No dobrze, pewne problemy
jednak trzeba wziąć pod uwagę. Po pierwsze - skąd u licha miałabym
wytrzasnąć statek, a po drugie - kto by go pilotował, bo mnie się to w
tym życiu jeszcze nie zdarzyło, a nie wiem czego się mogę spodziewać po
tych dzisiejszych zabawkach. A jednak nie mogę się nie uśmiechać na samą
myśl o propozycji Tenariego. Może i zwariowałam, ale uważam, że lot ku
gwiazdom, migotanie światełek w kabinie pilota i podniebne pościgi
(odpukać!) też mają w sobie coś z baśni. O ile się ją odpowiednio ułoży.
Pierwsza zareagowała Strel - zerwała się i zaczęła pofukiwać. W
porządku, mogę ją uznać za przynależną do tego wymiaru, ale żeby wyczuła
coś nowego szybciej niż ja? No cóż, rozmarzona byłam. I zajęta
pilnowaniem czajnika. Ale zakrzywienie przestrzeni i czyjaś obecność w
końcu i do mnie dotarły.
Wyszłam na parking (oj, ferrari kurzem zarosło, zaniedbałam biedactwo),
na którym stała szczerząca się do mnie Nindë z Vaneshką na grzbiecie. Aż
mnie ścisnęło w gardle i zatrzymałam się jak wryta, choć chyba powinnam
była zareagować bardziej radośnie. Na szczęście pieśniarka zachowała
się bardziej odpowiednio, zeskakując na ziemię i rzucając mi się na
szyję.
- Jaka jest u ciebie data?! - zapytała niespokojnie. Odpowiedziałam jej
z lekkim zdziwieniem. Nie samym pytaniem, bo po tak długim czasie
pobytu po tamtej stronie alei sama bym o to zapytała, ale raczej
nerwowym tonem w głosie Vaneshki.
- To... Tak jak tam - wyjąkała. - Posłuchaj, tam jest wiosna, tam się wszystko zieleni! Próbuje żyć...
Uśmiechnęłam się i objęłam ją mocno.
- Miałaś w tym swój udział, prawda?
- Myślę, że stałoby się tak i bez mojego udziału - stwierdziła. - Za to teraz...
- Teraz jesteś z tamtym miejscem związana.
- Nie na tyle, żeby opuścić Marzenie i zostać tam na zawsze - powiedziała poważnie, patrząc mi głęboko w oczy.
A ja patrzyłam przed siebie, ponad nią. Poprzez nią.
- Oho - odezwała się Nindë. - Wygląda na to, że nie odpocznę sobie spokojnie w stajni.
- Ty to powiedziałaś - odpaliłam. - Na pocieszenie będziesz mogła pogalopować.
Pociągnęłam Vaneshkę do herbaciarni, przypominając sobie przy okazji, że
nie musiałam pilnować czajnika, skoro ostatnio sprawiłam sobie
elektryczny. Zajęłam się parzeniem herbaty, a pieśniarka przywitała się z
Tenarim. Był ucieszony i zaintrygowany.
- Ten-chan - zwróciłam się do niego. - Masz ochotę przejechać się aleją? Tam, skąd pochodzi Ivy?
Dziwna rzecz, spodziewałam się, że spodoba mu się ten pomysł. Tymczasem
wpadł w objęcia Vaneshki i uczepił się jej jak ostatniej deski ratunku,
kręcąc gwałtownie głową, a w jego oczach pojawił się... Gniew? Strach?
- Teraz to mnie zaskakujesz - mruknęłam. - Nie darujesz mi jeśli nasza wycieczka się opóźni o parę dni?
Chyba zupełnie nie zwrócił uwagi na moje słowa, za to po paru sekundach
myślałam, że umysł mi eksploduje, kiedy odbierałam beznamiętne, ale
głośne: NIE JEDŹ, NIE JEDŹ, NIE JEDŹ, NIE... Chyba coś wołałam w
odpowiedzi, ale sama siebie nie słyszałam. Nie bardzo wiedząc, co robię,
porwałam go na ręce i mocno przytuliłam do siebie. W końcu przekazy
zaczęły słabnąć, a ja zaczęłam myśleć racjonalnie. I rozumieć.
- Hej, spokojnie - powiedziałam z trudem, głaszcząc Tenariego po głowie.
- Nikt mnie tam nie porwie, niedługo wrócę. Jadę do Aeirana, a nie do
jakichś zjaw z lustra.
Teraz dla odmiany głośno prychnął. Może powinnam sobie napisać na czole "ZŁA MATKA", żeby codziennie sobie to przypominać?
- Wygląda na to, że dopiero wróciłam, a już zostawiasz go pod moją opieką
- uśmiechnęła się Vaneshka, kiedy pakowałam się pobieżnie. - Tylko... Co
to było przed chwilą?
- Telepatia - mruknęłam. - Bądź gotowa na wszystko.
Z torbą w ręku wypadłam na zewnątrz, a tam czekała mnie niespodzianka w postaci Pokrzywy... stojącej grzecznie w stajni.
- Wypad stamtąd, jedziemy.
- Nigdzie nie idę - odburknęła. - Nawet nie przywitałaś się ze mną jak należy.
- Nadrobię to, kiedy pojedziemy - uśmiechnęłam się. - Tylko z tobą dotrę aleją tam gdzie trzeba i obie o tym wiemy.
- To się nie tłucz aleją, tylko tak jak my - Nindë wyszczerzyła zęby.
- Czy ja o czymś nie wiem?
- Jasne, że nie wiesz! - zarżała, nagle rozbawiona. - Ale ja będę
łaskawa i ci powiem: najpierw przenieś się tam, gdzie spędziłaś ostatnią
noc przed naszym wyjazdem.
- Po-krzy-wa...
- No co? Tam jest taka fajna czarna dziura... Myślisz, że tłukłyśmy się teraz aleją?
- Myślę - fuknęłam - że gdyby nie ta czarna dziura, chętnie przejechałabyś się jeszcze raz.
- Ha! Niech ci się nie wydaje, że mnie przejrzałaś!
Już prawie zapomniałam jak się podróżuje czarnymi dziurami. I pewnie
upadłabym na mokry piasek, gdyby ktoś mnie nie podtrzymał. Za co mu
byłam niezmiernie wdzięczna.
- Cześć, Ketris - powiedziałam słabym głosem. - Wygląda na to, że jestem tam, gdzie miałam być.
- No patrz, a ja tu siedziałem i pilnowałem, czy przypadkiem nie zmieni
miejsca pobytu albo nie zacznie wciągać wszystkiego, co popadnie -
roześmiał się bard. - Wiesz, że tu się robi wiosna?
- Wiem, słyszałam. Bawiliście się niewinnym światem.
- Kto się bawił, ten się bawił. Może ty mu coś powiesz do słuchu po tym, jak przewrócił do góry nogami czas całego wymiaru?
- Nie było mnie przy tym, więc co mogę powiedzieć? - zapytałam słodko. - A propos czasu, czy tutaj jest piąty kwietnia?
- Tak - prawie warknął Ketris. - I jeśli przez to nie będzie problemów z tutejszymi siłami wyższymi, to...
- Nie histeryzuj - potargałam mu włosy. Czułam się błogo i beztrosko, i
żadne zatargi z siłami wyższymi nie mogły mnie wyprowadzić z równowagi.
Bo już to zrobiła podróż do tego miejsca. Może więc to uczucie to po
prostu dlatego, że zakręciło mi się w głowie?
Czy raczej dlatego, że morze szumiało głośno, chmury pędziły po niebie, a ja właśnie odszukałam wzrokiem dom na Krawędzi?
- Jak długo zostaniesz? - z daleka, z innej rzeczywistości dobiegło mnie pytanie Ketrisa.
Spojrzałam na niego z rozanielonym uśmiechem, którego po prostu nie mogłam powstrzymać.
- Zależy jak długo ze mną wytrzymacie.
- Uprzejma jesteś - roześmiał się, kiedy ruszyłam przed siebie, wymachując torbą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz