Poszukiwania poszukiwaniami,
ale opieranie się na sprawdzonych wzorcach prowadzi do tego, że
zaczynam myśleć stereotypami i gdy docieram do kresu poszukiwań,
pozostaje mi przewrócić oczami i westchnąć.
Miejsce, w którym inni potrzebują pomocy, okazało się oczywiście
sierocińcem. Łatwo zgadnąć, że szczytne walki o wolność powiększyły
grono sierot w Aille. Jednak te z domu o swojskiej nazwie "Przystań" nie
wyglądały na dotknięte tragedią.
Nietrudno było znaleźć Lenore, zwłaszcza, że każdemu na dźwięk jej
imienia natychmiast rozjaśniało się oblicze. Nikt nie robił problemów
piątce zupełnie nieznajomych jejmości, gorąco pragnących spotkać się z
tak samo nieznaną im osobą. Cykada aż fukała i trzymała głowę tak
sztywno jak tylko mogła.
- No już, na razie koniec - powiedziała dziewczyna w błękitach, podnosząc się z krzesła. - Idźcie się pobawić.
Siedzące wokół niej dzieci wydały zgodny jęk zawodu, kiedy odłożyła książkę.
- Nie marudźcie, tylko sróbujcie odegrać to, co wam przeczytałam - zrobiła szelmowską minę. - Później przyjdę i popatrzę.
To chyba przemówiło dzieciom do wyobraźni, bo zerwały się z piskiem i
wybiegły na dwór, wołając coś do siebie w pośpiechu. Ich opiekunka
natomiast podeszła do nas z pytającym wyrazem twarzy.
- Miała być buntowniczką, a nie niańką - odezwała się półgłosem Cykada. Mimo wszystko za głośno, bo Lenore usłyszała.
- Buntownicy też muszą coś robić, kiedy nie mają się już przeciw czemu buntować - rzekła cicho, ale dobitnie.
Spojrzałam na Konwalię porozumiewawczo, a ona pokręciła głową z
niedowierzaniem. Najwyraźniej w dziewczynie nie było - przynajmniej na
razie - nic magicznego. Ja zaś, nie mając tego daru wyczuwania mocy,
przyglądałam się jej "od zewnątrz" i też miałam ochotę pokręcić głową.
Długie, ciemnobrązowe włosy, młodziutka, miła buzia o szerokich brwiach i
ustach stworzonych do subtelnego uśmiechu - nie było w niej zupełnie
nic z naszej przeciwniczki - czy raczej tamta nie miała w sobie nic z
Lenore.
- Cóż... W jakiej sprawie? - zapytała, odgarniając grzywkę z oczu. - Nie mam całego dnia, muszę zająć się dziećmi.
- Niczego nie musisz - powiedziała kategorycznie Cykada. - Jesteśmy
mistrzyniami magii i przyjechałyśmy, by zabrać cię na naszą wyspę.
No tak. Nie ma jak przejście od razu do rzeczy.
- Och... Jasne. Oczywiście - dziewczyna stropiła się na chwilę, ale
zaraz uniosła głowę i spojrzała śmiało na Siódmą. - To wy jesteście moją
pokutą? Towarzyszkami Nemezis?
- One tak - uśmiechnęła się Vaneshka, wskazując ruchem głowy na czarownice. - My jak dotąd tylko uwalniamy wszystkich od pokuty.
- Nie możecie mnie uwolnić od czegoś, czego jeszcze nie dostąpiłam -
Lenore mimowolnie odpowiedziała uśmiechem. - Po tym jak Nemezis
rozprawiła się z Cedrikiem i... i załogą, odwiozła mnie do domu ze
słowami, że na własną pokutę muszę jeszcze zaczekać.
- Co takiego zrobiliście? - Vanny niecierpliwie wypchnęła się do przodu.
- Za co pokutujecie? Oni nic nam nie chcieli zdradzić, może ty?
W zielonych oczach dziewczyny pojawiło się zdumienie. Tylko te oczy się zgadzały.
- Usiądźcie - powiodła ręką po rozłożonych na dywanie poduszkach. -
Musimy jakoś dojść do porozumienia, bo chyba same rozumiecie, że nie
mogę z wami jechać tak jak stoję.
- Oczywiście, że możesz - fuknęła Cykada. - Skoro znikniesz bez pożegnania, wszyscy zrozumieją, że to myśmy cię zabrały.
- Jak w legendach - Lenore roześmiała się z niedowierzaniem. - Ale ja przecież nie jestem czarownicą.
Siódma zmarszczyła brwi i chciała coś powiedzieć, ale Konwalia położyła
jej dłoń na ramieniu i niespodziewanie stanowczo usadziła na poduszce.
My też usiadłyśmy.
- No, to mów - odezwała się Vanny, aż podskakując z przejęcia. - Czym podpadliście?
- Nie ma tak naprawdę o czym mówić - Lenore od razu posmutniała. -
Doineann pragnął zmienić świat na lepsze. Nie miał powodów, by dobrze o
nim myśleć... Chciał, by mogło być inaczej. A Cedric pokazał mu drogę do
czegoś, co mogło spełnić jego pragnienie.
To była bardziej oględna relacja niż moja kuzyneczka by sobie życzyła, ale Konwalia nagle zerwała się z przestrachem.
- Do czegoś... Co prowadzi do Zmiany?! - wykrztusiła, łapiąc oddech. - Czy tak?! Czy masz na myśli...
- Uspokój się - Cykada spojrzała na nią z niesmakiem. - Jeśli myślisz o tym, co ja, to powinno już od dawna nie istnieć.
- A jednak istnieje! Musi, skoro oni tego szukali... Znaleźliście?!
Lenore znów się uśmiechnęła, ale z taką gorzką drwiną, która zupełnie do niej nie pasowała.
- Dzięki czarom Nemezis zapadło się pod dno morza - odpowiedziała. - Nie
zdążyliśmy zmienić świata. A jednak ona bezlitośnie wysłała Doineanna
do jego własnych koszmarów.
- Doineann to był kapitan "Bellatrix", tak? - upewniłam się. - Jakie miał koszmary?
- Jakaś bezkresna pustynia, na której ścigał go mrok... - dziewczyna
spuściła oczy. - Nie wiem, nie mówił mi wszystkiego. Ale często go to
dręczyło. Jeśli go tam zesłała...
- W takim razie kiedyś nam się śnił - przypomniała sobie Vanny. - I ledwo udało nam się obudzić.
A ja sobie przypomniałam ten drugi sen, który miałam pół roku później.
Ten, w którym kobiecy głos domagał się ode mnie uwolnienia pokutnika -
ale nie należał ani do Lenore, ani tym bardziej do tej przeklętej
Artemizji, więc... Może lepiej przyjąć, że tamten sen był tylko wytworem
mojej podświadomości?
- Załoga statku już nie dźwiga swojego brzemienia - ze zdziwieniem
usłyszałam własny głos. - A wśród nas jest osoba, która mogłaby go
wydostać z koszmaru.
- Że co?! - Vanny od razu zaczęła protestować. - Nie pamiętasz jak było poprzednim razem? Dopiero Tenari nam pomógł telepatycznie!
- No, to przynajmniej jesteś już po chrzcie bojowym - zauważyłam wesoło. - Będziesz wiedziała, czego się spodziewać.
- W takim razie postanowione - podsumowała Cykada. - Zabieram nas
wszystkie z powrotem na wyspę, ty zdejmujesz z człowieka pokutę, ona
zostaje...
- Jasne, nie ma jak podejmowanie decyzji w imieniu wszystkich -
prychnęła Vanny, ale chyba była trochę zaintrygowana. A Lenore siedziała
pomiędzy nami, zupełnie nie wiedąc, co o tym wszystkim sądzić.
Promienna, odważna, szlachetna bohaterka o niewykorzystanym potencjale.
- Dajcie mi czas do jutra - westchnęła, podnosząc wreszcie wzrok.
- W coś ty mnie wrobiła?! - narzekała Vanny, kiedy wracałyśmy do hotelu
taką śliczną, staroświecką bryczką. - Przecież w życiu się czymś takim
nie zajmowałam!
- Oj, poprosisz Yori-chan, skoro i tak planowała jeszcze cię dorwać -
znów zbagatelizowałam problem. - Ona się zna wchodzeniu w sny cieleśnie,
na pewno ci pomoże.
- A ty już masz doświadczenie w tej materii - odparowała. - Z tego, co
wtedy opowiadałaś, wynikało, że poszło ci nad podziw łatwo... Może
jednak masz predyspozycje do bycia Śniącą, tylko tłumisz to w
podświadomości?
- Biorąc pod uwagę czyją jestem córką, nadaję się raczej na sen niż na
Śniącą. A z definicji, na koszmar - mruknęłam. - Koszmar w koszmarze, to
mogłaby być piorunująca mieszanka.
- To i tak się nie zgadza - pokręciła głową Vanny. - Skoro facet jest
cieleśnie w swoim własnym koszmarze, to jakim sposobem może go śnić? Czy
coś takiego jest w ogóle możliwe?
- Czytałam kiedyś o miejscu, w którym sny stają się jawą - westchnęłam. -
Ale mimo wszystko to było konkretne miejsce... A tamten koszmar myśmy
śniły, może to właśnie o to chodzi? Że teraz inni mogą go śnić? Zresztą
co ja tu roztrząsam, to ty jednak jesteś ekspertem.
- Łatwo ci się teraz wykręcać...
- Ktoś na nas czeka - przerwała nam Cykada podejrzliwym tonem.
Natomiast Vaneshka podniosła się chwiejnie z siedzenia, przec co omal
się nie przewróciła. Nie przeszkodziło jej to jednak się rozjaśnić.
Pod naszym hotelem stał komitet powitalny złożony z dwóch koni i jednego półelfa, machającego do nas z wyrazem ulgi na twarzy.
- Widzisz, mówiłam, że w końcu ją znajdę - przemówiła z triumfem Nindë.
- "W końcu" to dobre podsumowanie tego poszukiwania - No Leaf Clover
wyszczerzył zęby. Czyżby kolejny nie mogący się powstrzymać od
denerwowania jej?
Ketris tylko parsknął śmiechem i przytulił Vaneshkę, która wyskoczyła z bryczki jeszcze zanim ta się całkiem zatrzymała.
- Ważne, że dotarliśmy - powiedział, po czym spojrzał na mnie z jakąś
taką dziwną miną. - Słuchaj, jedziesz do Pieśni. Niezwłocznie.
- Ooo - odezwałam się przeciągle, wychodząc z pojazdu (względnie) dostojnie. - A kto tak mówi?
- Ja tak mówię - dobrze się przyjrzałam: uśmiech drwiący, ale w oczach
desperacja. - Albowiem pan mój, Chmurnooki z Krawędzi, wyraźnie dał mi do
zrozumienia, że jeśli nie sprowadzę cię choćby siłą, to... Nieważne.
Obawiam się, że zaniosłam się histerycznym chichotem, kiedy skłonił się
przede mną zamaszyście. Brakowało mu tylko jakiegoś kapelusza z piórami,
żeby mógł nim powiewać. A kiedy się wyprostował, Clover zaczął skubać
zębami jego bluzę.
- W takim razie dlaczego sam nie przyjechał? - zapytałam, wziąwszy głęboki wdech.
- Bo jest zbyt zajęty kłótniami z Aldriną i kryciem jej przed tamtymi -
bard skrzywił się jakby połknął cytrynę. - Może tobie się uda jakoś...
Nie wiem, uzdrowić sytuację.
- Dobra, jadę - zdecydowałam w jednej chwili.
- Ja też jadę - dołączyła się Vaneshka z nagłą determinacją, co Ketris przyjął z uśmiechem.
Tymczasem zarówno Vanny, jak i czarownice, zaprotestowały.
- Chcecie zostawić mnie tu samą z nimi i z opowieścią, a same jechać się poprzytulać?!
- Nie możesz tego zrobić! - Konwalia chwyciła mnie za ręce. - Skoro ja
nie mogę opisać tych wydarzeń, kto to zrobi, jeśli ciebie nie będzie?
- Może opiszę je, kiedy dostanę relację od Vanny - uśmiechnęłam się, po
czym zwróciłam się do kuzynki. - A ty im szybciej wyśnisz tego
Doineanna, tym szybciej sama będziesz mogła wrócić do domu.
- Ale... - urwała i cofnęła się o krok z bardzo niepewną miną. Chyba
naprawdę niepokoiła się swoim zadaniem... Bo jakoś trudno uwierzyć, by
nie chciała znów zobaczyć Clayda i Ivy.
- Zaśpiewam ci zanim wyruszymy - Vaneshka podeszła i uścisnęła ją. - Miałam zaśpiewać Lenore, ale... Chyba to wystarczy.
- Czyli postanowione - położyłam rękę na ramieniu Ketrisa; nie powiem,
że nie żal mi było opowieści, ale na myśl o tym, że jeszcze dziś będę na
Krawędzi, czułam jakąś ulgę. - Tylko wyjaśnij mi z łaski swojej, skąd
tam się wzięła Aldrina, dobrze?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz