Trudno na razie dociec, o co
chodzi Dáevelowi, ale on pewnie tak samo myśli o nas. Cóż, znajduje się
na własnym terenie, jest wysoko postawioną osobą i musi się zajmować
dość dziwnymi gośćmi - jak dla mnie ma pełne prawo być nieodgadniony.
Rozmawia głównie z Loną, chyba że ktoś inny się wtrąci, wtedy mu
odpowiada tyleż uprzejmie, co spławiająco. Co nie znaczy, że nie pozwala
nam słuchać.
Wczoraj na przykład zawiózł nas wielką karetą do ruin wieży na drugim
końcu miasta... Hm, nie wiem, czy mam pójść na łatwiznę i napisać
skrótową relację, czy jednak spróbować się wysilić. Nastrój jakoś nie
chce współpracować i o dziwo nie jest to sprawa tęsknoty, a raczej
senności.
Najpierw Dáevel nakazał Kylphowi, by otoczył nas iluzją - skoro mieliśmy
się pałętać po mieście, lepiej, byśmy nie rzucali się w oczy. No i
wyglądaliśmy jak nierzucające się w oczy elfy. To trochę oksymoron, ale
prawdziwy.
Wieża była marmurowa, rażąca w oczy jak śnieg i mocno nadkruszona w
górnych partiach. Zdobiona takimi samymi płaskorzeźbami, tylko tym razem
poukładanymi według jakiegoś wzoru, który jednak nie został nam
wyjaśniony. Od dawna nikt jej nie używał, a mimo to wciąż pulsowała tam
magia. Wyczułam ją zanim jeszcze weszłam do środka; zresztą moi
towarzysze tak samo, a już Kylph co chwilę podskakiwał jakby miał
czkawkę.
- To w tej wieży zginął Keghart - wyjaśnił nam elf, który również
wyglądał dość niewyraźnie, kiedy tak tam stał i patrzył w górę, w niebo.
- Przepraszam, kto? - wtrąciła Leesa cichym głosikiem, uśmiechając się
przymilnie. Najwyraźniej postawiła sobie za cel, denerwowanie tego pana.
- Małżonek mojej siostry - popatrzył na nią gniewnie. - Mag, który
zainteresował nas pracą nad niezwykłymi artefaktami... Séarlan zagarnął
ponad połowę naszych eksperymentów, a mnie już niewiele ich zostało. Nie
mam teraz czasu, by tworzyć nowe.
- Po co one ci właściwie były? - chciała wiedzieć Lona. Słuchała ze zmarszczonymi brwiami, kiedy Dáevel odpowiadał:
- Po to, bym mógł za ich pomocą badać naturę magii. By dowiedzieć się
czy jest ona niezniszczalną, niepokonaną siłą, za jaką ma ją większość
istot, czy też można ją unicestwić, unieszkodliwić. By poznać przyczynę
jej istnienia...
No proszę, czyżby wyłaził z niego natchniony mag z powołania? A może raczej natchniony naukowiec?
- A czego chciał Séarlan? - zapytałam.
Spojrzał na mnie ze zdziwieniem, chyba dlatego, że po raz pierwszy się
do niego odezwałam. Nie poświęcał mi dotąd właściwie żadnej uwagi, a
teraz próbował mnie jakoś umiejscowić w układance.
- Séarlan chciał zmian - powiedział powoli. - Gruntownych, gwałtownych
zmian, na jakie żaden świat nie jest przygotowany. Jakich nikt nigdy by
mu nie wybaczył.
- I dlatego szukał sojusznika w Dziecku Chaosu? - nie ustawałam. - Jak
bardzo pragnął zmienić światy, jak bardzo był zdesperowany?
- Co ci przyjdzie z tej wiedzy? - spytał ostro Dáevel. - Kim jesteś, że
zadajesz takie pytania i łudzisz się, że znam na nie odpowiedź?
- Jestem tylko obserwatorką opowieści, które mogłabym spisać - westchnęłam. - Nie musisz patrzeć na mnie jak na wroga.
Przynajmniej jeszcze nie teraz, dodałam w duchu.
Później wróciliśmy do posiadłości, a nasz szanowny gospodarz zniknął nam z oczu na długo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz