Jest noc. A przynajmniej według czasu zachodniego powinna być noc.
Leżę sobie na łóżku, wszystkie światła pogaszone, wszystkie zasłony
pozaciągane, a mimo to ciągle jest za jasno. Nie rozumiem, jak można
zasnąć przy tym Słońcu - ja, kiedy stąd wyjdę, pewnie będę wyglądała jak
siedem nieszczęść...
A jednak rzeczywiście musi być noc, bo ta pora zawsze przynosi ze sobą
potrzebę zajęcia się dziwnymi myślami. I tak też jest w tej chwili. To
znaczy, te myśli, które mnie nawiedziły najpierw, były całkiem normalne -
i wyrażały tęsknotę za domem. Fakt, że wreszcie znalazłam się w
świecie, w którym jeszcze nigdy nie byłam i który mogę poznawać od
podstaw, ale przecież Jasność nie jest zbyt duża, szybko zaczęłabym się w
niej dusić, wiedząc, że nie mogę wybrać się gdzie indziej. Wychodząc w
międzysferę zawsze mam wybór; jest nieskończona, więc mogę udać się
dokąd zechcę...
À propos, czasem zadaję sobie pytanie: czy potrafiłabym ot tak,
samotnie, ruszyć któregoś dnia przed siebie i już więcej nie wrócić?
Cóż, gdybym nie zabrała nikogo ze sobą, to gdziekolwiek bym się
znalazła, pewnie szybko przyjęłabym jakąś rolę i przestałabym być sobą. A
do tego wystarczyłoby mi zginąć i odrodzić się na nowo, jako inna
osoba. Nie sądzę, bym była do tego zdolna; lubię to życie, choć nie do
końca wiem, która z kiedykolwiek istniejących "ja" jest lub była
prawdziwa. Poza tym za bardzo jestem przywiązana do niektórych osób...
Ciekawe, czy ktoś by mnie szukał. Kto byłby na tyle zdeterminowany?
Pewnie Xemedi-san, chyba że przyszłoby jej na myśl uszanowanie mojej
decyzji, może rodzina... Chociaż pierwsze, co by zrobiły, to
zaopiekowałyby się Blue Haven i moją herbatą.
Jasne, już widzę Xemedi-san osobiście dbającą o zaopatrzenie. Akurat by
się do tego przyzwyczaiła. To tylko Lexowi czasem przychodzi do głowy
przynosić swoją rumową.
O właśnie, Lex. Czy on miałby jakieś powody by mnie szukać? Czy raczej
zdałby się na przewrotny los, który dotąd stykał nas aż za często?
Dziwne, że pomyślałam o nim dopiero na końcu, zupełnie bez zamierzenia.
Czy to dlatego, że tak dawno już go nie widziałam? Niekoniecznie, gdyby
było tak jak zwykle, czułabym się jak na głodzie narkotycznym. A teraz
mam wrażenie, że całe to uzależnienie emocjonalne jakby nigdy nie
istniało. Jak się dobrze zastanowić, to chyba postępowało stopniowo, ale
co się stało, że do tego doszło? Nigdy nie potrafiłam się porządnie
rozeznać we własnych uczuciach, więc pewnie zastanawiać się nie będę.
Nie brak mi jego obecności w mojej głowie i po powrocie pewnie osobiście
dokupię zapas rumowej, żeby mu to zadośćuczynić...
O, właśnie mi przyszło do głowy, że jeśli ruszyłabym przed siebie, mając
już nigdy nie wrócić, musiałabym z tym poczekać aż minie czas
przysięgi. Bo inaczej ktoś by mnie n a p e w n o znalazł. I chyba będę miała z
nim w najbliższym czasie do pogadania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz