- Opowiedz mi coś jeszcze, Egil - uśmiechnęłam się, siadając wygodniej na schodach prowadzących do świątyni.
- Dlaczego pragniesz bym opowiadał ci rzeczy, które pewnie dobrze
wiesz, pani? - nie śmiał usiąść obok mnie, stał prosto, ściskając w
rękach opasłą księgę.
- Bo świetnie ci to wychodzi. Poza tym mógłbyś
się wreszcie przemóc i nazywać mnie Miyą, bo inaczej reaguję z
opóźnieniem...
- Bluźnierstwem jest nazywać bogów po imieniu - kronikarz wyrecytował jakby regułkę z katechizmu.
- Nie wówczas, gdy tego od ciebie wymagają - straciłam cierpliwość. - I
nie wymiguj mi się tu od opowiadania. Kto może lepiej znać ten świat niż
jego rodowity mieszkaniec? W dodatku kronikarz?
- Gdybyś chciała, pokazałbym ci go osobiście. Niczego bardziej bym nie
pragnął - rzekł z rozmarzeniem w głosie. - Powinnaś przyjąć do
wiadomości, że jesteś wolna i możesz przyjąć moją propozycję...
- ...Bo skoro droga do siedziby bogów prowadzi przez Święte Słońce, on
już na pewno nie wróci - dokończyłam z rozdrażnieniem. - Tak, tak, już to
słyszałam od Thedry. Sugerowała, że mogłabym tu zostać, troszczyć się o
ten świat i być uwielbiana. Ale tak się nie da, złotko, wybacz.
Kiedy Egil na mnie spojrzał, w jego oczach była gorycz.
- Nie możesz tak... nie mieć już nadziei.
Miałam ochotę złapać go za tę blond czuprynę i mocno potrząsnąć. On mi
nawija o nadziei! Oczywiście, że ją mam, tylko nie na to, o czym myśli!
Ale postanowiłam panować nad sobą i pomogłam sobie w tym bawiąc się wodą
z pobliskiej fontanny. Chłopak z fascynacją obserwował jak woda
przybiera najróżniejsze kształty, aż wreszcie zachichotałam i posłałam
mu trochę w twarz.
- Czy moglibyśmy płynnie i błyskotliwie zmienić temat - zapytałam - i dokończyć namawianie cię na opowieść?
Ten strumień wody chyba go trochę ożywił, bo po momencie oszołomienia uśmiechnął się i zajął miejsce przy mnie.
- Właśnie dlatego przyniosłem tę książkę - położył mi na kolanach
wielkie tomisko. - Tu spisane są dzieje świata od jego początków.
- Czyżbyś chciał się pochwalić swoimi osiągnięciami?
- Nie, nie! Za stara jest, żeby mogła być moim dziełem - roześmiał się. -
Napisał ją mój dziadek... Moja rodzina to pisarski klan, a ja jestem
dziecko pióra i pergaminu.
- I narodziłeś się jako kropla atramentu? - rozchichotałam się.
- Nie, jako fragment rodzinnej biblii: Choć taki mały, na świat
patrzy już wzrokiem tak rozumnym, jakiego nie spotkasz nawet u tych,
którzy przeżyli wiele lat, a w wyglądzie widać zapowiedź tego, że będzie
łamał serca i szybko opuści gniazdo rodzinne, pozostawiając mnie w
żalu... To oczywiście popełniła moja matka - westchnął. - Świata poza mną nie widziała.
- No to przyznaj się, ile już tych serc złamałeś?
- A daj spokój, od kiedy przeczytałem ten fragment, odżegnywałem się od
tego jak tylko mogłem! - żachnął się. - I widzisz, wyrosłem na takiego
nieśmiałego.
- Zakopanego w woluminach mola książkowego.
- Właśnie! - podchwycił radośnie. - I daję głowę, że przeżyję to życie jako stary kawaler!
- No, aż taki nieśmiały to ty jednak nie jesteś.
- Dlaczego nie? - spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- Bo wreszcie zacząłeś ze mną normalnie rozmawiać.
Zmieszał się, a gdy otworzył usta, pewna byłam, że usłyszę przeprosiny, więc go ubiegłam:
- Właśnie tego mi tutaj brakowało, więc nie psuj tego, dobrze?
Uśmiech, jaki mi posłał, pozwolił mi uwierzyć w tę jego nieśmiałość.
- No to zobaczmy, co też tu jest napisane - nie pozwoliłam na ciszę i
otworzyłam księgę. Ani przez chwilę nie wątpiłam, że opowieści Egila
dadzą mi więcej, ponieważ jeszcze nie całkiem oswoiłam się z ich
alfabetem. Naszyjnik wielomowy ułatwiał mi porozumiewanie się - nota
bene, tym samym językiem, jakiego używano w Ciemności - i pewnie
mogłabym sobie czytać na głos, ale pismo w tej książce było jednak
jakieś inne... Stare?
- Bądź tak miły, Egil - odezwałam się, przewracając strony - i powiedz
mi, skąd wiecie jak powstał ten świat? Przecież na pewno tego nie
widzieliście.
- Dawno temu jeden z bogów ukazał się naszej ostatniej królowej i
opowiedział jej wiele - kronikarz nie dał się złapać na podchwytliwe
pytanko. - Po tym objawieniu królowa uznała, że nie godzi się człowiekowi
wywyższać ponad innych, bo jedynie bogowie są wyżej od ludzi...
Zrezygnowała z tronu i przemierzała świat jako prorokini.
- A jak ten bóg wyglądał? - zainteresowałam się.
- Był świetlisty i towarzyszyło mu sześć aniołów. Pokazać ci? - spytał,
jakby zdziwiony, że sama tego nie wiem. Ale szybko przeszedł nad tym do
porządku; skoro bogini postanowiła go przetestować, niech tak będzie...
Wziął ode mnie książkę i zaczął szukać jednej konkretnej strony.
- A jak bardzo wizerunek w książce ma się do rzeczywistości? - nie
ustawałam, uśmiechając się szeroko. Naprawdę byłam ciekawa, ile w tych
kronikach rzetelnej prawdy, a ile wyobraźni.
- Nie tylko królowej się ów bóg ukazał - odparł Egil z godnością. - O, tu jest.
Zajrzałam do książki i odsunęłam na bok rzetelną prawdę, a skupiłam się
na bogactwie szczegółów. Ktokolwiek to namalował, miał talent -
przynajmniej według mnie, bo Geddwyn pewnie nazwałby to kiczem. Cóż,
samo bóstwo jak bóstwo - światło ukształtowane w sylwetkę, poza tym nie
było w nim nic imponującego, chociaż oryginał pewnie raziłby w oczy. Nic
dziwnego, że mieszkańcy tego wymiaru nie chcą podnosić na mnie
wzroku... Co innego anielice, na ich widok Geddwyn uśmiechnąłby się
perfidnie i rzuciłby komentarz typu "chętnie zamknąłbym je same na dwa
tygodnie w pomieszczeniu z lustrem weneckim". Były przyodziane w cienką
koronkę i miały miny jakby chciały się zaraz rzucić sobie nawzajem na
szyję. Albo do gardeł, licho wie...
- O, tę panią jakby pamiętam - pomyślałam na głos, wskazując
najpiękniejszą z nich, tę ze złotymi lokami i branzoletą z dzwoneczkami.
Mogłabym przysiąc, że to właśnie ją widziałam na rysunku, który Geddwym
posłał Vaneshce. W każdym razie nieswojo mi się zrobiło, bo była
namalowana tak sugestywnie, że miałam wrażenie, jakby naprawdę się we
mnie wpatrywała.
Pomijając fakt, że wpatrywała się, wypisz wymaluj, oczami Vaneshki...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz