*

Siedzę na ławce w jednym z pięknych parków Poznawalni i obserwuję jak Tenari szaleje.
- Co tym razem wyprawia ten mały? - ktoś się do mnie przysiada. Mówi po angielsku z zabójczym szkockim akcentem.
- To samo, co w domu - wzdycham. - Bawi się z naszym lotofenkiem. Zatem i tu nic ich nie może rozłączyć?
- Widać łatwo się aklimatyzują. Ale widzę, że pani się tym martwi?
- Nie, to nie to. Cieszę się, że wszędzie im dobrze. A jednak... Może i się martwię.
Mój rozmówca patrzy na mnie z uwagą. Ma ciemne włosy w nieładzie, czarny sweter i wypłowiałe dżinsy, i bardziej chyba pasowałby do miejskich ulic którejś Ziemi niż do magiczności Poznawalni. A jednak coś w nim - w jego oczach? - sprawia, że chyba umiałby się wpasować wszędzie.
- Proszę mi się nie przyglądać w ten sposób, panie...
- Jones.
- ...Bo jeszcze chwila i uznam, że to ja tu potrzebuję jakiejś terapii - prycham. - Chociaż może to i prawda? Może to właśnie ja powinnam sobie tu trochę pomieszkać i wybadać czego mi w życiu trzeba?
- Zaraz terapii. Czy ja wyglądam na psychologa? - śmieje się.
- W sumie wygląda pan na... - Nie, może nie miejskie ulice. Droga wiodąca przez pustynię lub góry, gitara zawieszona na ramieniu i oczekiwanie na autostop. - ...Na wędrowca.
- Dziękuję - kiwa głową z uznaniem. - No to w czym problem? Bo jeśli ma coś wspólnego z Tenarim, tym chętniej posłucham, w końcu o nim chciałem porozmawiać.
- Problem jest chyba taki, że on równie dobrze mógłby być tutaj albo gdziekolwiek, niekoniecznie ze mną - odpowiadam po namyśle. - Że w zeszłym roku przegapiłam moment jego wyklucia, a w tym zapalenie mu świeczki na torcie. Że często mnie nie ma i że beze mnie by sobie świetnie poradził.
- I oddałaby go pani tak "gdziekolwiek" na zawsze?
- Jasne, że nie. Jestem do niego przywiązana. Po prostu nie wyglądam.
- Wydaje się samodzielny. Pewnie niedługo będzie go pani mogła zabierać ze sobą.
- Jak nie będzie sprawiał kłopotów. I jak się zacznie odzywać.
- Może zacznie do pani myśleć? - w tym momencie mam wrażenie deja vu, bo podobne słowa słyszałam kiedyś od Irian. - Kto wie, do czego może być zdolny?
- Ja nie wiem - krzywię się. - Właściwie niewiele wiem o jego rasie...
- Chyba wystarczająco dużo, skoro wyhodowała go pani na takie dorodny okaz demona?
- Nie, nie. Był taki, od kiedy go pierwszy raz zobaczyłam - spuszczam głowę. - Został nawiedzony przez wkurzonych pozamaterialnych, chyba miał się stać ich narzędziem. Od tamtej pory się nie zmienił... Fizycznie.
- No proszę. A psychicznie?
- To nie ja tutaj jestem zdolna poznać jego myśli - wytykam mu. - Ale nie widzę u niego nic podejrzanego... Poza tym, że nie chce mówić.
- Zawsze można spróbować go do tego nakłonić. Ale nie, proszę tak na mnie nie patrzeć. Nie będę mu grzebał w myślach, to nie w moim stylu. Zresztą trafiłem tu przypadkiem i nagle zrobiono ze mnie ważną osobistość.
- Pan to wszędzie trafia przypadkiem, co?
- Nie da się ukryć - uśmiecha się. - Ale jak się potrafi omijać czasy i przestrzenie, nie mogąc nic na to poradzić... Trzeba się przyzwyczaić. Do takich przypadków też.
- I nie umie się pan zatrzymać w żadnej konkretnej rzeczywistości? - pytam. - Wielu by zabiło za coś takiego.
- Dlaczego? - nagle mu twardnieje głos. - Nie można uciekać od rzeczywistości.
- Nie można - zgadzam się. - Ale można się wznieść ponad rzeczywistość. To jest siła, podczas gdy ucieczka jest słabością.
- Może... Ale i tak ta silna osoba i ta słaba nigdy się nie spotkają - zamyśla się. Nie wydaje się zadowolony z tego, co mu teraz chodzi po głowie, ale w końcu uśmiecha się, nieoczekiwanie wesoło.
- Przegadała mnie pani, ot co.
- Nie, nie, nie. Pan mnie podpuszczał.
- Do czego? Przecież nawet pani nie znam, nie wiem czego miałbym oczekiwać!
- Największy psionik w światach, a nie wie?
- Aye, right. Najpierw trzeba takim być - parska śmiechem. - A ja tylko patrzę uważniej niż inni, to wszystko.
- No to może spojrzy pan na tego urwipołcia tam?
- Dobra. Jeśli dobrze zrozumiałem pani słowa, to może po prostu jego rozwój nie we wszystkich aspektach przyspieszył? Może trzeba po prostu poczekać a sam zacznie się odzywać?
- Ja czekam cały czas. To tylko Maeve i Haett są nadgorliwi.
- No tak. Z drugiej strony faktycznie może mieć jakąś blokadę... Wie pani, że to myślenie to nie jest zły pomysł? Gdyby tak nauczył się przekazywania myśli, mogłaby go pani spytać, dlaczego nie chce mówić! - w tej chwili rozjaśnia się w promiennym, chłopięcym uśmiechu, a ja już nie wiem jaki jest naprawdę i jak mam go zrozumieć. W końcu zaczynam to sobie wyobrażać i wybucham niepowstrzymanym śmiechem.
- Ten-chan posługujący się telepatią? Dopiero bym się wtedy o niego bała!
- Efekt byłby podobny do mówienia na głos. Nie czytałby cudzych myśli, tylko wyrażałby własne.
- Właśnie dlatego bym się bała. Ale jeśli pan potrafi...
- Ja tu długo nie zostanę. Jednak jeśli rozbudzę w nim ciekawość - kto wie?

Skończyło się na tym, że Ten-chan zostanie w Poznawalni dopóki nie wrócę z wycieczki. Żegnał mnie z pewnym żalem, więc może już nie ma ochoty się na mnie mścić, że go ciągle zostawiam?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz