13 IX

Jest jeden nieomylny znak, że nadchodzi jesień. I nie są to opadające złote liście tylko moje przeziębienie.
Co prawda rok temu mnie ominęło, ale za to nadrobiło sobie zimą... W zeszłym roku o tej porze nie miałam specjalnie głowy do przeziębień. O tej porze byłam w dolinie Naith i pomagałam srebrnym smokom w przeprowadzce. Dotąd nie narzekają.
Cóż, jeszcze do końca nie wyzdrowiałam, ale znów jestem w DeNaNi i znów w towarzystwie Lilly i Shee'Ny. Tylko sceneria się zmieniła.
Na nogach jestem od wczoraj, kiedy to odstawiłam Tenariego do Teevine - na odchodnym oznajmiając Geddwynowi, że jeszcze go dorwę i sobie pogadamy - a potem zajechałam po Aeirana i wybraliśmy się do Naith. Zostaliśmy odprawieni z kwitkiem - Ka'Shet poinformowała, że Lilly i Shee'Na same sobie pojechały do Arquillonu i możemy ich co najwyżej poszukać. Nie było to trudne, na szczęście, ponieważ wiedziałam, gdzie je odnajdę....

Dawno nie byłam w tej niewielkiej kraince na zachód od Althenos, ale tym razem przygnały mnie tu dwa powody. Jeden wiązał się z moimi przyjaciółkami, z których jedną odnalazłam w najdroższym zajeździe w stolicy.
- Masz tydzień opóźnienia - przywitała mnie serdecznie Mezz'Lil.
- Się ciesz, że w ogóle przyjechałam - odpowiedziałam i kichnęłam.
- Tylko nie na mnie!!!
- Co za przewrażliwiona istota z ciebie. Tak czy inaczej, widzę, że obyłyście się beze mnie. Wydajesz się tu nieźle rozgoszczona.
- Coś w tym jest - przyznała. - Ale Shee'Na ciągle nie potrafi się obyć beze mnie. Dlatego jeszcze nie wróciłam do domu.
- W zasadzie dziwię się - usiadłam i zaczęłam przetrząsać kieszenie w poszukiwaniu chusteczki - że Ka'Shet pozwoliła jej się tu szkolić. Wiesz, biorąc pod uwagę, co wyrosło z Shet'Hera po nauce ludzkiej magii.
- Babcia pokłada w mojej siostrzyczce ufność - wzruszyła ramionami Lilly. - Mnie by na przykład nie pozwoliła.
- A pytałaś?
- A po co? Jakoś mnie nie kręci nauka w żeńskiej szkole... W dodatku tej magii o dziwnej nazwie.
- Jakiej, czyżby Twórczej Siły Improwizacji? - podsunęłam, chichocząc, a gdy Lilly skinęła głową, spytałam: - Pod kierunkiem Vylette Nealis może?
- O, właśnie! Tak mi się wydawało, że gdzieś już o tej babce słyszałam... A to pewnie ty mi o niej opowiadałaś.
- Ano ja, ja - westchnęłam. - To ta sama, którą zabrałam kiedyś w światy i uczyłam zabawy portalami.
- To ta?! - osłupiała Lilly. - Znaczy, moją siostrę uczy kobieta, która latała po światach z różowym berłem zakończonym serduszkiem?! Muszę jej to uświadomić...
- Nie z różowym, tylko z czerwonym - sprostowałam. - I nie serduszkiem, tylko gwiazdką.
- Też mi różnica...
- Zasadnicza, wyobraź sobie. Ja na przykład z serduszkiem bym się nie chciała pokazywać.
- A z gwiazdką tak, jasne - mruknęła Lilly. - I z czerwonym berełkiem?
- A, z czerwonym nie.
- No widzisz. Ale nie mówiłaś, że na koniec zostawiłaś tę... Vylette, tak? W DeNaNi.
- Mówiłam, mówiłam. Tylko jeszcze wtedy nie kojarzyłaś tego świata - roześmiałam się. - Chodź, postawię ci deser lodowy.
- I będziesz patrzyła jak ja jem i się oblizywała? - Lilly też parsknęła śmiechem. - Na dworze jest zimno, a ciebie tam ciągnie... Zostawiłaś kogoś przed drzwiami?
- Raczej ktoś mi zwiał zanim dotarliśmy do tych drzwi.

Jak się okazało, "ktoś" nie zwiał na długo - pojawił się przy nas gdy doszłyśmy do centrum miasta, omal nie przyprawiając Lilly o zawał.
- Czy ty naprawdę musisz tak wyskakiwać znienacka?! - wydarła się.
- Wybacz - Aeiran skłonił się przed nią lekko, ale zauważyłam błysk drwiny w jego oczach. - Są takie chwile, gdy po prostu nie można się opanować by nie zrobić wrażenia... Zwłaszcza na czyjś widok.
- Chcesz mi wmówić, że za mną zatęskniłeś? - prychnęła. - Już ci wierzę. Nic a nic cię Mad nie zdążyła dotąd wytresować.
- Nie zdążyła, przepraszam, co?
- Na niektórych, za pozwoleniem, nic prócz bata nie działa...
Słuchałam tej wymiany zdań i rozchichotałam się, pamiętając jak dogadywali sobie podczas naszej poprzedniej wyprawy.
- No tak. Tu się odbywa poważna dyskusja, a Mad ją zwyczajnie wyśmiewa.
- Nic nie wyśmiewam, tylko mam deja vu - odpowiedziałam na zarzut Lilly.
- Nawet się nie dziwię - stwierdziła. - My, jesień i DeNaNi. Tylko trochę w innym miejscu. I bez Ketrisa.
Westchnęłam i nagle naszła mnie chęć by powiedzieć coś w rodzaju "To były piękne czasy". Jakbym była jakąś staruszką, która wspomina wydarzenia sprzed pół wieku.
Czego mi brakuje?
- Przygody - odpowiedziałam sobie na głos, a Lilly spojrzała na mnie bez zrozumienia.
- Nie sądzę - Aeiran pokręcił głową. - Gdyby dopadła cię przygoda, zaczęłabyś narzekać, że nie masz chwili spokoju.
- Może... A skąd ty wiesz, o co mi chodziło?
- A tak... Próbuję udawać, że cię znam.
- Jasne - mruknęłam i zwróciłam się do przyjaciółki. - To jak, odwiedzimy dzisiaj Shee'Nę?
- Nie da rady - pokręciła głową. - Ta szkoła ma jakieś dziwne zasady... Od wczoraj nie ma tam wstępu ani występu przez jakieś trzy dni. Chyba będziesz musiała się tu zatrzymać - mrugnęła do mnieo - Szlajanie się po zajazdach i kafejkach, część... Sześćdziesiąta piąta? Szósta?
- Żebyś wiedziała, że do żadnej kawiarni nie pójdę - prychnęłam. - Będę się szlajać wyłącznie po zabytkach kultury!

6 IX

Przebimbałam parę dni, krystalizując pomysły, które ostatnio (i nie tylko) przychodziły mi do głowy. Kronika to nie będzie, ale jakiś tomik opowiadań chyba da się z tego sklecić... I znów będzie długa i nużąca korespondencja z którymś wydawnictwem. Co ze mnie za snobistyczna autorka, czyżbym była aż tak rozpoznawalna, że muszę się kryć, by nie napadli mnie łowcy autografów? Nawet podczas kursu między wydawnictwem a Blue Haven? Ha.
Tylko opowieść o białym zamku zostawiłam w spokoju...
Przynajmniej na razie.

Znalazłam dzisiaj na biurku trzy listy - jeden od Lilly, drugi zdecydowanie od Geddwyna (koperta w szlaczki)... A trzeci to chyba sprawka telepatii, bo przyszedł od pewnego uroczego faceta, który dumnie tytułuje się moim wydawcą. Jedynym, którego kojarzę z wyglądu. Proszę proszę, czyżby przysłał mi wyrzut sumienia? Od ponad roku nic mu nie posłałam (jak i nikomu innemu), mogło więc mu przyjść do głowy, że ignoruję jego mały światek... Ale cóż. Postanowiłam, że listami zajmę się później i zabrałam Tenariego do Biblioteki na Pograniczu, żeby sprawdzić jego poziom szacunku do słowa drukowanego... Miałam nadzieję, że niczym Kilmeny nie podpadnie.
Już kiedy weszliśmy do biblioteki, wyglądało na to, że mały jest pod wrażeniem. Był przytłoczony wielkością tego miejsca, wykręcał szyję we wszystkie strony, rozglądając się, ale nie śmiał mi się wyrwać, by popastwić się nad książkami.
- Dobrze, że choć ten zakaz udało mi się mu wpoić - odetchnęłam z ulgą.
I okazało się, że wymówiłam w złą godzinę.
Gdy tylko Tenari to usłyszał, uśmiechnął się przekornie (czyżbym to też mu niechcący wpoiła?) i zaczął tak mocno trzepać skrzydłami, że nie mogłam go utrzymać. A wypuszczony pofrunął do najwyższych półek, przy których normalnie korzysta się z drabinki na skrzypiących kółeczkach. Podbiegłam... To znaczy, podeszłam szybko, starając się nie tupać, ale nigdzie tej przeklętej drabinki nie było i nie mogłam się wyprawić po dzieciaka.
- Ten-chan, złaź! - syknęłam jak mogłam najciszej, ale słyszalnie. Pomachał mi radośnie i wziął jedną książkę z wyraźnym zamiarem zrzucenia jej. Co też uczynił.
Na szczęście złapałam.
Zawołałam jeszcze raz, trochę głośniej. I jeszcze raz. I...
- Przestańże!!! - rozległo się po całej bibliotece i zobaczyłam biegnącą ku nam szczupłą postać o rozczochranych, płomiennorudych włosach. Zaciekawiony Tenari upuścił kolejną książkę, ale przybysz pochwycił ją w biegu i wyhamował ze skrzypieniem butów (wysokich i ciężkich), omal nie lądując na podłodze.
- Czyście powariowali?! - wykrztusił z przerażonym wyrazem twarzy. - Wiecie co to będzie jak was Kilmeny zgarnie?!
- Wiemy - pokiwałam ponuro głową. - To znaczy, ja wiem. On jeszcze nie - wskazałam na Tenariego, który jak gdyby nigdy nic sfrunął i zaczął się przyglądać rudowłosemu chłopakowi.
- No proszę, mały demon - powiedział z tamten sympatią i uśmiechnął się, pokazując bardzo białe ząbki. Miejscami nad wyraz ostre.
Ten-chan pisnął radośnie i poleciał po kolejną książkę.
- NIE!!! - wrzasnął rudowłosy, ale zanim zdążył cokolwiek zrobić, wyrosła mu za plecami wysoka sylwetka.
- Haldis - powiedziała Kilmeny cicho i groźnie. - Co to za hałasy?
Chłopak odwrócił się z bardzo niepewną miną.
- Ale to oni zaczęli! - powiedział równie niepewnym głosem.
- Z nimi sobie jeszcze pogadam - mruknęła bibliotekarka. - Ty mi lepiej odpowiedz, kto powinien w tej chwili sortować katalog.
- Ktoś musiał zająć się odwiedzającymi, nie?
- Pozwól więc, że przejmę od ciebie to zadanie, bo chyba niespecjalnie sobie z nim radzisz.
Rudowłosy westchnął ciężko.
- Odbywanie stażu to mordęga...
Po tych słowach zerknął na mnie z miną zbitego szczeniaczka, puścił oko do Tenariego i pobiegł. Na paluszkach.
- Przyjęłaś stażystę? - okazałam zdziwienie zanim Kilmeny przystąpiła do łajania nas. - Nie wygląda na przyszłego bibliotekarza.
- Ale się stara - półelfka wzruszyła ramionami. - Zresztą odbywa staż jako Oddany, nie jako bibliotekarz.
Tu mnie zaskoczyła.
- Ale skoro ty go przyuczasz, to by znaczyło, że podlega temu samemu Strażnikowi, co ty...?
Skinęła głową bez słowa i nagle wydała mi się dziwnie smutna i zmęczona.
- Jak to, skoro przecież byłaś z tymi dwoma braćmi z tej dziwnej rasy...
- Wiesz, biorąc pod uwagę, że Quivel nie żyje od trzech miesięcy, a każdy Strażnik musi mieć do pomocy trójkę Oddanych, trzeba było kogoś przyjąć.
Zatkało mnie. Nie żebym była specjalnie zorientowana w sprawach Zrodzonych dla Ładu, ale źródłem wiedzy o tych sprawach zawsze była dla mnie Kilmeny, tymczasem dopiero teraz się dowiaduję... Więc tak nieludzko długo mnie tu nie było? Uświadomiłam sobie, że ostatnio właściwie w mało czym byłam zorientowana i to mnie przybiło. No i pamiętałam tego wesołego, spokojnego chłopaka, który podczas sylwestra z anielską cierpliwością ciągnął Tenkę na parkiet. Smutno mi się zrobiło.
- Sto emocji naraz widać na twojej twarzy - bibliotekarka uśmiechnęła się dość gorzko. - Zajmuję się Haldisem tutaj, bo Quass nie chciał go szkolić. On teraz właściwie niczego nie chce - westchnęła. - A ktoś musi chłopaka zaznajomić z pewnymi rzeczami... Zresztą mu się to podoba.
- Ale czy on nie jest przypadkiem demonem? - zmarszczyłam brwi. - Czy to nie sprawiło problemów?
- Jest półdemonem, ognistym w dodatku - uśmiech Kilmeny stał się weselszy - A co do problemów... Wiesz, kiedyś Raely Kay Anjin przyjął taką Oddaną. I było dobrze.
- Nie, nie - sprostowałam. - To taka demoniczno-ognista Oddana przyjęła do swojej drużyny takiego Strażnika-nowicjusza. Ale masz rację, było dobrze.
Ciekawe czy Satsuki też by tak powiedziała. Ostatni raz spotkała się z Kayem na sylwestrze... Ale chyba nawet nie zauważyła jego obecności...
- À propos demonów - rozejrzałam się. - Nie widziałaś może, dokąd poleciał Ten-chan?
Po znalezieniu demoniątka o mało nie doszło do scen drastycznych, więc spuszczę na nie zasłonę milczenia, inaczej Kilmeny nigdy by mi nie wybaczyła. Ale przeżyliśmy. I nawet wyszliśmy z paroma książkami, choć z Tenarim i pod tym względem były kłopoty. Po prostu ma nieco dziwny gust...
Wytaszczył na przykład grubą księgę mitów ze Starego Świata - aż dziw, że ją uniósł - i dumnie położył na stoliku.
- Słuchaj, to jest cała istniejąca mitologia stamtąd - powiedziała nerwowo Kilmeny.
- No wiem, pomagałam ją spisywać - przytaknęłam, nie rozumiejąc, dopóki Ten-chan nie otworzył księgi. Wtedy dopiero rzuciłam się do niego z piskiem: - Zostaw, to niekoniecznie dla dzieci, słyszysz?!
Zamilkłam gdy Tenari spojrzał na mnie jak na wariatkę, a następnie radośnie przewrócił kilka stron i pokazał mi ilustrację przedstawiającą niesławną Hattori, zwaną Patronką Skandali. Nie mogłam powstrzymać prychania. A niech to, a niech to! Czy ktoś mu przypadkiem tej książki nie czytał? Trzeba będzie się wybrać do Althenos i grzecznie zapytać. Albo do Teevine, jakby się tak zastanowić.
- A tego Haldisa wyślij na próby - podsunęłam Kilmeny na odchodnym.
Chyba jej się spodobała propozycja, bo nagle zaczęła się uśmiechać tak sadystycznie, że aż zakryła usta dłonią.

List od Geddwyna mnie zaintrygował, ale stwierdziłam, że później mogę się zająć jego rozgryzaniem. Choćby dlatego, że dwie pozostałe wiadomości zmotywowały mnie do wyprawy do DeNaNi...
Tylko chyba najpierw potrzaskam trochę na maszynie. Może faktycznie jakiś tomik opowiadań wkrótce wyjdzie.

2 IX

A jednak zostawiłam Tenariego samego. A raczej wyekspediowałam go z Pokrzywą na rozległe zielone łąki, żeby się wyszaleli. Lotofenka dla odmiany wzięłam ze sobą, pod kolor mojego płaszcza. I włosów.
Aeiran nie był ani trochę zdziwiony, gdy pojawiłam się u niego bez zapowiedzi. To już mi weszło w zwyczaj.
- Chodź - powiedziałam tylko.
Nie chciał wiedzieć, dokąd. Zadał za to inne pytanie.
- Dlaczego ja?
Uśmiechnęłam się.
- Bo pasujesz.

Wylądowaliśmy na twardym gruncie, jeśli tak można nazwać most wiszący w przestrzeni. Na szczęście nie drewniany i chyboczący się, lecz zbudowany chyba z marmuru - lub czegoś podobnego. Przestrzeń dokoła była czarna, ale nie ciemna... To znaczy, nie było żadnych problemów z widzeniem. Można by to porównać do białego rysunku na czarnym tle... Nawet Aeiran nie krył oczarowania widokiem.
- Wejdziemy tam?
- Chyba nie ma przeszkód. To miejsce od dawna jest puste.
Ruszyliśmy przed siebie, do białego jak śnieg zamku, który również wisiał, a dokładniej stał na wielkiej płycie marmurowej, łączącej się z mostem. Zamek był wygięty w podkowę (półksiężyc?), miał cztery smukłe, strzeliste wieże i dość szeroki dziedziniec, na środku którego tryskała fontanna. Oprócz plusku wody panowała idealna cisza, dopóki Strel nie zaczęła popiskiwać. Bez obaw pozwoliłam jej zeskoczyć z moich rąk i pomyszkować. Wtedy Aeiran zdecydował się odezwać.
- Co to takiego?
- Opowieść - odpowiedziałam szeptem.
- Jeszcze nie zaczęta czy już zakończona? - zapytał. - W tym miejscu jakby stał czas... Choć naprawdę tak nie jest.
- Skąd wiesz, że już się nie rozgrywa?
- Nie sądzę - pokręcił głową. - Pchałabyś się w środek trwającej opowieści, ryzykując, że zostaniesz w nią wplątana wbrew swojej woli?
- Już mi się to zdarzało - wzruszyłam ramionami.
- Ale nie byłaś zadowolona.
- Przynajmniej w jednym przypadku nie - zgodziłam się. - Ale nawet wtedy coś na tym zyskałam... Przejdziemy się?
Wewnątrz budowli nie było nie dość że nikogo, to jeszcze niczego. Tylko doskonale białe ściany... No, w centralnie położonej sali zobaczyliśmy na ścianie wielkie srebrne lustro, a z sufitu pewnej małej komnatki zwieszało się coś w rodzaju dzwoneczków feng shui, drobne gwiazdeczki i księżyce, które wydawały uspokajający i hipnotyzujący dźwięk za każdym dotknięciem. Poza tym nic, a do wież nie było nawet wejść.
- Cały ten zamek wygląda jak dekoracja - stwierdził czarnooki. - Nie ma nawet tronu, z którego ktoś mógłby władać tym miejscem. Zresztą, czym tu władać?
- Bo to miejsce jest symbolem - wyjaśniłam. - Pewnego dnia odbędzie się tu rozgrywka między światłem a mrokiem. A przynajmniej tak będą sądzić gracze.
- Skąd wiesz?
- Taka rozgrywka już kiedyś miała miejsce, ale ci, którzy brali w niej udział, w porę się zreflektowali... Zatem tak naprawdę następna będzie dokończeniem poprzedniej.
Znalazłam Strel, która ochoczo wskoczyła mi z powrotem na ręce. Była zjeżona, chyba jej się tu nie podobało. Wyszliśmy z powrotem na dziedziniec, spoglądając na widniejący przed nami biały most.
- Dokąd można nim dojść? Gdzieś musi być drugi koniec, prawda?
- Ten, komu byłoby to pisane, dotarłby do czarnego zamku w białej przestrzeni - odpowiedziałam. - Ale my szlibyśmy w nieskończoność, mając przed oczami tylko mrok.
- Pytam jeszcze raz: skąd o tym wiesz? - czy w głosie Aeirana brzmiał niepokój, czy tylko mi się wydawało? - Ktoś ci opowiedział?
- Opowieści same się tworzą - rzekłam, tak jak kiedyś do Lilly. - A niektórym zdarza się trafiać do mnie.
- Tak po prostu? Nagle o czymś wiesz?
- To należy chyba do zjawiska nazywanego weną - zamyśliłam się. - Ale weną twórczą, nie odtwórczą. Zresztą sama nie wiem. Może gdzieś jeszcze tworzy się podobny wzór, tylko nie jestem tego świadoma.
Próbował to sobie poukładać, zresztą i ja niekoniecznie to rozumiem. Po prostu wiem, że tak jest.
- I chciałaś to sobie obejrzeć żeby zastanowić się nad ewentualnym opisaniem? W przyszłości?
- Być może. Jeśli się zdarzy. Ale ta opowieść może być zbyt eteryczna, zbyt baśniowa, bym potrafiła ująć ją w słowa...
- W takim razie jeszcze jedno pytanie zanim odejdziemy.
- Słucham - spojrzałam w niebo (?), odruchowo szukając na nim gwiazd. Oczywiście bez rezultatu.
- Co miało znaczyć, że tu pasuję?
- Może to, że ładnie wtapiasz się w czerń i kontrastujesz z bielą - uśmiechnęłam się z lekkim rozbawieniem. - A może to, że i ty byłeś takim... Przebłyskiem natchnienia.
Zmarszczył brwi i zapytał dość gwałtownie:
- To znaczy, że gdyby nie twoje natchnienie, nie byłoby tamtych anomalii w DeNaNi? Zakłóceń równowagi... Problemów z nami trojgiem?
- Nie wiem - spuściłam głowę. - Może zdarzyłoby się i tak, a może nie. Wolę wierzyć, że tak.
- A jeśli nie - nie ustawał - mogłabyś też podjąć przerwaną rozgrywkę, czymkolwiek była. Choćby teraz.
Westchnęłam z rezygnacją.
- Jasne, jeszcze w koronie od Cirnelle do kompletu. Aeiran, ja nie chcę kształtować rzeczywistości, myślałam, że już to sobie wyjaśniliśmy. Jestem Obserwatorką, nie Twórczynią. I chcę żeby tak zostało. Co by sprawiła według ciebie zmiana tej sytuacji?
- Choćby to - w jego głosie nieoczekiwanie zabrzmiało zmęczenie - że mogłabyś powiedzieć jedno słowo i okazałoby się, że nigdy nie istniałem.
- A to coś nowego - prychnęłam. - Chciałbyś?
Nie odpowiedział, ale wyglądał na przygnębionego. Powtrzymałam w sobie chęć zrobienia czegoś... Nie wiem, przytulenia i pocieszenia? Dlaczego właściwie powstrzymałam? Bo nie rozumiałam, o co mu chodzi? Ale jednak to zauważył.
- Nie patrz na mnie z takim współczuciem - zareagował tak jak zawsze. - Przejdzie mi.
Posłaliśmy zamkowi pożegnalne spojrzenie i otworzyłam portal.

1 IX

Piszę dopiero teraz, bo przez ostatni tydzień nie wydarzyło się nic wartego upamiętnienia. To znaczy, leniuchowaliśmy bezprzykładnie, bawiliśmy się całkiem nieźle, a Milanee z uporem godnym lepszej sprawy uczyła się gotować, ale... Ale najwyraźniej przestałam umieć opisywać zwyczajne, leniwie płynące dni. Trudno.
Poza tym podejrzanie szybko skończył mi się atrament i nie chciało mi się latać po nowy, a długopis to zdecydowanie nie to samo. Leo podejrzewał, że atrament mógł wypić Tenari, ale nawet on nie zrobiłby czegoś takiego... A może go nie doceniam?
Z letniego domu Anjinów wynieśliśmy się trzy dni temu, zostawiając na głowie Xemedi-san podpieczoną podłogę w pokoju ze szklanym dachem, ale wcale się tym nie zmartwiła. Za to zaraz następnego dnia Egil zgarnął cały swój wątły dobytek i wyprowadził się do Marzenia. Zupełnie mnie tym zaskoczył, ale powiedział, że Vaneshka go bardzo chętnie przyjmie. I to w zasadzie było jedyne, co powiedział, oprócz słów pożegnania. Żadnych powodów swojej decyzji. No dobrze, Marzenie jest spore, a pieśniarka wyraźnie lubi przyjmować nowych lokatorów, ale żeby Egil, który za nic nie mógł wytrzymać pod jednym dachem z Carnetią?! Cóż, nie ona jedna tam się plącze i muszę przyznać, że kronikarz pasuje do tamtejszego towarzystwa. Tyle że teraz nie będę miała z kim zostawiać Tenariego...
No tak, powinnam westchnąć smutno i napisać, że będzie mi go brakowało, a tymczasem zabrakło mi tej niezbędnej odrobiny sentymentalizmu. Za to perfidnie się cieszę, że nie będę już co wieczór słyszała jęczenia "Miya, opowiedz coś". Teraz będzie pewnie "Vaneshka, zaśpiewaj coś"...
Wcale nie czuję się samotna i opuszczona. To aż do mnie niepodobne.

21 VIII

Czas płynie zdecydowanie za szybko.
Może mam takie wrażenie, bo umknęło mi sporo dni, gdy byłam zamknięta w wymiarze Carnetii? A może dlatego, że zachciało mi się czytać swój pamiętnik niemalże od początku i aż mnie przeraża, ile się już wydarzyło? Poprzednie lata wydawały mi się spokojniejsze, bardziej bezczynne. Polegające przede wszystkim na pisaniu kronik... Ale może co ważniejsze zdarzenia po prostu mi umknęły, bo wtedy ich nie spisywałam?
A przecież tyle tego było, choćby tylko w obecnym życiu. Xella-Medina, rodzina, przyjaciółki... i Arten. Podróże z Vylette Nealis, a następnie mój desperacki udział w ratowaniu równowagi żywiołów. Ta dziwna aleja, której nigdy potem nie odnalazłam, smocza postać... Enrith i Próby w Teevine. Dlaczego?...
Sama się sobie dziwię, że taki prawdziwy, regularny pamiętnik prowadzę dopiero od zeszłego roku. Niby wcześniej też mi się zdarzało utrwalanie swoich myśli, ale... No właśnie, to było przede wszystkim utrwalanie myśli, a nie utrwalanie zdarzeń. Wcześniej uważałam, że zapamiętanie ich i ponowne przeżywanie w wyobraźni jest najlepsze. Co zatem się zmieniło? Co zmotywowało taką leniwą istotę jak ja do pisania pamiętnika? Opowieści za to jakby zaniedbałam. Zdecydowanie mam za mało podzielną uwagę.
A propos, przypomniał mi się ten wiersz, który mówiłam kilka dni temu. Ten bez początku i końca. A to dlatego, że wiele razy zdarzało mi się tworzyć coś, co składało się praktycznie z samego środka. "Obramowanie" dopisywałam dopiero później... Nawet ten pamiętnik ma początek trochę wyrwany z kontekstu. Zresztą jak powinnam była zacząć? "Nazywam się Madelyn Igneid Yumeni Al'Wedd, żyję po raz któryś z kolei, a obecnie jestem demonem i srebrnym smokiem Shael'leth na dokładkę, mieszkam w międzysferze i zajmuję się zbieraniem opowieści, witaj, drogi pamiętniczku..."? O nie, w taki sposób zaczynać nie potrafię i dlatego pierwsze zdanie w moich zapiskach brzmi niezbyt zachęcająco: Właściwie nic się nie dzieje...
A jednak sporo się zdarzyło, oj, sporo. I ze zdumieniem odkrywam, że już niedługo minie rok od tamtego pierwszego zapisku... Nie, nie chodzi o sam ten fakt, bo do wszelkich rocznic przywiązuję wielką wagę i nie uchodzą mojej pamięci, ale w tym wypadku coś mnie trochę przeraża. Jakby coś się miało zakończyć, przynajmniej dla mnie. Nie rozumiem skąd to wrażenie.
Za szybko płynie ten czas, przecieka mi przez palce i chyba powinnam się ruszyć z leżaka i gdzieś się wybrać. Tak długo przecież nie było mnie w domu, w herbaciarni, a teraz pewnie tam grube warstwy kurzu zalegają. I możnaby zajrzeć do Biblioteki na Pograniczu - jeśli nie wiszę Kilmeny jakiejś książki (czego nie jestem pewna), to mogłabym sobie coś nowego wypożyczyć. Tak, siedzenie zbyt długo na jednym miejscu to jednak nie dla mnie.
Do licha, rok to mało czy dużo? Czasem myślę tak, a czasem inaczej. Czy ten lęk przed zakończeniem czegoś bierze się z tego, że uważam te miesiące za zbyt krótkie? Niemalże rok... Od rozpoczęcia pamiętnika.
Od... przysięgi?
A niech mnie, to już?!

18 VIII

Lazy old day
rolling away
dreaming the day away
don't want to go
now that I'm in the flow
crazy amazing day
One red balloon
floats to the moon
just let it fly away
I only know
that I'm longing to go
back to my lazy day
And how it sings and how it sighs
and how it never stays
And how it rings and how it cries
and how it sails away... away... away....


Enya

Z samego rana przyjechała Xemedi-san i przywiozła ze sobą deszcz. Porządny, ożywiający ziemię deszcz, który jednak przeszkodził Leo, Mil i Egilowi w kolejnej wielkiej wyprawie po lesie i przekonaniu się, czy dadzą radę się nie zgubić. Dlatego jest nas teraz pełno w domu. Zwłaszcza Tenari nie jest z tego powodu zadowolony - pewnie liczył na szaleńczy galop na Nindë, a tak plącze się wszystkim pod nogami, w czym radośnie pomaga mu Strel. Ale trzeba przyznać, że przyjazd cioci Xelli-Mediny uratował jego dobry humorek. Przez ładne parę godzin buszowali po domu jak... No, jak dzieciaki. A ja jak zwykle, gdy obserwuję Xemedi-san, zastanawiam się ile w jej zachowaniu jest grą... Ale może jestem przeczulona.

- Postanowiłam, że zabiorę Carnetię do Marzenia - powiedziała mi Vaneshka.
Westchnęłam, nie kryjąc niepokoju.
- Czy Leo i Mil o tym wiedzą?
- Dowiedzieli się - przytaknęła. - Nie byli zachwyceni, ale kiedy podałam im powód, powiedzieli, że postarają się zrozumieć.
- Czy to inny powód niż ten, że Carnetia jest twoją siostrą?
- Wiesz, że czuję się za nią odpowiedzialna - westchnęła. - Jeśli nie ja, to kto?
- I czujesz się na siłach wytrzymać z jej zachowaniem? Z jej charakterkiem?
- Posłuchaj - głos Vaneshki zabrzmiał niespodziewanie twardo. - Ona nie ma już bezpiecznego kokonu, w którym mogłaby się schronić...
Ona, schronić? To światy należy chronić przed nią! Ale tego głośno nie powiedziałam.
- Nawet nie chodzi o to, kto mógłby sobie z nią poradzić - ciągnęła pieśniarka - tylko o to, jak ona by sobie sama poradziła. Gdzie by się podziała i jak trudno by jej było się przyzwyczaić... do życia.
Skinęłam głową. Chyba zaczynałam rozumieć.
- Czy ona spędziła w tamtym wymiarze całe życie?
- Nie wiem, czy całe - mruknęła Vaneshka. - Ale na pewno większość.
Czyli być może dłużej niż mogłabym się spodziewać... Nie było rady, musiałam się poddać.
- I myślisz, że potrafisz nauczyć ją prawdziwego życia? - zapytałam tylko, dla zasady.
- Czemu nie? - uśmiechnęła się promiennie. - Może i ja się przy tym czegoś nauczę?

Wieczorem rozpętała się prawdziwa burza i wszyscy oprócz Carnetii zatłoczyliśmy się w małym pokoju na pięterku. Jest on w centralnej części domu, a jego atutem jest szklany dach, więc mogliśmy oglądać błyskawice, a deszcz donośnie bębnił o szybę.
Nie wiem, kto zgasił światło, ale podejrzewam Tenariego... W każdym razie przeżyliśmy chwile grozy wpadając co chwilę na siebie w poszukiwaniu foteli lub wolnych kawałków podłogi.
- I zaraz kogoś rozdepczesz - Aeiran złapał mnie pod ręce i usadził obok siebie.
- Ciebie pierwszego, bo się w scenerię wtapiasz - odcięłam się. Leo zrzucił z kanapy parę poduszek, z czego jedną w porę zagarnęłam dla siebie. Poszułam dotyk miękkiego futerka - Strel zaszczyciła mnie swą obecnością na moich kolanach, pewnie dlatego, że nie żałowałam jej mięska na kolację. Gdy ją pogłaskałam, wtuliła pyszczek w moją bluzę. Ten-chan powędrował na kolana cioci Vaneshki.
I po prostu nie mogło, nie mogło zabraknąć słów, które wypowiedział Egil:
- Miya, opowiedz coś...
Jęknęłam, słysząc jego wymagający ton, ale może lepiej by kłócił się ze mną o opowieść niż by snuł się po domu z melancholijną miną...
Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam opowiadać o Eldzie Theirensenie, wojowniku ze Starego Świata, który przeciwstawił się królowi i został zesłany na mroźną wyspę aby tam czekać na swój koniec. Od tego końca ocaliła go czarodziejka płynąca statkiem bez steru i w zamian zgodził się być na jej rozkazy przez jeden rok i jeden dzień. I przez ten czas znajdowała dla niego zadania, tyleż fascynujące, co niebezpieczne...
- Dlaczego nigdy nie kazałaś mi zrobić czegoś na miarę pokonania demona Harngeira i zdobycia naszyjnika jego złotowłosej branki? - zapytał Aeiran cicho, z uśmiechem w głosie.
- Bo nigdy nie umawialiśmy się, że będziesz się mnie słuchał - prychnęłam, opierając się o niego wygodnie. Nie sprzeciwił się.
Kiedy skończyłam mówić, Xemedi-san puściła mi perskie oko i zrewanżowała się opowieścią o rycerzu pięknym jak dzień i niedoścignionym w boju, poległym za niepewną sprawę i przywróconym do życia by przysiąc nowej pani i towarzyszyć jej zawsze i wszędzie... Wtuliłam twarz w futerko Strel żeby powstrzymać chichot, ponieważ znam tę opowieść i tę panią, i mam pewne pojęcie, jak kłopotliwa potrafi być obecność takiego rycerza.
- Wiecie co - rzuciła Milanee. - Tak sobie gawędzimy, wprowadzamy się w atmosferę baśni... Szkoda, że nie możemy wyjść i rozpalić ogniska. Przy ognisku fenomenalnie by się opowiadało!
Xemedi-san zastanowiła się nad tymi słowami, a po chwili posłała nam łobuzerski uśmiech i poprosiła chłopaków żeby odsunęli meble pod ściany. Sama zaś zgarnęła Mil i gdzieś zniknęły.
Pojawiły się ponownie z naręczem drewna.
- Co ty tu kombinujesz? - zwróciłam się do Poszukiwaczki Tajemnic, a minę musiałam mieć baranią.
- Ciii, ognisko zrobimy! - wyszczerzyła się od ucha do ucha. Milanee zachichotała, a Leo i Egil omal nie padli z wrażenia.
- Skąd wytrzasnęłyście drewno?
- A z tego okratowanego kominka w salonie - wzruszyła ramionami Mil. - Tak się tam marnuje, a mogłoby się przysłużyć...
Kiedy mówiła, Xemedi-san zdążyła położyć opał na podłodze i teraz przeszukiwała swoją nieodłączną torbę w poszukiwaniu jakichś zapałek.
- Czy zdajesz sobie sprawę, że będziesz miała przechlapane u Ciarána i Renê? - zapytałam ją słabym głosem.
- Ja? A czemu? - zareagowała z miną zbitego szczeniaczka. - Czy to ja zaproponowałam ognisko? Spełniam tylko życzenie gości... Rodzice i tak planowali wymienić podłogę.
Wszystko jednak wskazywało, że świetnie się bawi. Tak jak i ja zaczęłam podczas prób zapalenia tego zaimprowizowanego ogniska. W pewnym momencie drzwi skrzypnęły cichutko i weszła Carnetia. Przez chwilę patrzyła na nas jak na wariatów, ale nie wyszła, tylko usiadła z dala od nas, na kanapie, i uważnie obserwowała... Z pewnym zaciekawieniem.
Wreszcie za którymś razem ogień zapłonął wesoło przy huku gromów.
- No to teraz trzeba zaintonować jakąś pieśń! - zawołałam i wybrałam pierwsze, co mi przyszło do głowy: - Płonie ognisko w lesie...
- I smród po lesie niesie! - podchwycił Leo.
- Bylibyście poważni, wiecie? - rozchichotał się Egil.
I wtedy zaskoczyła nas Milanee, która zaczęła spiewać elfią balladę o Wiecznym Podróżniku. Okazało się, że ma niezły głos, który nadawałby się do piosenek R'n'B, i prawidłowe wyczucie rytmu. Szybko zawtórowała jej Xemedi-san, która rzadko coś śpiewała, ale jeśli już, potrafiła się wykazać. W końcu i Vaneshka osłuchała się z melodią i słowami, i do nich dołączyła. Przyznam, że trochę dziwnie słuchało się jej śpiewającej coś innego niż te eteryczne, magiczne pieśni... I myślę, że ta odmiana wyszła jej na dobre.
Burza nie miała zamiaru się zakończyć, ale już nam to nie przeszkadzało. Ognisko paliło się niespodziewanie długo, siedzieliśmy więc, słuchając piosenki za piosenką, opowieści za opowieścią... I chciałam, by mogło być tak już zawsze.

15 VIII

Wynurzyłam się z jeziora, gdy dobiegły mnie dwa głosy z coraz mniejszej odległości. Wyszłam na brzeg i otrząsnęłam się z wody.
- Znowu pływać idziecie, chłopaki? - zagadnęłam.
- Jeszcze nie wiemy - uśmiechnął się Leo. - Ale jesteś jedyną kobietą tutaj, której towarzystwo nie niesie ze sobą przykrych konsekwencji, więc dobrze, że cię znaleźliśmy.
- Co masz na myśli?
- Vaneshka i Mil uparły się, że dzisiaj one robią kolację i wyrzuciły nas z domu - wyjaśnił. - Pewnie nie chcą żebyśmy zobaczyli jak im się dymi coś przypalonego. A Carnetia...
- Nie musisz kończyć.
Odetchnął z ulgą, ale Egil nie.
- Nawrzeszczała na nas, że nią gardzimy, choć jest jedyna w swoim rodzaju i nawet bogowie przyjmowali ludzką postać, żeby móc się do reszty zatracić w jej uroku - musiał się wyżalić. - No to powiedziałem jej, że ma jednego boga pod nosem, może go sobie podrywać a nas niech zostawi w spokoju. - Zaczerwienił się po sam czubek nosa, a ja dostałam nagłego ataku kaszlu.
- I sądzisz, że zacznie się uganiać za kimś, kto rozwalił jej dom?!
- A czemu nie? - Leo uśmiechnął się jakoś perfidnie. - Takie uganianie się to by była niezła zemsta... Choć ona pewnie tego tak nie postrzega. Hehehe!
- Jesteś okrutny - mruknęłam i dreszcz mnie przeszedł. W wodzie było zdecydowanie cieplej niż na powierzchni i najdotkliwiej odczułam to patrząc na kompletnie ubranych chłopaków, podczas gdy sama byłam w stroju kąpielowym i rozczłapanych klapkach.
- Przejdziemy się? - zaproponowałam. Zgodzili się entuzjastyczne.
- Pokażę wam fajne miejsce - postanowił Leo. - Tylko będzie trzeba iść trochę w las... Boicie się kleszczy, co?
- Komarów prędzej...
- A czy komarzyska lubią demonią krew?
- W zasadzie nie mam krwi, ale one o tym nie wiedzą i przylatują sprawdzić.

Gdyby nie to, że szliśmy przez gęste chaszcze i dostawaliśmy w twarz od gałęzi, droga byłaby bardzo klimatyczna, tym bardziej, że zaczynało robić się ciemno. Wreszcie dotarliśmy tam, gdzie metodą prób i błędów prowadził nas Leo. W tym miejscu utworzyła się mała zatoczka, nad którą widniały ślady zaczętej budowy. Zaczętej dawno temu i nie ukończonej. Cokolwiek miało tam stać, było drewniane i nieźle przegniłe. Dokoła latały ważki i rosły nie znane mi niebieskie kwiaty o małych, delikatnych płatkach. Wszędzie unosił się ich zapach. W wodzie odbijało się zachodzące słońce.
- Spójrz, tam na niebie czerwień wieści koniec dnia - wyrecytowałam. - Tam, coraz cieplej, ale w tobie chłód wciąż trwa...
Rzeczywiście było coraz chłodniej.
- I znowu się alienujemy - mruknęłam. - Tyle, że jakoś tak... Razem.
Odwróciłam się spokojnie, chłopcy również, zaskoczeni.
- Coraz więcej nas szuka tu samotności - ciągnęłam monotonnym głosem (klimat tego miejsca na mnie podziałał, a może te kwiatki?), patrząc na stojącego za nami Aeirana. - Przeszkadzamy może?
- Nie - odpowiedział po namyśle, ale odsunął się nieco. Podszedł do niedokończonego domu.
- Cały czas tu przychodziłeś? - zapytałam. - Czy my też należymy do tych, którzy chcą cię dopaść, jak mówiła Xemedi-san?
- Ona wie zdecydowanie za dużo - stwierdził. - Ale nie, wy nie. Chyba.
- Mówiłbyś konkretniej, a nie! - zdenerwował się Leo. Aeiran posłał mu drwiące spojrzenie.
- Wiecie, co tu miało stanąć? - zapytał bez związku. - Pewien człowiek czekał tu na kobietę... I zaczął budować dom, w którym mogłaby zamieszkać.
- Bawiłeś się czasem? - chciałam wiedzieć. - Widziałeś przeszłość?
- Słyszałem raczej - poprawił. - W niektórych miejscach czas potrafi przemówić... I wiesz? Nie zjawiła się. Zostawił budowę taką niedokończoną, odszedł i nie chciał wracać tu nawet pamięcią.
Może mi się zdawało, a może naprawdę słyszałam w jego głosie żal. Ciekawe, o czym myślał - o Klejnocie może?
- Dlaczego się nie zjawiła? - spytał ciekawski Egil.
- Może nie chciała, kronikarzu? Może chłód w niej trwał, jak to ładnie Miya ujęła?
Mina chłopaka stała się dziwnie zacięta.
- Dlaczego bogowie pozwalają na ten chłód? Dlaczego ludzie przez to cierpią? Gdybym był władny, to...
- Co, zmusiłbyś mnie, bym pokochał pieśniarkę? - oblicze Aeirana przeciął krzywy uśmiech. - A może zmusiłbyś Miyę by pokochała ciebie?
Słowa zamarły Egilowi w ustach i przez chwilę wyglądał jakby dostał czymś ciężkim w głowę. Nie wiem dlaczego, zrobiło mi się go żal - coś go dręczy ostatnio... W końcu chyba znalazł słowa i chciał się odgryźć, ale wkroczył Leo.
- Tylko się nie pożryjcie, nie po to się tu tłukłem, żeby pozwalać na psucie klimatu! - roześmiał się. - Miya, może powiesz ten wiersz od początku? Chętnie bym posłuchał.
- Nie ma początku...
- Jak to nie? Co za autor pisze wiersze bez początku?
- Autorką - powiedziałam wolno - była niejaka Madelyn Igneid Yumeni Al'Wedd. Dawno temu, gdy jeszcze udawała, że potrafi pisać wiersze.
Spojrzeli na mnie pytająco.
- Nie ma toto początku, końca zresztą też - westchnęłam. - Za bardzo osobiście traktowałam ten wiersz, dlatego go porzuciłam w krytycznym momencie. I choćbyś pędził do słońca, i choćbyś je dogonił nim zapadnie zmrok... - powiedziałam cicho do siebie. - Nadal go traktuję osobiście.
- To jakieś wspomnienie z poprzedniego życia?
- Co? - na dźwięk głosu Aeirana otrząsnęłam się ze smutnych myśli. - Tak, wspomnienie... I to z niejednego życia. Dlaczego ja jeszcze nie oszalałam przez te wspomnienia?
Objęłam się ramionami i zatrzęsłam lekko, a czarnooki spojrzał na mnie jakby żałował, że nie ma płaszcza, w który może mnie zawinąć, ale to tylko moje domysły. Za to Leo podszedł i schował mnie w ciepłym uścisku.
- O, dzięki - uśmiechnęłam się. - Na duszy też się robi cieplej od razu. Ciepłe wspomnienie do kolekcji.
- Taka ilość wspomnień pewnie inspiruje? - ożywił się Egil.
- Czyżbyś sugerował, że mam szczęście, odradzając się na nowo? - mruknęłam. - Czasem brak wspomnień inspiruje bardziej, wiesz? Bo można snuć domysły. Najdziwniejsze. O tym, kim się było.
- O tym, kim byłaś za pierwszym razem? - Aeiran podszedł bliżej, ledwo zauważalnie. Skinęłam tylko głową.
- Mógłbym spróbować - zaczął wolno - przywołać dla ciebie tamten czas. Mogłabyś się wreszcie dowiedzieć.
Zaskoczyła mnie ta propozycja. I to od niego, który zwykle nie chciał marnować mocy na zabawę czasem, chyba że chodziło o namieszanie w pamięci kogoś, kto mu podpadł... Ale od razu wiedziałam, co odpowiedzieć.
- Nie trzeba. Nie chcę.
- Dlaczego? Wydawało mi się, że źle ci z tą niewiedzą, a tymczasem...?
- Wiesz w czym rzecz? - zaczęłam wyjaśniać. - Na pewno łatwiej by mi się żyło bez pamięci o poprzednich wcieleniach. Mogłabym nie żyć przeszłością i nie zastanawiać się, która "ja" jest prawdziwa. I jedno życie więcej tylko by to spotęgowało...
- Nie rozumiem - przyznał. - Zadręczałaś się pytaniem, jak to się stało, że się odradzasz. Nie chcesz bym ci pomógł się dowiedzieć? - posłał mi ten swój powściągliwy uśmiech. - Czy wątpisz w moją kompetencję?
- Nie, to nie tak - pokręciłam głową. - Tylko wiesz, rozmawiałam kiedyś o tym z Tenką, a ona jest Życiem, więc się zna - zadumałam się. - I zasugerowała, że wbrew moim przypuszczeniom to nie musi być przekleństwo, tylko raczej karma. Że każde kolejne wcielenie jest po to, bym mogła czegoś poszukiwać... Bym w końcu znalazła i zakończyła wędrówkę... A gdybym poznała swoje pierwsze życie, może dowiedziałabym się, co muszę znaleźć. A za to na razie dziękuję.
Nie odezwał się, podobnie jak pozostali, oczekując, że będę mówić dalej.
- Jakoś ostatnio mniej gryzie mnie przeszłość. Przynajmniej tamta przeszłość - powiedziałam. - Sama nie do końca wiem dlaczego, ale najlepiej mi tak jak jest teraz. Jakbym znalazła jakiś stały punkt zaczepienia w życiu... Może faktycznie? Dlatego już chyba nie chcę szukać.
Aeiran patrzył na mnie długo, z zastanowieniem, jakby chciał przeniknąć moje myśli i zrozumieć mnie bardziej, niż sama siebie rozumiem... Leo uścisnął mnie mocniej, wyraźnie chcąc mi dodać otuchy (czyżbym wyglądała w tym momencie na bezbronną i zagubioną?), zaś w spojrzeniu Egila był smutek. Jakby czegoś mu brakowało.
Czyżby jednak nie czuł się zżyty ze swoją obecną sytuacją? Do Jasności i tak by nie mógł wrócić...
- Wiecie co, może wracajmy, zanim Miya nam tu zamarznie - mruknął Leo i przypomniałam sobie, że jest mi trochę za zimno.
- OK. Ale tym razem idziemy do domu wszyscy. Tak, ty też - uściśliłam, bo czarnooki wyglądał na niezdecydowanego.
- No. Bo się głodny robię - wyznał elf z rozbrajającym uśmiechem. - Tylko wizja kolacji jakoś tak mnie... Przeraża.
Zachichotałam.
- Ciesz się raczej, że nie ja się jej podjęłam.

12 VIII

Gdzieś daleko, daleko stąd zdarzają się niebezpieczne przygody, ktoś podejmuje ryzyko, tworzą się opowieści...
A ja! Ja! Ja okupuję leżak na ukwieconej werandzie, spoglądam na kryształowo czyste jezioro i czuję się nareszcie beztroska i wolna od wszelkich problemów! To niemal zbyt piękne, by mogło być prawdziwe, ale jednak...
Oczywiście było parę osób, które miały ochotę zjeść nas żywcem, gdy tu przybyliśmy. Leo, Mil i oczywiście Tenari... Choćby dlatego, że Xemedi-san przywiozła ich tu i zostawiła na pastwę losu. To znaczy, powiedziała "No to rozgośćcie się i czujcie jak u siebie" i wyparowała. Świetnie, dokoła tylko lasy i lasy, a tak energiczne stworzenia jak ta trójka, cierpią srodze przykute do domu, nie mogąc się nigdzie wybrać bo zabłądzą! I faktycznie, wybrali się i zabłądzili. Błądzili tak przez cały dzień, dopóki Xemedi-san się litościwie nie pojawiła, wyrażając ogromne zdziwienie faktem, że w takim miejscu można się zgubić. Zresztą kto wie, może naprawdę była zaskoczona... Zna te lasy od małego, w końcu po to jej ojciec postawił tu dom, żeby móc wracać do miejsca swych najważniejszych wspomnień... Jedyna różnica między tamtymi czasami a obecnymi to ta, że już praktycznie żadne wredne potwory się tu nie kręcą i teraz się tu przyjeżdża na wakacje, a nie uczy przetrwania.
A jednak Egil, gdy usłyszał mrożącą krew w żyłach historię opowiedzianą przez Mil, zaczął rozważać pójście do tego lasu z Carnetią i zostawienie jej tam. Rzecz w tym, że niekoniecznie udałoby mu się znaleźć drogę z powrotem.
Jak dotąd wszyscy schodzą tej pani z drogi i gdyby Vaneshka faktycznie planowała ugościć ją w Marzeniu, nie zdziwię się, jeśli wywoła tym bunt pozostałych lokatorów. Zresztą sama Carnetia też nie jest specjalnie towarzyska... W końcu nie może tu nikogo podglądać, osobnicy płci męskiej są niewrażliwi na jej nieodparty urok osobisty (co nie przeszkadza jej jednak paradować non-stop w bikini), a płeć żeńska jest poniżej jej poziomu, czyż nie? Jedynym wyjątkiem jest Ten-chan, który upodobał sobie jej grzywkę... A fakt, że ofiara jego ataku miota się i wrzeszczy, tylko go nęci do dalszego ciągnięcia.
À propos Tenariego - ten dzieciak jest coraz bardziej za pan brat z moim inwentarzem. Pokrzywa jest wniebowzięta, że może z kimś sobie pogalopować, a Strel nie odstępuje go niemal na krok i razem wtykają nosy we wszystkie możliwe zakamarki. To pewnie moja wina, że mój urodzinowy prezent od Małgorzaty-Leszczynki został tak perfidnie przejęty, ale miło patrzeć jak się razem bawią. A niekiedy szamoczą. O tak, ich wzajemne relacje bez wątpienia można zatytułować "Kto się czubi..."
Całe szczęście, że dom jest spory i wszyscy się w nim mieścimy, inaczej roznieślibyśmy go w pył.
Na szczęście każdy znalazł tu swoje miejsce i czasem trudno poznać, że jest tu siła nas... Zwłaszcza, że gospodyni prawie się nie pokazuje, a Aeirana jak zwykle gdzieś nosi... Został tu również, rad nierad, bo Xemedi-san mu kazała. A raczej delikatnie zasugerowała, że tutaj go nie znajdą i nie dopadną. Kto, u licha, miałby chcieć go dopadać, wiedzą tylko oni dwoje. Oczywiście mogłabym Aeirana podpytać, ale jest tak jakby go nie było... Nie wiem czy unika Carnetii, czy Vaneshki, a może mnie...
Teraz siedzę tu sama z pamiętnikiem, ale jeszcze przed chwilą był na werandzie spory tłum. Cóż, Leo, Milanee i Egil odkryli w domu stół do ping-ponga i szaleją przy nim. Tak, wbrew pozorom można szaleć podczas tak spokojnej gry jak tenis stołowy. Zwłaszcza gdy ma się nikłe pojęcie o zasadach. Też sobie z nimi trochę pograłam, więc jestem naocznym świadkiem... A ostatnio jakimś cudem skusili Vaneshkę. Co następne, skoki na główkę z dziurawego pomostu?

7 VIII

- I jak ty sobie to wyobrażasz? - Yukito uśmiechał się szeroko.
Spojrzałam na niego bez cienia zrozumienia.
- Znaczy, co?
- O ile wiem, poprosiłaś moją siostrę, żeby przysłała ci info o facecie, który szuka tego całego Kryształu - wyjaśnianie wyraźnie go bawiło. - W tym wypadku postanowienie, które złożyłaś, jest trochę...
- Nawet nie kończ - przerwałam. - Zawsze mogę to odwołać, prawda? A ty się po prostu nie możesz pogodzić z tym, że i twoje zadanie dobiega kresu, co?
- Tak, i cię dręczę - uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Skończyło się jeszcze przed zaczęciem. Przygoda mnie ominęła.
- Jesteś pewien, że chciałbyś być ozdobą u Carnetii?
- Po tym jak zobaczyłem spektakularną ucieczkę Egila przed tą panią, wolałbym się jednak zastanowić.
Nie dziwiło mnie to. Ledwo doszła do siebie, a już zaczęła się zachowywać jakby była panią całego świata. Mnie traktuje jak zło konieczne, Aeirana tym bardziej, uśmiecha się złośliwie do Vaneshki, która udaje, że tego nie widzi... Za to cięgiem uwodzi biednego Egila. Yukito miał rację, nie wychodząc ze swojego pojazdu.

- To tu się chowasz? Za wydmami? Nie wiesz, że to najlepsze miejsce na małe tête-à-tête?
Egil omal nie wrzasnął, ale w porę zorientował się, że to tylko ja.
- Nie podchodź tak człowieka znienacka! - wziął głęboki wdech.
- Wybacz, już nie będę - wzruszyłam ramionami. - Skoro szukasz samotności, nie zamierzam przeszkadzać.
- Tak myślałem, że to powiesz - westchnął. - A na razie właśnie ty trzymasz nas w kupie. Jakoś wszyscy się izolują... Yukito na statku, ja tutaj, Vaneshka... - ruchem głowy wskazał na brzeg morza. Pieśniarka siedziała nad wodą i patrzyła w dal, a po chwili zaczęła śpiewać. Jej głos niósł się po wodzie przy akompaniamencie szumu fal. Była w tej pieśni jakaś tęsknota, jakieś rozpaczliwe błaganie i widziałam, że Egilowi błyszczały oczy... A we mnie wzbierał szloch.
- To jest jej pieśń o miłości, wiesz? - szepnął kronikarz.
- Wiem.
- Słyszałaś ją już wcześniej?
- Nie - pokręciłam głową. - Ale znam Vaneshkę na tyle, by wiedzieć.
- Ja słyszałem - mruknął. - Zapytałem o jej uczucia, tak jak mi radziłaś - słysząc to, gwałtownie odwróciłam twarz. - I wtedy mi to zaśpiewała... Jak myślisz, dlaczego istnieje coś takiego jak miłość bez wzajemności?
- Znów pytasz niewłaściwą osobę - prychnęłam. - A przy okazji, zdaje się, że ta pieśń też zbiera nas razem. Zobacz.
Skierował wzrok tam, gdzie wskazałam. W pewnej odległości od nas stała Carnetia i przysłuchiwała się śpiewowi. Na jej twarzy widać było ból... I też wydawała się bardzo samotna.
Vaneshka przestała śpiewać; chyba wyczuła naszą obecność, bo odwróciła się powoli. Carnetia uciekła spłoszona, natomiast ja i Egil podnieśliśmy się z piasku.
- Znowu wyszłam na płaczliwą istotę bez charakteru, co? - pieśniarka uśmiechnęła się do mnie smutno.
- Można nie mieć charakteru a mimo to śpiewać w taki sposób? - zapytał Egil. Skłoniła ku niemu głowę z wdzięcznością.
- Wiedziałam, że tu siedzicie, ale nie chciałam przerywać - powiedziała. - Chciałam żeby Carnetia dosłuchała do końca.
- Dlaczego? - chciałam wiedzieć.
- Bo wydaje mi się, że łączy nas coś jeszcze poza więzami krwi.
Skrzywiłam się odruchowo. Ta kobieta nie miała w sobie nic z anioła, w przeciwieństwie do Vaneshki, a jednak...
- Jesteś pewna, że możesz wierzyć w te więzy krwi? Jak dla mnie łączy was tylko kolor oczu.
- Nie znałaś jej, więc nie wiesz, jak bardzo Carnetia jest do niej podobna - mruknęła pieśniarka. - Do mojej... naszej... matki. Z charakteru.
Już miałam powiedzieć, że jędzowatych erotomanek w światach nie brakuje, ale ugryzłam się w język, bo zielonooka jeszcze nie skończyła.
- Poza tym, gdyby nie była moją siostrą, nie mogłabym jej ocalić tak, jak to zrobiłam.
- Masz więcej rodzeństwa? - zainteresował się Egil.
- Na pewno. Ale nie wiem ile ani gdzie - spuściła głowę. - To, że udało mi się spotkać Carnetię, jest... Czymś niezwykłym.
Sama bym tego w ten sposób nie ujęła... Ale widać było, że Vaneshka poczuwa się do odpowiedzialności za siostrę. Nie wiedzieć dlaczego.
- Wzbudziła w tobie siostrzane uczucia? - zapytałam.
- Nie - w głosie pieśniarki zabrzmiało poczucie winy. - Ale mamy ze sobą coś wspólnego. I dlatego powinnyśmy trzymać się razem.
Ciekawe czy Carnetia zgodziłaby się z tymi słowami...
- I co, chcesz ją zabrać do Marzenia? - nie ukrywałam nawet rozbawienia.
- Do Marzenia... Jeszcze nie wiem. Na razie do Xelli-Mediny. Potem czas pokaże.
Aż dziw, że padłam i nie zaryłam nosem w piasek. Z mojego punktu widzenia zabieranie Carnetii do Xemedi-san było chyba najgorszym pomysłem z możliwych, ale Vaneshka zwyczajnie o tym nie wiedziała.
Nie wiem dlaczego jej o tym nie powiedziałam.