25 IX

Nie zebraliśmy się w żadnym świątynnym budynku, którego ściany mogłyby ograniczać pole dla wyobraźni. Młoda para miała złożyć sobie przysięgę wierności w zaklętym gaju, pod wielkim dębem. Właściwie szkoda, chciałam sobie obejrzeć to miasto...
Ale nie ubiegajmy zdarzeń. Przez pół dnia, kiedy nas zżerała niecierpliwość, Nineveh chodzła zdenerwowana, z zupełnie przeciwnego powodu.
- Nie zawiera się małżeństw jesienią - fukała. - Toż to czas zamierania!.. I tak dobrze, że nie w Równonoc.
- Ciekawe czy wie o tym z doświadczenia - szepnął Kylph, ale nie odważył się głośno spytać.
Po prawdzie, to nie dość, że się z nią nie zgadzałam, to jeszcze uważałam ją za ostatnią osobę, która mogłaby mieć taki punkt widzenia.

Została jakaś godzina do ceremonii, a ja wciąż nie wiedziałam, jak się dostaniemy na wyznaczone miejsce. Aż wreszcie coś zaczęło się dziać - okno otworzyło się jak przy gwałtownym podmuchu wiatru, a za nim zobaczyliśmy most, utworzony jakby ze złotego jedwabiu. Trzeba było wdrapać się na parapet, a następnie - rozpaczliwie trzymając się ścian i czyichś rękawów - przejść na ten most, odkrywając, że jest twardy i stabilny. Nie musieliśmy już potem robić ani kroku - czarodziejska droga sama zaniosła nas do gaju z zawrotną prędkością. I nikt przy tym nie spadł.

- To? To są moje osoby towarzyszące - wyjaśniała Nineveh każdemu, kto zapytał. Takim tonem, jakby to było oczywiste. Nikt jednak nie czepiał się za bardzo, bo gości było zadziwiająco mało, więc najwyraźniej każda dusza była mile widziana.
Kiedy zeszliśmy z mostu, została nam jeszcze chwila dla siebie, więc po tym jak czarodziejka bardzo zdecydowanie kazała Rizzowi zniknąć, urządziliśmy sobie mały spacer po elfim gaju. Miejsce to, nie dość, że samo w sobie urokliwe, emanowało specyficzną magią, rozmarzyłam się więc na całego, zachwycając się jesiennym krajobrazem i zastanawiając się, komu chciałabym ten gaj pokazać.
Wreszcie zebraliśmy się na polanie pod dębem tak wielkim, że zmieściłby w sobie mój pokój przy herbaciarni... Wszyscy dokoła mieli arcypoważne miny i słuchali, jak nie mniej poważna elfka w bieli - widocznie kapłanka - wygłasza długą przemowę, z której niczego nie rozumiałam. Dziwne, zawsze wydawało mi się, że elfie języki są do siebie zbliżone - przynajmniej brzmieniem - a ten był jakiś taki chropowaty. Ale nieważne, odsłuchałam i zajęłam się patrzeniem; zaczęła się właściwa ceremonia, a goście wyjęli miecze - miecze! - i wbili je w ziemię. Na chwilę poczułam się jakbym była w armii, która właśnie się poddaje. Ale tylko na chwilę.
Zza dębu, z dwóch jego stron wyszła wreszcie młoda para. Oboje byli przyodziani na granatowo i błyszczeli jak rozgwieżdżone niebo. Do twarzy było im z tym bardzo różnie. On okazał się bladym rudzielcem, wymizerowanym, ale spoglądającym na swoją wybrankę rozanielonym wzrokiem. Ona, smukła i piękna, poruszała się z gracją, a czarne włosy miała zebrane w rozwichrzony kok. Uśmiechała się serdecznie, chyba tylko ona jedna z nich wszystkich, ale kiedy już stanęła obok narzeczonego, przybrała stosowny wyraz powagi. Gdy zaś zaczęli składać sobie przysięgę miłości i wierności - nadal w tym dziwnym języku, ale tym razem Nineveh skrzywiła się z niesmakiem - zawiał silny wiatr i z drzewa spadło mnóstwo liści, wirując w uroczystym tańcu. Co poniektórzy goście na ten widok nawet pozwolili sobie na zmianę wyrazu twarzy na bardziej radosny.
- Pora, byśmy wszyscy odśpiewali pieśń na cześć zaślubionych - powiedziała kapłanka, wreszcie zrozumiale. - A następnie przygotujemy się do ceremonii połączenia, którą pani Dáenes i pan Melenril zgodzili się przeprowadzić jeszcze dziś.
- No tak - wycedziła Nineveh, nagle jeszcze bardziej poirytowana. - Zgodzili się, a dowiaduję się o tym ostatnia. Ja im dam.
Po tych słowach zaczęła się przepychać do przodu, a my oczywiście za nią, nie chcąc przegapić potencjalnie ciekawej sceny. Nie zdążyło jednak do niej dojść, gdyż wiatr niespodziewanie przyniósł ze sobą burzę z piorunami... Nie, przesadzam. To nie była burza, tylko bardzo efektowne otwarcie portalu, wśród błysków i trzasków błyskawic. Portal pojawił się tuż obok dębu - jakimś cudem nie uszkadzając nawet listka - i wyszedł z niego Séarlan.
Stanął naprzeciw nowożeńców i powoli zdjął kaptur, odsłaniając jasne włosy, szlachetne rysy i powagę idealnie pasującą do otoczenia. I od razu wiedziałam, że to musi być Séarlan, bo zza jego ciemnej szaty wyglądała dziewczęca główka o jasnych warkoczykach.
- Wśród ludzi jest taki zwyczaj, że nim młoda para weźmie ślub, można wystąpić i sprzeciwić się temu, podając przyczynę - powiedział przybysz cicho, ale wyraźnie, jakby jego głos docierał wszędzie, niesiony wiatrem. - Przydałoby się wprowadzić coś takiego i tutaj.
- Trzeba było nie protestować tak długo, kiedy cię tu serdecznie zapraszałam - fuknęła głośno J. - Wtedy byś się nie spóźnił na... Taką miłą uroczystość.
Elf spojrzał na nią zimno, nie zwracając uwagi na fakt, że gromadka gości dokładnie tak samo patrzy na niego.
- Nie myśl, że mnie w jakiś sposób udobruchasz - rzekł i ruszył w stronę Dáenes, jednak jej świeżo poślubiony małżonek wykazał się refleksem i zagrodził mu drogę.
- Kimkolwiek jesteś, podaj tę przyczynę z a n i m zrobisz coś, czego będziesz potem żałował - wypalił, udając, że wcale się nie boi.
- Wyglądasz na poczciwego durnia - odparł Séarlan, przyglądając mu się uważnie. - Lepiej zniknij stąd w tej chwili, bo nie zasługujesz na to, by zginąć jak Keghart.
Dáenes wciągnęła ze świstem powietrze i sama podeszła do tych dwóch, którzy ją kochali.
- Śmiesz wymawiać jego imię... - zaczęła drżącym głosem.
- O tak, śmiem - przyznał spokojnie. - A ty, jak widzę, nie śmiesz. Nie przyznałaś się nowemu mężowi, co spotkało jego poprzednika?
W tym momencie straciłam rozeznanie w sytuacji, bo J zdążyła wypatrzyć nas wśród gości i podejść, wyraźnie oczekując na pochwały.
- No dobrze, znalazłaś swojego wymarzonego elfa - powiedziałam na przywitanie. - Teraz wypada nam spytać, jak go wykradłaś rywalowi, tak?
- Powiem ci, jak nie będzie tego tłumu dokoła - uśmiechnęła się. - Wiesz, były potrzebne sceny drastyczne i takie tam.
- Właśnie widzę, że się świetnie dogadujecie.
- A was coś jakby ubyło - zauważyła.
- Ellil został u Dáevela - wyjaśniła cicho Lona. - Podobnie jak Djellia.
- Ma szczęście - stwierdziła J; nie wiedziałam, kogo ma na myśli, ale prawdopodobnie tę ostatnią.
Tymczasem tam z przodu wciąż trwała zawzięta dyskusja.
- Przychodzisz tu nie wiadomo skąd i rzucasz oszczerstwami - zabrała głos kapłanka w imieniu potakujących gości. - Pani Dáenes pojawiła się wśród nas niczym anioł i zaproponowała wspólne działanie dla dobra światów. Jeśli powiesz jeszcze choć słowo...
- Wiem - przerwał jej Séarlan. - Widzę to w jej oczach. Jeśli powiem jeszcze słowo, to ja skończę jak Keghart, prawda? A kto będzie następny? I dlaczego?
Następny ruch miał należeć do Dáenes. I, jak dla mnie, powinien do niej należeć. Nie zdążyła jednak nic zrobić, bo do akcji wkroczyła Nineveh. Otoczyła naszą czwórkę i J przezroczystymi kulami, które uniosły nas w powietrze. Po namyśle to samo zrobiła z nie spodziewającym się niczego Séarlanem i chwilę później sześć kul unosiło się ponad drzewami, zmierzając prosto do jej siedziby w górach.

- Wiele o tobie słyszałem i darzę cię szacunkiem, ale nie miałaś prawa tego robić - Séarlan wciąż był opanowany, kiedy mówił do czarodziejki, ale ja tylko wypatrywałam, kiedy mu jakaś żyłka pęknie. Naprawdę, ja bym tak długo nie wytrzymała na jego miejscu. J siedziała obok mnie i przyglądała mu się tak samo uważnie, z równie wielkim podziwem. Chyba myślałyśmy o tym samym.
- Naturalnie, że miałam - odparła równie spokojnie Nineveh. Wróciła do domu może pięć minut po nas, bardzo z siebie zadowolona. - Ona i tak nie waży się teraz niczego zrobić "dla dobra światów", natomiast ty mógłbyś wywołać niezły bałagan i tylko wszystko pogorszyć.
- A co takiego zamierzała? - nie zdzierżyłam. - Co to miało być za "połączenie"?
- Zamierzała... Zamierzali przyłączyć do naszych światów jeszcze jeden. Wbrew woli wszystkiego, co na tamtym świecie żyje... Oprócz jednego miasta, którego mieszkańcy byli tym pomysłem zachwyceni.
- No to ślicznie - mruknęłam. - Nie pierwszy raz spotykam się z ideą przenoszenia świata w inne miejsce, ale niby czemu miałoby to służyć?
- Zadaj j e j to pytanie, jeśli zdołasz ją odnaleźć przede mną - zamiast czarodziejki odpowiedział elf. - Zbyt długo trwało, zanim odkryłem jej prawdziwą naturę, zaślepiony przez niemądre emocje. Teraz już nie będę tracił czasu.
- Nie ty jeden chcesz... zaczął Kylph, ale Lona w porę kopnęła go w kostkę.
- Dawanie się przekonać do jedynej słusznej drogi to nie jest strata czasu - J uśmiechnęła się tak uroczo, jak tylko potrafiła.
- Nie przekonasz mnie - w głosie Séarlana pojawiło się znużenie. - Stosując takie metody tylko powodujesz, że mam ochotę usunąć cię ze wszechświata... Nie odstąpię od niego, już nie.
- Czemu nie? - przechyliła głowę. - On jest Dzieckiem Chaosu, tak samo jak ja. Ufasz mu bardziej?
- Nie ufam ani jemu, ani tobie, ale działanie z nim jest pewniejsze.
Teraz dziewczynka wyglądała na ciężko obrażoną.
- Jeśli chcesz mi wmówić, że tamten jest mniejszym złem, to...
- Nic z tych rzeczy - elf pokręcił głową. - On już od dawna znajduje się na wygranej pozycji. Pozyskał sobie najbardziej zaufanego z twoich towarzyszy, który teraz przyjmuje jego gościnę. I bardzo ją sobie chwali.
- Najbardziej zaufanego... - powtórzyła J z kompletnym brakiem zrozumienia. Przynajmniej przez pierwszą chwilę. Bo w następnym momencie coś jej błysnęło w oku i zaniosła się dzikim śmiechem.
- Najbardziej zaufanego! - pisnęła. - No naprawdę, teraz opowiedziałeś świetny dowcip!
Tym razem widać było, że Séarlan mocno się zmieszał. Nie na długo jednak - wszystkich nas zmierzył wzrokiem, ukłonił się Nineveh... I tyle go widzieliśmy.
- No nie, nawiał! - poskarżyła się J, kiedy już złapała oddech. - Nie mogliście go przytrzymać?
- To twój pupilek, zdaje się - powiedziała obojętnie czarodziejka. - Powinnaś była go lepiej pilnować.
- No tak - przyznała po namyśle dziewczynka, po czym zanurkowała w portalu, uśmiechając się łobuzersko.
Ciekawa jestem czy go złapie i co w końcu z tego wyniknie. I czy naprawdę była aż tak rozbawiona - jeśli elf mówił o tej o sobie, o której myślę - czy tylko chciała coś tym śmiechem zamaskować. Tak czy inaczej, nie chciałabym być na miejscu Xaia, kiedy spotkają się następnym razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz