- Powiedz mi "kocham cię" w jakimś obcym języku! - zażądała przejęta San.
- A we własnym ci mało? - nie zrozumiałam. - Z Kayem się chyba możesz pod tym względem dogadać?
- No mooogę - przyznała. - Ale lepiej mieć na każdy dzień inne "kocham cię"! Bo monotonia może znudzić!
- W jakimkolwiek języku będziesz mu to powtarzać, i tak zawsze będziesz mówiła to samo, nie?
- Oj, nic a nic nie kapujesz - prychnęła obrażona.
W ogóle da się u niej zauważyć gwałtowny przypływ romantyzmu. Zaczytuje się Wichrowymi Wzgórzami,
nosi zwiewne ubrania w kwiaty, które niespecjalnie do niej pasują (ale
Kay twierdzi, że i tak jest śliczna) i wzdycha z rozczuleniem. Nie
powiem, ma w sobie całe pokłady miłości i chce się nimi dzielić, więc
przyszły małżonek na pewno nie będzie się z nią nudził, ale przekora
moja czasem każe mi reagować na nią chichotem. Znaczy, nie w jej
obecności - zazwyczaj odczekuję aż zostanę sama... Wczoraj przyłapała
mnie na kolejnym spacerze z Aeiranem i interesującym milczeniu na różne
tematy, i doszła do wniosku, że nie jesteśmy w stanie wykrzsać z siebie żadnej namiętności. Na co ja, powstrzymując drżenie w głosie, odpowiedziałam, że
współcześni uważają relacje Cathy i Heathcliffa za aseksualne i
zapytałam, co takiego robią ona i Kay, gdy są sami we dwoje. Na co z
kolei San zatkało i oddaliła się z godnością, a naszym spacerom już nic
nie groziło.
W ogóle te spacery stają się dla mnie esencją istnienia, a przynajmniej
esencją wizyty na Andromedzie. Może komuś z zewnątrz wydałoby się, że
można tu chodzić najwyżej dokoła zamku, ale pozory mylą. Nawet gdybym
była sama, miałabym do towarzystwa gwiazdy, te na niebie i ich odbicia w
podłodze. Miałabym kwiaty rosnące w pałacowej oranżerii, choć
zdecydowanie brakuje mi tam nocnych łez - może następnym razem jakąś
przywiozę? Ale jest też coś nowego - i byłoby nowe w każdym innym
miejscu, nie tylko tutaj - czyli bliskość kogoś, na kim mi zależy...
Fakt, że był obecny przy mnie już od dawna, ale do nowego charakteru tej
obecności ciągle się przyzwyczajam. I nie przestaje mnie zadziwiać.
- Nie spodziewałam się, że to ty mnie będziesz oswajał - wyznałam dzisiaj.
- Bo ty mnie już dawno oswoiłaś - brzmiała odpowiedź.
- A jednak nie przestaję ci się dziwić - westchnęłam - że nie dałeś
sobie ze mną spokoju wtedy, gdy zdecydowanie na to zasłużyłam. Co cię
podkusiło, żeby zostać?
- A czy to ważne, co? - Aeiran uśmiechnął się lekko. - Niektóre sprawy lepiej by pozostały nieodkryte...
- Aaaaha. Więc może nie coś, tylko ktoś? - odwzajemniłam uśmiech. - W
każdym razie może lepiej bym nie pytała. Nie wiem czy naprawdę
chciałabym wiedzieć.
Postąpiłam kilka kroków naprzód, zbliżając się do krawędzi platformy, by
lepiej przyjrzeć się niebu. Tym razem lęk wysokości nie miał do mnie
dostępu, bo przecież w dole było to samo, co i w górze. A jak mogłabym
się bać gwiazd?
Wyciągnęłam ręce, jakby gwiezdny blask miał za chwilę w nie wpaść.
- Aeiran - odezwałam się. - A jak jest "kocham cię" w twoim języku? Bo jakoś mi dotąd umykało.
- Tie skae'lem - odpowiedział miękko, przytulając mnie do siebie.
- Tie skae'lem - powtórzyłam i zapatrzyłam się na gwiazdy. - Ładnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz