Jestem w domu od wczoraj,
ale dopiero teraz znalazłam chwilkę żeby otworzyć pamiętnik. Po prostu
Xemedi-san, Tenari, Leo... Ale może od początku.
Tak, wróciłam do domu. Wczoraj wieczorem, gdy odbywałam kolejną mętną konwersację z Quedą, nagle do mojego pokoju zapukał Rigel.
- Wizyta - zakomunikował z uśmiechem, wprowadzając... Xellę-Medinę.
Znieruchomiałam na jej widok. Po co tu przybyła? Jako broń ostateczna?
- No, Miya-san, nie udawaj żony Lota - odezwała się wesoło. - Zbieraj się, czas do domku!
Spojrzałam na nią nieufnie, a Queda westchnęła.
- Twierdzisz, że mogę stąd wyjść? - zapytałam.
- Jeśli tak ci się tu podoba, że nie chcesz... - odparła przeciągle. -
To najwyżej będziesz biedna, gdy Aeiran-san wróci do domu...
- Co masz na myśli?
- Potem ci powiem. - Uśmiechnęła się szeroko, pomachała Rigelowi i bez
większych problemów przeniosła nas w międzysferę. Choć, nie przeczę,
zrobiła to z najwyższą ostrożnością.
- Dobra, a teraz pora sprawdzić, czy pamiętasz jak to się robi -
stwierdziła i zniknęła gdzieś. Rada nierada musiałam wracać sama. Przez
te zawirowania przestrzeni czułam się dość niepewnie, ale do herbaciarni
trafiłam...
- Aleś się szlajała! - powitała mnie Nindë z wyrzutem. - Następnym razem daj znać, zanim tak znikniesz, co?
- Następnym razem nie pozwolę sobie tak zniknąć - z westchnieniem
pogłaskałam ją po głowie. - Mam nadzieję, że nie siedziałaś tu sama przez
ten czas...
- Na szczęście nie - mruknęła. - Vaneshka przychodziła, zajmowała się
twoim lokalem i mną przy okazji. Wybrałabyś się do niej z podziękowaniem, wiesz?
- Wiem, wiem - uśmiechnęłam się. I tak bym się wybrała po Tenariego.
Ale postanowiłam to zrobić następnego dnia... Po prostu czułam, że mój
dom też za mną zatęsknił.
- No to widzę, że dotarłaś cała i zdrowa - Xemedi-san nawiedziła mnie tuż zanim poszłam spać.
- Owszem, owszem - kiwnęłam głową. - Zastanawia mnie tylko, co cię skłoniło do zatroszczenia się o mnie tak znienacka.
- E tam zaraz zatroszczenia się - zachichotała. - Nie powiesz mi chyba, że masz powody do narzekania na moich kolegów?
- Na tę inwigilację w ich wykonaniu mogłabym trochę ponarzekać.
- Bo nie trzeba się było pchać tam, gdzie Omega właśnie próbowała zapanować nad jednym z Kryształów Niebios...
- I co? - wyrwało mi się. - Zapanowała?
- Pominę to pytanie milczeniem, już i tak za dużo się z nich śmiałam
ostatnio - stwierdziła. - Ale faktem jest, że kryształ zdobyli. Czyli zostały
jeszcze dwa.
- Na zdobycie których zapewne END nie pozwoli?
- Jeśli znajdzie... - wzruszyła ramionami. - Jakoś nie jestem tego specjalnie ciekawa.
- A to mnie dziwi... Ale chyba nie dlatego nie pozwalasz mi zasnąć?
- Nie, nie - zamachała rękami - Przyszłam żeby dać ci to.
Położyła na moim łóżku kopertę zaadresowaną do mnie znajomym pismem.
- Jestem ciekawa, jak sporą część tego listu zajmują wyrzuty -
uśmiechnęła się dość złośliwie. - Sądząc po tym jak wyglądała jego
wiadomość dla mnie... Ale nie, nie dam ci satysfakcji i nie powiem.
- Aeiran do ciebie napisał? - usiłowałam zrozumieć. - Żebyś mnie zabrała od END-u?
- Nie chcesz wiedzieć - posłała mi swój najmilszy i najgroźniejszy
uśmiech. - Ale lepiej mu odpisz... Gdyby nie to szaleństwo międzysfery,
pewnie by się osobiście pojawił.
- O właśnie. To mnie niepokoi. To szaleństwo, znaczy.
- A mnie nie, bo nie pierwszy raz już takie napotykam. Po prostu Hail-san zawitał do Domeny Promienistych i się bawi.
To mnie dopiero zaskoczyło. Wszędzie tam, gdzie pojawiał się Hail Havoc,
najbardziej niepoczytalny z Filarów Chaosu, można się było spodziewać,
że wszystko dokoła zacznie szaleć. Latanie bez celu po międzysferze było
jak najbardziej w jego stylu i tylko Xemedi-san mogła się tym nie
przejmować.
- Spotkałaś go? - zapytałam.
- Przelotnie - odpowiedziała. - Pomachał mi i tyle go widziałam.
Westchnęłam. Filary Chaosu są zdolne do wszystkiego, a już ten wariat
najbardziej. Mogłam tylko mieć nadzieję, że... Że się na niego nie
nadzieję. Ani nikt inny.
Odłożyłam list na biurko, obiecując sobie przeczytać go następnego dnia.
- A co z END-em? Mam się już ich nie obawiać?
- A obawiałaś się? No wiesz... - powiedziała Poszukiwaczka Tajemnic
lekkim tonem, a ja pomyślałam o Ernie i tej "pracowni" Dárce'a... Ale
dobra, nie będę.
- Powiedz mi, Xemedi-san - zapytałam tylko, zanim odeszła, bo ciągle
mnie to intrygowało. - Słyszałam, że słowa wypowiedziane przez Rigela na
głos byłyby niezwykle niebezpieczne... To prawda?
Zaniosła się śmiechem bardzo rozbawionym i nieco dziecięcym.
- Być może - odpowiedziała z dziwnym błyskiem w oku. - Bo wtedy miałby ze mną do czynienia.
Zdziwiłam się, bo Marzenie pełne było elektronicznych, dyskotekowych
dźwięków, a to nie pasowało mi do Vaneshki. Za to z kuchni wyczułam
zapach czegoś bardzo apetycznego i niemal tam popłynęłam.
- O! Przybył zdrożony i głodny wędrowiec, jak widzę! - powitał mnie
głos z pewnością nie należący do właścicielki tego miejsca. Choćby
dlatego, że męski. Czy ja o czymś nie wiem?
- Co dla pani? Zupka, puree czy może sałatka? - młody mężczyzna, który
właśnie przestał mieszać w garnku, uśmiechnął się do mnie zachęcająco.
Miał szerokie usta, stworzone do uśmiechania się w bardzo zabawny
sposób, i kilka piegów, a jego ciemnobrązowe włosy były ułożone w
malownicze dredy. Poza koronkowym fartuszkiem nosił fioletowo-seledynową
bluzę od dresu i szorty w kolorowe kleksy... No i był elfem. Ciekawe
zestawienie.
- Na sałatkę się skuszę - odpowiedziałam dość nieprzytomnie,
zastanawiając się, skąd i dlaczego Vaneshka go wytrzasnęła. - Od jak
dawna tu jesteś?
- Jutro będą dwa tygodnie - roześmiał się. - Nie bój się, nie jestem
bandytą. Leo się nazywam. Teleorin, znaczy, ale to durne imię.
- Miya - uścisnęłam jego dłoń; zdecydowanie zarażał swoją wesołością.
- Tak myślałem - nałożył mi sałatki i odsunął dla mnie krzesło. -
Vaneshka się o ciebie troszkę martwiła, ale nie bardzo, bo ja jej nie
pozwalałem. I ten mały urwipołeć.
- Właśnie, a gdzie są?
- Pojechali do Solen, dzieciak lubi się tam kręcić. I ona też. Ale powinni niedługo wrócić.
Uznałam że poczekam, zwłaszcza że sałatka była prima sort. Ani się obejrzałam, a pochłonęłam jeszcze talerz zupy do kompletu.
- Jesteśmy! - usłyszałam w pewnym momencie dźwięczny głos Vaneshki.
- To fajnie! - nie omieszkałam odpowiedzieć. Po chwili dopadł mnie Tenari, o mało mnie nie zwalając z krzesła.
- Ten-chan, wariacie mały! - roześmiałam się. - Tak się cieszysz na mój widok, czy się wściekasz, że tak mnie długo nie było?
- Nie tak długo - Vaneshka stanęła w drzwiach z uśmiechem rozczulenia. - Ale fakt, zdążył trochę potęsknić.
- Też się cieszę, że cię widzę, wiesz? - powiedziałam mu, na co z pełną
powagą pociągnął mnie za włosy, a następnie poleciał zająć się dredami
Leo.
- O, ja ci dam!!! - usłyszałyśmy po chwili i demoniątko wyfrunęło z kuchni, ścigane przez żądnego zemsty elfa.
- Słuchaj, nie wiem jak ci dziękować, że go znosiłaś tak długo - westchnęłam.
- Daj spokój, zawsze mi go możesz zostawiać - roześmiała się Vaneshka. - Sam nie zostanie.
- Właśnie widzę. Nie przypuszczałam, że znajdziesz sobie lokatora.
- Ja też nie. Ale wiesz... - zamyśliła się. - Gdy się widzi kogoś w kłopotach, trzeba pomóc.
Spojrzałam na nią pytająco.
- Kiedy powiedziałam Aeiranowi, że mam u niego dług za ocalenie -
zaczęła, wymawiając jego imię z czułością i nutą smutku - odparł, że
mogę go spłacić, pomagając komuś innemu. Bo nic mu po takim długu.
- Czyli ten Leo miał kłopoty?
- Tak - odrzekła cicho. - Ale nie martw się, one nie dogonią go w Marzeniu.
- Tak czy inaczej, świetnie gotuje - parsknęłam śmiechem. - A nuż się u niego podszkolę?
Jestem w domu i usilnie próbuję sprawić, żeby Tenari przestał mnie
ciągnąć za włosy. Widać, że dawno tego nie robił... Może mu coś opowiem?
A potem wreszcie przeczytam list od Aeirana.
Dobrze być w domu... Tym razem zamierzam się z niego długo nie ruszać!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz