Wczoraj znowu spotkałam Quedę, spokojną i uśmiechniętą, jakby nic się nie stało poprzedniego dnia.
- Szlachetny Éveard en Dárce zaprasza cię dziś na kolację - oznajmiła. -
Bądź gotowa na osiemnastą, przyjdę po ciebie. I włóż którąś z tych
ładnych sukienek z szafy!
Faktycznie, ktoś tę szafę w moim pokoju nieźle zaopatrzył, ale czy
suknie były mojego rozmiaru? Po namyśle wybrałam tę mieniącą się różnymi
odcieniami fioletu. Pasowała.
Kiedy Queda przyszła ponownie, założyłam, że jest osiemnasta, ale w tym domu właściwie nie czuło się upływu czasu.
- No i patrz, idzie wieczór, najlepsze myśli przychodzą do głowy, a ty
idziesz na tę kolację i nie będę miała się nimi z nikim podzielić -
mruknęła Queda z wyrzutem.
- A z Rigelem nie możesz? - zasugerowałam. - W końcu poniekąd dzielicie zainteresowania.
- Nie da rady - westchnęła. - On nie jest pokrewną duszą, poza tym nie przywykłam, żeby ktoś mi siedział w umyśle.
- On się nigdy nie odzywa?
- Nigdy - pokręciła głową. - Podobno jedno jego słowo sprowadziłoby zagładę na światy. Ale może to tylko plotka, nie wiem...
Queda doprowadziła mnie do pewnego odcinka korytarza, gdzie zostałam
przejęta przez drobną, ciemnowłosą dziewczynę w czerni. Do tej pory nie
sądziłam, że ten dom ma więcej mieszkańców. Zawsze taki cichy, momentami
jakby wymarły...
Poszłam za dziewczyną do niepoznanej jeszcze części posiadłości, fukając
w duchu na jej wielkość, aż w końcu znalazłam się w jadalni. Oczywiście
nie tam, gdzie zwykle spożywałam obiadki by Queda - całkiem
dobre w sumie - ta jadalnia była wielka i urządzona z większą elegancją,
a na środku stał okrągły stół na dwanaście osób.
Dárce pojawił się przy mnie jak duch, z zupełnie obojętnym wyrazem twarzy i bez słowa wskazał mi krzesło.
Kolację spożywaliśmy w milczeniu. Nie jadłam wiele, potrawy były zbyt
pikantne i cały czas starałam się przede wszystkim nie krzywić.
- Jeśli pani nie smakuje, trzeba było od razu powiedzieć - usłyszałam w pewnej chwili.
- Trzeba było - potwierdziłam. - Ale wolałam, żeby to pan się pierwszy odezwał.
- Dlaczego? - w jego oczach pojawił się nikły cień zainteresowania.
- Po pierwsze, podoba mi się pana głos - zaczęłam bezczelnie. - A po
drugie, ta cisza tak mnie przytłaczała, że aż bałam się cokolwiek
powiedzieć. Miałam wrażenie, że popełniłabym świętokradztwo.
- Co dnia ktoś popełnia jakieś świętokradztwo i światy jeszcze od tego
nie zginęły. A gdy się nie ma już gdzie tego robić, szuka
się innego świata. Dla ryzyka.
- I dlatego opuścił pan Carne?
Przez chwilę przyglądał mi się z uwagą.
- Coś w tym jest - stwierdził. - Na Carne rzeczywiście nie ma żadnych świętości. Ale ja szukałem przede wszystkim spokoju.
- W towarzystwie agentów END-u?
- Nie demolują mi domu, więc mam względny spokój.
- A ja nie sprawiam kłopotów?
- Pani jest ich gościem, a oni są moimi - brzmiała odpowiedź. - Gdyby
sprawiała pani kłopot, pokazałbym im drzwi. Ale widać są z panią
ostrożni...
- Ostrożni w czym? - odniosłam wrażenie, że jestem na dobrej drodze.
- Nie mam powodu by pani nie odpowiedzieć - rzekł Dárce z pozoru obojętnie. -
Oni uważają, że może pani wiedzieć coś na temat Kryształów Niebios.
- A czym, za pozwoleniem, są Kryształy Niebios?
- Czy pani tego nie wie, czy tylko tak gra? - zapytał cicho. - Mniejsza z
tym. Trzy Kryształy Niebios ułożone w odpowiedniej kolejności są
kluczem do trzech innych klejnotów, które można zjednoczyć.
A niech to. A niech to! Po co ja u diabła pytałam?
- Dlaczego zawsze musi do mnie wracać sprawa kontroli nad tym
przeklętym czasem? - jęknęłam żałośnie. - Najpierw Omega wszystko
rozpoczyna, potem Gerraint łączy kamienie, jeszcze potem...
- Gerraint? - zapytał pospiesznie Dárce. - Który Gerraint?
- A czy ja wiem, ilu ich jest? - prychnęłam skołowana, ale zrozumiałam
jego reakcję, gdy wymieniłam sobie w pamięci piątkę wojujących ze sobą
rodów z Carne. Selton, Asagiri, Rhodein, Dárce... i Gerraint!
- Uciekł pan ze swojej planety, ale nie od swoich waśni?
- To nie były moje waśnie - powrócił już do swej obojętności. - Ale
pamiętam jak ród Gerraintów również szukał klucza do klejnotów.
- Jeśli "również", to znaczy, że nie tylko oni - uśmiechnęłam się
krzywo. - Pan też się zalicza do takich, którzy chcieliby coś zmienić?
Dlatego współpracuje pan z END-em?
- Oboje wiemy, że nie wolno zmieniać przeszłości - odpowiedział
beznamiętnie, ale wyraz jego oczu mówił za siebie. - Wie to również END,
więc światy mogą być spokojne.
- Spokojne o organizację Chaosu, jasne - mruknęłam. - Jeśli nie chcą zmieniać biegu czasu to po co im te kryształy?
- To proste - usłyszałam. - Żeby Omega ich nie dostała.
To miało sens. END i Omega zawsze rywalizowały ze sobą ostro, więc taki
powód wcale mnie nie zdziwił. Ale czy ktokolwiek powinien dostać tę moc w
swoje ręce?
- Jak można znaleźć Kryształy Niebios? - wyrwało mi się.
- Wystarczy spojrzeć na niebo nad nimi - odpowiedział Dárce dziwnie
zduszonym głosem. - A teraz panią pożegnam... Jestem zmęczony.
Zanim dziewczyna w czerni zamknęła za mną drzwi, usłyszałam jeszcze jego ciężkie westchnienie.
Kiedy szłam z powrotem do pokoju, w półmroku zobaczyłam dwie postacie
idące korytarzem przecinającym ten, w którym się znajdowałam. Domyśliłam
się, że jedną z tych osób jest Rigel, tego drugiego nie znałam. Miał ze
sobą walizkę, zatem musiał dopiero przyjechać... Nie widzieli mnie, bo
byli dość daleko, zresztą szybko zniknęli mi z oczu.
Dzisiaj zaś widziałam znów tylko Quedę, ale mam przeczucie, że i tego nowego dane mi będzie poznać...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz