Tytuł tego zapisku mógłby brzmieć: Podążaj za pikającym licznikiem...
A potem standardowo - do króliczej nory, a z niej do krainy czarów...
Czy coś w tym guście. Wszem i wobec wiadomo, że uwielbiam gdy wszelkie
standardy i kanony zostają nagle rozsypane i można z nich układać jakieś
kubistyczne potworki.
Albo lepiej abstrakcyjne, ten rodzaj sztuki przynajmniej bywa ładny.
- W życiu czegoś takiego nie widziałem - westchnął jeden z czwórki
wydelegowanych z grupy Shyama. - Jak to możliwe, że nikt tego nie
strzeże?
- Może to pułapka, a my daliśmy się w nią zapędzić - zamyśliła się
stojąca obok niego dziewczyna w okularach-połówkach. Nie wydawała się
jednak szczególnie tym zmartwiona.
Rzeczywiście, dotarliśmy pod bibliotekę, znalazłszy przejście ukryte w
podłodze. Ktoś się tam dobrze zadomowił, choć w tej chwili chyba nie
było go w domu. Zanim przyszliśmy, ciemna grota była pusta... Jeśli nie
liczyć wiszącego na środku kręgu mocy, płonącego błękitno-fioletowym
ogniem.
- Co to może być? Jakiś generator magii, miejsce gdzie ją składują? -
kolejny z czwórki podszedł bliżej i najpewniej spróbowałby dotknąć,
gdyby Shyam go w porę nie odciągnął. Mnie jednak nikt nie zatrzymywał.
- Jak dla mnie to po prostu portal - powiedziałam, przyglądając się
uważnie. - Jeśli prowadzi do miejsca, z którego przybył przeciwnik...
- Myślisz, że ten przeciwnik jest tak głupi, by nam pod nos podstawić
portal do swojej kwatery? - odezwał się Tarquin z krzywym uśmiechem.
Zawsze kiedy się nie wściekał o swoją niedolę, sprawiał wrażenie jakby z
nas drwił. I w ogóle ze wszystkiego.
- Właściwie w t a k i e zbiegi okoliczności to nawet ja nie powinnam
wierzyć - przyznałam. - Zresztą takich portali może być więcej. Na całym
świecie.
- Znaczy, powinniśmy rozszerzyć naszą akcję na resztę świata? - upewniła się okularnica, a jej koledzy wydali okrzyki radości.
- Bardziej mnie niepokoi, że to miejsce jest osłonięte - mruknął Shyam. - Ktoś wykorzystuje nasze środki przeciwko nam...
- Xai wspominał, że przez jakiś czas przynęta z mocy J-chan działała, aż
nagle przestała - przypomniałam sobie. - Może właśnie po to ją zbierali?
To by znaczyło, że sporo wiedzą o naszych posunięciach...
- Albo że ktoś od nas im pomaga. Zresztą jedno nie wyklucza drugiego.
- Naprawdę szkoda, że nie ma nas tu w komplecie... Ellil mógłby pomóc, Taranis też.
- Aislinn też - przyznał demon ku mojemu zdziwieniu. - Ale nie, ona znów
ugrzęzła w tym swoich ruinach. Wyobrażasz sobie jak będzie gardłować o
naszej nieostrożności, kiedy wróci?
Pokiwałam głową z westchnieniem. Trwaliśmy tak, zatopieni w rozmowie i
za późno zauważyłam, że Kylph podkrada się do portalu i bez namysłu
wkłada w niego rękę...
- Zostaw!! - krzyknęłam, podbiegając do niego, ale zanim zdążyłam go
odciągnąć, potknęłam się, wpadłam na jeszcze kogoś, ktoś chwycił mnie za
ramię...
A potem szaleńcze spadanie, zupełnie niekontrolowane spadanie, odbijając
się od chropowatych ścian migoczącego jaskrawymi barwami wylotu.
Jeszcze nigdy nie widziałam takiego portalu...
Aż wylądowaliśmy na ostrych kępach trawy - ja, Kylph, Tarquin... I
Shyam, kompletnie zdezorientowany, żeby nie powiedzieć: przestraszony.
- No. To jest ta kryjówka wroga? - kłopotnik podniósł się jako pierwszy, z zupełnie beztroską miną.
- Na pewno nie - zaprzeczyłam z przekonaniem. - Mam wrażenie, że droga
urwała się w połowie zamiast doprowadzić nas na wyznaczone miejsce.
- Po czym to można poznać? - zainteresował się.
- Czułam, że przejście zamyka się na drugim końcu - westchnęłam. - Może ktoś celowo wysadził nas wcześniej.
- Bez wątpienia dbają o nasz zmysł estetyczny - stwierdził Tarquin z
przekąsem, rozglądając się. Ja też powiodłam wzrokiem wkoło i zobaczyłam
czarne kikuty traw, a dalej spalone pnie drzew, mnóstwa drzew...
- Kto mógł to zrobić? - Shyam aż westchnął z wrażenia.
- Dlaczego nie zakładasz, że to dzieło natury? Jakaś burza mogła wywołać pożar - zauważył Kylph.
- Nie taki. Napotykałem w życiu różne bóstwa natury, zauważ. Jeden taki
potrafił siać spustoszenie w ten sposób, całkiem jak tutaj...
Gdzieś w górze zatrzepotały skrzydła. Duże. I dużo.
- Ale to bez sensu. Po co palić las i łąkę?
- Może żeby coś wypłoszyć - podsunął Tarquin. - Albo kogoś.
- Ileż mądrości tu pada - prychnął ktoś, stając lekko na ziemi. - A ile
niewiedzy, jak na istoty, które przybyły t a m t y m portalem.
Obejrzeliśmy się prędko, stając twarzą w twarz z tym kimś. Okazał się
wysokim mężczyzną o długich, srebrnych włosach i ostrych rysach twarzy,
nadających mu wygląd drapieżnego ptaka. Nosił szarą kamizelkę i spodnie;
widać było, że ramiona i tors ma pokryte czarnymi liniami, układającymi
się w niesymetryczne wzory. Wyglądały jak barwy wojenne i sprawiały
groźne wrażenie, ale najbardziej imponujące były wielkie, srebrzyste
skrzydła, których odgłos słyszałam wcześniej. Nie był zresztą sam -
jeszcze kilkoro mężczyzn i kobiet sfrunęło za nim z nieba. Wszyscy byli
podobnie "umaszczeni" i byłam pewna, że oczy również mieli srebrne.
- Mam nadzieję, że wam się tu podoba - przemówił ten pierwszy z obłudnym
uśmieszkiem. - Nasza przywódczyni na pewno zechce zamienić z wami słówko
lub dwa.
Zanim jeszcze skończył mówić, pozostali jak na komendę wykonali dziwny
gest - zakręcili prawą dłonią nad lewą, jakby obracali korbami młynków -
i nagle każde z naszej czwórki znalazło się w kokonie splecionym ze
świetlnych nici. Wydało mi się, że rozpoznałam ten czar; podobnych
używała Lilly, ale miały inną aurę. Czy to jednak było najważniejsze w
tej chwili? Na obcym terenie, nieosłonięci, nieuważni... Nieosłonięci?
Minęła zaledwie chwilka, a wszystkie kokony pociemniały na fioletowo i
rozsypały się bez śladu.
- Co... Kto to zrobił? - wysyczał nasz napastnik. - Muirenn?!
- Nie - odpowiedział nowy głos, głęboki i tnący jak sztylet. - Ale już miałem wydać jej rozkaz.
Srebrnowłosy zacisnął zęby i pięści, a jego towarzysze cofnęli się o krok, co mu się nie spodobało.
- Zabralibyśmy ich stąd w mgnieniu oka... Wasza wysokość - powiedział,
starając się stłumić gniew. - Nie musielibyście się nimi kłopotać...
- To żaden kłopot - przerwał mu wysoki przybysz w srebrno-fioletowej
szacie, wysuwając się przed nas. Twarz miał szlachetną, a czarne włosy
długie do ramion i częściowo związane. Towarzyszyła mu niewiele niższa
kobieta w skąpym stroju o podobnych barwach, z krótką, jasną czuprynką.
- To raczej wy narobilibyście problemów Caranilli - to ona przemówiła
jako następna. - I tak ma już spory... Chaos w swoich szeregach.
- Co ktoś taki jak ty może o tym wiedzieć, czarodziejko? - rzucił któryś
z pozostałych skrzydlatych. Nie raczyła odpowiedzieć słowami, a jedynie
uśmiechem. Bardzo ładnym, swoją drogą.
- Tych czworo n a m się należy - upierał się przywódca srebrnowłosych. - Oni są...
- Są na mojej ziemi i są moimi gośćmi - dokończył spokojnie nasz wybawca.
- Wy też weszliście na mój teren i byłbym niepocieszony, gdybyście
złamali reguły paktu.
Tamten tylko zmełł w ustach kilka słów w sykliwym, nieznanym mi języku i
dał swoim towarzyszom znak do odlotu. Na pożegnanie jednak obdarzył nas
spojrzeniem, z którego łatwo było odczytać obietnicę.
- Łatwo ich usadzić - skomentowała blondynka.
- Z pewnością tylko do czasu, Muirenn - czarnowłosy pokręcił głową, a
następnie zwrócił się do nas: - Podejdźcie teraz do mojej czarodziejki i
nie obawiajcie się.
- Doprawdy? - odezwał się Shyam. - Z jednej niewoli w drugą?
- Z łańcucha na aksamitną tasiemkę? - dołączył Tarquin, na co Kylph
spojrzał na obu z politowaniem. Miałam ochotę zdzielić wszystkich trzech
po głowach.
- Kiedy mówiłem, że jesteście moimi gośćmi, nic innego nie miałem na
myśli - uspokoił ich nieznajomy. - Jeśli dobrze myślę, to właśnie na was
czekamy od dawna.
No, tym to nam zabił klina... Ale zanim zdążyłam zastanowić się nad jego
słowami, czarodziejka podeszła i najpierw posłała chłopakom uśmiech
zadowolonego kota, a potem objęła mnie przyjaźnie ramieniem.
- Nareszcie coś nowego - szepnęła mi, zanim dokonaliśmy kolejnego skoku w przestrzeni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz