- Niezłą sobie wybrałaś porę
na powrót - stwierdziła Vanny, a w jej karminowych oczach widać było
gorycz i rezygnację. - Następne w kolejce do zniknięcia jest DeNaNi, a
jeszcze nie odkryliśmy czy istnieje sposób, by to powstrzymać.
Na te słowa jeszcze bardziej skuliłam się na fotelu, ale tak naprawdę
czułam się tylko zganiona, a nie przestraszona. Moja kuzynka westchnęła i
klapnęła na moje łóżko.
- Ciekawe czy Ciemność i Jasność zostaną w ten sposób odsłonięte -
powiedziałam po chwili głosem wypranym z emocji, zastanawiając się,
gdzie może być Tenari. - To byłoby w smak Devnie i wszystkim, którzy
chcieliby je przyłączyć do Pieśni.
- Skąd wiesz?!
- Co? Nie wiem, skąd wiem - zamrugałam ze zdziwieniem. - Ale to przecież
normalne, że życie tworzy najdziksze fabuły i potem muszę je
rozplątywać.
- Tak, no to tym razem będziesz miała co robić - Vanny wzruszyła
ramionami. - Pewnie zaraz popędzisz ratować świat, co? Chyba że wolisz
jechać z Lexem i ze mną na Mont Carnic. Ucieszyłby się.
Pokręciłam głową i chwiejnym ruchem podniosłam się z fotela, by podejść
do toaletki i spojrzeć w lustro. Odbicie powtórzyło moje gesty -
potrząsnęło długimi włosami i mrugnęło srebrnym oczkiem - a potem
znienacka posiwiało. Dość częsty motyw, prawie tak częsty jak spadanie.
- Ciekawa propozycja - powiedziałam, odwracając się do kuzynki - ale chyba powinnam się już obudzić.
Cały sen odpłynął, a ja otworzyłam oczy i odkryłam, że spadam. Samym tym
faktem przejęłam się mniej niż zwykle; niestety, oznaczał też ponowne
urwanie filmu już po paru sekundach.
Ocknęłam się z wrażeniem, że ktoś mi się przygląda. I rzeczywiście,
ujrzałam naprzeciwko siebie dwie pary oczu, błękitnych i bladozielonych.
Spoglądały na mnie prosto z dziewczęcych twarzy, pomalowanych w
granatowe wzory.
- Écoi'tallen, ess'ea! - zawołała jedna z nich gdzieś za siebie. - Już się zbudziła, słyszysz?
Druga zachichotała, jakby usłyszała coś niezwykle zabawnego, po czym
obie odsunęły się, robiąc mi więcej miejsca. Niezbyt pewnie wygramoliłam
się spod sklepienia z pozieleniałych gałązek, prosto w lekką mgiełkę,
nie wiedząc, dokąd trafiłam, co mam teraz począć i gdzie, u licha, jest
moja torba.
Niższa z dziewcząt, ta zielonooka i rozchichotana - widziałam już, że
obie są elfkami - pobiegła jak strzała między drzewa, by po chwili
wrócić z ciemnowłosym mężczyzną w kamizelce wyszywanej błyszczącymi
nićmi na kształt fajerwerków. Co rusz ciągnęła go za poły owej kamizelki
i parskała śmiechem.
- Nie ma się z czego śmiać - zganił ją. - Pamiętaj, że ten niezwykły strój to wyraz wdzięczności Liimen. Sama go wyhaftowała.
Podszedł bliżej, a dziewczyna z przejęciem szeptała mu coś do ucha, kiedy kładł na trawę moją torbę.
- Sporo przespałaś - poinformował mnie. - A te dwie trzpiotki ciągle siedziały obok i strzegły twoich snów.
- To ja miałam jakieś sny? - mruknęłam, jeszcze nie do końca przytomna. - Już po tym jak spadłam? Nie pamiętam żadnego.
- Miałabyś, gdybyśmy im pozwoliły - siedząca obok mnie elfka pokręciła jasną główką.
- Ale spadłaś cudownie! - roześmiała się druga z dziewcząt, przezornie
odsuwając się od nowego towarzysza. - Najpierw twój dobytek wylądował mu
na głowie, kiedy odpoczywał sobie pod drzewem. A potem wylądowałaś ty.
Natychmiast zdjął mnie zrozumiały lęk. Pierwszą i najbardziej oczywistą
rzeczą, jaką mogłam zrobić, było chwycenie torby i sprawdzenie czy nic
się nie stało. Ale nie, pamiętnik był na miejscu, rysunki się nie
pogniotły, a Światło Przewodnie nie potłukło...
- To ja tu jestem poszkodowany - zwrócił na siebie uwagę przybysz, dosiadając się do nas.
- Przecież widzę, że nic ci nie jest - prychnęłam. Dopiero teraz mogłam
mu się bliżej przyjrzeć - na jego smagłej twarzy malowała się powaga,
ale wyraz niebieskich oczu zupełnie jej przeczył.
- No już, nie siedzimy bezczynnie - elfki poderwały się z trawy, ciągnąc
nas za ręce. - Mamy piękną młodą noc i księżyc w ostatniej kwadrze!
Wiecie, co to znaczy?
- Jasne - odpowiedziałam bez namysłu. - Że spaceruje po nim Patronka magii i zbiera od ludzi życzenia.
Dziewczęta popatrzyły na siebie zamyślone.
- Ładna odpowiedź - stwierdziła wreszcie ta wyższa.
- Ładna - przytaknęła zielonooka. - Trzeba będzie zapamiętać.
- Nie do wiary - roześmiałam się, gdy prowadziły nas przez mgłę. -
Czyżbym wreszcie dla odmiany trafiła do świata, gdzie elfy są baśniowymi
zjawiskami? Nawet nie wiem jak się tu przeniosłam: ot, położyłam się
spać i spadłam...
- Tutak można się tak dostać - przyznał mój nowy znajomy. - Granice
między nami a innymi światami są bardzo cienkie. Może istnieją tylko w
naszych umysłach.
- A ja myślałam, że w postaci międzysferalnej karuzeli - zmarszczyłam
brwi. - Tak czy owak, obie możliwości są mało korzystne... Bez względu na
to, co kiedykolwiek zostanie o mnie napisane, nie zwykłam zjawiać się
niczym eteryczna wizja w srebrzystej mgle...
- Chyba nie musisz. Moriana już dawno przewidziała twoje przybycie, więc
i tak zrobiło wrażenie - uśmiechnął się i dodał: - Zresztą mgły masz
pod dostatkiem.
Z początku nie rozumiałam, co ma na myśli, ale iedy usłyszałam znane mi
imię, prędzej czy później wszystko musiało wskoczyć na swoje miejsce.
Chwyciłam go za rękaw koszuli, przystając gwałtownie i potykając się o
kępkę trawy.
- Masz na imię Rafael - wykrztusiłam.
- Znają mnie tam, skąd pochodzisz? - spytał, zaskoczyony i zadowolony.
- Jesteś człowiekiem, a nie mieszkasz na pustyni, więc musisz być
Rafaelem - odparłam. - Skoro ty mnie znasz, ja mam prawo znać ciebie.
Gruntowne poznawanie się nawzajem przerwały nam elfki, kiwając na nas z oddali, podjęliśmy więc marsz.
- Jestem w Faërie - mówiłam do siebie. - A niech to. Ktoś mnie wczytał i znowu podczas snu.
- To niedobrze?
- Co?! Od dawna na to czekałam! - wykrzyknęłam gorączkowo. - Ale że w
takiej chwili, kiedy jeszcze tyle było do zrobienia... Zmiany nie
czekają na zakończenie wątków, po prostu się zdarzają.
- Zawsze mówisz takimi dziwnymi metaforami? - zaonteresował się Rafael. - Jesteś jakąś natchnioną pisarką, czy jak?
- Jestem kronikarką - westchnęłam. - A przynajmniej kiedyś się za taką uważałam.
Z plątaniny drzew wyszliśmy na występ skalny, z którego świetnie było
widać nocne niebo. W dole biegła droga, srebrząca się w blasku księżyca i
gwiazd, a wdłuż niej rosły słoneczniki. Nie pomyliłam się - pod nami
nie było już mgły, więc wszystko dobrze widziałam.
- Co jest dalej? - zniżyłam głos, żeby nie rozpraszać uwagi elfek, które
właśnie rozpoczęły jakiś spontaniczny, zwariowany taniec.
- Morze - uśmiechnął się Rafael. - Moriana zapowiadała, że pokaże ci
Przystań Pereł, ale ponieważ jej nie ma, ja mogę to zrobić. Chyba że
wolisz odwiedzić elfią bibliotekę, skoro zajmujesz się literaturą.
- Moriany nie ma - powtórzyłam cicho. - Miałam nadzieję, że będę mogła ją
odnaleźć i uzyskać u niej wyjaśnienie... Sama nie wiem, czego.
- Ledwo dwie noce temu zobaczyła otwarte przejście, a za nim drzewa
ukwiecone na różowo - poinformował, przerwacając oczami. - I przyszło jej
na myśl, że koniecznie musi tam iść.
- Więc to jest takie łatwe? - zapytałam. - Wystarczy otworzyć portal i stąd wyjść?
- Sam nie wiem - Rafael pokręcił głową. - Nigdy nie miałem ochoty sprawdzać. Tutaj za łatwo zostać.
Po tym, co wcześniej czytałam i jak się tu czułam, wierzyłam mu na
słowo. Nie rozmawialiśmy więcej; przyglądaliśmy się tańcowi księżycowych
elfek, chłonąc zapach wiatru i szum drzew. Roślinność była bujna jak
podczas pełni lata, za to powietrze chłodne i orzeźwiające,
wczesnowiosenne...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz