Może jestem złośliwa, ale
gdybym wpadła na to, że ową problematyczną kobietą może być Aldrina,
powiedziałabym Vaneshce, że to nie ja powinnam się niepokoić.
Było przed północą, kiedy przekroczyliśmy próg domu nad morzem, ale
Aeiran siedział na kanapie i cierpliwie czekał. No, może cierpliwie to
za mocne słowo, ale przynajmniej w miarę spokojnie.
- Nie ma jej tu? - zdziwił się Ketris. - Pozwoliłeś jej zostać samotnie w mieście?!
- Wyobraź sobie, dźwiękmistrzu, że nie potrzebuje aż tyle twojej
troski, choć wyraźnie to lubi - Aeiran uśmiechnął się krzywo. - Nie dostaną
jej tam dopóki na to nie pozwolę.
- Lepiej by było, gdyby odeszła z Pieśni. Naprawdę lepiej.
- Tłumaczyłeś jej to już nie raz. I co, przewiesisz ją sobie przez ramię i wrzucisz z powrotem do Ciemności?
- Sam wiesz, że to niewykonalne...
I tyle było miłego przywitania.
- Czy już od progu musicie rozmawiać o sprawach służbowych? - nie
wytrzymałam, a wtedy obaj spojrzeli na mnie jakby widzieli mnie po raz
pierwszy.
- Wiesz, Ketris, chyba powinniśmy jechać do miasta - Vaneshka ujęła
barda pod ramię. - Skoro twierdzisz, że... twoja przyjaciółka ma wielką
ochotę mnie bliżej poznać.
Uśmiechała się, ale jej głos brzmiał jakby szła na egzekucję. Ja
natomiast zerknęłam na Aeirana, który wstał i podszedł bliżej - ale nie
za blisko.
- Gdzie się podziewałaś? - zaczął takim tonem, że w pokoju od razu zrobiło się zimno. - Gdzie byłaś przez tyle czasu?
- Nie ma jak zacząć wyrzuty zanim się je usłyszy, co? - odpowiedziałam cicho. - Czy to nie ty miałeś do mnie przyjechać?
- Gdybym tylko... - urwał, starając się kontrolować głos. - Zapytałem pierwszy, odpowiedz mi.
- Jasne - uśmiechnęłam się promiennie. - Najpierw byłam zamknięta na
latającej wyspie, co mniej więcej powinieneś wiedzieć, potem natomiast
pomagałam jednej pani ze zwojami i drugiej z dzwoneczkami...
- Ze zwojami? - przerwał mi ostro. - Jak Devna?
- Nie, najdroższy mój, nie jak Devna - westchnęłam, czując nagle
potworne zmęczenie. - Prędzej jak ja. Podejrzewam, że kompletny chaos w
jej notatkach całkiem by Devnę załamał.
- Wiesz, chyba naprawdę jedźmy do domu - zaproponował Ketris Vaneshce. - A oni niech się tu mordują wzrokiem.
Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem, dobrze wiedząc, jak się u nas zwykle
kończy takie mordowanie się wzrokiem. Ale byłam zbyt... Nie wiem,
zdrętwiała, żeby się śmiać?
- Zamiast jednak referować tak na stojąco, gdzie byłam, wolałabym
raczej usiąść, napić się herbaty... Co? - zdziwiłam się, bo Aeiran już
nie wyglądał jakby miał ochotę na mordowanie. Patrzył na mnie jak... No,
jak zwykle, kiedy nikt nie widzi.
- Than'tverte - powiedział cicho, ledwo słyszalnie.
- Co tu jest do wybaczania? - westchnęłam, robiąc kilka kroków. - Zrobiłeś coś pięknego w stosunkowo odpowiednim momencie.
Natychmiast skończyły się przyziemne myśli o odpoczynku i herbacie,
kiedy przylgnęłam do niego w poszukiwaniu tego, czego mi tak naprawdę
najbardziej brakowało. Zwłaszcza w chwilach, kiedy siedziałam w szklanej
klatce Ogrodu Tipharos. Ale to już nie miało znaczenia. Może coś
mówiłam, może nie mogłam powstrzymać łez, to też nieistotne. Nie muszę o
tym pisać, by wiedzieć, że było.
- Mieliście jechać do domu - przypomniał Aeiran tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Sami odwiedzimy Aldrinę w mieście... Kiedyś.
Prawie wypchnął ich siłą za drzwi i prawdę mówiąc nie miałam nic przeciwko.
Trzeba się dziwić, że dopiero teraz znalazłam chwilę czasu, by o tym napisać? Nie? Słusznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz