Queda i Rigel codzienie
spędzają ze mną trochę czasu. Nigdy nie przychodzą razem, zawsze na
zmianę i oprowadzają mnie po posiadłości Dárce'a - ciekawe czy
właściciel nie ma nic przeciwko... Spytałabym, gdyby nie to, że nie
widziałam go od mojego przebudzenia.
- A tu nie wolno wchodzić - powiedziała dzisiaj Queda, pokazując mi
czarne drzwi zamknięte wielkim ryglem, po czym posłała mi szybkie
spojrzenie, jakby ciekawa jak na to zareaguję. No no.
- W porządku - wzruszyłam ramionami. - Nie sądzisz chyba, że jestem jak
te naiwniaczki z baśni, które ulegały zakazanemu owocowi, wchodziły do
takich komnat i już nie wychodziły? Dlaczego więc miałabym popełniać
takie głupoty?
- N...nie wiem. My też nie możemy tam wejść - przyznała Queda niechętnie. Zachichotałam, a ona mi zawtórowała.
- Chodź, pokażę ci ogród - powiedziała z szelmowskim uśmiechem i pociągnęła mnie na dotąd nie zwiedzone obszary posiadłości.
Ogród ten nazwałabym raczej oranżerią; mieścił się wewnątrz budynku, co
uświadomiło mi, że jeszcze ani razu nie wyszłam na zewnątrz. Rośliny
były jakieś... niepokojące. Choć przecież zdążyłam poznać ich gatunki...
Gdzie i kiedy? Wyglądały raczej egzotycznie... Po chwili przypomniałam
sobie, że podobne widziałam już w ogrodzie Agencji. Zbieg okoliczności?
Wyglądało na to, że Dárce i Tôi mieli podobny gust.
- Ładnie, prawda? - zachwycała się szczerze Queda. - To miejsce działa na
mnie inspirująco. Gdy pierwszy raz tu przyszłam, Rigel musiał mnie
niemal siłą wyciągać. Po trzech godzinach.
Uśmiechnęłam się ze zrozumieniem, ale nie mogłam do końca pojąć tej
dziewczyny. Na zmianę trzymała się na dystans i promieniowała
entuzjazmem, a ja nie wiedziałam, czy czegoś przede mną przypadkiem nie
odgrywa. Jeśli tak, to w których momentach?
- Z jakiej jesteś rasy? - zagaiłam rozmowę.
- Nie wiesz? - zdziwła się. - Taka obyta w DeNaNi, a nas nie znasz?
Oho, coś za dobrze mnie zna. Ale w zasadzie po ENDzie można się spodziewać...
- Do tej pory spotkałam tylko dwóch chłopaków podobnych do ciebie - wyznałam. - Ale na pewno nie w DeNaNi.
- Spotkać może i nie spotkałaś... Ale to niemożliwe, żebyś o nas nie słyszała!
Zabiła mi ćwieka, nie ma co. Ale na razie wolałam skierować rozmowę na jakiś bardziej przystępny temat.
- Dlaczego wstąpiłaś do END-u?
Stropiła się, widać nie przywykła do odpowiadania na pytania, ale do zadawania ich.
- Żeby przeżyć coś, co nie jest dane innym - zaczęła. - No wiesz, poznać nowe miejsca, dowiedzieć się wszystkiego o światach...
- No wiem, wiem. Tylko że ja mam to samo bez pracy dla END-u.
- Owszem, ale za to trzymasz z Omegą - powiedziała lekko. - A z tego wynika, że jednak trzeba mieć jakieś wsparcie sił wyższych.
Poczułam się jakbym dostała obuchem w głowę.
- Za pozwoleniem, z c z y m trzymam?! - wydarłam się, bo inaczej tego nazwać nie można.
- A... nie? - Queda wyglądała na osłupiałą. Szczerze czy tylko chciała mnie sprawdzić?
- No to dlaczego wtedy znalazłaś się właśnie tam gdzie Omega przeszukiwała niebo?
O, a to pytanie już mnie zupełnie skołowało. Jakie znowu niebo i w jaki
sposób przeszukiwała??? Ciągle nie pamiętałam nic poza tym, że mnie
wtedy rąbnęło.
- Wy też tam byliście, jak mi się zdaje - zauważyłam. - Więc równie dobrze mogłabym trzymać z END-em, nieprawdaż?
- O tym byśmy wiedzieli! - oburzyła się. - A twoje przebywanie w towarzystwie Lexa Diss Gyse daje do myślenia!
- A przebywanie w towarzystwie Xelli-Mediny z dynastii Anjin nie daje?!
Teraz ja ją zażyłam. Widać z nich dwojga tylko Rigel wiedział, że znam
Xemedi-san... Queda postała chwilę w milczeniu, wreszcie zrobiła grymas
obrażonego dziecka.
- To ja już nic nie rozumiem! - oznajmiła roślinom i wybiegła z oranżerii.
W rezultacie sama musiałam znaleźć drogę do mojego pokoju i zajęło mi to dość dużo czasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz