- Nie wiem czy to wypada -
westchnęłam, przeglądając się w wielkim lustrze; mimo wszystko nie
mogłam zaprzeczyć, że fiołkowa suknia w srebrzyste kwiaty leżała na mnie
świetnie - żebym tak wkładała strój po królowej... Czuję się jak
profanatorka.
- Ucieszyłaby się - stwierdziła beztrosko Muirenn. - Ty też jak dotąd nie
narzekałaś. Poza tym moje rzeczy byłyby na ciebie za duże, a chyba nie
chciałabyś wystąpić w fartuszku pokojówki.
- No, raczej nie... Zaraz, co to znaczy "jak dotąd"?! - odwróciłam się
gwałtownie, powiewając udrapowanym na ramionach szalem. - Mam rozumieć,
że te wszystkie ciuchy, które mi pożyczyłaś... Teraz już wiem dlaczego
jego wysokość tak dziwnie na mnie patrzył podczas wczorajszego obiadu.
- Nie, daj spokój. Takim maminsynkiem to on nie jest - uspokoiła mnie. -
Już prędzej jego brat... Ale mniejsza o to. Skoro j a nie widzę
przeszkód, żebyś nosiła dziś wieczorem tę suknię, to znaczy, że takich
przeszkód nie ma.
- Brat? - zainteresowałam się. - Pierwsze słyszę. Też będzie na balu?
- Niedoczekanie - prychnęła czarodziejka. - Jeśli pamięta o rocznicy, pewnie przetańczy ją z tą wariatką z klejnotami we włosach.
Po tych słowach zasznurowała usta i miała zwarzony humor dopóki nie
zapewniłam jej, że chętnie skorzystam z sukni. Szczerze mówiąc,
najchętniej bym jej nie zdejmowała przez cały dzień.
Jak się później domyśliłam, irytacja wielebnego Oswina wynikała z
decyzji Diarmaida, by na ten wieczór zbratać się z wrogiem... Nawet
jeśli oficjalnie to już nie jest żaden wróg, a wręcz przeciwnie,
towarzyszka broni. A ponieważ danserek miało być jak na lekarstwo,
tajemnicza Caranilla została zaproszona z eskortą i nie musiało to być
odczytywane jako oznaka nieufności. Jak się później okazało, rzeczona
eskorta składała się z trzech ślicznych, srebrnowłosych dziewcząt,
którym nawet czarne wzory na twarzach nie nadawały groźnego wyrazu. U
samej Caranilli natomiast trudno było się doszukać takich "ozdób". Może i
rękawy miała aż za długie nie bez powodu, ale już ramiona i dekolt
pokazywała spokojnie. Nosiła powłóczystą bordową suknię z tiurniurą,
wielkie kolczyki w kształcie motyli oraz misternie upięte włosy, w
których srebro mieszało się z fioletem. Ten kolor stanowi oznakę władzy w
tym świecie, czy jak?
Nie bardzo rozumiałam dlaczego to akurat danserek ma być za mało, bo
jakkolwiek by nie obliczać, wypadało raczej odwrotnie; Muirenn jednak
stwierdziła, że tak rzecze jego wysokość i że na pewno bez problemu
urobię moich towarzyszy. Szeptałyśmy po kątach jak dwie konspiratorki.
Ale doprawdy... Nie zabiera się na królewskie bale towarzystwa, w którym
jeden zaciera ręce, gotów nakłonić k o l a c j ę do tańczenia, drugi
uśmiecha się jakby wreszcie dostał szansę podboju świata, a trzeci...
Trzeci narzeka, że nie ma co na siebie włożyć, po tym jak pożegnał się
ze swym falbankowym stylem. Mnie zresztą też nie zabiera się na
królweskie bale. Może tym bardziej.
Nie miał to jednak być wielki bal z przepychem, na mnóstwo gości -
raczej miniatura, żeby nie rzec: karykatura. Nie da się inaczej w takich
warunkach, chyba że jest się bezdusznym arystokratą, który nie martwi
się o wojnę, a jedynie o własne rozrywki. Miała więc być lekka - ale
przynajmniej ładnie wyglądająca - kolacja, muzyka grająca wyłącznie
dzięki czarom oraz tańce pod gołym niebem, bo w sali balowej brakowało
sufitu. A także części ścian.
Ktoś postronny mógłby się zastanawiać, gdzie w tym sens. Prawdę mówiąc,
ja też mogłabym się zastanawiać. Jednak pewne rzeczy się po prostu
zdarzają, śmiejąc się w twarz zdrowemu rozsądkowi i powadze sytuacji.
- Przyznam, że nie spodziewałam się odkryć w panu tak zdolnego tancerza,
wielebny Oswinie - powiedziałam po skończonym tańcu, próbując
powstrzymać cisnący mi się na usta uśmiech. Mój szanowny partner mógłby
pomyśleć, że śmieję się z niego... Co w pewnym stopniu by się zgadzało,
bo jakkolwiek świetnie znał wszystkie kroki (ja musiałam uczyć się
naprędce), stawiał je sztywno i z napuszoną miną; ogólnie jednak czułam
się po prostu jak w dziewiętnastowiecznej powieści. Właśnie dlatego nie zabiera
się mnie na takie bale - żebym nie zwinęła się ze śmiechu, próbując
dygnąć. Na szczęście jeszcze nie podeptałam nikomu butów... Głównie z
tej przyczyny, że królowały tańce typu "niby to w parach, lecz jak
najdalej od siebie". No, może myliłam czasem kroki, ale przynajmniej nie
zgubiłam rytmu.
- Jak pani widzi, panno al'Wedd - kapłan dziwnie akcentował moje
nazwisko - jego wysokość zaprosił na bal wszystkich, którzy nie opuścili
miasta. Nie jest ich wielu, ale skoro pragną rozrywki, mogę im dawać
przykład... Choć nie uważam, że to stosowne dla mojego stanu.
- Nie, skąd - naraz podeszła do nas Muirenn, która dla odmiany nie kryła
uśmiechu. - Tylko potem będziesz to wspominał przy każdej okazji. Jak
weteran wojenny swoje wyczyny sprzed lat. Może teraz, bohaterze,
pójdziesz zatańczyć z Caranillą?
Oswin jak zwykle nie zamierzał marnować na nią słów, ukłonił się tylko i odszedł dostojnym krokiem.
- Jesteś moją dłużniczką - oznajmiła czarodziejka. - Gdyby nie ja, bez
wątpienia zaklepałby sobie wszystkie tańce z tobą, a przecież nie
zasługuje.
- Nie myśl, że zawróciła mu w głowie moja uroda - zachichotałam. - Po prostu chce mieć na mnie oko. Z jakiegoś powodu mi nie ufa.
- Nieufność jest na stałe przypisana jego religii - fuknęła Muirenn, ale
zaraz poweselała. - Ty patrz jak sobie twoi koledzy poczynają. Podłapali
sobie najlepsze partnerki.
Rzeczywiście, jak tylko muzyka znów rozbrzmiała, Kylph, Shyam i Tarquin
ruszyli w tan z towarzyszkami (damami dworu?) Caranilli, która siedziała
na honorowym miejscu przy stole i najwyraźniej nie zamierzała się
stamtąd ruszyć. Nawet gdyby faktycznie Oswin poprosił ją do tańca,
spotkałby się pewnie z odmową i odetchnąłby z ulgą.
- Czeka aż wreszcie przyjdzie jego wysokość - wytłumaczyła mi Muirenn,
nie przestając koncentrować się na "dyrygowaniu" instrumentami. - Który z
kolei czeka na przyjazd spóźnialskich... O, chyba się doczekał.
Ostatnie słowa wypowiedziała z zadziwieniem, pozwalając muzyce ucichnąć.
Wszyscy tańczący zatrzymali się, słysząc dobiegający z zewnątrz tętent
kopyt, coraz głośniejszy, coraz bliższy. Aż dotarli do pałacu tajemniczy
jeźdźcy w złocistych zbrojach. Widzieliśmy ich przez moment przez wyrwę
w ścianie, mignęli jak spadające gwiazdy...
A po kilku minutach na salę wszedł Diarmaid III, z bladym elfem o
jasnych włosach po swej prawej ręce. Za nimi zaś podążało sześciu elfich
wojowników, jasnych jak płomienie i strzelistych jak sosny.
- Tak jak obiecał nasz sprzymierzeniec Thanderil - król skinął głową
jasnowłosemu (jakoś znajomo mi on wyglądał). - Ci oto Jeźdźcy Słońca
przybyli nam z odsieczą.
- To są posiłki? - prychnęła Muirenn. - Lepiej niech się okażą bitni za trzystu.
Pozostali zebrani wykazali się większym entuzjazmem i powitali
przybyszów wiwatami. A Caranilla z gracją podniosła się z krzesła i
podeszła do Diarmaida z uśmiechem. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że
ani ona, ani jej eskorta nie mają skrzydeł, w przeciwieństwie do naszego
komitetu powitalnego.
- Mam nadzieję, że wasza wysokość nie odmówi mi tańca - powiedziała tonem, który sugerował jakąś mroczną tajemnicę.
Uśmiechnął się uprzejmie i powiódł ją na parkiet, posyłając
porozumiewawcze spojrzenie swojej czarodziejce. Ta mrugnęła łobuzersko i
już po chwili instrumenty zaczęły grać z werwą i pasją. Większość gości
ucieszyła się z tego; spletli się w tańcu zupełnie innym niż do tej
pory, a ich władca i przywódczyni srebrzystych po prostu w nim
królowali. Patrząc sobie w oczy jakby... Jakby toczyli pojedynek woli.
Muirenn przyglądała się im spod zmarszczonych brwi... Może inaczej
zrozumiała naturę tych spojrzeń, a może właśnie tak, a wcale jej się to
nie podobało.
Usiadłam wreszcie przy stole i chwilę podskubywałam jakąś nieznaną mi
potrawę, patrząc jak chłopaki nie rozstają się ze swoimi danserkami i
czując się staro i samotnie. Trwało to jednak tylko ten jeden taniec, bo
po nim przysiadła się do mnie... Caranilla.
- A więc to ty byłaś wśród tych gości, których Diarmaid zwinął nam
sprzed nosa - przysunęła sobie bliżej krzesło i uniosła mój podbródek do
góry, aby mi się dobrze przyjrzeć. Jakbym była jakimś ciekawym
okazem... Nie pozostałam jej dłużna; z bliska zobaczyłam, że ma srebrne
oczy i mały pentagram na prawym policzku. W przeciwieństwie do mojego,
odwrócony.
- Koniecznie musisz złożyć wizytę mojej gromadzie - zdecydowała, chyba
zadowolona z oględzin. - Wszyscy czworo musicie - dodała, zwracając wzrok
w stronę tańczących. Poszłam w jej ślady i zauważyłam Muirenn pogrążoną
w rozmowie z królem. Po chwili odłączył się od niej i skierował się ku
nam. Obie wstałyśmy i dygnęłyśmy z wdziękiem... Powiedzmy.
- Czy zaszczycisz mnie tańcem, pani? - zapytał mnie, kłaniając się dwornie.
- Nawet gdybym chciała odmówić, nie wypadałoby mi - uśmiechnęłam się.
O ile poprzedni taniec był zbliżony do tanga, o tyle następny
przypominał raczej walca. Pierwszy raz podczas tego balu wirowałam lekko
i bez obawy, że się o coś potknę. Albo o kogoś. Albo, że spanikuję i
ucieknę. Mój partner tym razem wyglądał na odprężonego i uśmiechał się pogodnie, a muzyka rozbrzmiewała łagodnie i wlewała mi się w duszę jak
balsam.
- Co takiego powiedziała waszej wysokości Muirenn, że zaowocowało tym tańcem? - spytałam na koniec.
- Nic, czego bym sam nie widział - odpowiedział Diarmaid zagadkowo i
ucałował moją dłoń. Później tańczył głównie z czarodziejką, którą dla
odmiany naszło na skoczne i wesołe melodie. A ja postanowiłam odbić
moich towarzyszy ich srebrnowłosym partnerkom - i miałam przy tym niezły
ubaw.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz