Nineveh poradziła - nakazała - byśmy pozostali w jej domu do jutra, czyli do jednego z punktów kulminacyjnych czasu Zmiany.
- To terminologia tych przesądnych elfów - wyjaśniła mi lekko, ale
odwróciła wzrok. - Tak konkretnie to dzień ślubu ważnych person z dwóch
różnych światów, na który jestem zaproszona. I was koniecznie przemycę.
Nie jestem pewna, dlaczego naszym nowym życiowym celem miałoby być
uczestniczenie w czyjejś ceremonii ślubnej, ale przede wszystkim dziwi
mnie, że jeszcze nie wyruszyliśmy, skoro taki Rizz potrzebował całego
dnia, by dojechać do miasta. No dobrze, my mamy "Nefele", a on nie wiem,
co.
Dziś za to zapowiadał się dzień bezprzykładnego leniuchowania na
dywaniku z suchych liści. Niezależnie od pory roku na zewnątrz - bo
podobno zdarzają się tu inne pory roku - Nineveh ma w swojej siedzibie
coś na kształt strefy jesiennej w Teevine. Skalnym korytarzem dochodzi
się do zagajnika rosnącego we wnętrzu góry, gdzie jakimś cudem nie jest
ciemno. Poszliśmy tam z koszykiem pełnym jedzenia i dwoma termosami
herbaty, i tylko Lona miała jakieś opory przed spędzeniem dnia w taki
sposób.
- Zupełnie cię nie rozumiem - poskarżył się Kylph. - Z Dáevelem sobie
rozmawiałaś jak ze starym kumplem, a teraz jesteś podejrzliwa, choć taka
miła czarodziejka daje ci okazję na relaks.
- Jeśli tak wyglądają według ciebie rozmowy z kumplami, to ciebie... Was
wszystkich pewnie traktuję jak wrogów? - odcięła się, unosząc brwi. Na
to Kylph roześmiał się i uniósł ręce w geście kapitulacji.
- Czuję się pokonanym wrogiem - oświadczył z emfazą.
Gdybym miała osądzać, jako przyczynę samopoczucia Lony wskazałabym
rozmowę, którą odbyła z czarodziejką zeszłej nocy. Musiało to być coś
osobistego, bo Nineveh zabezpieczyła swój pokój przed jakimikolwiek
próbami podsłuchu. Tak przynajmniej twierdziła Leesa - doprawdy,
ciekawe, skąd wiedziała.
- Wszędzie nosisz tę rzecz ze sobą?
Otworzyłam oczy i usiadłam, unosząc ze sobą zapach liści.
Czarodziejka stała nade mną i z ciekawością wpatrywała się w moją torbę,
w której zostawiłam tylko rysunki Geddwyna i Światło Przewodnie.
Wyglądało spod klapy, jakby ta pani trzymająca kulę była ciekawa
okolicy.
- Pewne rzeczy po prostu muszę nosić ze sobą - stwierdziłam bez zaskoczenia. - Na wszelki wypadek.
Tu się trochę rozpędziłam, bo nie miałam ze sobą pamiętnika. Ale
właściwie... W obecnym zeszycie zapisuję tylko obecną rzeczywistość.
- Ale... Nie rozumiem - wyznała Nineveh. - Nosisz bezproduktywnie, zamiast do czegoś wykorzystać?
- Nie jestem pewna, do czego, a przede wszystkim jak - wzruszyłam
ramionami. - Skoro to Światło Przewodnie, powinno pokazać mi jakąś drogę,
ale wyłącznie świeci, kiedy je wezmę do ręki.
- Może pokazuje komuś drogę do ciebie?
- O, jak bym chciała - westchnęłam, podnosząc się i przeciągając. - Ale to nie takie proste, niestety.
- Ależ tak - zaprzeczyła, po czym wyjęła "tę rzecz" z torby i wepchnęła
mi do ręki. - No, choćby tak: wyobraź sobie, że to kryształowa kula.
Zajrzyj w nią.
Udało mi się powstrzymać śmiech - jako żywo nie zwykłam stosować takich
metod. Chyba że o czymś nie pamiętam albo że pełna wizji głowa Tenariego
się liczy. Kiedy jednak dotknęłam figurki, kula rozbłysła pulsującym
światłem. Przyciągającym uwagę, hipnotyzującym. Łatwo było skoncentrować
na nim całą uwagę.
- O, właśnie tak. Patrz.
Słyszałam jak Nineveh mówi do mnie, ale jej głos dochodził z oddali.
Wpatrywałam się w światło i czułam, że kręcę się w kółko - a może to
wirował korytarz, który pojawił się przed moimi oczami? A te ciemne
plamy to od zawrotów głowy?
- Patrz uważniej.
Ciemne plamy zaczęły rosnąć i nabierać kształtów, układając się w osoby,
które być może powinnam znać. Które pewnie poznałabym w innym czasie i
przestrzeni... Chyba że moje wspomnienia już się zmieniają... Wśród nich
Satsuki. Sao. Alath. Tenka. I jeszcze więcej.
Geddwyn, Brangien i Arten przejechali konno w pośpiechu, ale jedno z nich obejrzało się i mrugnęło. Które, spytacie?...
Lilly, Shee'Na, Pai Pai, San i... Kto? Jakaś obca, blada kobieta o
ostrym makijażu i rozczochranych platynowych włosach. Każda z nich
niosła pokaźny stos książek.
- Patrz jeszcze!
Clayd, wysoki i mocny jak drzewo, z Vanny przytuloną do jego ramienia.
Twarz miała odwróconą, a włosy niebieskie - jak kiedyś, gdy je
przefarbowała dla zabawy - ale nie miałam wątpliwości, że to ona.
Aeiran, idący niechętnie, jakby coś go popychało.
Tenari...
Lex?
Wszystko coraz bardziej rozmywało mi się w oczach. Wirowałam jeszcze szybciej, szybciej...
- PRZESTAŃ!!
Ten ostry krzyk, niespodziewanie z bliska, prześwidrował mi uszy i nagle
znowu byłam w jesiennej siedzibie, kurczowo ściskając figurkę. Zupełnie
wyzuta z sił, osunęłam się na stertę liści.
- Prze... Przepraszam - usłyszałam bezradny głos Nineveh. - Nie sądziłam, że będzie aż tak...
- Nie sądziłaś? Nie sądziłaś?! - rzadko kiedy dało się zobaczyć Lonę tak
rozgniewaną. Leesa i Kylph przezornie trzymali się z tyłu. - W takim
razie trzeba było najpierw pomyśleć, a dopiero potem jej na to pozwalać!
Albo i nie!
- Spokojnie - odezwałam się dziwnie zachrypniętym głosem. - Przecież poza zawrotami głowy nic mi się nie stało.
Cała czwórka spojrzała na mnie w osłupieniu.
- Nic ci się nie stało? - wykrztusił Kylph. - Krzyczałaś jakby ci ktoś
dziurę w głowie wiercił, a teraz twierdzisz, że nic się nie stało?
- Ej, naprawdę? - zdziwiłam się. - Nic nie czułam. Żadnego bólu.
- Może twój umysł zawędrował tak daleko, że nie zdawał sobie sprawy, co
przeżywa ciało - wyraziła swoje przypuszczenie Nineveh, próbując wyjąć
mi z rąk Światło Przewodnie.
- Nie, zaczekaj - powstrzymałam ją. - Chcę spróbować jeszcze raz.
- Nawet o tym nie... - zaczęła Lona, ale chyba coś w moich oczach sprawiło, że zamilkła.
Byłam już zdekoncentrowana, ale tak bardzo pragnęłam jeszcze raz ich
zobaczyć... Tymczasem cóż to mi się ukazało, kiedy znowu zajrzałam w
kulę?
Najpierw rudowłosa kobieta w żółtym kimonie, o ciepłym, łagodnym
uśmiechu, podejmująca jakąś dziewczynę - z wyglądu czarodziejkę - w
błękitnej sali.
Potem ciemnowłosa dziewczynka, czytająca coś na głos z wielkiej księgi z
baśniami. Obok siedziała druga, mniejsza i elfiej krwi, słuchając z
wielkimi z zadziwienia oczami.
A na koniec czarnowłose stworzenie o nieco dziecinnej buzi, zagrzebane w
pościel i śpiące słodko, przytulając się do wielkiej poduchy. Tę jedną
znałam i uśmiechnęłam się na jej widok.
Potem zaś Nineveh zdecydowanie zabrała mi figurkę. Nie, to nie. Za karę nie powiem im, co widziałam. I jeszcze zatupię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz