Wygląda na to, że Dáevel
jednak zdecydował się nam zaufać. A przynajmniej stara się tak
zachowywać, jak optymistycznie dodał Kylph, kiedy urządziliśmy małą
naradę wojenną... No, lekko przesadzam. Najwyżej przedwojenną. W każdym
razie, jeśli wie, że światu grozi zniknięcie, może chce co nieco z niego
ocalić, tak jak to było ze smoczymi górami? Moc Djellii nadaje się do
tego jak mało co, o czym już przecież dobrze wiemy. Wypadałoby jednak,
żebyśmy też wiedzieli, o co, u licha, chodzi, tymczasem ci dwoje
konspirują gdzieś z dala od nas!
W rezultacie największą inicjatywą wykazał się Ellil, który zdecydowanie
miał dość siedzenia w jednym miejscu. Uznał, że najlepiej będzie, jeśli
wymknie się z posiadłości, stopiony w jedno z powietrzem, poszuka,
podpatrzy... Całe szczęście, że zdążyliśmy go przytrzymać i zapytać,
gdzie się właściwie wybiera - bo już miał znikać bez uprzedzenia.
Dobrze, rozumiem, że taki bezruch, niepewność i niewiedza mogły źle
działać na takie żywe srebro jak on, ale na Djellię? Tę spokojną,
rozważną osóbkę?
- Myślałam, że lepiej ją znasz - prychnęła Leesa, gdy wyraziłam swoje
zdanie na głos. - Ona świetnie potrafi ukrywać swoje myśli i zamiary,
zwłaszcza jeśli sądzi, że nas zmartwią. Jakbyśmy się przez to nie
martwili jeszcze bardziej...
- Podsumujmy - Tarquin przyjrzał się bacznie moim szczątkowym zapiskom. -
Próbujesz pisać o ideałach. O rozmarzonym idealiście o czystym sercu,
oddanym Sprawie.
- Na razie nie ma czego podsumowywać - skrzywiłam się. - Ale jak się nad tym dłużej koncentruję, to faktycznie tak wygląda.
Jakim cudem od przetrząsania starych przepowiedni przeszliśmy do mojej
piosenki? Właściwie sama nie wiem. Po prostu raz na jakiś czas muszę się
komuś wyżalić i akurat mi się trafił...
- Jak to nie ma czego? - zdziwił się. - Przecież sama przed chwilą
wymieniłaś mi wszystkie skojarzenia i myśli, które przychodzą ci do
głowy à propos. Dlaczego ich po prostu nie zapiszesz i nie pozbędziesz się kłopotu w mgnieniu oka?
- Słuchaj, chcę, żeby to była piosenka! - uderzyłam dłonią o blat stołu. -
Muszę te wszystkie myśli poukładać tak, żeby się zgrały z melodią! Żeby
były w miarę do rymu! I w tej chwili moim największym problemem jest
to, że cokolwiek mi się ułoży, nie pasuje stylistycznie do końcówki, oto
smutna prawda!
Tarquin popatrzył na mnie w taki sposób, że poczułam się rozpieszczoną
panienką, która marudzi, że jej trzewiczki nie pasują do kokardek w
loczkach.
- Więc dlaczego po prostu nie zmienisz tej końcówki? - zapytał powoli i wyraźnie.
- Dlatego, że ona sama się tam znalazła - odpowiedziałam jak wyżej.
- W takim razie trzeba było poczekać, aż reszta też się "sama" znajdzie.
- Poza tym - zignorowałam jego słowa. - Nie mogę znaleźć nic, co by pasowało do wiatru, który rozkołysze gwiazdy.
- To już sama wymyśliłaś, więc możesz skorygować - wytknął mi. - Zresztą
nie pojmuję, skąd ci się wzięła idea wiatru kołyszącego gwiazdami.
Zinterpretuj mi ją, a może coś się da ułożyć...
Z rezygnacją zamknęłam książkę i stuknęłam o stół, tym razem czółkiem.
- A ja nie pojmuję - westchnęłam - jakim cudem wytrzymywałeś w roli prywatnego straszaka Clytii.
W tej chwili najchętniej bym wstała i po prostu wyszła z biblioteki, ale brakowało mi siły woli. Bardzo.
- Może się zdziwisz - usłyszałam naraz - ale sam się czasem zastanawiam.
Ciągle nie wiem, kim innym mogę być, wiem jednak, że gdybym tam
pozostał, przepadłbym razem z królową. Choć pewnie nigdy nie będziemy
podążać tą samą drogą, czuję, że jestem wam coś winny, więc...
- Po prostu powiedz nam, co wiesz o Dáevelu i jego osobistych
porachunkach - zdołałam się słabo uśmiechnąć. - Albo znajdź kogoś, kto
mnie wczyta do opowiadań Moriany.
- To drugie wydaje się być większym wyzwaniem - Tarquin odwzajemnił
uśmiech po swojemu, nieco kpiarsko. - W końcu opowieści o baśniowych
krainach mocno się nie zgadzają z opowieściami o istotach takich jak ja.
Wiedziałam to, ale zdziwiło mnie, że i on o tym pomyślał. A przede
wszystkim, d l a c z e g o właściwie podszedł do sprawy od tej strony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz