Nie wyspałam się za bardzo,
a obudził mnie przeraźliwy pisk, oznaczający, że albo jest już późno,
albo Mezz'Lil dla odmiany zerwała się wcześnie. Jakkolwiek nie było,
wpadła po chwili do sypialni.
- Zrób mu coś!!! - zażądała.
- Co...? - ziewnęłam - Daj mi racjonalny powód budzenia mnie w taki sposób.
- On mnie ciągnie za warkoczyka!!! - oświadczyła dramatycznym tonem.
Osłupiała patrzyłam to na nią, to na Clayda, który właśnie władował się do pokoju.
- Wiem, że po tobie można się wszystkiego spodziewać - wymamrotałam. -
Ale że jesteś wciąż na etapie szarpania dziewczynek za warkoczyki???
- Wypraszam sobie! - uniósł ręce w obronnym geście. - To ona zaczęła!!!
- Jak dzieciaki - westchnęłam, czując się nagle stara i mądra. Lilly parsknęła, pociągnęła Clayda za kitkę i zbiegła na dół.
- Widzę, że głupawka jeszcze nie minęła - uśmiechnęłam się złośliwie. - Jak tam, kanapa dalej taka wygodna?
- Wytrzymałem na niej trzy noce, gdy tu ostatnio spałaś, więc co to dla
mnie jeszcze jedna - oznajmił bohatersko. - Poza tym trzeba czasem
udowodnić, że się jest dżentelmenem.
- A potem za dnia narzekać, że od tej kanapy cię pogięło?
- Żebyś wiedziała, że ani słowa nie powiem - zaperzył się i wyszedł.
Gdy zasiedliśmy do śniadania, byliśmy już wszyscy ogarnieci i wyspani. Albo przynajmniej udawaliśmy, że jesteśmy.
- Jeszcze trochę tu pozimuję i stwierdzę, że Miya przesadzała w
stosunku do Althenos - stwierdził Ketris, pałaszując sałatkę (wczoraj
zrobili nadmiar).
- Nie sądzę - wcięła się Lilly. - Gdy tu jechałam, nie widziałam ani
drzewka, oprócz jabłoni na cmentarzu. Czy tu nie ma więcej roślin?
- Są, są. Tylko że wirtualne - mruknęłam. - Piękne, egzotyczne, wieczne i bez zapachu.
- Chała - podsumowała, grzebiąc w talerzu.
- Podobno jeszcze parę rzeczy jest tu wirtualnych - Clayd spojrzał na
nas z błyskiem w oczach. - Podobno, bo próbowałem, a odbywały się jak
najbardziej na żywo.
- Na przykład randki?
- Porównywanie profili w celach matrymonialnych - poprawił. - Pewnie
ktoś romantyczny mógłby to nazwać randką. Ale nie, tego akurat nie
przetestowałem.
- Czy chciałbyś dostać widelcem? - zapytałam niewinnie.
- Lepsze to niż oberwanie talerzem - roześmiał się. Nie miał się czego
bać, talerze są zarezerwowane dla jednej konkretnej osoby, gdy doprowadza mnie do
ostateczności.
- O, a to jest najstarszy budynek w Melgrade, jeśli nie w całym
Althenos - wskazałam Instytut Melwortha, który dawno temu był niewielki,
ale z czasem dobudowywano do niego coraz to nowe segmenty i było to po
nim widać, choć obecnie był imponującym gmaszyskiem. Wędrowaliśmy
piechotą, żeby uniknąć problemów z transportem. Przepraszam, nie
piechotą - ruchomym chodnikiem. Otaczające nas białe budynki były tak
wysokie, że kręciło się w głowie od patrzenia w górę.
- To gdzie trzymają tę druidkę? - spytałam.
- Gdzieś, gdzie lepiej teraz nie wchodzić. Podobno odkryto tam dziś
obecność intruza władającego magią. Znaczy, już nieobecność, ale teraz
gliniarze są w stanie gotowości.
- Więc jak ją wydostać?
- Moment - powiedział cicho Clayd, a potem dał nam znak, żebyśmy poszli za nim w wąską uliczkę, którą nikt nie chodził.
- Tu jest bezpiecznie, możesz się pokazać - szepnął w przestrzeń, a po
chwili z nicości wyłonił się wielki szary wilk. Instynktownie się
cofnęłam.
- Spokojnie - uśmiechnął sie Clayd. - Cień Nocy też chce pomóc.
- A da sie pogłaskać? - spytała Lilly.
- Smoka też byś pogłaskała? - prychnął Ketris.
- Z siostrą się biję czasem - odpowiedziała, pozornie bez związku.
Clayd i wilczy duch patrzyli na siebie bez słów, najwyraźniej nawiązując kontakt w sferze astralnej.
- Cień Nocy wie, gdzie jest jego partnerka i może cię do niej
zaprowadzić międzysferą - "przetłumaczył" po chwili mój przyjaciel.
- Skoro umie poruszać się między wymiarami, to nie może sam jej wydostać? - spytała sceptycznie Lilly.
- Mógłby - powiedział Clayd. - Ale nie wyczuwa jej umysłu i nie może dokonać duchowego zjednoczenia...
- W takim razie niech mnie poprowadzi - zdecydowałam.
Podróż przez międzysferę była czymś, co na pewno nie sprawiło mi
kłopotów, z tym, że to zwykle ja prowadziłam, a nie byłam prowadzona.
Uświadomiłam sobie jak mi brakowało tego stanu zawieszenia i
zastanawiałam się przez chwilę czy by nie sprawdzić jak Vanny daje sobie
radę w herbaciarni, zwłaszcza, że jakoś nie miałam z nią ostatnio
kontaktu. Ale to mogłam zrobić później, moje zadanie było ciut
pilniejsze.
Otworzyliśmy międzysferę na niewielkie, dość ciemne pomieszczenie. Było
rzeczywiście szczelnie zamknięte, powietrze przedostawało się przez szyb
wentylacyjny na suficie. Osoba leżąca na wąskim posłaniu była chyba
nieprzytomna, a na głowie miała rozpraszacz myśli. Kiedyś bawiłam się
takim, po tym jak Clayd mi go zdjął, więc miałam pewne pojęcie o jego
dezaktywacji. Omal mnie przy tym prąd nie poraził, ale cel osiągnęłam.
Wilk podszedł do druidki i mogłabym przysiąc, że w jego wzroku był
niepokój.
- Gdzie ja... - kobieta z trudem otworzyła oczy. - Cień Nocy? Kogo przyprowadziłeś?
- Odsiecz - wyjaśniłam cicho - Zaraz się stąd zmyjemy.
- Nic nie mogłam zrobić - załkała z bezsilną rozpaczą. - Tu nic nie
urośnie, nic nie przywołam... A potem założyli mi to - wskazała na
wyłączony rozpraszacz myśli.
- W porzadku, niedługo znajdziesz się w międzysferze i będziesz mogła wrócić do Wspólnoty...
- Nie da rady - przerwała. - Nie bez mojej pieczęci... A ona została
tam, w lesie. Ukryłam ją, żeby jej nie znalazły - spróbowała wstać, ale
zachwiała się i wylądowała z powrotem na łóżku.
- Hej, dobrze z tobą? - zaniepokoiłam się.
- To nic, zaraz się trochę podleczę...
- Nie tu!! - syknęłam, ale już wymówiła zaklęcie.
Wspominałam, że Altheńczycy są przeczuleni na punkcie magii?
Podejrzewam, że po prostu się jej boją, ale widać poznali ją chociaż
teoretycznie, skoro ich urządzenia potrafią ją wykryć. Alarm, który
rozbrzmiał po chwili, nie należał do najcichszych.
- Niech to - mruknęłam. - Jeśli się nie pospieszymy, będziemy mieć na głowie policję.
Szybko otworzyłam portal i pomogłam druidce przez niego przejść.
Przenieśliśmy się do domu Clayda, gdzie czekał już razem z Lilly i
Ketrisem. Mogłam się wreszcie dobrze przyjrzeć naszej "zdobyczy" - miała
włosy koloru miedzi, była młoda i chyba niedawno zaczęła we Wspólnocie,
skoro nie nauczyła się, że nie wolno zostawiać własnej pieczęci.
Ukłoniła się głęboko Claydowi, co chyba przekonało wreszcie moich
towarzyszy o jego pochodzeniu.
- Przyda się jej porządne uzdrowienie - stwierdziła Lilly i zabrała się do dzieła.
- Objawy da się na razie usunąć - powiedziała po chwili - ale przyczyna tkwi gdzieś głębiej i nie mogę do niej dotrzeć.
- We Wspólnocie dadzą temu radę - oświadczyła druidka, patrząc na Lilly
i nie mogąc sobie przypomnieć, gdzie ją spotkała. Potem przeniosła
wzrok na Clayda, a w jej oczach był żal.
- Gdyby uderzyć i zrównać to miejsce z ziemią, twój kraj mógłby zacząć od nowa. Lepiej - rzekła cicho.
- Nie w tym rzecz - odparł flénn'ath. - Oni muszą sami zrozumieć.
- Wiesz, jak mała jest szansa.
- Wiem - spojrzał na nią twardo. - Ale nawet wbrew rozsądkowi - wierzę.
Uśmiechnęłam się z podziwem dla tak wielkiej mimo wszystko nadziei.
- Chyba na was pora - zwrócił się do mnie Clayd. - Jeśli uruchomiłyście alarm, prędzej czy później przyjdą tutaj.
- Gdzie zostawiłaś swoją pieczęć? - spytałam.
- W lesie, niedaleko miejsca, w którym jest mnóstwo klejnotów. Pokażę
wam dokładnie gdy się tam znajdziemy - odpowiedziała druidka. Co za
ironia, że wracamy do punktu wyjścia...
- To jak, powtórzymy to kiedyś? - Lilly uśmiechnęła się do Clayda na pożegnanie.
- Bezwarunkowo.
Zapach liści unosił się w powietrzu. Druidka stała, choć z pewnym
trudem, ściskając w dłoni pieczęć, będącą niewielkim kamieniem ze
znakiem runicznym. Obok niej siedział Cień Nocy, spoglądając na mnie z
wdzięcznością.
- Możesz jeszcze powiedzieć dlaczego trafiłaś do tego świata? - nie byłabym sobą gdybym nie spytała.
- Szukałam kogoś - usłyszałam - Odpowiedzialnego za...
- Zakłócanie równowagi Natury? - weszła jej w słowo Lilly.
- Gorzej. Ta równowaga omal nie została zniszczona - odrzekła
dziewczyna z gniewem. - Coś groźnego i mrocznego pojawia się w
przestrzeniach i bierze swój początek w tym świecie. Zostałam wysłana do
wieży magów, żeby szukać u nich porady, ale... - zawiesiła głos -
zaatakowały mnie te istoty. I przez nie tracę zdrowie.
- TE istoty? - zaakcentowałam, tknięta przeczuciem. - Wyglądające jakby powstały z mroku? Czarnoskrzydłe?
- No i proszę - usłyszeliśmy niespodziewanie. - Tylko się dowiaduje o zachwianej równowadze i zaraz zwala się na mnie?
- Długo tu nas podsłuchiwałeś? - Lilly odwróciła się gwałtownie.
- Nie tak długo, jak ci się pewnie wydaje - Aeiran wyszedł zza drzewa, a
na jego widok Ketris gwałtownie pobladł - Jak się domyślam, te istoty
powstały z moku, jednak raczej nie miały skrzydeł tylko cztery łapy.
Wybacz, że cię rozczaruję, kronikarko, ale nie ja je stworzyłem i nie
mnie ściga ta zawzięta druidka.
- Więc kogo?! - zawołała.
- Nie znajdziesz - pokręcił głową - Nie ma go wśród żywych... ani wśród umarłych.
- Ja... Muszę zdać raport - spojrzała na niego niepewnie - Żegnajcie i
dziękuję - powiedziała do nas, ścisnęła mocniej pieczęć i już jej nie
było. Żałowałam, że nie poznałam nawet jej imienia.
- Wiedziałeś, że tu przybędziemy - zwróciłam się do Aeirana - I może jeszcze byłeś dziś w Althenos?
- Przejrzałaś mnie - uśmiechnął się kącikiem ust - Ale stwierdziłem, że
sama sobie poradzisz, więc postanowiłem poczekać na ciebie tutaj.
- Mam rozumieć, że przysięga nadal ważna?
- Oczywiście - skinął głową.
- W takim razie masz mi dużo do wyjaśnienia - powiedziałam - Ale to już może w Solen.
- C-co?! - wyjąkał Ketris. - Chcesz podróżować... z nim?!?
- Dobre pytanie - mruknęła Lilly.
- A czemu nie? - zdziwiłam się. - Ręczę za niego... Poniekąd.
- Nie mogę ufać... - oczy barda pociemniały - komuś, kto o mało mnie nie zabił.
- I ubolewam, że mi się to nie udało - odparł czarnooki. - Widać jesteś twardszy niż mi się wydawało.
- Może ktoś mi powie, co się dzieje? - spytała Lilly.
- Będziemy mieli jeszcze czas na dłuższą rozmowę - zdecydowałam. - Gdy dotrzemy do Solen, Ketris może nas opuścić.
- A dlaczego właśnie Ketris?!
- Właśnie, dlaczego? - Aeiran uśmeichnął się krzywo. - Ja mu krzywdy nie zrobię... już.
Mierzyli się wzrokiem przez kilka długich sekund - jeden wzburzony, drugi opanowany. Pierwszy spuścił oczy Ketris.
- Domyślam się, że ci to nie na rękę... jeszcze - powiedział cicho
- Wiesz, oni niech się żrą, a ty nie psuj sobie przyjemności oczekiwania na festiwal - rzekłam do Lilly - Skaczemy?
- Rozumiem, że... międzysferą? - spytał Aeiran.
- Owszem - prychnęłam. - Trochę odmiany ci nie zaszkodzi.
6 X
Nim minęła godzina, prom
powietrzny osiągnął swój cel - Melgrade, stolicę Althenos. Szlachetnie
odstąpiłam Lilly miejsce przy oknie, żeby mogła podziwiać widoki z lotu
ptaka. Ketris natomiast był jakiś nieswój, ale nie wiedziałam
dlaczego - skoro nie miał ochoty przebywać w takim miejscu, nie musiał z
nami lecieć.
Clayd już czekał na lądowisku i uśmiechnął się szeroko, gdy zobaczył, że opuszczam pokład. Jak zwykle miałam wrażenie, że ostatni raz rozmawialiśmy nie dalej niż wczoraj, choć tak naprawdę nie widzieliśmy się już jakiś czas.
- Nie spodziewałem się, że przywieziesz towarzystwo - powiedział, gdy już przestałam mu wisieć na szyi. Lilly i Ketris patrzyli na to nieco skonsternowani.
- Desperaci, chcieli zobaczyć twoją ojczyznę. A to niedobrze? - zaniepokoiłam się.
- Nie, nie, skąd! Tylko myślę nad tym, jak się zabierzemy, skoro nawet na mój motorek cztery dusze nie wejdą...
- Motoooreeek? - z ust Lilly wydobył się nagle niekontrolowany pisk. Faktycznie, zapomniałam o jej skrytej namiętności...
- Chyba mamy rozwiązanie - zwróciłam się do Clayda. - Zabierzesz Lilly, a ja i Ketris weźmiemy taksówkę.
Mojej przyjaciółce takie rozwiązanie najwyraźniej przypadło do gustu, bo zaczęła piszczeć jeszcze głośniej.
- Chyba odkryliśmy pierwszą kobietę lecącą wyłącznie na twój motor - podsumowałam.
- Wreszcie jakaś odmiana - kiwnął głową, puszczając do mnie oko. - Przegrałaś.
Zachichotałam. Lilly stwierdziła kiedyś, że gustuje w mężczyznach spokojnych i misiowatych, i gustu nie zmieni. A rzecz w tym, że swego czasu założyłam się z Claydem, że absolutnie każdej kobiecie serduszko podskoczy w zetknięciu z tak charyzmatycznym, bezczelnym i nieodparcie czarującym facetem jak on. Pisząc to jestem wbrew pozorom najzupełniej obiektywna. Nic mi nie podskakuje, ale siebie w zakładzie nie liczę - po prostu się przyzwyczaiłam.
- Przepuścili go? Przepuścili. Zarejestrowali? Też. W czym więc problem? - stanowczy ton Clayda przekonał świeżo zaangażowanego kierowcę, który podejrzliwie przyglądał się spiczastym uszom Ketrisa. Władowaliśmy się do taksówki, podczas gdy tamtych dwoje poszło pohałasować motocyklem.
- Rozumiem, że na cmentarz? - zapytał sztywno kierowca.
- Owszem - odpowiedziałam. - Ale dłuższą drogą. Kolega chce obejrzeć Melgrade.
Nasz środek transportu nie był oczywiście żółtym samochodzikiem z napisem "Taxi", ale za to miał zielone reflektory. I naturalnie, jak wszystkie altheńskie pojazdy, unosił się nieco nad ziemią. Ketris uważnie przyglądał się miastu i chyba trochę go przytłaczało. No dobrze, bardzo go przytłaczało.
- Budynek ze szkła? - spytał, gdy mijaliśmy jakiś praktycznie przezroczysty gmach - Co to ma być, akwarium?
- Tak, dla ludzi - mruknęłam. - A inni ludzie wrzucają pieniądze do puszki i oglądają tamtych w środku.
- Żartujesz, prawda? - spojrzał na mnie niepewnie.
- Owszem - uśmiechnęłam się krzywo. - Tu się używa kart płatniczych.
Zaśmiał się nieco nerwowo, co uświadomiło mi, że od wczoraj był jakiś nieswój.
- Twój przyjaciel chyba trochę odstaje od reszty mieszkańców - stwierdził, rzucając okiem na ludzi w kombinezonach, z twarzami, które wyrażały inteligencję i obojętność. Nie da się ukryć, Clayd w swojej czarnej ćwiekowanej skórze i o zupełnie niealtheńskim sposobie bycia "trochę" odstawał. - Jak on tu może egzystować?
- Buntując się - odparłam - Pamięta czasy gdy Althenos jeszcze raczkowało... I ciągle w nie wierzy.
- Wspominałaś, że jest duchem opiekuńczym - zamyślił się Ketris - Czym się opiekuje?
- Althenos.
- Znowu żartujesz. Miałby być jednym z flénn'athów tego świata?
- Nie musisz w to wierzyć - westchnęłam.
W końcu dotarliśmy do cmentarza i abstrakcyjnie powykręcanego budynku z niedopasowanych kolorystycznie cegieł, wiele mówiącego o właścicielu. Motocykl już tam stał, a śmiechy, jakie nas dobiegły z kuchni po wejściu do środka, sygnalizowały, że Clayd i Lilly już zdążyli się zgrać.
- Nikt ci nie każe w to wierzyć - i chyba wałkowali ten sam temat, co my. - Siadajcie, zaraz będzie obiad - to już było do nas.
- Pomyśl rozsądnie - usłyszałam głos Lilly. - Nie wyglądasz na Altheńczyka, a co dopiero na flénn'atha!
- A jak, według ciebie, wygląda flénn'ath? - podpuszczał ją Clayd.
- W ogóle nie wygląda! - zaperzyła się Lilly. - Jest duszą ziemi, której strzeże, a ta ziemia jest jego ciałem - wyrecytowała.
- Tak się składa, że dostałem szansę na nowe ciało akurat gdy nie mogłem już wytrzymać w poprzednim - odparował, a potem wyjrzał do nas.
- Zdaje się, że Mezz'Lil przypaliła kurczaka - oznajmił z rozbrajającym uśmiechem - Będzie sałatka.
Pokręciłam głową ze śmiechem. Najważniejsze, że jakimś cudem ma w domu normalne jedzenie, podczas gdy w tym kraju jada się obiady w kapsułkach.
Lilly przyniosła sałatkę, uśmiechając się dumnie. Miała na sobie falbaniasty fartuszek w kwiatki.
- Będę miłosierna i nie spytam, skąd go wytrzasnąłeś - wyszczerzyłam zęby do naszego gospodarza, który pojawił się z kieliszkami. Ketris poczęstował się winem, ja i Lilly pozostałyśmy przy soku.
- Soczek w kieliszkach, czyżby nowa moda? - zachichotałyśmy, stukając się uroczyście.
- Dobra, mów - powiedziałam wreszcie, tonem nie znoszącym sprzeciwu, na który mój przyjaciel i tak się nie nabrał. - Czemu mnie wezwałeś?
- Powiedzmy, że jest delikatna sprawa, wymagająca pomocy kogoś otrzaskanego w skakaniu międzyprzestrzennym - Clayd rozsiadł się wygodnie w fotelu. - Wyciągnięcie kogoś z opałów.
- W tym się Mad ostatnio wprawia - stwierdziła Lilly słodko.
- W czym rzecz? - zignorowałam jej przytyk.
- Parę dni temu pojawiła się u nas druidka - brzmiała odpowiedź. - W sumie nie wiem, dlaczego, ale wyglądało na to, że coś jej się pomyliło.
- Raczej komuś się kierunki pomyliły - odgryzłam się Lilly.
- Pojawiła się, obejrzała sobie Althenos, przeżyła szok - ciągnął Clayd. - Kiedy zaczęła odmawiać modlitwy, nikt się nie spodziewał, że wymodli niezłą rozpierduchę... Jakimś cudem zdołano ją obezwładnić i siedzi teraz gdzieś w pomieszczeniu zamkniętym. Skoro jeszcze z niego nie wyszła, to znaczy, że jest bardzo szczelnie zamknięte.
- I mam ją wyciągnąć, tak? - spytałam. - Czemu sam tego nie zrobiłeś? Masz wpływy.
- Próbowałem - wzruszył ramionami - Ale widać uznali, że dwoje takich degeneratów jak my zaraz się spiknie i porozumie z Ligą Ukrytej Magii. - Na te słowa westchnęłam. Jeśli Altheńczycy nie mieli obsesji i faktycznie istniała jakaś Liga Ukrytej Magii, to Clayd na pewno nie miał z nią kontaktu.
- A nie mogłeś zapobiec jej uwięzieniu?
- Nie było mnie na miejscu. O wszystkim dowiedziałem się od wilczka, na którym przyleciała.
- Przyleciała? - zdziwiłam się. - Lilly, nic nie mówiłaś, że ten wilk latał!
- Zapomniało mi się - oznajmiła beztrosko, co upewniło mnie, że mówimy o "jej" druidce.
- I ty go spotkałeś? - zwróciłam się do Clayda. - Czyżby ta pani była z samej Wspólnoty?
- Na to wygląda - potwierdził. Wspólnota była całkowicie elitarna i wtrącała się w sprawy równowagi przyrody w wielu światach, a jej siedziba jakimś cudem znajdowała się w międzysferze - niezbyt to typowe dla druidów. Jej członkom towarzyszyły duchy opiekuńcze w postaci zwierząt, potrafiące się umaterialnić gdy zaszła taka potrzeba.
- Dlaczego druidka z elity łazi po lasach Zachodniego Kręgu, nie wiedząc nawet, w którą stronę się udać? - zadumałam się.
- Powie ci jutro, gdy uda ci się ją wydostać.
- Dlaczego nie dzisiaj, hm?
- Bo jak cię znam, gdy tylko załatwisz sprawę, zaraz stąd wybędziesz. A tymczasem zbyt dawno się nie widzeliśmy, możemy załatwienie sprawy trochę odwlec.
- Takiś pewien? - uśmiechnęłam się lekko.
- A nie? Oboje wiemy, że przyjeżdżasz tu wyłącznie dla mnie.
Noc zbliżała się szybko, wyszłam więc na cmentarz, by ją przywitać. Clayd siedział na jednym z grobów, patrząc gdzieś w dal wręcz nietypowo rozmarzonym wzrokiem. Niewiele osób miało okazję widzieć go takiego.
- Znów wracasz do przeszłości, co? - zaczęłam.
- Ktoś, kto żyje wspomieniami jak ty, nie może tego nie zrozumieć - uśmiechnął się.
- Cóż dzisiaj wspominamy? Althenos sprzed gwałtownej technologizacji? Czasy magii, kapłanów i większej ilości drzew niż te tutaj?
- Patrzę wstecz i zastanawiam się, czy gdybym się pospieszył, dałbym radę temu zapobiec - powiedział cicho. - Tak się żyje beztrosko, aż niespodziewanie pojawia się ból - wykonał nieznaczny ruch dłonią - I pyk! Nie ma. A wtedy okazuje się, jak bardzo to było ważne. - W jego głosie zabrzmiał odcień goryczy i zrozumiałam, że tym razem nie myśli o Althenos.
- Jeśli chcesz, mogłabym jej poszukać - usiadłam obok. - To nie jest niewykonalne.
- Myślisz, że nie próbowałem? - westchnął ciężko. - Drogą astralną. Duchową. Dowiedziałem się, że żyje, robi co do niej należy i mam się nie wtrącać. I stąd to uczucie, że nie mogę nic zrobić... Ona jest taka delikatna, tak tu nie pasuje...
- Za to może pasuje tam, gdzie teraz jest - odgarnęłam mu z twarzy pasmo wściekle rudych włosów. - To normalne, że się niepokoisz.
- Taaak, łatwo to mówić innym - dobiegł nas głos Lilly, która też wyszła z domu i chyba usłyszała moje słowa. - A tymczasem Mad sama się wściekle niepokoi o kogoś, kto jej zniknął z oczu... - Podeszła bliżej wśród szelestu suchych liści.
- A!!! - zerwałam się jak oparzona. - To już nie twierdzisz, że myślę o Lexie, co?!
- A myślisz? - spojrzała na mnie zmrużonymi oczami. - Czyli twoje myśli tak biegają od jednego do drugiego? Dałabyś im odpocząć chwilkę.
- Czy wy się znowu kłócicie? - zza drzew wyłonił się Ketris, zwabiony naszą rozmową.
- Skądże! - zrobłyśmy arcyniewinne minki. - My się nigdy nie kłócimy!
- Ale zdążyłem już zauważyć, jak wyglądają wasze rozmowy o facetach - bard przewrócił oczami i klapnął na trawę. - Lepiej wtedy trzymać się z daleka.
- Możesz nas śpiewem zagłuszyć - zaproponowałam, a potem jakiś diablik mnie podkusił. - Clayd, jak szła ta piosenka?
- Nie będę biegł... - zaintonował, a ja podchwyciłam i zawtórowałam:
Nie będę biegł na każdy twój gwizd,
Lecz nocy samotnie nie spędzę
Tęsknota dojrzeje,
A płomień rozgrzeje
I sama przybiegniesz czym prędzej.
- Ja cię chyba mało znam - Lilly spojrzała na mnie z udaną zgrozą. - Albo w tym soczku coś było.
- Skoro tak, ty też to wypiłaś - zaśmiał się Clayd. - A to znaczy, że zaraz sama zaśpiewasz.
- To ja zadbam o akompaniament! - Ketris poderwał się z ziemi i po chwili był już z powrotem ze swoją lutnią.
- Dawaj, Lilly, dawaj! - zaczęłam dopingować. - Nie masz wyboru!
- Dobra, o ile Ketris się do mnie dopasuje - odchrząknęła, wzięła głęboki wdech i wyciągnęła jak najwyższym tonem:
Come wet, a widow's eye
Cover the night with your love
Dry the rain from my beaten face
Drink the wine, the red sweet taste of mine
Come, cover me with you,
For the thrill til you will take me in...
- W tym soku zdecydowanie coś było - skomentowałam.
- A może to jesień uderza nam do głowy? - zawołał wesoło bard.
- Do głowy to raczej wiosna uderza - sprostował Clayd, ale po jego minie domyśliłam się, że łapie klimat.
- Miya, zaśpiewaj to, z czym miałaś wystąpić na konkursie! - Ketris wpadł na straszny pomysł, a ja padłam na trawę, przestając tłumić śmiech.
- Właśnie, ja się poświęciłam więc ty też możesz! - zawtórowała mu Lilly.
- To nie śmiać mi się teraz, bo ta piosenka ma potencjał - gdy się podniosłam, miałam liście we włosach, ale mi to nie przeszkadzało. W każdym razie udało mi się skupić na śpiewaniu.
So I guess I'll be hunting high and low, high
There's no end to the lengths I'll go to
High and low, high
Do you know what it means to love you?
Publika moja jakimś cudem zdołała na czas trwania piosenki usiedzieć spokojnie i bez odzywania się. Może dlatego, że - jak to ja - śpiewałam cicho? A może udzielił im się mój nastrój, w jaki zawsze wpadam przy tym utworze? Tak czy siak, minęło jeszcze kilka sekund ciszy, a znów wybuchnęliśmy śmiechem bez powodu.
- Wiecie co wam powiem? - odezwał się Clayd, gdy już się trochę uspokoił. - Dam głowę, że jeszcze razem w trasę ruszymy! Kiedyś, gdy już się nam znudzi kronikowanie, kapłanienie, bardowanie, opieka nad Althenos...
- O, przepraszam, tylko nie bardowanie! - zaprotestował Ketris. - Kto wtedy będzie akompaniował?
- Dobra, to Clayd będzie przyciągał na koncerty płeć żeńską, ja i Lilly męską, a ty będziesz akompaniował - podsunęłam.
- Za pozwoleniem, a śpiewać nie będę?!
- To śmiało, jeszcze dzisiaj cię nie słyszeliśmy! - rzuciłam w niego kupką liści.
- Czekamy na recital! - zawołała Lilly i zagwizdała radośnie.
- W co ja się wpakowałem... - westchnął bard z komicznym grymasem.
Sporo jeszcze nocy minęło, zanim poszliśmy spać. Oto co może zdziałać przebywanie w takim towarzystwie - gdy zbierze się kilka osób nadających na tych samych falach, nawet najbardziej nieprzyjazne miejsce nie powstrzyma ich przed zbiorowym szaleństwem.
Clayd już czekał na lądowisku i uśmiechnął się szeroko, gdy zobaczył, że opuszczam pokład. Jak zwykle miałam wrażenie, że ostatni raz rozmawialiśmy nie dalej niż wczoraj, choć tak naprawdę nie widzieliśmy się już jakiś czas.
- Nie spodziewałem się, że przywieziesz towarzystwo - powiedział, gdy już przestałam mu wisieć na szyi. Lilly i Ketris patrzyli na to nieco skonsternowani.
- Desperaci, chcieli zobaczyć twoją ojczyznę. A to niedobrze? - zaniepokoiłam się.
- Nie, nie, skąd! Tylko myślę nad tym, jak się zabierzemy, skoro nawet na mój motorek cztery dusze nie wejdą...
- Motoooreeek? - z ust Lilly wydobył się nagle niekontrolowany pisk. Faktycznie, zapomniałam o jej skrytej namiętności...
- Chyba mamy rozwiązanie - zwróciłam się do Clayda. - Zabierzesz Lilly, a ja i Ketris weźmiemy taksówkę.
Mojej przyjaciółce takie rozwiązanie najwyraźniej przypadło do gustu, bo zaczęła piszczeć jeszcze głośniej.
- Chyba odkryliśmy pierwszą kobietę lecącą wyłącznie na twój motor - podsumowałam.
- Wreszcie jakaś odmiana - kiwnął głową, puszczając do mnie oko. - Przegrałaś.
Zachichotałam. Lilly stwierdziła kiedyś, że gustuje w mężczyznach spokojnych i misiowatych, i gustu nie zmieni. A rzecz w tym, że swego czasu założyłam się z Claydem, że absolutnie każdej kobiecie serduszko podskoczy w zetknięciu z tak charyzmatycznym, bezczelnym i nieodparcie czarującym facetem jak on. Pisząc to jestem wbrew pozorom najzupełniej obiektywna. Nic mi nie podskakuje, ale siebie w zakładzie nie liczę - po prostu się przyzwyczaiłam.
- Przepuścili go? Przepuścili. Zarejestrowali? Też. W czym więc problem? - stanowczy ton Clayda przekonał świeżo zaangażowanego kierowcę, który podejrzliwie przyglądał się spiczastym uszom Ketrisa. Władowaliśmy się do taksówki, podczas gdy tamtych dwoje poszło pohałasować motocyklem.
- Rozumiem, że na cmentarz? - zapytał sztywno kierowca.
- Owszem - odpowiedziałam. - Ale dłuższą drogą. Kolega chce obejrzeć Melgrade.
Nasz środek transportu nie był oczywiście żółtym samochodzikiem z napisem "Taxi", ale za to miał zielone reflektory. I naturalnie, jak wszystkie altheńskie pojazdy, unosił się nieco nad ziemią. Ketris uważnie przyglądał się miastu i chyba trochę go przytłaczało. No dobrze, bardzo go przytłaczało.
- Budynek ze szkła? - spytał, gdy mijaliśmy jakiś praktycznie przezroczysty gmach - Co to ma być, akwarium?
- Tak, dla ludzi - mruknęłam. - A inni ludzie wrzucają pieniądze do puszki i oglądają tamtych w środku.
- Żartujesz, prawda? - spojrzał na mnie niepewnie.
- Owszem - uśmiechnęłam się krzywo. - Tu się używa kart płatniczych.
Zaśmiał się nieco nerwowo, co uświadomiło mi, że od wczoraj był jakiś nieswój.
- Twój przyjaciel chyba trochę odstaje od reszty mieszkańców - stwierdził, rzucając okiem na ludzi w kombinezonach, z twarzami, które wyrażały inteligencję i obojętność. Nie da się ukryć, Clayd w swojej czarnej ćwiekowanej skórze i o zupełnie niealtheńskim sposobie bycia "trochę" odstawał. - Jak on tu może egzystować?
- Buntując się - odparłam - Pamięta czasy gdy Althenos jeszcze raczkowało... I ciągle w nie wierzy.
- Wspominałaś, że jest duchem opiekuńczym - zamyślił się Ketris - Czym się opiekuje?
- Althenos.
- Znowu żartujesz. Miałby być jednym z flénn'athów tego świata?
- Nie musisz w to wierzyć - westchnęłam.
W końcu dotarliśmy do cmentarza i abstrakcyjnie powykręcanego budynku z niedopasowanych kolorystycznie cegieł, wiele mówiącego o właścicielu. Motocykl już tam stał, a śmiechy, jakie nas dobiegły z kuchni po wejściu do środka, sygnalizowały, że Clayd i Lilly już zdążyli się zgrać.
- Nikt ci nie każe w to wierzyć - i chyba wałkowali ten sam temat, co my. - Siadajcie, zaraz będzie obiad - to już było do nas.
- Pomyśl rozsądnie - usłyszałam głos Lilly. - Nie wyglądasz na Altheńczyka, a co dopiero na flénn'atha!
- A jak, według ciebie, wygląda flénn'ath? - podpuszczał ją Clayd.
- W ogóle nie wygląda! - zaperzyła się Lilly. - Jest duszą ziemi, której strzeże, a ta ziemia jest jego ciałem - wyrecytowała.
- Tak się składa, że dostałem szansę na nowe ciało akurat gdy nie mogłem już wytrzymać w poprzednim - odparował, a potem wyjrzał do nas.
- Zdaje się, że Mezz'Lil przypaliła kurczaka - oznajmił z rozbrajającym uśmiechem - Będzie sałatka.
Pokręciłam głową ze śmiechem. Najważniejsze, że jakimś cudem ma w domu normalne jedzenie, podczas gdy w tym kraju jada się obiady w kapsułkach.
Lilly przyniosła sałatkę, uśmiechając się dumnie. Miała na sobie falbaniasty fartuszek w kwiatki.
- Będę miłosierna i nie spytam, skąd go wytrzasnąłeś - wyszczerzyłam zęby do naszego gospodarza, który pojawił się z kieliszkami. Ketris poczęstował się winem, ja i Lilly pozostałyśmy przy soku.
- Soczek w kieliszkach, czyżby nowa moda? - zachichotałyśmy, stukając się uroczyście.
- Dobra, mów - powiedziałam wreszcie, tonem nie znoszącym sprzeciwu, na który mój przyjaciel i tak się nie nabrał. - Czemu mnie wezwałeś?
- Powiedzmy, że jest delikatna sprawa, wymagająca pomocy kogoś otrzaskanego w skakaniu międzyprzestrzennym - Clayd rozsiadł się wygodnie w fotelu. - Wyciągnięcie kogoś z opałów.
- W tym się Mad ostatnio wprawia - stwierdziła Lilly słodko.
- W czym rzecz? - zignorowałam jej przytyk.
- Parę dni temu pojawiła się u nas druidka - brzmiała odpowiedź. - W sumie nie wiem, dlaczego, ale wyglądało na to, że coś jej się pomyliło.
- Raczej komuś się kierunki pomyliły - odgryzłam się Lilly.
- Pojawiła się, obejrzała sobie Althenos, przeżyła szok - ciągnął Clayd. - Kiedy zaczęła odmawiać modlitwy, nikt się nie spodziewał, że wymodli niezłą rozpierduchę... Jakimś cudem zdołano ją obezwładnić i siedzi teraz gdzieś w pomieszczeniu zamkniętym. Skoro jeszcze z niego nie wyszła, to znaczy, że jest bardzo szczelnie zamknięte.
- I mam ją wyciągnąć, tak? - spytałam. - Czemu sam tego nie zrobiłeś? Masz wpływy.
- Próbowałem - wzruszył ramionami - Ale widać uznali, że dwoje takich degeneratów jak my zaraz się spiknie i porozumie z Ligą Ukrytej Magii. - Na te słowa westchnęłam. Jeśli Altheńczycy nie mieli obsesji i faktycznie istniała jakaś Liga Ukrytej Magii, to Clayd na pewno nie miał z nią kontaktu.
- A nie mogłeś zapobiec jej uwięzieniu?
- Nie było mnie na miejscu. O wszystkim dowiedziałem się od wilczka, na którym przyleciała.
- Przyleciała? - zdziwiłam się. - Lilly, nic nie mówiłaś, że ten wilk latał!
- Zapomniało mi się - oznajmiła beztrosko, co upewniło mnie, że mówimy o "jej" druidce.
- I ty go spotkałeś? - zwróciłam się do Clayda. - Czyżby ta pani była z samej Wspólnoty?
- Na to wygląda - potwierdził. Wspólnota była całkowicie elitarna i wtrącała się w sprawy równowagi przyrody w wielu światach, a jej siedziba jakimś cudem znajdowała się w międzysferze - niezbyt to typowe dla druidów. Jej członkom towarzyszyły duchy opiekuńcze w postaci zwierząt, potrafiące się umaterialnić gdy zaszła taka potrzeba.
- Dlaczego druidka z elity łazi po lasach Zachodniego Kręgu, nie wiedząc nawet, w którą stronę się udać? - zadumałam się.
- Powie ci jutro, gdy uda ci się ją wydostać.
- Dlaczego nie dzisiaj, hm?
- Bo jak cię znam, gdy tylko załatwisz sprawę, zaraz stąd wybędziesz. A tymczasem zbyt dawno się nie widzeliśmy, możemy załatwienie sprawy trochę odwlec.
- Takiś pewien? - uśmiechnęłam się lekko.
- A nie? Oboje wiemy, że przyjeżdżasz tu wyłącznie dla mnie.
Noc zbliżała się szybko, wyszłam więc na cmentarz, by ją przywitać. Clayd siedział na jednym z grobów, patrząc gdzieś w dal wręcz nietypowo rozmarzonym wzrokiem. Niewiele osób miało okazję widzieć go takiego.
- Znów wracasz do przeszłości, co? - zaczęłam.
- Ktoś, kto żyje wspomieniami jak ty, nie może tego nie zrozumieć - uśmiechnął się.
- Cóż dzisiaj wspominamy? Althenos sprzed gwałtownej technologizacji? Czasy magii, kapłanów i większej ilości drzew niż te tutaj?
- Patrzę wstecz i zastanawiam się, czy gdybym się pospieszył, dałbym radę temu zapobiec - powiedział cicho. - Tak się żyje beztrosko, aż niespodziewanie pojawia się ból - wykonał nieznaczny ruch dłonią - I pyk! Nie ma. A wtedy okazuje się, jak bardzo to było ważne. - W jego głosie zabrzmiał odcień goryczy i zrozumiałam, że tym razem nie myśli o Althenos.
- Jeśli chcesz, mogłabym jej poszukać - usiadłam obok. - To nie jest niewykonalne.
- Myślisz, że nie próbowałem? - westchnął ciężko. - Drogą astralną. Duchową. Dowiedziałem się, że żyje, robi co do niej należy i mam się nie wtrącać. I stąd to uczucie, że nie mogę nic zrobić... Ona jest taka delikatna, tak tu nie pasuje...
- Za to może pasuje tam, gdzie teraz jest - odgarnęłam mu z twarzy pasmo wściekle rudych włosów. - To normalne, że się niepokoisz.
- Taaak, łatwo to mówić innym - dobiegł nas głos Lilly, która też wyszła z domu i chyba usłyszała moje słowa. - A tymczasem Mad sama się wściekle niepokoi o kogoś, kto jej zniknął z oczu... - Podeszła bliżej wśród szelestu suchych liści.
- A!!! - zerwałam się jak oparzona. - To już nie twierdzisz, że myślę o Lexie, co?!
- A myślisz? - spojrzała na mnie zmrużonymi oczami. - Czyli twoje myśli tak biegają od jednego do drugiego? Dałabyś im odpocząć chwilkę.
- Czy wy się znowu kłócicie? - zza drzew wyłonił się Ketris, zwabiony naszą rozmową.
- Skądże! - zrobłyśmy arcyniewinne minki. - My się nigdy nie kłócimy!
- Ale zdążyłem już zauważyć, jak wyglądają wasze rozmowy o facetach - bard przewrócił oczami i klapnął na trawę. - Lepiej wtedy trzymać się z daleka.
- Możesz nas śpiewem zagłuszyć - zaproponowałam, a potem jakiś diablik mnie podkusił. - Clayd, jak szła ta piosenka?
- Nie będę biegł... - zaintonował, a ja podchwyciłam i zawtórowałam:
Nie będę biegł na każdy twój gwizd,
Lecz nocy samotnie nie spędzę
Tęsknota dojrzeje,
A płomień rozgrzeje
I sama przybiegniesz czym prędzej.
- Ja cię chyba mało znam - Lilly spojrzała na mnie z udaną zgrozą. - Albo w tym soczku coś było.
- Skoro tak, ty też to wypiłaś - zaśmiał się Clayd. - A to znaczy, że zaraz sama zaśpiewasz.
- To ja zadbam o akompaniament! - Ketris poderwał się z ziemi i po chwili był już z powrotem ze swoją lutnią.
- Dawaj, Lilly, dawaj! - zaczęłam dopingować. - Nie masz wyboru!
- Dobra, o ile Ketris się do mnie dopasuje - odchrząknęła, wzięła głęboki wdech i wyciągnęła jak najwyższym tonem:
Come wet, a widow's eye
Cover the night with your love
Dry the rain from my beaten face
Drink the wine, the red sweet taste of mine
Come, cover me with you,
For the thrill til you will take me in...
- W tym soku zdecydowanie coś było - skomentowałam.
- A może to jesień uderza nam do głowy? - zawołał wesoło bard.
- Do głowy to raczej wiosna uderza - sprostował Clayd, ale po jego minie domyśliłam się, że łapie klimat.
- Miya, zaśpiewaj to, z czym miałaś wystąpić na konkursie! - Ketris wpadł na straszny pomysł, a ja padłam na trawę, przestając tłumić śmiech.
- Właśnie, ja się poświęciłam więc ty też możesz! - zawtórowała mu Lilly.
- To nie śmiać mi się teraz, bo ta piosenka ma potencjał - gdy się podniosłam, miałam liście we włosach, ale mi to nie przeszkadzało. W każdym razie udało mi się skupić na śpiewaniu.
So I guess I'll be hunting high and low, high
There's no end to the lengths I'll go to
High and low, high
Do you know what it means to love you?
Publika moja jakimś cudem zdołała na czas trwania piosenki usiedzieć spokojnie i bez odzywania się. Może dlatego, że - jak to ja - śpiewałam cicho? A może udzielił im się mój nastrój, w jaki zawsze wpadam przy tym utworze? Tak czy siak, minęło jeszcze kilka sekund ciszy, a znów wybuchnęliśmy śmiechem bez powodu.
- Wiecie co wam powiem? - odezwał się Clayd, gdy już się trochę uspokoił. - Dam głowę, że jeszcze razem w trasę ruszymy! Kiedyś, gdy już się nam znudzi kronikowanie, kapłanienie, bardowanie, opieka nad Althenos...
- O, przepraszam, tylko nie bardowanie! - zaprotestował Ketris. - Kto wtedy będzie akompaniował?
- Dobra, to Clayd będzie przyciągał na koncerty płeć żeńską, ja i Lilly męską, a ty będziesz akompaniował - podsunęłam.
- Za pozwoleniem, a śpiewać nie będę?!
- To śmiało, jeszcze dzisiaj cię nie słyszeliśmy! - rzuciłam w niego kupką liści.
- Czekamy na recital! - zawołała Lilly i zagwizdała radośnie.
- W co ja się wpakowałem... - westchnął bard z komicznym grymasem.
Sporo jeszcze nocy minęło, zanim poszliśmy spać. Oto co może zdziałać przebywanie w takim towarzystwie - gdy zbierze się kilka osób nadających na tych samych falach, nawet najbardziej nieprzyjazne miejsce nie powstrzyma ich przed zbiorowym szaleństwem.
5 X
Posiadanie własnego kącika w
międzysferze ma tę zaletę (a może wadę, zależy jak na to patrzeć), że
można udzielić wybranym osobom pozwolenia na odwiedzanie tego kącika
kiedy zechcą... I kiedy ja zechcę - chyba że znają się na teleportacji
na tyle, żeby pojawiać się znienacka i wyprowadzać mnie z równowagi, jak
to czyni parę osób.
Udało mi się tę sztuczkę zmodyfikować i dzięki temu możemy wysyłać sobie nawzajem pocztę. Tak, wiem że to może dziwnie brzmieć, ale zdarza mi się dostawać choćby od takiego Lexa wiadomości typu: Będę za 8 sekund - i rzeczywiście tak jest. Generalnie takie przesyłki docierają do mojego wymiaru, chyba że są depeszami (co ja narobiłam...), wtedy dochodzą od razu do mnie.
Piszę o tym, ponieważ dziś rano dostałam taką depeszą w czoło. Była wielkości karty kredytowej, srebrzysta i twarda jak stal, z wiadomością skreśloną znajomym, zamaszystym pismem. I nie powiem, zebym miała coś przeciwko niej.
- Chcecie wybrać się w miejsce skrajnie różne od reszty świata? - rzuciłam z szerokim uśmiechem.
- Nie zapomniałaś przypadkiem, że wybieramy się do Solen? - Lilly spojrzała na mnie z ukosa.
- Przypadkiem nie - odparłam. - Ale, o ile pamiętam, festiwal zaczyna się za tydzień, a mi właśnie coś wypadło. A raczej coś na mnie wpadło.
- Pokaż! - Ketris wyjął mi z ręki wiadomość. - "Przyjeżdżaj - C." - przeczytał. - I takie coś jest ważniejsze niż cel naszej podróży?
- Jeśli nie chcecie, to przerzucę was do Solen a sama dołączę później - westchnęłam. Fakt, oni nie musieli jechać, ale ja raczej tak. Zwykle, jeśli już tam bywam, to z własnej inicjatywy, więc skoro Clayd nagle po mnie przysyła, pewnie ma jakąś ważną sprawę...
- Moment - odezwała się Lilly. - Powiedz chociaż dokąd się wybierasz.
- Do Althenos.
- Co?! Na drugi koniec świata skaczesz?! - zrobiła wielkie oczy. - O ile pamiętam nie cierpisz tego kraju!
- Nie da się ukryć - wzruszyłam ramionami. - Co nie zmienia faktu, że wpadam tam od czasu do czasu.
- Nigdy nie byłem w Althenos, ale co nieco słyszałem - zamyślił się bard. - Ktoś mi mówił, że jest to kraj niezwykły, ale "w drugą stronę". Jego mieszkańcy polegają tylko na wiedzy, a nie na wierze, dlatego nie ma tam miejsca na nic nadnaturalnego. Nawet duchy opiekuńcze odeszły, bo nikt tam w nie nie wierzy...
- Nie wszystkie. W jednego wierzą - zachichotałam. - Nie mają wyboru. Ale w tym, co mówisz, coś jest...
- Jesteś pewna, że zdążysz wrócić na festiwal? - spytała Lilly.
- Prawie pewna, a w razie czego mogę was tam odesłać - odpowiedziałam.
- W takim razie wybiorę się z tobą - zdecydowała. - W końcu chcę poznać wszystkie tajemnice tego świata, nie?
- To ja też - uśmiechnął się Ketris. - Kiedy ruszamy?
- Jak najszybciej.
- Ty lepiej nie wychodź na balkon - zawołałam do Lilly. - Bo zobaczy cię jakiś gang, zechce zrobić z ciebie ofiarę i będzie zadyma.
- Ja się nie dam żadnym bandziorom - prychnęła w odpowiedzi.
- Właśnie dlatego będzie zadyma...
Ketris grzecznie siedział ze mną w pokoju - nie miał specjalnej ochoty zapoznawać się z tutejszą rzeczywistością i nie dziwiłam mu się. Na otaczających Althenos Ziemiach Nieprzystosowanych panowały klimaty, jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, średniowieczno-cyberpunkowe i żeby ujść stamtąd cało, trzeba było po prostu być silniejszym niż wszyscy inni. Ziemie Nieprzystosowanych były tym wszystkim, czym nie było Althenos, o czym moi towarzysze mieli się wkrótce przekonać.
- Właściwie czemu musimy tu siedzieć? - Lilly stanęła w wejściu do pokoju.
- A skąd miałam wiedzieć, że najbliższy prom powietrzny jest dopiero jutro? - skrzywiłam się.
- Mezz'Lil ma rację - odezwał się półelf. - Dlaczego nie przenieśliśmy się od razu do Althenos?
- Bo oni tam są straszliwie przeczuleni na punkcie magii i bezpieczeństwa - wyjaśniłam. - Koniecznie muszą rejestrować wszystkich, którzy przekraczają granicę, a niezarejestrowani muszą się gęsto tłumaczyć... Zwłaszcza gdy trafiają do Althenos za pomocą magii. Tam się tępi wszystkie jej przejawy.
- Takie ładne robi wrażenie - Lilly jeszcze raz spojrzała na widniejące w oddali białe budynki - a takie jest paskudne?
- Gdyby nie to, że nie chcę ci wyrabiać nastawienia zanim sama zobaczysz, powiedziałabym, że jeszcze paskudniejsze - westchnęłam, padając na najlepsze łóżko w tym motelu. Miało tylko jedną sprężynę na wierzchu.
Udało mi się tę sztuczkę zmodyfikować i dzięki temu możemy wysyłać sobie nawzajem pocztę. Tak, wiem że to może dziwnie brzmieć, ale zdarza mi się dostawać choćby od takiego Lexa wiadomości typu: Będę za 8 sekund - i rzeczywiście tak jest. Generalnie takie przesyłki docierają do mojego wymiaru, chyba że są depeszami (co ja narobiłam...), wtedy dochodzą od razu do mnie.
Piszę o tym, ponieważ dziś rano dostałam taką depeszą w czoło. Była wielkości karty kredytowej, srebrzysta i twarda jak stal, z wiadomością skreśloną znajomym, zamaszystym pismem. I nie powiem, zebym miała coś przeciwko niej.
- Chcecie wybrać się w miejsce skrajnie różne od reszty świata? - rzuciłam z szerokim uśmiechem.
- Nie zapomniałaś przypadkiem, że wybieramy się do Solen? - Lilly spojrzała na mnie z ukosa.
- Przypadkiem nie - odparłam. - Ale, o ile pamiętam, festiwal zaczyna się za tydzień, a mi właśnie coś wypadło. A raczej coś na mnie wpadło.
- Pokaż! - Ketris wyjął mi z ręki wiadomość. - "Przyjeżdżaj - C." - przeczytał. - I takie coś jest ważniejsze niż cel naszej podróży?
- Jeśli nie chcecie, to przerzucę was do Solen a sama dołączę później - westchnęłam. Fakt, oni nie musieli jechać, ale ja raczej tak. Zwykle, jeśli już tam bywam, to z własnej inicjatywy, więc skoro Clayd nagle po mnie przysyła, pewnie ma jakąś ważną sprawę...
- Moment - odezwała się Lilly. - Powiedz chociaż dokąd się wybierasz.
- Do Althenos.
- Co?! Na drugi koniec świata skaczesz?! - zrobiła wielkie oczy. - O ile pamiętam nie cierpisz tego kraju!
- Nie da się ukryć - wzruszyłam ramionami. - Co nie zmienia faktu, że wpadam tam od czasu do czasu.
- Nigdy nie byłem w Althenos, ale co nieco słyszałem - zamyślił się bard. - Ktoś mi mówił, że jest to kraj niezwykły, ale "w drugą stronę". Jego mieszkańcy polegają tylko na wiedzy, a nie na wierze, dlatego nie ma tam miejsca na nic nadnaturalnego. Nawet duchy opiekuńcze odeszły, bo nikt tam w nie nie wierzy...
- Nie wszystkie. W jednego wierzą - zachichotałam. - Nie mają wyboru. Ale w tym, co mówisz, coś jest...
- Jesteś pewna, że zdążysz wrócić na festiwal? - spytała Lilly.
- Prawie pewna, a w razie czego mogę was tam odesłać - odpowiedziałam.
- W takim razie wybiorę się z tobą - zdecydowała. - W końcu chcę poznać wszystkie tajemnice tego świata, nie?
- To ja też - uśmiechnął się Ketris. - Kiedy ruszamy?
- Jak najszybciej.
- Ty lepiej nie wychodź na balkon - zawołałam do Lilly. - Bo zobaczy cię jakiś gang, zechce zrobić z ciebie ofiarę i będzie zadyma.
- Ja się nie dam żadnym bandziorom - prychnęła w odpowiedzi.
- Właśnie dlatego będzie zadyma...
Ketris grzecznie siedział ze mną w pokoju - nie miał specjalnej ochoty zapoznawać się z tutejszą rzeczywistością i nie dziwiłam mu się. Na otaczających Althenos Ziemiach Nieprzystosowanych panowały klimaty, jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, średniowieczno-cyberpunkowe i żeby ujść stamtąd cało, trzeba było po prostu być silniejszym niż wszyscy inni. Ziemie Nieprzystosowanych były tym wszystkim, czym nie było Althenos, o czym moi towarzysze mieli się wkrótce przekonać.
- Właściwie czemu musimy tu siedzieć? - Lilly stanęła w wejściu do pokoju.
- A skąd miałam wiedzieć, że najbliższy prom powietrzny jest dopiero jutro? - skrzywiłam się.
- Mezz'Lil ma rację - odezwał się półelf. - Dlaczego nie przenieśliśmy się od razu do Althenos?
- Bo oni tam są straszliwie przeczuleni na punkcie magii i bezpieczeństwa - wyjaśniłam. - Koniecznie muszą rejestrować wszystkich, którzy przekraczają granicę, a niezarejestrowani muszą się gęsto tłumaczyć... Zwłaszcza gdy trafiają do Althenos za pomocą magii. Tam się tępi wszystkie jej przejawy.
- Takie ładne robi wrażenie - Lilly jeszcze raz spojrzała na widniejące w oddali białe budynki - a takie jest paskudne?
- Gdyby nie to, że nie chcę ci wyrabiać nastawienia zanim sama zobaczysz, powiedziałabym, że jeszcze paskudniejsze - westchnęłam, padając na najlepsze łóżko w tym motelu. Miało tylko jedną sprężynę na wierzchu.
3 X
Hey driver, where're we going?
I swear my nerves are showing
Set my hopes up way too high
The living's in the way we die...
Dyliżansem trzęsło niemiłosiernie i nawet Lilly zaczynała zdradzać pewne oznaki choroby lokomocyjnej. Byliśmy jedynymi pasażerami - pewnie dlatego, że tylko my w tej okolicy nie poznaliśmy jeszcze wątpliwych zalet naderniańskiego ekspresu i byliśmy na tyle naiwni by chcieć je poznać.
- No i masz tę swoją okazję - zadzwonił zębami Ketris.
- Cicho bądź - burknęła Lilly. - W ten sposób najszybciej dojedziemy do granicy z Caliph! A taka jazda jest fa-a-ajna!
- Właśnie widzę - odpowiedział bard, gdy moja torba spadła mu na głowę. - Miya, może trzymaj ją sama, co?
- Co? - drgnęłam gdy Ketris położył mi torbę na kolanach.
- No, wreszcie zareagowałaś - odezwała się Lilly. - Cały czas tylko patrzysz i patrzysz w to okno, i nawet z nami nie pogadasz!
- Naprawdę? - spytałam ostrożnie, żeby nie przyciąć sobie języka.
- Coś cię martwi? - zaniepokoił się półelf. - Jesteś jakaś nie w sosie.
- Coś ty, czym bym się miała martwić? - Chyba nie brzmiałam zbyt przekonująco, bo moja przyjaciółka odpowiedziała:
- Słuchaj, jeśli czujesz się urażona, to nie muszę iść na ten festiwal...
Zamurowało mnie. Ona myślała, że jestem zazdrosna o tę wejściówkę! Nie mogłam nie parsknąć śmiechem.
- O, rozkręca się - ucieszył się Ketris.
- Mam zgadywać dalej? - spytała Lilly, bezczelnie puszczając do mnie oko.
- Nie, nie dolega mi brak herbaty, nie jest mi niedobrze i nie myślę o Lexie - odparłam jednym tchem, zanim się opamiętałam.
- Jeśli nie o Lexie, to o kim? - podchwyciła zaraz ta perfidna bestia.
- Kto to jest Lex? - zainteresował się bard.
- Jej były - mruknęła Lilly.
- Wcale nie!!! - zareagowałam nieco zbyt gwałtownie.
- Ale nie wytrzymał z nią psychicznie i spiknął się z osóbką, którą nazywa swoją Panią - dokończyła, dobijając mnie z kretesem. On ze mną, doprawdy!
- Iście balladowy temat - skomentował Ketris.
- I wy się dziwicie, że z wami nie rozmawiam - prychnęłam i powróciłam do wyglądania na drogę.
- Znowu patrzy przez to okno - westchnęła Lilly. - Widoczek przynajmniej ciekawy?
- Poddaję się. Zobaczcie sami - odsunęłam się, robiąc im miejsce przy oknie, żeby sami zobaczyli obiekt mojej obserwacji. Obiekt ów był ciemnowłosą kobietą, jadącą na białym koniu.
- No i co? - spytał Ketris. - Może chce dogonić dyliżans.
- Jedzie za nami trzecią godzinę - odpowiedziałam. - Już dawno by dogoniła.
- A więc pewnie po prostu zmierza tam gdzie my - zasugerowała Lilly.
- Jest sposób aby to sprawdzić - uśmiechnęłam się lekko i przeskoczyłam na kozioł.
- I po co pani był dyliżans? - woźnica nie był specjalnie zaskoczony moim pojawieniem się. Widać nie takich pasażerów już woził.
- Ano właśnie, chciałam prosić o zatrzymanie. Wysiadamy.
- Ale przecież zapłacili państwo do granicy z góry! - zaprotestował.
- Reszty nie trzeba - posłałam mu najmilszy uśmiech, na jaki było mnie w tej chwili stać, a gdy zatrzymał dyliżans, wyciągnęłam zdziwione towarzystwo na zewnątrz.
- Czemu? - Lilly zrobiła kwaśną minę.
- Popatrz na to tak - odpowiedziałam - Stoisz na pewnym gruncie i nie dzwonisz już zębami gdy się odzywasz.
- To jakiś argument - przyznała.
Spojrzałam wstecz - kobiety na koniu już nie było.
- Zzzimna woda - zadygotała Lilly, wsadzając jeden palec do właśnie odkrytej rzeczki.
- Chlap się, chlap - Ketris uśmiechnął się szeroko. - Orzeźwisz się i samopoczucie ci się poprawi.
Sam zdjął swoje wściekle niebieskie rękawiczki bez palców, nabrał wody w dłonie i obficie chlusnął sobie na twarz.
- A niech mnie! - Lilly otworzyła szeroko oczy. - Co... ty masz na rękach?!
- To? - bard pokazał wnętrze dłoni, na których znajdowały się rozległe blizny. - To... pamiątka po pewnym wydarzeniu sprzed czterech lat. Niezbyt miła pamiątka, więc ją ukrywam. - Na moment twarz mu pociemniała. Lilly aż się skrzywiła.
- Ciekawe pamiątki kolekcjonujesz - podeszłam bliżej. - A cztery lata to niewiele dla istot długowiecznych, więc pewnie miewasz jeszcze złe sny.
- Jak możesz?! - oburzyła się Lilly. - Jeszcze go dobijasz? Nie poznaję cię dzisiaj!
- To nic - Ketris uśmiechnął się i z powrotem założył rękawice. - Nie zamierzam nad tym płakać całe życie.
- I dobrze - mruknęłam. Stanęłam nad rzeczką i mocno wzburzyłam jej wody. Coraz większe fale zaczęły występować z brzegów, przez co nawet taka niewielka rzeczka zaczęła wyglądać groźnie.
- O tak, wyżyj się - powiedziała Lilly. - Wiesz, myślę, że przydałby się teraz taki czarny ptaszek, żebyś mogła sobie w niego strzelić.
W odpowiedzi z całym spokojem chlusnęłam strumieniem wody tuż obok niej, a potem padłam na trawę. Moi towarzysze usiedli przy mnie.
- Ketris, zagraj coś - poprosiła Lilly.
Zagrał piosenkę, przy której udało mi się odpłynąć w beztroskę.
I swear my nerves are showing
Set my hopes up way too high
The living's in the way we die...
a-ha
Dyliżansem trzęsło niemiłosiernie i nawet Lilly zaczynała zdradzać pewne oznaki choroby lokomocyjnej. Byliśmy jedynymi pasażerami - pewnie dlatego, że tylko my w tej okolicy nie poznaliśmy jeszcze wątpliwych zalet naderniańskiego ekspresu i byliśmy na tyle naiwni by chcieć je poznać.
- No i masz tę swoją okazję - zadzwonił zębami Ketris.
- Cicho bądź - burknęła Lilly. - W ten sposób najszybciej dojedziemy do granicy z Caliph! A taka jazda jest fa-a-ajna!
- Właśnie widzę - odpowiedział bard, gdy moja torba spadła mu na głowę. - Miya, może trzymaj ją sama, co?
- Co? - drgnęłam gdy Ketris położył mi torbę na kolanach.
- No, wreszcie zareagowałaś - odezwała się Lilly. - Cały czas tylko patrzysz i patrzysz w to okno, i nawet z nami nie pogadasz!
- Naprawdę? - spytałam ostrożnie, żeby nie przyciąć sobie języka.
- Coś cię martwi? - zaniepokoił się półelf. - Jesteś jakaś nie w sosie.
- Coś ty, czym bym się miała martwić? - Chyba nie brzmiałam zbyt przekonująco, bo moja przyjaciółka odpowiedziała:
- Słuchaj, jeśli czujesz się urażona, to nie muszę iść na ten festiwal...
Zamurowało mnie. Ona myślała, że jestem zazdrosna o tę wejściówkę! Nie mogłam nie parsknąć śmiechem.
- O, rozkręca się - ucieszył się Ketris.
- Mam zgadywać dalej? - spytała Lilly, bezczelnie puszczając do mnie oko.
- Nie, nie dolega mi brak herbaty, nie jest mi niedobrze i nie myślę o Lexie - odparłam jednym tchem, zanim się opamiętałam.
- Jeśli nie o Lexie, to o kim? - podchwyciła zaraz ta perfidna bestia.
- Kto to jest Lex? - zainteresował się bard.
- Jej były - mruknęła Lilly.
- Wcale nie!!! - zareagowałam nieco zbyt gwałtownie.
- Ale nie wytrzymał z nią psychicznie i spiknął się z osóbką, którą nazywa swoją Panią - dokończyła, dobijając mnie z kretesem. On ze mną, doprawdy!
- Iście balladowy temat - skomentował Ketris.
- I wy się dziwicie, że z wami nie rozmawiam - prychnęłam i powróciłam do wyglądania na drogę.
- Znowu patrzy przez to okno - westchnęła Lilly. - Widoczek przynajmniej ciekawy?
- Poddaję się. Zobaczcie sami - odsunęłam się, robiąc im miejsce przy oknie, żeby sami zobaczyli obiekt mojej obserwacji. Obiekt ów był ciemnowłosą kobietą, jadącą na białym koniu.
- No i co? - spytał Ketris. - Może chce dogonić dyliżans.
- Jedzie za nami trzecią godzinę - odpowiedziałam. - Już dawno by dogoniła.
- A więc pewnie po prostu zmierza tam gdzie my - zasugerowała Lilly.
- Jest sposób aby to sprawdzić - uśmiechnęłam się lekko i przeskoczyłam na kozioł.
- I po co pani był dyliżans? - woźnica nie był specjalnie zaskoczony moim pojawieniem się. Widać nie takich pasażerów już woził.
- Ano właśnie, chciałam prosić o zatrzymanie. Wysiadamy.
- Ale przecież zapłacili państwo do granicy z góry! - zaprotestował.
- Reszty nie trzeba - posłałam mu najmilszy uśmiech, na jaki było mnie w tej chwili stać, a gdy zatrzymał dyliżans, wyciągnęłam zdziwione towarzystwo na zewnątrz.
- Czemu? - Lilly zrobiła kwaśną minę.
- Popatrz na to tak - odpowiedziałam - Stoisz na pewnym gruncie i nie dzwonisz już zębami gdy się odzywasz.
- To jakiś argument - przyznała.
Spojrzałam wstecz - kobiety na koniu już nie było.
- Zzzimna woda - zadygotała Lilly, wsadzając jeden palec do właśnie odkrytej rzeczki.
- Chlap się, chlap - Ketris uśmiechnął się szeroko. - Orzeźwisz się i samopoczucie ci się poprawi.
Sam zdjął swoje wściekle niebieskie rękawiczki bez palców, nabrał wody w dłonie i obficie chlusnął sobie na twarz.
- A niech mnie! - Lilly otworzyła szeroko oczy. - Co... ty masz na rękach?!
- To? - bard pokazał wnętrze dłoni, na których znajdowały się rozległe blizny. - To... pamiątka po pewnym wydarzeniu sprzed czterech lat. Niezbyt miła pamiątka, więc ją ukrywam. - Na moment twarz mu pociemniała. Lilly aż się skrzywiła.
- Ciekawe pamiątki kolekcjonujesz - podeszłam bliżej. - A cztery lata to niewiele dla istot długowiecznych, więc pewnie miewasz jeszcze złe sny.
- Jak możesz?! - oburzyła się Lilly. - Jeszcze go dobijasz? Nie poznaję cię dzisiaj!
- To nic - Ketris uśmiechnął się i z powrotem założył rękawice. - Nie zamierzam nad tym płakać całe życie.
- I dobrze - mruknęłam. Stanęłam nad rzeczką i mocno wzburzyłam jej wody. Coraz większe fale zaczęły występować z brzegów, przez co nawet taka niewielka rzeczka zaczęła wyglądać groźnie.
- O tak, wyżyj się - powiedziała Lilly. - Wiesz, myślę, że przydałby się teraz taki czarny ptaszek, żebyś mogła sobie w niego strzelić.
W odpowiedzi z całym spokojem chlusnęłam strumieniem wody tuż obok niej, a potem padłam na trawę. Moi towarzysze usiedli przy mnie.
- Ketris, zagraj coś - poprosiła Lilly.
Zagrał piosenkę, przy której udało mi się odpłynąć w beztroskę.
1 X
Spadałam w dół, bardzo długo
i szybko, a przestrzeń wokół mnie wirowała. A może to ja wirowałam?
Wokół widziałam tylko ciemność, jeśli było tam coś poza nią, to nie
miałam nawet czasu tego zauważyć. Dziwna rzecz, że nie wrzeszczałam ze strachu, bo przecież wysokość i spadanie zawsze mnie przerażało. Nagle
zobaczyłam w dole jakieś światło. Z początku słabe, potem coraz bardziej
widoczne, co wskazywało, że koniec mojego spadania już bliski...
Aż wreszcie blask oślepił mnie i pogrążyłam się w nim całkowicie.
Otworzyłam oczy z trudem, bo kręciło mi się w głowie niemiłosiernie. Znajdowałam się na scenie, a obok leżała Przekora Erlindrei. Poza mną i leżącymi na widowni ludźmi nie zauważyłam nikogo. Po Aeiranie i skrzydlatych istotach zniknął ślad.
Ostrożnie wstałam i odesłałam swój łuk, próbując pozbierać myśli. Zeszłam ze sceny i uklęknęłam przy najbliższej osobie - wbrew pozorom żyła, miała otwarte oczy i nienaturalnie rozszerzone źrenice. W pewnej chwili gdzieś z góry dobiegło stłumione wołanie:
- Co jest, umarliście?! - właścicielce głosu przydałaby się moja koniczyna, bo słabo ją było słychać.
- Lilly? - zawołałam, za późno przypominając sobie o nadprogramowych efektach dźwiękowych.
- Tu, na górze! I nie musisz się tak drzeć! - usłyszałam w odpowiedzi. Odpięłam wzmacniacz głosu i uniosłam głowę. Krzyk dochodził chyba z wieży - jedynego elementu zamku, który ostał się bez uszczerbku. Tylko, że nie posiadał żadnego widocznego wejścia. Mając nadzieję, że uda mi się utrzymać w powietrzu, rozwinęłam skrzydła i powoli podleciałam do góry. W wieży były tylko trzy malutkie okienka, a w jednym z nich ujrzałam podenerwowane oblicze Mezz'Lil.
- No, wreszcie! - odezwała się. - Przerzućże nas stąd na dół!
- Was? Kto tam z tobą jest?
- Bard - niemalże warknęła. - To historia na potem.
Teleportowałam się do środka bez problemu, a moja przyjaciółka rozświetliła otoczenie swoim zakleciem.
- Wylecieć stąd nie da rady - powiedziała. - Chyba żebym się przemieniła, ale wtedy zostawiłabym po sobie jeszcze większą ruinę niż jest.
- Czyżby ktoś, kto może nas stąd wyciągnąć? - ucieszył się bard, podnosząc się z podłogi. Miał brązowe włosy, sympatyczną twarz i lekko spiczaste uszy. Jego strój mienił się wieloma kolorami, nieźle bijąc po oczach.
- Znam twój głos. Śpiewałeś jako pierwszy - przypomniałam sobie. - Chyba cię potem poproszę o autograf, ale najpierw podejdźcie bliżej...
Zrobili jak powiedziałam i po paru sekundach byliśmy już na zewnątrz. Lilly od razu rozejrzała się po widowni i rzuciła zaklęcie oczyszczające o zwiększonym zasięgu. Leżący natychmiast zamknęli oczy i stopniowo zaczęły im powracać kolorki.
- To chyba wystarczy żeby obudzili się za jakieś pół godziny - oceniła Lilly fachowym okiem. - Ale aż zionęło tu aurą niebezpieczeństwa... Co się stało? - zapytała mnie. - Mało co mogłam zobaczyć oprócz jakichś czarnych cieni zlatujących w dół.
- Potem ci wyjaśnię - nie chciałam w to mieszać postronnej osoby. - W każdym razie wygląda na to, że Aeiran nas wystawił.
- Może to i lepiej - skwitowała.
- Ale powiedz jak trafiliście tam na górę - zainteresowało mnie.
- No cóż... - zaczęła Lilly. - Poszłam do pensjonatu odnieść te dzyndzle, a gdy wróciłam, zobaczyłam tego tutaj Ketrisa - wskazała na chłopaka - jak się rozgląda przy wieży. Zaproponowałam, że mu poświecę, jeśli czegoś szuka... A gdy rzuciłam czar, coś nagle wciągnęło nas do środka.
- Najwyraźniej jest tam portal reagujący na magiczne światło, pani - wyjaśnił bard, patrząc jej prosto w oczy. Był jej wzrostu, niższy od pełnokrwistych elfów.
- No i dalej mnie tytułujesz - mruknęła na to. - Nie mógłbyś zwracać się do mnie po imieniu?
- Mógłbym - odparł spokojnie - Tyle że dotąd mi go nie podałaś.
Zwinęłam się ze śmiechu.
- Ona nazywa się Mad... Miya, a ja Mezz'Lil - przedstawiła nas, poczerwieniała na twarzy.
- Mezz'Lil to piękne imię - rozpromienił się Ketris. - I piękna opowieść o miłości matki do dziecka...
- Znasz legendę o szesnastu kwiatach? - Trochę mnie to zdziwiło.
- W końcu jest bardem nie? - przypomniała Lilly - Będziecie mogli się wymienić opowieściami.
- Oj, nie wiem - półelf uśmiechnął się niepewnie. - Jestem bardziej muzykiem niż opowiadaczem.
- A znalazłeś to, czego szukałeś? - nie mogłam nie odwzajemnić uśmiechu. Ten chłopak miał dar zjednywania sobie ludzi.
- O, tak! - zawołał radośnie i wyciągnął coś z sakiewki przytroczonej do pasa. - W wieży znalazłem coś wartego uwagi!
"Coś" okazało się niewielką i pięknie rzeźbioną figurką, która przedstawiała postać otwierającą portal. Była zrobiona z czarnego kamienia, ciepłego w dotyku.
- To będzie moja pamiątka z Naderne - oznajmił Ketris, chowając figurkę z powrotem.
W tej chwili za nami rozległy się ostrożne kroki. Odwróciliśmy się szybko.
- Czy... Czy to się już skończyło? - z cienia wynurzyło się siedmioro ludzi różnej płci i wieku. Rozpoznałam komisję oceniającą; u jednego z nich zapisywałam wcześniej Lilly.
- To było straszne! - wykrzyknęła najstarsza z pań. - Czy oni wszyscy nie żyją?
- Śpią - uspokoiła ją Lilly. - Ale zawodnicy uciekli. Oprócz nas - zakończyła z dumą.
- A... To chyba pani miała następna śpiewać? - przewodniczący spojrzał na mnie zza okularów.
- Ja chyba jestem trochę... niedysponowana - odpowiedziałam z pewną ulgą. Faktycznie, ciągle nie czułam się najlepiej po utracie przytomności i zakręconym śnie. Dziwne, sny o spadaniu zwykle były dla mnie najgorszymi koszmarami, a ten wyjątkowo nie...
- Ale koleżanka czuje się dobrze - nie mogłam sobie darować.
- JA?! - przestraszyła się Lilly - J-ja dziękuję... Nie ma komu śpiewać, a jestem bez szans na nagrodę.
- I tak Ketris ma najlepszy głos z nas trojga - stwierdziłam, a on uśmiechnął się speszony.
- W takim razie musimy uwierzyć w to na słowo - uznało szanowne jury. Śpiewaczka z chryzantemami, nawiasem mówiąc, zwiała zanim zdążyła nadejść jej kolej.
- Skoro konkurs padł, część oficjalna może być mniej oficjalna. Proszę to przyjąć. - Przewodniczący wyjął zza pazuchy nagrodę - wejściówkę dla dwóch osób na Światowy Festiwal Teatru.
- Hura!!! - zwycięzca aż podskoczył z radości - Zobaczę największe sławy sceny w jednym miejscu i czasie!
Po tych słowach ukłonił się dwornie i pobiegł do wyjścia, a Lilly z pewną taką nieśmiałością ruszyła za nim. Uśmiechnęłam się do siebie i postanowiłam nie zostać w tyle.
- Bo, tego... - jąkała się właśnie Lilly, kręcąc palcami młynka. - Wiesz, my się właśnie wybieramy do Solen... To znaczy, nie chodzi mi o to, żeby...
- Chodzi jej o to, że chciałaby być tą drugą osobą, ale nie wyjść na taką, co się narzuca - wyjaśniłam, zrównując z nimi krok.
- Piękne dzięki za pomoc - burknęła.
- Ależ będzie mi bardzo miło! Tylko chyba zostawilibyśmy cię na lodzie - Ketris spojrzał na mnie zmartwionym wzrokiem
- Ja sobie poradzę - zapewniłam. - Może spotkamy się na rynku jutro... czy raczej już dziś po południu i razem opuścimy Creyone? O ile nic cię już tu nie trzyma...
- Nie, skąd - uśmiechnął się szeroko - Jeśli mamy dotrzeć do celu na czas, musimy wyruszyć jak najszybciej.
- Ale przecież możesz... - zwróciła się do mnie Lilly i urwała.
- Albo nie - odezwała się po chwili. - W końcu zawsze możemy złapać okazję.
Aż wreszcie blask oślepił mnie i pogrążyłam się w nim całkowicie.
Otworzyłam oczy z trudem, bo kręciło mi się w głowie niemiłosiernie. Znajdowałam się na scenie, a obok leżała Przekora Erlindrei. Poza mną i leżącymi na widowni ludźmi nie zauważyłam nikogo. Po Aeiranie i skrzydlatych istotach zniknął ślad.
Ostrożnie wstałam i odesłałam swój łuk, próbując pozbierać myśli. Zeszłam ze sceny i uklęknęłam przy najbliższej osobie - wbrew pozorom żyła, miała otwarte oczy i nienaturalnie rozszerzone źrenice. W pewnej chwili gdzieś z góry dobiegło stłumione wołanie:
- Co jest, umarliście?! - właścicielce głosu przydałaby się moja koniczyna, bo słabo ją było słychać.
- Lilly? - zawołałam, za późno przypominając sobie o nadprogramowych efektach dźwiękowych.
- Tu, na górze! I nie musisz się tak drzeć! - usłyszałam w odpowiedzi. Odpięłam wzmacniacz głosu i uniosłam głowę. Krzyk dochodził chyba z wieży - jedynego elementu zamku, który ostał się bez uszczerbku. Tylko, że nie posiadał żadnego widocznego wejścia. Mając nadzieję, że uda mi się utrzymać w powietrzu, rozwinęłam skrzydła i powoli podleciałam do góry. W wieży były tylko trzy malutkie okienka, a w jednym z nich ujrzałam podenerwowane oblicze Mezz'Lil.
- No, wreszcie! - odezwała się. - Przerzućże nas stąd na dół!
- Was? Kto tam z tobą jest?
- Bard - niemalże warknęła. - To historia na potem.
Teleportowałam się do środka bez problemu, a moja przyjaciółka rozświetliła otoczenie swoim zakleciem.
- Wylecieć stąd nie da rady - powiedziała. - Chyba żebym się przemieniła, ale wtedy zostawiłabym po sobie jeszcze większą ruinę niż jest.
- Czyżby ktoś, kto może nas stąd wyciągnąć? - ucieszył się bard, podnosząc się z podłogi. Miał brązowe włosy, sympatyczną twarz i lekko spiczaste uszy. Jego strój mienił się wieloma kolorami, nieźle bijąc po oczach.
- Znam twój głos. Śpiewałeś jako pierwszy - przypomniałam sobie. - Chyba cię potem poproszę o autograf, ale najpierw podejdźcie bliżej...
Zrobili jak powiedziałam i po paru sekundach byliśmy już na zewnątrz. Lilly od razu rozejrzała się po widowni i rzuciła zaklęcie oczyszczające o zwiększonym zasięgu. Leżący natychmiast zamknęli oczy i stopniowo zaczęły im powracać kolorki.
- To chyba wystarczy żeby obudzili się za jakieś pół godziny - oceniła Lilly fachowym okiem. - Ale aż zionęło tu aurą niebezpieczeństwa... Co się stało? - zapytała mnie. - Mało co mogłam zobaczyć oprócz jakichś czarnych cieni zlatujących w dół.
- Potem ci wyjaśnię - nie chciałam w to mieszać postronnej osoby. - W każdym razie wygląda na to, że Aeiran nas wystawił.
- Może to i lepiej - skwitowała.
- Ale powiedz jak trafiliście tam na górę - zainteresowało mnie.
- No cóż... - zaczęła Lilly. - Poszłam do pensjonatu odnieść te dzyndzle, a gdy wróciłam, zobaczyłam tego tutaj Ketrisa - wskazała na chłopaka - jak się rozgląda przy wieży. Zaproponowałam, że mu poświecę, jeśli czegoś szuka... A gdy rzuciłam czar, coś nagle wciągnęło nas do środka.
- Najwyraźniej jest tam portal reagujący na magiczne światło, pani - wyjaśnił bard, patrząc jej prosto w oczy. Był jej wzrostu, niższy od pełnokrwistych elfów.
- No i dalej mnie tytułujesz - mruknęła na to. - Nie mógłbyś zwracać się do mnie po imieniu?
- Mógłbym - odparł spokojnie - Tyle że dotąd mi go nie podałaś.
Zwinęłam się ze śmiechu.
- Ona nazywa się Mad... Miya, a ja Mezz'Lil - przedstawiła nas, poczerwieniała na twarzy.
- Mezz'Lil to piękne imię - rozpromienił się Ketris. - I piękna opowieść o miłości matki do dziecka...
- Znasz legendę o szesnastu kwiatach? - Trochę mnie to zdziwiło.
- W końcu jest bardem nie? - przypomniała Lilly - Będziecie mogli się wymienić opowieściami.
- Oj, nie wiem - półelf uśmiechnął się niepewnie. - Jestem bardziej muzykiem niż opowiadaczem.
- A znalazłeś to, czego szukałeś? - nie mogłam nie odwzajemnić uśmiechu. Ten chłopak miał dar zjednywania sobie ludzi.
- O, tak! - zawołał radośnie i wyciągnął coś z sakiewki przytroczonej do pasa. - W wieży znalazłem coś wartego uwagi!
"Coś" okazało się niewielką i pięknie rzeźbioną figurką, która przedstawiała postać otwierającą portal. Była zrobiona z czarnego kamienia, ciepłego w dotyku.
- To będzie moja pamiątka z Naderne - oznajmił Ketris, chowając figurkę z powrotem.
W tej chwili za nami rozległy się ostrożne kroki. Odwróciliśmy się szybko.
- Czy... Czy to się już skończyło? - z cienia wynurzyło się siedmioro ludzi różnej płci i wieku. Rozpoznałam komisję oceniającą; u jednego z nich zapisywałam wcześniej Lilly.
- To było straszne! - wykrzyknęła najstarsza z pań. - Czy oni wszyscy nie żyją?
- Śpią - uspokoiła ją Lilly. - Ale zawodnicy uciekli. Oprócz nas - zakończyła z dumą.
- A... To chyba pani miała następna śpiewać? - przewodniczący spojrzał na mnie zza okularów.
- Ja chyba jestem trochę... niedysponowana - odpowiedziałam z pewną ulgą. Faktycznie, ciągle nie czułam się najlepiej po utracie przytomności i zakręconym śnie. Dziwne, sny o spadaniu zwykle były dla mnie najgorszymi koszmarami, a ten wyjątkowo nie...
- Ale koleżanka czuje się dobrze - nie mogłam sobie darować.
- JA?! - przestraszyła się Lilly - J-ja dziękuję... Nie ma komu śpiewać, a jestem bez szans na nagrodę.
- I tak Ketris ma najlepszy głos z nas trojga - stwierdziłam, a on uśmiechnął się speszony.
- W takim razie musimy uwierzyć w to na słowo - uznało szanowne jury. Śpiewaczka z chryzantemami, nawiasem mówiąc, zwiała zanim zdążyła nadejść jej kolej.
- Skoro konkurs padł, część oficjalna może być mniej oficjalna. Proszę to przyjąć. - Przewodniczący wyjął zza pazuchy nagrodę - wejściówkę dla dwóch osób na Światowy Festiwal Teatru.
- Hura!!! - zwycięzca aż podskoczył z radości - Zobaczę największe sławy sceny w jednym miejscu i czasie!
Po tych słowach ukłonił się dwornie i pobiegł do wyjścia, a Lilly z pewną taką nieśmiałością ruszyła za nim. Uśmiechnęłam się do siebie i postanowiłam nie zostać w tyle.
- Bo, tego... - jąkała się właśnie Lilly, kręcąc palcami młynka. - Wiesz, my się właśnie wybieramy do Solen... To znaczy, nie chodzi mi o to, żeby...
- Chodzi jej o to, że chciałaby być tą drugą osobą, ale nie wyjść na taką, co się narzuca - wyjaśniłam, zrównując z nimi krok.
- Piękne dzięki za pomoc - burknęła.
- Ależ będzie mi bardzo miło! Tylko chyba zostawilibyśmy cię na lodzie - Ketris spojrzał na mnie zmartwionym wzrokiem
- Ja sobie poradzę - zapewniłam. - Może spotkamy się na rynku jutro... czy raczej już dziś po południu i razem opuścimy Creyone? O ile nic cię już tu nie trzyma...
- Nie, skąd - uśmiechnął się szeroko - Jeśli mamy dotrzeć do celu na czas, musimy wyruszyć jak najszybciej.
- Ale przecież możesz... - zwróciła się do mnie Lilly i urwała.
- Albo nie - odezwała się po chwili. - W końcu zawsze możemy złapać okazję.
30 IX
Siedziałam za kulisami - a w
każdym razie za murkiem - i słuchałam śpiewu pierwszego uczestnika.
Musiałam przyznać, że ma świetny głos, a jego piosenka pasowała do
gwiazd, które niedawno pojawiły się na niebie. Organizatorzy zadbali o
atmosferę i urządzili scenę w pozostałości po sali tronowej. Trochę mi
ten konkurs trącił komercją, ale wykonawca starał się wznieść ponad nią.
I osobiście grał na lutni.
- Zamorduję! Zamorduję! - za kulisy wpadła Lilly zła niczym cały rój os. - Wiesz co ten drań skończony mi wcisnął?!?
- Aeiran tu jest? - Trudno było się nie domyślić, o kogo jej chodzi. A ciągle się łudziłam, że jednak nie przyjdzie.
- A owszem, owszem - pokiwała głową. - I jak sobie pomyślę, że się przed nim skompromituję, to... Ech, sama zobacz!!!
Wepchnęła mi do ręki kolczyk... Choć na pierwszy rzut oka trudno było rozpoznać w tym kolczyk. Miał kształt kwiatu o rozmiarach niewielkiego talerza.
- Co... to... jest? - wyjąkałam.
- Słonecznik - wycedziła przez zęby, machając takim samym kolczykiem, który trzymała w dłoni. - Szanowny pan Aeiran dorwał mnie na widowni, wręczył mi to z uroczystą miną i poradził, żebym założyła na występ, a zakasuję z kretesem tę babkę od chryzantem!
Wyglądało na to, że czarnooki ma specyficzne poczucie humoru... Zagryzłam wargi żeby nie parsknąć śmiechem i nie rozwścieczyć Lilly jeszcze bardziej. Wreszcie udało mi się przywołać na twarz wyraz żalu - faktycznie, żałowałam, że nie widziałam tej scenki.
- Idę gdzieś zostawić to paskudztwo - zdecydowała moja przyjaciółka. - Ale nie myśl, że nie obejrzę twojego występu!
- Jasne, jasne - westchnęłam. - A ja obejrzę twój.
Nie paliło mi się specjalnie do śpiewania przed publiką, tym bardziej, że nadaję się tylko do cichutkich ballad, a gdy próbuję śpiewać głośniej, zaraz zaczynam skrzeczeć. Na szczęście zaopatrzyłam się w coś na ten konkurs - pogrzebałam w kieszeni i wyciągnęłam malutką broszkę w kształcie koniczyny. Niby nic, a tak naprawdę magiczny przedmiot regulujący natężenie głosu. Dzieło Dionê z Dekilonii - nota bene sporo osób się zastanawia dlaczego mistrzyni szarej magii marnuje swe umiejętności na tworzenie takich zabaweczek. Co zaśpiewam, wiedziałam już od wczoraj i miałam nadzieję, że kapeli uda się akompaniament. Mój ulubiony utwór w oryginale jest śpiewany przez mężczyznę i opowiada o miłości do kobiety, ale nie podejrzewałam Nadernian o znajomość języka z innego świata.
Kilka piosenek później nadeszła moja kolej i pewnie znowu zaczęłabym się zastanawiać czemu dałam się w to wrobić, gdyby nie to dziwne uczucie, które pojawiło się znienacka niczym szarpnięcie. Zdusiłam je w sobie razem z tremą i powoli weszłam na scenę, przy okazji szybko rozglądając się po widowni. Z publiczności najbardziej wyróżniała rodzinka z rozwrzeszczanymi dzieciakami, się para elfów w strojach jakby utkanych z poświaty księżyca (co oni, u licha, robili w Naderne?) i piątka młodych ludzi ubranych w stylu skrajnie gotyckim (rzekłabym, wpadającym w kicz) i sprawiających wrażenie jakby chcieli stać się jednym z nocą, tylko nie wiedzieli jak się do tego zabrać. Za to żadnych problemów nie miał z tym Aeiran, którego wypatrzyłam z pewnym trudem. Stał na uboczu, przy bramie wejściowej, a na twarzy miał krzywy, szelmowski uśmiech (!!!).
I pierwszy zaczął klaskać.
Raz kozie śmierć. Podkręciłam swój "mikrofon", wzięłam głęboki wdech...
...i nagle z nieba spadła na nas chmara dziwnych skrzydlatych istot. Były spore, choć mniejsze od człowieka, i wyglądały jak stworzone z... mroku?
Z głośnym szumem zleciały na widownię i bez wyraźnego powodu rzuciły się na ludzi. Opadały na nich z zawrotną prędkością i otulały skrzydłami, a każdy zaatakowany w ten sposób osuwał się na ziemię jakby pogrążony we śnie. A ja, zamiast zareagować w jakikolwiek sposób, obserwowałam to ze swoistą fascynacją - jak, na bogów, powstały takie stworzenia? I jakie były w dotyku? I chyba nie kierowały się zwykłą żądzą zabijania, a wirowały niby chaotycznie, ale jednak jakby w ustalonym układzie... W ich dzikim tańcu było jakieś nieopisane piękno.
Ale trudno, w końcu przestałam się zastanawiać jak to potem opisać, a zaczęłam myśleć nad ich powstrzymaniem. Za to tych pięcioro w czerni ciągle patrzyło na zajście urzeczonym wzrokiem, nie zauważając nawet, że jedno z mrocznych stworzeń przeleciało nad nimi, tnąc skrzydłem ścianę, przy której stali. Krzyknęłam do nich ostrzegająco. Uciekli w ostatniej chwili, a mnie przestraszyło natężenie mojego głosu. Chyba trochę za bardzo podkręciłam koniczynkę i odetchnęłam z ulgą, że nie zdążyłam zacząć śpiewać.
Rozejrzałam się - nigdzie nie widziałam Lilly i miałam nadzieję, że nic jej nie jest. Ponieważ coraz więcej ludzi padało na ziemię, postanowiłam wreszcie coś zrobić. Nie namyślając się długo, sięgnęłam do międzysfery i w mojej ręce pojawiła się Przekora Erlindrei. Mój niezawodny łuk wygląda co prawda bardziej na dekorację, niż na broń, ale, jak uczy doświadczenie, pozory mylą. Napięłam cięciwę; nowo powstała strzała na sekundę poraziła mnie swym blaskiem, ale już do tego przywykłam. Wymierzyłam i strzeliłam w najbliżej przelatującą istotę. Wystarczyło trafienie w skrzydło, a cała stała się światłem i zniknęła.
Powtórzyłam to z trzema kolejnymi, ale nie byłam pewna czy dam radę wszystkim. Gdyby tu była Lilly albo... Na moment znów pojawiło się to dziwne uczucie.
Spojrzałam na widownię - wszyscy, którzy nie zdążyli uciec, leżeli pokotem... I tylko Aeiran stał bez ruchu i uważnie obserwował skrzydlate stwory. Jeden z nich obniżył lot i pomknął w jego kierunku. Aeiran uniósł rękę... ale nie w geście obronnym, tylko jakbyczekając, aż stworzenie na niej usiądzie. Ha, i proszę sobie wyobrazić, że tak się stało! Stopniowo podlatywało do niego coraz więcej ciemnych kształtów, okrążając go z szumem. Aż w końcu wokół czarnookiego zaczęły się wyładowania energii... Takiej, jakiej użył wcześniej do utworzenia czarnej dziury. Wszystko dokoła coraz bardziej ogarniał mrok i nie była to znajoma i przyjazna ciemność nocy. Wiatr, który się zerwał, omal nie zmiótł mnie ze sceny - cudem złapałam się jakiejś kolumny.
- AEIRAN!!! - wrzasnęłam, bo inaczej tego określić nie można.
Spojrzał w moją stronę swoimi czarnymi oczami - dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak bardzo czarnymi - a potem posłał mi lekki uśmiech...
...i urwał mi się film.
- Zamorduję! Zamorduję! - za kulisy wpadła Lilly zła niczym cały rój os. - Wiesz co ten drań skończony mi wcisnął?!?
- Aeiran tu jest? - Trudno było się nie domyślić, o kogo jej chodzi. A ciągle się łudziłam, że jednak nie przyjdzie.
- A owszem, owszem - pokiwała głową. - I jak sobie pomyślę, że się przed nim skompromituję, to... Ech, sama zobacz!!!
Wepchnęła mi do ręki kolczyk... Choć na pierwszy rzut oka trudno było rozpoznać w tym kolczyk. Miał kształt kwiatu o rozmiarach niewielkiego talerza.
- Co... to... jest? - wyjąkałam.
- Słonecznik - wycedziła przez zęby, machając takim samym kolczykiem, który trzymała w dłoni. - Szanowny pan Aeiran dorwał mnie na widowni, wręczył mi to z uroczystą miną i poradził, żebym założyła na występ, a zakasuję z kretesem tę babkę od chryzantem!
Wyglądało na to, że czarnooki ma specyficzne poczucie humoru... Zagryzłam wargi żeby nie parsknąć śmiechem i nie rozwścieczyć Lilly jeszcze bardziej. Wreszcie udało mi się przywołać na twarz wyraz żalu - faktycznie, żałowałam, że nie widziałam tej scenki.
- Idę gdzieś zostawić to paskudztwo - zdecydowała moja przyjaciółka. - Ale nie myśl, że nie obejrzę twojego występu!
- Jasne, jasne - westchnęłam. - A ja obejrzę twój.
Nie paliło mi się specjalnie do śpiewania przed publiką, tym bardziej, że nadaję się tylko do cichutkich ballad, a gdy próbuję śpiewać głośniej, zaraz zaczynam skrzeczeć. Na szczęście zaopatrzyłam się w coś na ten konkurs - pogrzebałam w kieszeni i wyciągnęłam malutką broszkę w kształcie koniczyny. Niby nic, a tak naprawdę magiczny przedmiot regulujący natężenie głosu. Dzieło Dionê z Dekilonii - nota bene sporo osób się zastanawia dlaczego mistrzyni szarej magii marnuje swe umiejętności na tworzenie takich zabaweczek. Co zaśpiewam, wiedziałam już od wczoraj i miałam nadzieję, że kapeli uda się akompaniament. Mój ulubiony utwór w oryginale jest śpiewany przez mężczyznę i opowiada o miłości do kobiety, ale nie podejrzewałam Nadernian o znajomość języka z innego świata.
Kilka piosenek później nadeszła moja kolej i pewnie znowu zaczęłabym się zastanawiać czemu dałam się w to wrobić, gdyby nie to dziwne uczucie, które pojawiło się znienacka niczym szarpnięcie. Zdusiłam je w sobie razem z tremą i powoli weszłam na scenę, przy okazji szybko rozglądając się po widowni. Z publiczności najbardziej wyróżniała rodzinka z rozwrzeszczanymi dzieciakami, się para elfów w strojach jakby utkanych z poświaty księżyca (co oni, u licha, robili w Naderne?) i piątka młodych ludzi ubranych w stylu skrajnie gotyckim (rzekłabym, wpadającym w kicz) i sprawiających wrażenie jakby chcieli stać się jednym z nocą, tylko nie wiedzieli jak się do tego zabrać. Za to żadnych problemów nie miał z tym Aeiran, którego wypatrzyłam z pewnym trudem. Stał na uboczu, przy bramie wejściowej, a na twarzy miał krzywy, szelmowski uśmiech (!!!).
I pierwszy zaczął klaskać.
Raz kozie śmierć. Podkręciłam swój "mikrofon", wzięłam głęboki wdech...
...i nagle z nieba spadła na nas chmara dziwnych skrzydlatych istot. Były spore, choć mniejsze od człowieka, i wyglądały jak stworzone z... mroku?
Z głośnym szumem zleciały na widownię i bez wyraźnego powodu rzuciły się na ludzi. Opadały na nich z zawrotną prędkością i otulały skrzydłami, a każdy zaatakowany w ten sposób osuwał się na ziemię jakby pogrążony we śnie. A ja, zamiast zareagować w jakikolwiek sposób, obserwowałam to ze swoistą fascynacją - jak, na bogów, powstały takie stworzenia? I jakie były w dotyku? I chyba nie kierowały się zwykłą żądzą zabijania, a wirowały niby chaotycznie, ale jednak jakby w ustalonym układzie... W ich dzikim tańcu było jakieś nieopisane piękno.
Ale trudno, w końcu przestałam się zastanawiać jak to potem opisać, a zaczęłam myśleć nad ich powstrzymaniem. Za to tych pięcioro w czerni ciągle patrzyło na zajście urzeczonym wzrokiem, nie zauważając nawet, że jedno z mrocznych stworzeń przeleciało nad nimi, tnąc skrzydłem ścianę, przy której stali. Krzyknęłam do nich ostrzegająco. Uciekli w ostatniej chwili, a mnie przestraszyło natężenie mojego głosu. Chyba trochę za bardzo podkręciłam koniczynkę i odetchnęłam z ulgą, że nie zdążyłam zacząć śpiewać.
Rozejrzałam się - nigdzie nie widziałam Lilly i miałam nadzieję, że nic jej nie jest. Ponieważ coraz więcej ludzi padało na ziemię, postanowiłam wreszcie coś zrobić. Nie namyślając się długo, sięgnęłam do międzysfery i w mojej ręce pojawiła się Przekora Erlindrei. Mój niezawodny łuk wygląda co prawda bardziej na dekorację, niż na broń, ale, jak uczy doświadczenie, pozory mylą. Napięłam cięciwę; nowo powstała strzała na sekundę poraziła mnie swym blaskiem, ale już do tego przywykłam. Wymierzyłam i strzeliłam w najbliżej przelatującą istotę. Wystarczyło trafienie w skrzydło, a cała stała się światłem i zniknęła.
Powtórzyłam to z trzema kolejnymi, ale nie byłam pewna czy dam radę wszystkim. Gdyby tu była Lilly albo... Na moment znów pojawiło się to dziwne uczucie.
Spojrzałam na widownię - wszyscy, którzy nie zdążyli uciec, leżeli pokotem... I tylko Aeiran stał bez ruchu i uważnie obserwował skrzydlate stwory. Jeden z nich obniżył lot i pomknął w jego kierunku. Aeiran uniósł rękę... ale nie w geście obronnym, tylko jakbyczekając, aż stworzenie na niej usiądzie. Ha, i proszę sobie wyobrazić, że tak się stało! Stopniowo podlatywało do niego coraz więcej ciemnych kształtów, okrążając go z szumem. Aż w końcu wokół czarnookiego zaczęły się wyładowania energii... Takiej, jakiej użył wcześniej do utworzenia czarnej dziury. Wszystko dokoła coraz bardziej ogarniał mrok i nie była to znajoma i przyjazna ciemność nocy. Wiatr, który się zerwał, omal nie zmiótł mnie ze sceny - cudem złapałam się jakiejś kolumny.
- AEIRAN!!! - wrzasnęłam, bo inaczej tego określić nie można.
Spojrzał w moją stronę swoimi czarnymi oczami - dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak bardzo czarnymi - a potem posłał mi lekki uśmiech...
...i urwał mi się film.
29 IX
Morskie powietrze zawsze
działało na mnie pobudzająco, toteż udało mi się wstać razem z dniem.
Wymknęłam się cicho na plażę by zobaczyć jak wschodzi słońce. Lato już
co prawda mija, ale wrażenia pozostają.
Z takim widokiem zawsze przychodzą do mnie oderwane strzępki myśli i wspomień, tak też się stało tym razem. Nie wiedzieć dlaczego ogarnęło mnie dziwne wrażenie, że coś mi umyka. Czyżbym przeszła obok jakiejś opowieści i nie zwróciła na nią uwagi? A może to coś więcej?
Gdzieś z tyłu zatrzepotały skrzydła. Nie miałam wątpliwości, że często latają tu ptaki, ale te skrzydła były za głośne i chybe za duże, by mogły należeć do jakiejś mewy. Dziwne. Nagle tu, na pustej plaży, poczułam się jakby ktoś mnie obserwował. Obejrzałam się szybko, ale poza odgłosem wzbijania się do lotu nic nie usłyszałam ani nie zobaczyłam. Jednak c o ś te odgłosy wydawało, prawda? Pożałowałam, że nie ma przy mnie Lilly; gdyby zbliżało się zagrożenie, pewnie by je wyczuła.
Przeszła mi ochota na podziwianie widoków. Ochlapałam się szybko morską wodą i opuściłam plażę. Uczucie, że coś przeoczyłam, towarzyszyło mi nadal, ale postanowiłam na razie dać temu spokój, choć Lilly pewnie nazwałaby mnie lekkomyślną i nieostrożną. To nic. Jeśli jeszcze nie zaczęta opowieść będzie się mnie trzymać, zamiast odwrotnie, prędzej czy później odkryję przyczynę.
Gdy odchodziłam promenadą, nic już za mną nie leciało.
- Zapisałam cię! Zapisałam cię! - Mezz'Lil wpadła do naszego pensjonatu w podskokach.
- Hm? - podniosłam głowę znad filiżanki i zamrugałam.
- Nie mów, że nie wiesz o co mi chodzi - Lilly klapnęła na krzesło obok mnie. - Mówiłam ci dzisiaj przed obiadem o tym konkursie o bilet na Światowy Festiwal Teatru w Solen.
- Coś wspominałaś - wytężyłam umysł i jak w transie odłożyłam filiżankę na stolik; przed obiadem byłam jeszcze rozkojarzona i słuchałam jednym uchem. - Moment, jak to mnie zapisałaś? Na konkurs piosenki? MNIE?!
- A czemu nie? - uśmiechnęła się szeroko - Głosik masz jak dzwoneczki, publiczność cię zapamięta, gdy usłyszy...
- Zapamięta, gdy nie usłyszy - sprostowałam kwaśno. - Dobrze wiesz, że żeby mnie usłyszano jak śpiewam, musiałabym mieć głos jak dzwon, a nie dzwoneczki.
- O to się nie martw. Akustyka będzie dobra, skoro konkurs ma się odbyć w twoich ulubionych ruinach - zachichotała ze złośliwą satysfakcją. - Jutro wieczorem, więc lepiej myśl już co przygotujesz.
- Co takiego jest jutro wieczorem? - Aeiran akurat wyszedł ze swojego pokoju i musiał mieć wyjątkowo dobry humor, skoro sam się odezwał.
- Usłyszałam na mieście o konkursie piosenki i wrobiłam w niego Mad - wyjaśniła dumna z siebie Lilly.
- Fakt, ja też słyszałem - dał odpowiedź, jakiej się po nim nie spodziewałam. - Podobno faworytką jest pewna dama z głosem jak dzwon - tu zachichotałam histerycznie - i kolczykami w kształcie chryzantem.
- Też mi faworytka! - parsknęła moja szalona przyjaciółka. - Kto chciałby nosić chryzantemy zwisające z uszu?
Wróciłam do niedopitej herbaty i zadumałam się. Festiwal Teatru był niewątpliwie wielkim wydarzeniem, a skoro naszym celem było Solen, Lilly miała pewnie ochotę w tym wydarzeniu uczestniczyć. Ale chyba się nie łudziła, że wygram?!
- W zasadzie mogę raz zaryzykować - zdecydowałam - Ale jeśli zobaczę cię na widowni w pierwszym rzędzie i będziesz robić do mnie miny...
Gdy spojrzałam na Lilly, w jej oczach była sama niewinność.
- A ciebie pewnie nie zainteresuje coś takiego, prawda? - zwróciłam się z nadzieją do Aeirana.
- Skąd ten pomysł? Nie mógłbym cię rozczarować i tego przegapić - w jego oczach coś błysnęło i jak strzała wypadł z pensjonatu.
Przepadłam.
- Czy ja też mam nie przychodzić? - spytała Lilly słodko. Podniosłam się z krzesła.
- Akurat twoja obecność będzie obowiązkowa - stwierdziłam, ruszając w kierunku drzwi.
- Naprawdę?
- Absolutnie - powiedziałam wychodząc - Bo idę zapisać również ciebie.
Z takim widokiem zawsze przychodzą do mnie oderwane strzępki myśli i wspomień, tak też się stało tym razem. Nie wiedzieć dlaczego ogarnęło mnie dziwne wrażenie, że coś mi umyka. Czyżbym przeszła obok jakiejś opowieści i nie zwróciła na nią uwagi? A może to coś więcej?
Gdzieś z tyłu zatrzepotały skrzydła. Nie miałam wątpliwości, że często latają tu ptaki, ale te skrzydła były za głośne i chybe za duże, by mogły należeć do jakiejś mewy. Dziwne. Nagle tu, na pustej plaży, poczułam się jakby ktoś mnie obserwował. Obejrzałam się szybko, ale poza odgłosem wzbijania się do lotu nic nie usłyszałam ani nie zobaczyłam. Jednak c o ś te odgłosy wydawało, prawda? Pożałowałam, że nie ma przy mnie Lilly; gdyby zbliżało się zagrożenie, pewnie by je wyczuła.
Przeszła mi ochota na podziwianie widoków. Ochlapałam się szybko morską wodą i opuściłam plażę. Uczucie, że coś przeoczyłam, towarzyszyło mi nadal, ale postanowiłam na razie dać temu spokój, choć Lilly pewnie nazwałaby mnie lekkomyślną i nieostrożną. To nic. Jeśli jeszcze nie zaczęta opowieść będzie się mnie trzymać, zamiast odwrotnie, prędzej czy później odkryję przyczynę.
Gdy odchodziłam promenadą, nic już za mną nie leciało.
- Zapisałam cię! Zapisałam cię! - Mezz'Lil wpadła do naszego pensjonatu w podskokach.
- Hm? - podniosłam głowę znad filiżanki i zamrugałam.
- Nie mów, że nie wiesz o co mi chodzi - Lilly klapnęła na krzesło obok mnie. - Mówiłam ci dzisiaj przed obiadem o tym konkursie o bilet na Światowy Festiwal Teatru w Solen.
- Coś wspominałaś - wytężyłam umysł i jak w transie odłożyłam filiżankę na stolik; przed obiadem byłam jeszcze rozkojarzona i słuchałam jednym uchem. - Moment, jak to mnie zapisałaś? Na konkurs piosenki? MNIE?!
- A czemu nie? - uśmiechnęła się szeroko - Głosik masz jak dzwoneczki, publiczność cię zapamięta, gdy usłyszy...
- Zapamięta, gdy nie usłyszy - sprostowałam kwaśno. - Dobrze wiesz, że żeby mnie usłyszano jak śpiewam, musiałabym mieć głos jak dzwon, a nie dzwoneczki.
- O to się nie martw. Akustyka będzie dobra, skoro konkurs ma się odbyć w twoich ulubionych ruinach - zachichotała ze złośliwą satysfakcją. - Jutro wieczorem, więc lepiej myśl już co przygotujesz.
- Co takiego jest jutro wieczorem? - Aeiran akurat wyszedł ze swojego pokoju i musiał mieć wyjątkowo dobry humor, skoro sam się odezwał.
- Usłyszałam na mieście o konkursie piosenki i wrobiłam w niego Mad - wyjaśniła dumna z siebie Lilly.
- Fakt, ja też słyszałem - dał odpowiedź, jakiej się po nim nie spodziewałam. - Podobno faworytką jest pewna dama z głosem jak dzwon - tu zachichotałam histerycznie - i kolczykami w kształcie chryzantem.
- Też mi faworytka! - parsknęła moja szalona przyjaciółka. - Kto chciałby nosić chryzantemy zwisające z uszu?
Wróciłam do niedopitej herbaty i zadumałam się. Festiwal Teatru był niewątpliwie wielkim wydarzeniem, a skoro naszym celem było Solen, Lilly miała pewnie ochotę w tym wydarzeniu uczestniczyć. Ale chyba się nie łudziła, że wygram?!
- W zasadzie mogę raz zaryzykować - zdecydowałam - Ale jeśli zobaczę cię na widowni w pierwszym rzędzie i będziesz robić do mnie miny...
Gdy spojrzałam na Lilly, w jej oczach była sama niewinność.
- A ciebie pewnie nie zainteresuje coś takiego, prawda? - zwróciłam się z nadzieją do Aeirana.
- Skąd ten pomysł? Nie mógłbym cię rozczarować i tego przegapić - w jego oczach coś błysnęło i jak strzała wypadł z pensjonatu.
Przepadłam.
- Czy ja też mam nie przychodzić? - spytała Lilly słodko. Podniosłam się z krzesła.
- Akurat twoja obecność będzie obowiązkowa - stwierdziłam, ruszając w kierunku drzwi.
- Naprawdę?
- Absolutnie - powiedziałam wychodząc - Bo idę zapisać również ciebie.
28 IX
Tak jak przewidywałam,
miasto Creyone zauroczyło Lilly doszczętnie i cały wczorajszy dzień
spędziła na podziwianiu, a my razem z nią. Nie przeczę, miejscowość jest
malownicza i ciągle coś się w niej dzieje... A poza tym są dwa zamki do
zwiedzania, jeszcze z czasów gdy Naderne było monarchią. Jeden
jest elegancko odrestaurowany i urządzony z przepychem - często gości
wycieczki i już stał się ulubionym obiektem mojej przyjaciółki. Zaś z
drugiego zamku pozostały stare, pełne tajemniczych zakamarków ruiny, jakie z kolei urzekają
mnie.
I mam pokój z widokiem na morze. Póki żyję będę wymagała pokoju z widokiem na morze.
- Wieża w Solen wydaje się coraz większa - stwierdziła Lilly gdy spacerowałyśmy promenadą. Słońce jeszcze dość mocno grzało, im dalej na południe, tym było cieplej. Aeiran z braku innych pomysłów wybrał się z nami.
- Bo jest coraz bliżej - roześmiałam się. - Nawet ja jestem ciekawa jak wysoko sięga. - Fenomen, z moim lękiem wysokości zwykle nawet nie wykazywałam takiego zainteresowania. I mimo ciekawości nigdy nie weszłabym na sam szczyt.
- A z drugiej strony jest Althenos, tak? - Lilly zawzięcie pochłaniała wiedzę o tym świecie. - Te dwa kraje są chyba największe, prawda?
- Owszem... I się w pewien sposób równoważą - uśmiechnęłam się krzywo. - Choćby tym, że Solen jest przyjazne Miyom, a Althenos nie.
Przy tych słowach odpłynęłam myślami w przeszłość. Mówiłam szczerą prawdę, ale nie dało się ukryć, że poznawanie tego świata zaczęłam swego czasu właśnie od Althenos... To było wtedy, gdy powodowana rozpaczliwym brakiem materiału powiedziałam do Xemedi-san: "Znajdź mi nową opowieść". Znalazła Glorię i Marcela, a ja opisując ich przygodę podążyłam za nimi do tego nieprzyjaznego kraju... I mimo wszystko warto było, skoro otrzymałam w pakiecie Taya, Kiraanę i oczywiście Clayda. A na końcu zawędrowałam do Solen i poczułam, że to jest to.
- Chyba dzisiaj znowu się wybiorę do zamku - oznajmiła Lilly, mając naturalnie na myśli ten odnowiony. W przeciwieństwie do ruin nie wpuszczano do niego za darmo, a moja przyjaciółka była dziś wyjątkowo rozrzutna.
- Widzę, że nie możesz żyć z dala od luksusów - podsumowałam.
- To nie tak! - oburzyła się. - Po prostu chcę obejrzeć biżuterię dawnych królowych. Jeśli naprawdę wydobywano składniki do jej produkcji z Rzeki Klejnotów, muszę dociec jak - zaświeciły jej się oczy.
- Ktoś w tym zamku kłamie - stwierdził Aeiran optymistycznie. - Kamienie z Rzeki Klejnotu nigdy nie opuściły jej dna.
- Klejnotów, kochasiu, Klejnotów... - poprawiła słodko Lilly.
- Nie, czekaj - przerwałam jej. - Ta rzeka nie zawsze się tak nazywała i nie zawsze tak wyglądała... Tylko że nie znam całej historii.
- Była taka dziewczyna - czarnooki zaczął mówić powoli, jakby sobie przypominając. - Chyba kapłanka. Nazywano ją Klejnotem tej ziemi, bo miała czyste serce i życzyła dobrze wszstkim żywym stworzeniom.
- Tym niedobrym też? - spytała Lilly sarkastycznie.
- Niedobrym... też. Choć dla niej "życzenie dobrze" znaczyło coś innego niż dla nich - spojrzał na nią jakoś dziwnie. - Klejnoty zaczęły pojawiać się w tej rzece, kiedy w niej utonęła. Bo tam spoczęło jej serce.
- Słyszałam kiedyś strzępki tej historii - powiedziałam - ale nigdy nie dowiedziałam sie dlaczego zginęła.
Aeiran zapatrzył się gdzieś w dal.
- Odkryła coś - rzekł. - I to doprowadziło ją do zguby.
Nie powiedział więcej. Staliśmy tak przez chwilę, a potem skierowaliśmy się w stronę plaży.
- O! Lody sprzedają! - zawołała Lilly. - Mad, chcesz czekoladowego czy truskawkowego?
- Pół na pół - zacichotałam, gdy oddaliła się w kierunku lodziarni.
- I jak? - zagadnęłam Aeirana. - Jeszcze cię nie nudzi nasze towarzystwo?
- Czy to pytanie wymaga natychmiastowej odpowiedzi, kronikarko? - uśmiechnął się kącikiem ust, a potem niespodziewanie zapytał: - Ty masz na imię Miya czy Mad?
- Madelyn to jedno z pierwszych imion, jakie kiedykolwiek nosiłam - westchnęłam. - Tylko kilka osób jeszcze mnie tak nazywa. I anonimowi czytelnicy, być może. Ale to długa historia, do opowiadania zimowym wieczorem. Opowieść tych, które były przede mną i którymi byłam.
- W takim razie poczekam na jakiś zimowy wieczór - skinął głową. - Twoja kolej na pytanie.
- Ta rozmowa zaczyna mi się podobać - posłałam mu szeroki uśmiech. - Co zrobiłeś?
Spojrzał na mnie zaskoczony.
- Za którym razem? - spytał. To z kolei zdziwiło mnie.
- Uściślę - odruchowo zniżyłam głos. - Dlaczego Zachodni Krąg cię pojmał?
- Nie chcesz wiedzieć.
- Ty mi mówisz czego ja nie chcę?
- Nie powinnaś.
- Jeśli nie zamierzasz złamać przysięgi, w końcu się dowiem.
Zamyślił się nad moją odpowiedzią. Nie skończyliśmy jednak rozmowy, bo triumfalnie przybyła Lilly z lodami.
- Truskawek zabrakło - oznajmiła, podając mi czekoladowego. - Masz, tobie też kupiłam. Miętowego. - Wyszczerzyła ząbki i wcisnęła Aeiranowi loda. - Wisisz mi za niego.
Nie raczył zareagować.
I mam pokój z widokiem na morze. Póki żyję będę wymagała pokoju z widokiem na morze.
- Wieża w Solen wydaje się coraz większa - stwierdziła Lilly gdy spacerowałyśmy promenadą. Słońce jeszcze dość mocno grzało, im dalej na południe, tym było cieplej. Aeiran z braku innych pomysłów wybrał się z nami.
- Bo jest coraz bliżej - roześmiałam się. - Nawet ja jestem ciekawa jak wysoko sięga. - Fenomen, z moim lękiem wysokości zwykle nawet nie wykazywałam takiego zainteresowania. I mimo ciekawości nigdy nie weszłabym na sam szczyt.
- A z drugiej strony jest Althenos, tak? - Lilly zawzięcie pochłaniała wiedzę o tym świecie. - Te dwa kraje są chyba największe, prawda?
- Owszem... I się w pewien sposób równoważą - uśmiechnęłam się krzywo. - Choćby tym, że Solen jest przyjazne Miyom, a Althenos nie.
Przy tych słowach odpłynęłam myślami w przeszłość. Mówiłam szczerą prawdę, ale nie dało się ukryć, że poznawanie tego świata zaczęłam swego czasu właśnie od Althenos... To było wtedy, gdy powodowana rozpaczliwym brakiem materiału powiedziałam do Xemedi-san: "Znajdź mi nową opowieść". Znalazła Glorię i Marcela, a ja opisując ich przygodę podążyłam za nimi do tego nieprzyjaznego kraju... I mimo wszystko warto było, skoro otrzymałam w pakiecie Taya, Kiraanę i oczywiście Clayda. A na końcu zawędrowałam do Solen i poczułam, że to jest to.
- Chyba dzisiaj znowu się wybiorę do zamku - oznajmiła Lilly, mając naturalnie na myśli ten odnowiony. W przeciwieństwie do ruin nie wpuszczano do niego za darmo, a moja przyjaciółka była dziś wyjątkowo rozrzutna.
- Widzę, że nie możesz żyć z dala od luksusów - podsumowałam.
- To nie tak! - oburzyła się. - Po prostu chcę obejrzeć biżuterię dawnych królowych. Jeśli naprawdę wydobywano składniki do jej produkcji z Rzeki Klejnotów, muszę dociec jak - zaświeciły jej się oczy.
- Ktoś w tym zamku kłamie - stwierdził Aeiran optymistycznie. - Kamienie z Rzeki Klejnotu nigdy nie opuściły jej dna.
- Klejnotów, kochasiu, Klejnotów... - poprawiła słodko Lilly.
- Nie, czekaj - przerwałam jej. - Ta rzeka nie zawsze się tak nazywała i nie zawsze tak wyglądała... Tylko że nie znam całej historii.
- Była taka dziewczyna - czarnooki zaczął mówić powoli, jakby sobie przypominając. - Chyba kapłanka. Nazywano ją Klejnotem tej ziemi, bo miała czyste serce i życzyła dobrze wszstkim żywym stworzeniom.
- Tym niedobrym też? - spytała Lilly sarkastycznie.
- Niedobrym... też. Choć dla niej "życzenie dobrze" znaczyło coś innego niż dla nich - spojrzał na nią jakoś dziwnie. - Klejnoty zaczęły pojawiać się w tej rzece, kiedy w niej utonęła. Bo tam spoczęło jej serce.
- Słyszałam kiedyś strzępki tej historii - powiedziałam - ale nigdy nie dowiedziałam sie dlaczego zginęła.
Aeiran zapatrzył się gdzieś w dal.
- Odkryła coś - rzekł. - I to doprowadziło ją do zguby.
Nie powiedział więcej. Staliśmy tak przez chwilę, a potem skierowaliśmy się w stronę plaży.
- O! Lody sprzedają! - zawołała Lilly. - Mad, chcesz czekoladowego czy truskawkowego?
- Pół na pół - zacichotałam, gdy oddaliła się w kierunku lodziarni.
- I jak? - zagadnęłam Aeirana. - Jeszcze cię nie nudzi nasze towarzystwo?
- Czy to pytanie wymaga natychmiastowej odpowiedzi, kronikarko? - uśmiechnął się kącikiem ust, a potem niespodziewanie zapytał: - Ty masz na imię Miya czy Mad?
- Madelyn to jedno z pierwszych imion, jakie kiedykolwiek nosiłam - westchnęłam. - Tylko kilka osób jeszcze mnie tak nazywa. I anonimowi czytelnicy, być może. Ale to długa historia, do opowiadania zimowym wieczorem. Opowieść tych, które były przede mną i którymi byłam.
- W takim razie poczekam na jakiś zimowy wieczór - skinął głową. - Twoja kolej na pytanie.
- Ta rozmowa zaczyna mi się podobać - posłałam mu szeroki uśmiech. - Co zrobiłeś?
Spojrzał na mnie zaskoczony.
- Za którym razem? - spytał. To z kolei zdziwiło mnie.
- Uściślę - odruchowo zniżyłam głos. - Dlaczego Zachodni Krąg cię pojmał?
- Nie chcesz wiedzieć.
- Ty mi mówisz czego ja nie chcę?
- Nie powinnaś.
- Jeśli nie zamierzasz złamać przysięgi, w końcu się dowiem.
Zamyślił się nad moją odpowiedzią. Nie skończyliśmy jednak rozmowy, bo triumfalnie przybyła Lilly z lodami.
- Truskawek zabrakło - oznajmiła, podając mi czekoladowego. - Masz, tobie też kupiłam. Miętowego. - Wyszczerzyła ząbki i wcisnęła Aeiranowi loda. - Wisisz mi za niego.
Nie raczył zareagować.
23 IX
Deszcz leje jakby nigdy nie
miał zamiaru przestać. Albo nie, raczej jakby miał zamiar przestać dopiero kiedy skończą się chmury. W całej domenie. Trudno, mamy w takim razie jeszcze jeden dzień na
zastanowienie się, dokąd teraz ruszyć, bo na razie żadne z nas nie ma
pomysłu. Właściwie to dziwne, że nagle zaczyna mi brakować konkretnego
celu wyprawy. Zwykle podróżowałam ot, tak przed siebie i przy okazji
wpadałam na jakiś dobry materiał do opisania, a teraz nagle nachodzi
mnie na takie rozmyślania?
Może to przez ten deszcz, a może przez to, że nigdy nie snułam swojej własnej opowieści, żerując na innych.
A może po prostu zastanawia mnie Aeiran... Zanim wyskoczył z tą dziwną propozycją przysięgi, sprawiał wrażenie, że się dokądś spieszy, a teraz jego zapał jakby ostygł. Czyżby towarzyszenie mi było ważniejsze niż jego własne sprawy? Jeśli ta przysięga jest aż tak wiążąca, to po co się na nią decydował? Dlaczego zaufaliśmy sobie nawzajem albo czy w ogóle sobie ufamy? Nie, może po prostu jego zaciekawienie (czym, do licha?!) dorównuje mojemu, przez co czuję się, jakbym musiała podjąć wyzwanie i sprostać mu. Też coś.
Oczywiście mogłabym go wypytać, ale po pierwsze, nie wydaje się rozmowny, a po drugie, jeszcze nie wrócił z plaży... Wybraliśmy się tam w południe - pogoda była jeszcze śliczna, więc spędziłyśmy z Lilly sporo czasu w wodzie, zwyczajowo próbując się nawzajem utopić. Tymczasem Aeiran stał na brzegu, patrząc przed siebie - na morze? na nas? - z takim wyrazem twarzy, jakby nie mógł się zdecydować czy ma się uśmiechnąć. Gdy niespodziewanie lunęło jak z cebra, pobiegłyśmy z piskiem do hotelu, podczas gdy on nawet nie ruszył się z miejsca. Było to jakąś godzinę temu. Zakład, że za następną godzinę do pokoju przyjdzie Lilly i zasugeruje, że pewnie już dawno gdzieś przeskoczył. Tylko nie mam się z kim założyć.
- Nie pomyślałaś o tym, że już dawno mógł się gdzieś przeteleportować? - ton głosu mojej przyjaciółki wskazywał, że uważa to za fakt dokonany.
- Pomyślałam - uśmiechnęłam się do swoich myśli. - Jeśli ruszyłby się stąd w taki sposób jak ostatnio, raczej bym to wyczuła.
- W takim razie coś jest z nim nie w porządku, skoro od dwóch godzin stoi na plaży w deszczu - Lilly ziewnęła i wyciągnęła się na łóżku. - Co za senna pogoda, pomyśleć że jeszcze niedawno było słoneczko - wymamrotała.
- Do jutra przestanie padać - pocieszyłam ją. Moja więź z żywiołem wody jest na tyle silna, że jestem w stanie to przewidzieć. Zazwyczaj.
- Swoją drogą nie spodziewałam się, że zaczniesz się niepokoić o Aeirana - starałam się, by w moim głosie nie pobrzmiewał śmiech.
- A ja się spodziewałam, że ty zaczniesz - odparowała Lilly. - To w końcu twój... ten... postać z potencjałem, nie? - Ajć, mam nadzieję, że nie nazwałam go tak na głos p r z y n i m. Chociaż diabli wiedzą, czy to by go obeszło.
- Sugerujesz, że skoro raz go wybawiłam z kłopotów, wejdzie mi to w nawyk?
- Ja nie sugeruję, ja to wiem - stwierdziła. Pomyślałam, że pewnie coś w tym jest - znamy się od dawna i czasem wie o mnie więcej niż ja sama.
- Aż w końcu kiedyś ci wypomnę, że pochopnie zawierzyłaś temu swojemu pisarskiemu przeczuciu, a ty mi przyznasz rację - powiedziała po chwili. - Zaczynasz się pakować w coś, o czym nie masz pojęcia, a ja oczywiście razem z tobą - usłyszałam echo moich niedawnych rozmyślań. Jeszcze trochę i zacznę podejrzewać, że czyta mi w myślach...
Westchnęłam, dałam jej prztyczka w nos i wyszłam. Może uważać, że się martwię o Aeirana, niech jej będzie.
Stał na piasku tak, jak go widziałam dwie godziny wcześniej. Nie padało już tak obficie, ale gdy doszłam na miejsce, byłam już nieźle przemoczona. Oczywiście mogłaybm sprawić, żeby deszcz mnie omijał, ale w gruncie rzeczy nie przeszkadzał mi. Przystanęłam i popatrzyłam na morze, jakże inaczej wyglądające niż podczas słonecznej pogody. Zawsze mnie to fascynowało.
- Hej - odezwałam się.
Aeiran obdarzył mnie przelotnym spojrzeniem, dając znak, że zauważył moją obecność.
- Nie ruszyłeś się stąd od kiedy poszłyśmy?
- Zdążyłem się przyzwyczaić do ciągłego stania w jednym miejscu.
- W takim razie będziesz musiał się odzwyczaić - rzuciłam - bo jutro ruszamy.
- Dokąd? - spytał trochę nieobecnym głosem; chyba wolałby powrócić do swoich własnych myśli.
- Na przykład... do Solen - podałam pierwszy pomysł, jaki mi przyszedł w tej chwili do głowy. I to całkiem niezły, bo prędzej czy później miałam zamiar pokazać Lilly moją ulubioną krainę.
- W porządku - skinął głową, a potem odwrócił się od morza i skierował do hotelu. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
- Co? Chyba się nie pomylę, uznając, że przyszłaś tu, żeby mnie zaciągnąć pod dach - odpowiedział na nie zadane pytanie, a w jego głosie dosłyszałam cień rozbawienia.
- Skoro tak uznałeś, nie mogę cię rozczarować - uśmiechnęłam się szeroko.
I znów trzeba będzie się suszyć.
Może to przez ten deszcz, a może przez to, że nigdy nie snułam swojej własnej opowieści, żerując na innych.
A może po prostu zastanawia mnie Aeiran... Zanim wyskoczył z tą dziwną propozycją przysięgi, sprawiał wrażenie, że się dokądś spieszy, a teraz jego zapał jakby ostygł. Czyżby towarzyszenie mi było ważniejsze niż jego własne sprawy? Jeśli ta przysięga jest aż tak wiążąca, to po co się na nią decydował? Dlaczego zaufaliśmy sobie nawzajem albo czy w ogóle sobie ufamy? Nie, może po prostu jego zaciekawienie (czym, do licha?!) dorównuje mojemu, przez co czuję się, jakbym musiała podjąć wyzwanie i sprostać mu. Też coś.
Oczywiście mogłabym go wypytać, ale po pierwsze, nie wydaje się rozmowny, a po drugie, jeszcze nie wrócił z plaży... Wybraliśmy się tam w południe - pogoda była jeszcze śliczna, więc spędziłyśmy z Lilly sporo czasu w wodzie, zwyczajowo próbując się nawzajem utopić. Tymczasem Aeiran stał na brzegu, patrząc przed siebie - na morze? na nas? - z takim wyrazem twarzy, jakby nie mógł się zdecydować czy ma się uśmiechnąć. Gdy niespodziewanie lunęło jak z cebra, pobiegłyśmy z piskiem do hotelu, podczas gdy on nawet nie ruszył się z miejsca. Było to jakąś godzinę temu. Zakład, że za następną godzinę do pokoju przyjdzie Lilly i zasugeruje, że pewnie już dawno gdzieś przeskoczył. Tylko nie mam się z kim założyć.
- Nie pomyślałaś o tym, że już dawno mógł się gdzieś przeteleportować? - ton głosu mojej przyjaciółki wskazywał, że uważa to za fakt dokonany.
- Pomyślałam - uśmiechnęłam się do swoich myśli. - Jeśli ruszyłby się stąd w taki sposób jak ostatnio, raczej bym to wyczuła.
- W takim razie coś jest z nim nie w porządku, skoro od dwóch godzin stoi na plaży w deszczu - Lilly ziewnęła i wyciągnęła się na łóżku. - Co za senna pogoda, pomyśleć że jeszcze niedawno było słoneczko - wymamrotała.
- Do jutra przestanie padać - pocieszyłam ją. Moja więź z żywiołem wody jest na tyle silna, że jestem w stanie to przewidzieć. Zazwyczaj.
- Swoją drogą nie spodziewałam się, że zaczniesz się niepokoić o Aeirana - starałam się, by w moim głosie nie pobrzmiewał śmiech.
- A ja się spodziewałam, że ty zaczniesz - odparowała Lilly. - To w końcu twój... ten... postać z potencjałem, nie? - Ajć, mam nadzieję, że nie nazwałam go tak na głos p r z y n i m. Chociaż diabli wiedzą, czy to by go obeszło.
- Sugerujesz, że skoro raz go wybawiłam z kłopotów, wejdzie mi to w nawyk?
- Ja nie sugeruję, ja to wiem - stwierdziła. Pomyślałam, że pewnie coś w tym jest - znamy się od dawna i czasem wie o mnie więcej niż ja sama.
- Aż w końcu kiedyś ci wypomnę, że pochopnie zawierzyłaś temu swojemu pisarskiemu przeczuciu, a ty mi przyznasz rację - powiedziała po chwili. - Zaczynasz się pakować w coś, o czym nie masz pojęcia, a ja oczywiście razem z tobą - usłyszałam echo moich niedawnych rozmyślań. Jeszcze trochę i zacznę podejrzewać, że czyta mi w myślach...
Westchnęłam, dałam jej prztyczka w nos i wyszłam. Może uważać, że się martwię o Aeirana, niech jej będzie.
Stał na piasku tak, jak go widziałam dwie godziny wcześniej. Nie padało już tak obficie, ale gdy doszłam na miejsce, byłam już nieźle przemoczona. Oczywiście mogłaybm sprawić, żeby deszcz mnie omijał, ale w gruncie rzeczy nie przeszkadzał mi. Przystanęłam i popatrzyłam na morze, jakże inaczej wyglądające niż podczas słonecznej pogody. Zawsze mnie to fascynowało.
- Hej - odezwałam się.
Aeiran obdarzył mnie przelotnym spojrzeniem, dając znak, że zauważył moją obecność.
- Nie ruszyłeś się stąd od kiedy poszłyśmy?
- Zdążyłem się przyzwyczaić do ciągłego stania w jednym miejscu.
- W takim razie będziesz musiał się odzwyczaić - rzuciłam - bo jutro ruszamy.
- Dokąd? - spytał trochę nieobecnym głosem; chyba wolałby powrócić do swoich własnych myśli.
- Na przykład... do Solen - podałam pierwszy pomysł, jaki mi przyszedł w tej chwili do głowy. I to całkiem niezły, bo prędzej czy później miałam zamiar pokazać Lilly moją ulubioną krainę.
- W porządku - skinął głową, a potem odwrócił się od morza i skierował do hotelu. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
- Co? Chyba się nie pomylę, uznając, że przyszłaś tu, żeby mnie zaciągnąć pod dach - odpowiedział na nie zadane pytanie, a w jego głosie dosłyszałam cień rozbawienia.
- Skoro tak uznałeś, nie mogę cię rozczarować - uśmiechnęłam się szeroko.
I znów trzeba będzie się suszyć.
Subskrybuj:
Posty (Atom)