masochistą, ale właśnie za to cię nabywam - powiedział
serdecznie. - I nie wściekaj się, że przyszedłem - w końcu reszty gości
nie możesz przyjąć sama!
I zaczęło się. Owych gości może nie było wielu, ale za to stanowili
urozmaicone towarzystwo. Była to - jak podsumowała Xemedi-san, która
zjawiła się ostatnia - prawdziwa unia Ładu z Chaosem. Czy raczej
zawieszenie broni.
- Jak wy ładnie razem wyglądacie! - zawołała, obdarzając San i Kaya afektowanym uściskiem.
- Puść... Medino... Bo nie dożyjemy... Ślubu!
- Ojej. Wybacz, niisan - puściła oboje i zaczęła chichotać jak dziecko.
- Czy to nie ty mówiłaś, że nie zamierzasz nikogo swatać? - spojrzałam na nią z ukosa, kiedy się potem zetknęłyśmy.
- Ja, moja droga, t y l k o ich umówiłam na sylwester - zrobiła niewinną minkę. - Sami
się wyswatali... Skoro Satsuki-san nie mogła zostać moją szwagierką, to
cieszę się z tego biegu zdarzeń.
Xemedi-san przyciągnęła ze sobą uroczą kapłankę o złotych włosach, która
narzekała, że zostawiła jakieś jajo pod niepewną opieką, ale potem
się rozkręciła. Na jej widok moje chaotyczne ego reagowało dreszczami,
dopóki nie wręczyła narzeczonym w prezencie filiżanek i nie uznałam jej
za pokrewną duszę.
Ze strony Kaya, poza siostrą, przybyła reszta rodziny, co mnie bardzo
ucieszyło. W końcu jak Renê i Ciarán mogliby opuścić zaręczyny własnego
syna? Przyszła teściowa obcałowała całą płeć męską (może to i lepiej, że
Ciarán nie mógł tego zobaczyć, choć czasem się skarżyła, że przez to
rzadko robi jej sceny zazdrości) i zdecydowanie nakazała Xemedi-san
przywlec kogoś wkrótce z wizytą do nich na Andromedę. Sama powitałam ją
entuzjastycznie - nie widziałyśmy się prawie dwa lata i jedynie
Xemedi-san pośredniczyła między nami jako goniec. A przecież kiedyś,
kiedy jeszcze była tą zbuntowaną międzyświatową reporterką...
- Co, patrzysz już na mnie jak na obcą osobę? - strzeliła prosto z mostu.
- Nie śmiem. Daj spokój - uśmiechnęłam się. - To była tylko próba, chciałam się przekonać czy potrafiłabym cię tak postrzegać.
- I co?
- I figa.
- To świetnie. Czyli niedługo ciebie też widzę na Andromedzie, jasne?
Nie miałam nic przeciwko, więc obiecałam, że pojawię się, i to z
Tenarim. Dodając do tego San i Neid, oznaczałoby to, że pałac dynastii
Anjin znów byłby - przynajmniej przez jakiś czas - pełen niesfornych
dzieciaków, jak wtedy gdy Kay i Xemedi-san byli jeszcze mali. Do licha,
jak to dawno temu było...
- I jak ci się podoba rodzinka, w którą się wżenisz? - zagadnęłam San.
- Jesteś pewna, że ona jest królową? - spojrzała na Renê wielkimi oczami.
- Absolutnie. Jedną z tych, które wcale na to nie wyglądają, chyba że
bardzo chcą. Należy do tej kategorii co Akane, Natsumi i Yanika i chwała
jej za to.
- No to ją polubię - zdecydowała.
Oprócz rodziny Kaya pojawiło się dwóch podlegających mu Oddanych i być
może San żałowała, że nigdy nie poznała swoich... Wieczny chłopiec o
długim i skomplikowanym imieniu (i tak skracanym do "Zak") lewitował,
choć tym razem sam, bez żadnego wielkiego przedmiotu, na którym mógłby
siedzieć - wydawał się przez to jakby niekompletny. Tak samo jak rycerz
Wellyn bez swojej zbroi. I oczywiście brakowało mi jeszcze jednej
osoby...
- Szkoda, że nie zaprosiłeś Satsuki - mruknęłam do Kaya przy okazji. - Bez niej to trochę nie to samo. Chyba że tak nie uważasz?
- Nie wiedziałem, czy powinienem - zmieszał się. - Ona... Na balu u ciebie nie zwróciła uwagi na moją obecność...
- To trzeba było tę uwagę przyciągnąć! - fuknęłam.
- Skoro nie chciała, wolałem uszanować jej decyzję.
- Tak, jasne. Odcinajcie się od siebie. Aż dziw, że nie wziąłeś kogoś na jej miejsce.
- Ale jak?! - zawołał rozpaczliwie. - Przecież formalnie nigdy nie zrezygnowała ze swojej funkcji!
- No to ja już nie wiem, czego wy od siebie chcecie - oznajmiłam i
sobie poszłam. Ta rozmowa mi trochę namieszała w nastroju, ale nie na
długo.
Reszta naszej szóstki natomiast zachowała się bardzo przewidywalnie.
Wyściskały Kaya gorzej niż jego siostra, a potem zaciągnęły San w kąt i
zaczęły robić jej wyrzuty.
- Dlaczego go przed nami kryłaś? - padały pytania. - Bo jest Strażnikiem
Ładu? Bo to nie w twoim stylu? Bo jest za dobry, żeby to było prawdziwe?
- No wiecie, trochę przesadzacie - obruszyła się. - Ale coś w tym chyba
jest... Ciągle nie mogę do końca uwierzyć, że potoczyło się tak... Jak
się potoczyło.
- Ale jest dobrze? - musiała się upewnić Lilly.
San poklepała ją po głowie z łagodnym uśmiechem.
- Jest świetnie, matołku.
Atmosfera była radosna, ciasta nad podziw udane, a gdy wytoczyliśmy na
dwór sprzęt grający, rzeczywiście wytańczyłam się z Artenem, choć jak
zwykle nie umieliśmy się do końca zgrać.
I kiedy już się wszyscy pożegnali i odjechali w świetle gwiazd, Pai Pai i
Brangien bezczelnie wprosiły się do San na noc. Lilly i Shee'Na też
postanowiły zostać, więc i ja czułam się zobligowana... Nie, źle. Czułam
piekielną przyjemność, że i dla mnie znalazło się miejsce. Wszystkie
razem posprzątałyśmy, a potem długo oglądałyśmy różne dziwne filmy,
paplałyśmy i chichotałyśmy jak małe dziewczynki i wcale nie czułyśmy, że
dopiero co odbyło się przyjęcie zaręczynowe jednej z nas...
Wróciłam do herbaciarni po południu. Było cicho i spokojnie, bo tak
Tenari, jak i Strel ciągle byli w Teevine, a jakoś nie miałam siły się
tam tłuc. Schowałam płaszcz, zaparzyłam sobie herbatę i omal na czymś
nie usiadłam. Spojrzałam na krzesło ze zdziwieniem - leżał na nim mój
zeszyt, ten, w którym zapisuję znalezione wiersze i piosenki. Skąd on
się tam wziął i dlaczego zakładka nie była tam, gdzie Hounds of love, tylko wskazywała zupełnie inny tekst? W dodatku jego część była wyraźnie podkreślona:
Pewnej nocy
Obudził mnie jego krzyk
Pobiegłam sprawdzić co z nim
On tylko szepnął mi
Kilka słów:
Czasu coraz mniej
Zostało mi...
Kto, u diabła, bawił się moim zeszytem i dlaczego? Chwyciłam go mocno,
jakby z lękiem, że ktoś mi świśnie i przeszłam do domu. Z mętlikiem w
głowie odłożyłam zeszyt na biurko... I przykuło mój wzrok coś, co raczej
nie powinno tam stać. Już nie. Jasne, powinnam oddać Aeiranowi jego
Symbol. Może i nie chce być bogiem, ale pełna moc powinna jednak przy
nim być...
Wzięłam figurkę do ręki i natychmiast gwałtownie wypuściłam.
Nie, nie emanowała niczym groźnym. Nie emanowała w ogóle niczym. Nie
pulsowała już, była zimna i... Martwa? Nie, nie, nie, posążki nie bywają
żywe, więc...
Schowałam Symbol do torby, wypadłam w międzysferę i krążyłam, aż dotarłam do siedziby Aeirana.
I był tam. Leżał tak samo bez życia jak ta przeklęta figurka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz