- Lecimy w jakieś konkretne
miejsce? - zapytałam Jastrzębia. Siedzeliśmy w kabinie pilota, podczas
gdy Zięba beztrosko latała z Tenarim na "maleństwie".
- Jedna ekscentryczka zapłaciła nam z góry za dostarczenie przesyłki -
odpowiedział. - Dość dużej i podobno kruchej, w takiej pancernej
skrzynce. Niedługo będziemy przelatywać obok Torimy.
Aż mnie melancholia ogarnęła na te słowa.
- Zobacz tam - zrobiłam Tenariemu miejsce przy okienku.
W pewnej odległości od nas widniało coś, co wyglądało na wielki
pierścień meteorytów. Unosiły się w przestrzeni i tylko jakaś tajemna
siła sprawiała, że nie podlatywały każdy w swoją stronę.
- Tam była kiedyś planeta Torima - odruchowo zniżyłam głos do szeptu. -
Ale ponieważ kosmos to idealne miejsce do wojen, zostały z niej tylko
gruzy.
- Byłaś tu już?
- Jakieś cztery czy pięć lat temu - westchnęłam. - Próbowałam wtedy napisać o tym, co doprowadziło do zniszczenia Torimy.
- I napisałaś?
Co on, bawi się w dziennikarza?
- Nie udało mi się - pokręciłam głową. - Sama już nie wiem dlaczego.
Może w tych klimatach nie czuję się u siebie, a może mnie odstraszyło zbyt
dramatyczne zakończenie...
- Opowiesz mi?
- Kiedyś na pewno.
Kiedyś na pewno mu opowiem. Gdy upewnię się czy powoduje nim umiłowanie
do akcji i walki, czy może... to, co mną, gdy patrzę na te gruzy. Ale aż
boję się mieć nadzieję.
A gdyby jednak w końcu napisać tę opowieść? Podjąć wyzwanie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz