- Dlaczego dopiero teraz?! -
zadanie ofukania nas przypadło Aislinn, bo J nie raczyła się odezwać.
Wolała siedzieć przy małym "oknie" na świat i obserwować, tłumiąc jednak
ziewanie.
- Dlatego, że podróżowaliśmy sami, bez użycia statku - wyjaśniłam z westchnieniem.
Znajdowaliśmy się w niewielkiej sferze, której właściwie nawet nie
sposób nazwać prywatnym wymiarem - jestem pewna, że rozsypałaby się,
gdyby tylko jej twórczyni wyszła na zewnątrz. Był to raczej
prowizoryczny kokon ze wspomnianym okienkiem, ledwo mieszczący pięć
osób.
- Do tego jeszcze nie przywiozłaś Ellila ani tym bardziej Taranisa -
wypominała mi dalej bogini. - Z taką obstawą daleko nie ujdziesz bez
przyciągnięcia wścibskich spojrzeń. Co najmniej.
W duchu skłonna byłam przyznać jej rację, ale nie zamierzałam dawać jej
tej satysfakcji. Co prawda z tej "obstawy" (dobre sobie!) okutany w
ciepły płaszcz intelektualista mógł śmiało przejść, ale już Kylph mocno
rzucał się w oczy i miałam cichą nadzieję, że po dotarciu do celu
podróży nałoży jakąś sensowną iluzję. Szczerze mówiąc, byłam dość
zdziwiona, że tak się dopraszał by mi towarzyszyć, ale umotywował to
ciekawością, ile mógłby zdziałać w świecie praktycznie bez magii. To
znaczy, ile rzeczy, na widok których ludziom oczy wyjdą z orbit... A
może chciał uciec od coraz bardziej zagęszczonej atmosfery na pokładzie
statku, kto wie? Z kolei Tarquina wyciągnęłam niemalże siłą. Niemalże,
bo właściwie było mu wszystko jedno. Na pokładzie nie czuł się bardziej
na miejscu niż tutaj.
- Jeszcze do nas dołączą - zapewniłam, mając nadzieję, że tak
rzeczywiście będzie, prędzej czy później. - Poza tym wywodzą się z
waszego świata, więc byłoby im trudniej.
- Co to za wykręty?! - zdenerwowała się Aislinn. Nic nie pomyliłam, dopiero teraz się zdenerwowała.
- A co, uwierzyłabyś, gdybym ci powiedziała, że Ellil postawił sobie za
punkt honoru rozruszanie Taranisa? W takim stanie, w jakim jest teraz, i
tak by ci się na nic nie przydał.
- Nie wątpię - prychnęła. - Ale to J się upierała, że mógłby się przydać. Ja nawet nie bardzo pojmuję tor jej myśli.
- Czego tu nie rozumieć? - odezwała się wreszcie dziewczynka. - C o ś
zajęło świat podczas naszej nieobecności, teraz już demonstracyjnie.
Odcięło nam drogę. Taki Taranis albo Ellil wszędzie by się wcisnęli i
wyszukali...
- Mało ci, że Xai się tam bawi jak chce? Zresztą, jeśli to to samo "coś", uciekłoby przed nimi zanim by się zorientowali.
J puściła słowa bogini mimo uszu, wpatrując się we mnie swoimi dużymi
fioletowymi oczami. Kylph uśmiechnął się pod nosem jakby przeczuwał
nieuchronną konfrontację, nawet Tarquin, niby to pochłonięty
przecieraniem okularów szalikiem, przyglądał się nam z uwagą.
- Przeciągałaś swój powrót tutaj, bo wcale go nie pragnęłaś, prawda? -
zapytała w końcu. Co prawda nie słyszałam w jej głosie pretensji, a
jedynie dziecięce zaciekawienie, ale to przecież była J.
- Mówiłam, że tym razem podróżowałam sama... - przypomniałam, ale ona tylko zachichotała.
- Ten wasz wehikuł z pewnością wlókłby się jeszcze wolniej... Już ja
wiem jak to kusi, takie odsuwanie od siebie nieuniknionego -
stwierdziła, wywołując tym samym grymas na twarzy Aislinn.
Nie chciałam się z nią kłócić, ale przyczyna nie była taka prosta. Nic
nie jest łatwe, kiedy dostaje się na tacy dwie tajemnice, które domagają
się wyjaśnienia. Albo się wybiera jedną z nich, albo się czeka by
oberwać nią prosto w twarz. Część drogi pokonałam z takim właśnie
oczekiwaniem - jakoś wolałam nie mieć wyboru niż musieć go dokonać.
Nawet jeśli z założenia byłby oczywisty, skoro tamta druga tajemnica
wcale mnie nie kusiła. Prawda?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz