Iluż to okrążeń
potrzebowaliśmy? Ile razy trafiliśmy w te same miejsca? Dostatecznie
dużo, by przyzwyczaić się do nieprzerwanej karuzeli, lecz na tyle mało,
by stracić tylko dwa dni. Trzeciego wylądowaliśmy dokładnie tam, gdzie
należało.
Czy powinnam wdawać się w żmudne wyjaśnienia i opisy, co się działo,
krok po kroku? Pewne rzeczy po prostu zdarzają się we właściwym czasie i
nie potrzebują logicznego wytłumaczenia (ciekawe, dlaczego właśnie
cofnęłam się myślami o cztery lata), więc siedzibę pani Nineveh
znaleźliśmy bez większych problemów. Nietrudno było ją wypatrzeć,
ponieważ została wbudowana w górę. Zabawnie to wygląda - zimna, szara
skała na chwilę przechodzi w czerwono-brązowe cegły. Z okienkami, z
których wyglądają cztery pelargonie (i jeden teleskop), bo jesienna
czarodziejka też ma prawo do kwiatów.
Kiedy wylądowaliśmy, powitał nas chłopiec z koralikami w rudych włosach.
Wyglądał kubek w kubek jak Rien, pomocnik Arkii, ale utrzymywał, że nas
nie zna. Zostaliśmy z honorami wprowadzeni do wnętrza siedziby, a
konkretnie do salonu, gdzie dominowały jesienne barwy i cudownie puchaty
dywan. Po chwili przyszła do nas sama Nineveh, powiewając
kilkuwarstwową suknią z cieniutkiego materiału. Była wysoką kobietą o
burzy ciemnoblond włosów z powtykanymi liśćmi; nosiła na szyi wielkie
korale i uśmiechała się do nas serdecznie.
- Nareszcie! - zawołała z radością, ale i z wyrzutem, a głos miała
dźwięczny i donośny. - Wiecie, ile się naczekałam na wasze przybycie?
Lepiej późno niż wcale, a jednak... Zaraz, zaraz - zwróciła się do Lony
jak do dobrej znajomej. - Dlaczego nie widzę jedynego przejawu rozsądku
mojego niemądrego syna? Gdzie jest panna Djellia Avrei?
- Lubi gadać, nie? - szepnął Kylph na stronie.
- Chyba ją polubię - stwierdziła Leesa.
- Djellia obecnie ratuje jeden z sąsiednich światów - Lona odwzajemniła uśmiech, przyzwyczajona do dziwniejszych sytuacji.
- Przywieźliśmy za to kogoś, o kim pani jeszcze nie słyszała - dodał Kylph, szczerząc zęby.
- Nonsens, chłopcze - prychnęła czarodziejka i ujęła mnie pod ramię. - Ta
młoda dama powinna była mnie odwiedzić kiedy tylko się tu znalazła.
Oszczędziłoby jej to kilku trosk.
Okazała się jedną z tych zamaszystych, dominujących nad otoczeniem
kobiet, przy których należało się pilnować i uważać na słowa, a jednak
czułam się przy niej bezpieczna i rozluźniona. No i była bardziej
rozmowna niż Arkia.
- Mam opóźnienia w dowiadywaniu się o pewnych rzeczach - powiedziałam. - Co jednak nie wyjaśnia, dlaczego p o w i n n a m.
- Jak to nie wyjaśnia?! - obruszyła się Nineveh. - Przecież jesień to twoja pora roku, tak?
- Nie - pokręciłam głową. - M o j ą porą roku jest wczesne lato, a może wczesna wiosna, ale...
Ona jednak puściła do mnie oko i przestała słuchać, poświęcając całą
uwagę moim towarzyszom. Najwyraźniej trochę się rozminęłyśmy w
definicjach - jest czas, który uważam za m ó j, bo jest częścią mnie, i
jest czas, który wiąże się z Aeiranem, z Vanny, z DeNaNi, z J i ja
jestem jego częścią... Właściwie sama nie potrafię tego dobrze wyjaśnić,
ale przecież nie tego jednego.
Było oczywiste, że Nineveh wiele o nas wiedziała, jednak w
przeciwieństwie do swojej siostry nie trzymała tej wiedzy dla siebie.
Lona i pozostali czuli się w jej domu jakby wpadali tu co tydzień przez
całe życie, a i ja zaczynałam się tak czuć. Czarodziejka pytała ich o
Deuce'a, ale oświadczyli, że ja będę lepszym źródłem informacji. Cóż, to
musiało poczekać, bo rozmowa zeszła na bardziej aktualne tematy.
- Pewien niezwykle uroczy elfi czarodziej wysłał nas na poszukiwanie
swojej siostry - zaczął Kylph bez zbędnych wstępów. Gdzie indziej i
kiedy indziej może byłyby niezbędne, ale byliśmy przecież u jednej z
czterech sióstr, t y c h sióstr, o których w światach mówi się z
podziwem, tak? Zaczęłam się przyzwyczajać.
- Oczywiście - skinęła głową Nineveh, po czym obejrzała się w stronę drzwi kuchennych. - Rizz!
Wszedł jej asystent, niosąc tacę z herbatą. Z radosnym zaskoczeniem odkryłam, że dostałam zieloną z mietą.
- Pora, żebyś wybrał się do miasta - powiedziała czarodziejka.
- Dzisiaj? - zapytał, nagle rozżalony. - Nie mogę jutro?
- Do jutra tam dotrzesz.
- Ale pojutrze...
- Pojutrze cię tu nie będzie - ucięła wszelkie protesty. Chłopiec westchnął ciężko i poszedł przygotować się do drogi.
- Co takiego będzie pojutrze? - zainteresowałam się.
- Pewna urocza elfia pani z miasta Helthion ma wziąć ślub z równie
uroczym panem z Wenden - odpowiedziała Nineveh, nagle rozdrażniona. -
Pojutrze ma się odbyć ceremonia.
- To miasto musi być daleko - Leesa wypowiedziała na głos moje myśli.
Arkia i Yae miały swoje miasta pod nosem, a pozostałe dwie siostry
wprost przeciwnie. To też była jakaś reguła?
- Przyjdzie czas, kiedy sami sprawdzicie - uśmiechnęła się czarodziejka, pozostawiając sobie jednak odrobinę tajemniczości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz