Dragon ships, they keep on sailing onto Nova Albion...
Tyle że statek jest tylko jeden i nie płyną na nim korsarze Jej
Królewskiej Mości po zwycięskiej bitwie na morzu. Swoją drogą ciekawi
mnie, któż to i dlaczego nazwał w taki sposób miejsce, do którego
płyniemy... Nie powiem, spotykałam się już z rozlicznymi wersjami Nowej
Atlantydy, a raz, w świecie zdecydowanie nie będącym żadną Ziemią,
trafiłam do Nowego Siedmiogrodu - choć nie pamiętam po co ani w jakich
okolicznościach. Jeśli to wspomnienie z mojego obecnego życia, to
najwyraźniej podchodzi z czasu zanim jeszcze obudził się we mnie smok Shael'leth
i ocaliłam żywioł wody w całej Domenie Promienistych. Ciągle mam kilka
dziur w życiorysie sprzed tamtych wydarzeń i na przykład
bardzo mgliście pamiętam jak poznałam Lilly albo... Ale nieważne. Chyba widok morza i szum fal
wzbudza we mnie jakąś nostalgię.
Podróż upływa spokojnie i przyjemnie, bo Cykada ma morską chorobę i
siedzi pod pokładem, natomiast Adagio unika nas jak ognia od kiedy go
owarczałam. To było takie małe zakłócenie owego spokoju i wstyd
przyznać, ale została mi po tym satysfakcja jakbym odegrała się na nim
za coś osobistego. Tymczasem oczywiście ściął się z Vaneshką, a raczej
wygadywał jej coś, podczas gdy ona stała bez słowa, tylko ze zmartwioną
miną. Ja naprawdę nie muszę wiedzieć, co się między nimi zdarzyło, kiedy
pieśniarka jeszcze mieszkała na Timidzie, ale to nie zmienia faktu, że
omal mnie coś nie trafiło. Naprawdę, gdyby nie wzgląd na Vaneshkę (brzmi
paradoksalnie, ale taka jest prawda), która uważa go za nieszczęśliwego
i mu głęboko współczuje, dawno wywołałabym falę, żeby go zmyła z
pokładu. Naprawdę, naprawdę wielką falę. Ale jedynie podeszłam i mu to
powiedziałam. W gruncie rzeczy spokojnie i panując nad mimiką, ale
pieśniarka wyglądała na oszołomioną, a stojąca nieopodal Vanny
zwyczajnie tłumiła śmiech.
- Te cuiende - zaproponował mi wtedy ten nieznośny typ, ale
jakoś bez przekonania. Oczywiście się nie zastosowałam, za to odrobinkę
pobawiłam się wodą, ot żeby statek się zachwiał. Później Beynevard
zapytał czy nie mogłabym pospołu z Vanny wykorzystać więź z żywiołem,
żeby statek mógł szybciej dopłynąć na miejsce, ale z kolei Háegwyll
gorączkowo ten pomysł oprotestował. On chyba bardzo nie chce tam
wracać... Ale odbiegłam od tematu.
- Nie trzeba było - zganiła mnie pieśniarka, kiedy już podeszłam do burty i zacisnęłam na niej palce.
- Właśnie - poparła ją nieoczekiwanie Vanny. - Sama chciałam to zrobić. Straszydłem mnie nazwał.
- Nie martw się - powiedziałam z nagłym trudem. - Może jeszcze spotkamy tamtą czarownicę, będziesz mogła wyżyć się na niej.
- Ale ja nie chcę się wyżywać na jakimś losowym obiekcie! - zaprotestowała.
- Cóż, ja to właśnie zrobiłam - wzruszyłam ramionami, po czym po prostu
usiadłam na deskach pokładu i otoczyłam kolana ramionami. Satysfakcja,
owszem, ale zarazem...
- Dobrze spotkać przeciwnika gotowego się wycofać, co? - Vanny od razu zrozumiała.
- Jasne - mruknęłam. - Ale zarazem mniej problematycznego.
- Co macie na myśli? - zaciekawiła się Vaneshka. - Jeśli to jakaś wasza
wspólna tajemnica, to możecie mnie pogonić, ale... Coś, co wydarzyło
się, kiedy mnie nie było?
- Nic, nic - pokręciłam głową. - Nawet nie muszę niczego odchorowywać -
wolałam się nie zastanawiać czy sama siebie okłamuję, czy jednak mówię
prawdę. - Za to marzę, żeby mnie ktoś przytulił.
O, to już była najprawdziwsza prawda. Vanny usiadła obok i oparła głowę
na moim ramieniu - niby w geście pocieszenia, ale zarazem jakby sama
szukała oparcia. Za to pieśniarka się nachmurzyła.
- Więc naprawdę nie powinien był stawiać przed tobą problemów z tamtą
kobietą, jakiekolwiek są - fuknęła przez zęby, ledwo zrozumiale, ale
jakoś to jednak rozszyfrowałam. I zaniosłam się dzikim chichotem, na co
Vaneshka zrobiła minę rozżalonego dziecka. W porządku, ja wiem, że się o
mnie troszczy, ale jak sobie przypomnę ją sprzed nieco ponad dwóch
lat...
W każdym razie małe zakłócenie było i minęło. Teraz już żadnych burz,
żadnych problemów. Nawet Háegwyll przestał się płoszyć Vanny, co jest
nie lada osiągnięciem. Odciągnęła go wczoraj na stronę i długo o czymś
rozmawiali. Nie mam pojęcia co mu powiedziała, nie pytałam, ale lęki
chłopakowi minęły, a przynajmniej takie sprawia wrażenie. Nikt z załogi
nie zaufał nam jednak na tyle, by wyjaśnić, o co chodzi z tą pokutą.
Spokojnie, ale pewnie płyniemy do celu, nawet jeśli nikt nie stoi przy
sterze. Żaglowiec jest umagiczniony, choć nie aż tak jak statek Piątej,
którym kierowała chyba za pomocą myśli. Morze szumi swoją kołyszącą
melodię i wreszcie czuję, że opowieść trochę zwolniła, przynajmniej na
chwilę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz