Czuję się koszmarnie...
Kręci mi się w głowie i wykonuję gwałtowne, nieskoordynowane ruchy... I
to podobno dlatego, że zmieniłam z powrotem czas na płynący względnie
normalnie. Dziwne to trochę, bo skoro u Carnetii czas ciągnął się o
wiele wolniej, ci, którzy do niej trafiali, powinni teoretycznie
reagować tak jak ja teraz, a nie nieruchomieć w charakterze posągów.
Tymczasem stało się dokładnie odwrotnie... Cóż, to chyba w sam raz dla
mnie i dla mojej przekory, zresztą od czasu jest Aeiran, niech on się
nad tym głowi. Choć właściwie nie ma się już nad czym głowić, skoro
tamten wymiar już nie istnieje.
Jesteśmy z powrotem w świecie z kolorowym niebem. Zaraz po przybyciu
tutaj spotkałam Egila, który został tak na wszelki wypadek. Wszyscy
żyjemy... Vaneshka na zmianę czasu reaguje dość podobnie jak ja i śmieje
się z tego, zaś po Aeiranie znów wszystko spłynęło jak woda po kaczce.
Gorzej z Carnetią, którą pieśniarka odłączyła od siebie po wylądowaniu w
bezpiecznym miejscu - oberwała od Aeirana na tyle mocno, że nadal jest
nieprzytomna; nie wiadomo co z nią będzie dalej ani co z nią teraz
zrobić... Od sprawcy jej stanu nie ma co oczekiwać, że ten stan poprawi -
wygląda na to, że Carnetia nieźle mu podpadła. Za to Vaneshka, o dziwo,
zajmuje się nią z prawdziwie siostrzaną troską...
W każdym razie poszukiwania ostatniego z Kryształów uznaję za zakończone
- wytęskniony spoków jest więcej wart, a nawet jeśli Carnetia
zdradziłaby komuś jak ów Kryształ odnaleźć, postanawiam, że nie obejdzie mnie to! Trzeci raz tak postanawiam, a w końcu do trzech razy sztuka...
Niedługo do tego wymiaru ma wrócić Yukito i zabierzemy się z nim do
domu, kiedy tylko niebo przybierze odpowiednią barwę. Na razie zaś,
ponieważ niespecjalnie mogę pisać, dyktuję wszystko Egilowi. Prawdę
mówiąc, miałam nadzieję, że zaprzęgnięcie go do roboty będzie dobrą
zemstą za gnębienie mnie o opowieści, tymczasem kronikarz zwyczajnie się
cieszy, że ma dzięki temu wgląd w mój pamiętnik i może mnie bliżej
poznać. A niech go.
I tak to potem przepiszę.
*
Obudził mnie głos Carnetii,
która stała przy odsłoniętej niebieskiej firanie i trzęsła się z
oburzenia, nie zważając na to, że chciałabym jeszcze pospać.
- Cholery można dostać, ten facet jest chyba z kamienia!! - wykrzyknęła ordynarnie piskliwym tonem - Jak słowo daję, nie dość, że na mnie nie zwrócił uwagi, to i na nią!! Przecież nam nikt nie powinien się oprzeć... Chodź, chodź zobacz - spostrzegła, że się obudziłam i pociągnęła mnie do firany. - Jak ona na niego patrzy! Ślepy by zauważył i zareagował! A ten co?!
Machinalnie zerknęłam do drugiego pokoju. Vaneshka mówiła coś gorączkowo do Aeirana, który stał odwrócony do niej plecami, z twarzą zupełnie bez wyrazu.
- Jak myślisz? - Carnetii nagle poprawił się nastrój. - Co ona może do niego mówić? Coś takiego, co mogłabym zapisać i czytać sobie przed zaśnięciem... A może po obudzeniu? - zamyśliła się. - Z czego może wynikać taka rozmowa... Pewnie nie zaglądałaś tam przez noc, co? Trzeba będzie nad tobą popracować.
- Przepraszam bardzo - udało mi się wreszcie dojść do głosu - ale nie zajmuję się podglądaniem ludzi, którzy o tym nie wiedzą.
- A tych świadomych tak? - zdziwiła się. - Nie wygaduj mi tu głupot, przecież tacy są nienaturalni i nie ma z nimi zabawy!
- Czy mnie też tak obserwowałaś? - zapytałam, mając nadzieję, że zdradzi coś na temat obecności Dárce'a w tym miejscu.
- A co jest ekscytującego w patrzeniu jak ktoś śpi samotnie? - prychnęła. - Ale dla ciebie też się coś kiedyś... Nie, dla ciebie chyba nie - wsadziła palec do ust jak małe dziecko. - Ciebie obiecałam Éveardowi. A szkoda, mogłabyś być całkiem zabawna... Zawsze jesteś taka serio czy tylko w gościach? Nieważne, musisz się teraz ładnie ubrać. Nie możesz latać przed arystokratą w samej bieliźnie, wiesz?! - spojrzała na mnie oskarżycielsko, jakbym o niczym innym nie myślała.
Oczywiście mogłabym jej wytknąć, że sama tak lata, ale w ten sposób przyznałabym się, że ich podejrzałam...
Masz ci los, czy w tym miejscu podglądanie jest zaraźliwe?!
No i zostałam ubrana w obcisłą, wściekle czerwoną suknię, składającą się głównie z dekoltu na plecach i rozcięć sięgających bioder. Carnetia dokonała takiego jak wczoraj (?) przemieszczenia komnat i po chwili stałyśmy w atrium, pewnie tym samym, które wcześniej ozdabiała Vaneshka... Nie byłyśmy tam same - Dárce już na nas czekał. Jasnowłosa obrzuciła nas nieodgadnionym spojrzeniem, po czym usiadła pod ścia... zasłoną.
- Carnetio, wyjdź - nakazał szlachetny cicho, ale stanowczo. Dziwne, ale wstała i chyba zamierzała go posłuchać. Ale najpierw uśmiechnęła się złośliwie.
- O tak, wyjdę. Nie gustuję w takich rzeczach, jakie teraz planujesz, skae'rvend - wyrzuciła z siebie z odrazą, jakby jej słowa miały okropny smak - Będziecie się mogli poznawać do woli, o tak, a ja idę!
- My się już znamy - odpowiedział Dárce, patrząc na mnie ze... współczuciem?
- Tym lepiej - prychnęła. - Nie będziesz musiał tracić czasu. Możesz się zabrać do dzieła nawet tu i teraz, proszę bardzo!!
- Carnetio - uciszył ją jednym słowem.
Spojrzała na niego pytająco.
- Proszę cię jeszcze raz.
Zagryzła wargi.
- NIE!!! - wrzasnęła, a w jej głosie zabrzmiała furia i desperacja. Odwróciła się i wyszła gdy zasłony się przed nią rozstąpiły. Szlachetny jeszcze chwilę patrzył w tamtym kierunku, mimo że nie było jej już widać. W końcu zwrócił oczy ku mnie.
- Panu Saeddowi by się spodobał.
Spojrzałam na niego zdezorientowana.
- Pani wizerunek - pozwolił sobie na lekki uśmiech. - Intrygujący.
- No proszę. A ja jestem niemal pewna, że ta pani prędko by się z nim dogadała - burknęłam. - Poza tym jak coś, co więcej odsłania niż zasłania, może intrygować?
- Sam chciałbym zrozumieć ten fenomen - zapatrzył się gdzieś w dal... Jakby w przeszłość. - Ale nie będę zanudzać pani swoimi przemyśleniami. Nie warto.
- Ależ proszę - westchnęłam z rezygnacją, a może z nadzieją? Do licha, mów do mnie jeszcze, człowieku! To znaczy... To się najwyżej skreśli.
- Czy nadal poszukuje pani Kryształów Niebios?
- Niestety. A czy pan nadal nie zamierza eksperymentować z czasem?
- Nie zamierzam - potwierdził Dárce. - Choćbym nawet zdobył Kryształy znajdujące się w rękach pani i Omegi, do ostatniego mogłaby mnie doprowadzić wyłącznie Carnetia, a ona tego nie zrobi.
Nie odpowiedziałam, usiadłam tylko na ławce, spoglądając na imitację nieba nad nami. Spodziewałam się, że za chwilę usłyszę więcej.
- Posiadała ten Kryształ, o, tak... Dostała go od swojej matki - rzeczywiście podjął temat. - Jej matka była aniołem, co pani na to? Ale Carnetia nie chciała takiego dziedzictwa. Usunęła z pamięci wiedzę o nim i ukryła ową wiedzę gdzieś głęboko. Jedynie ona sama mogłaby...
- Czy to tak ładnie zdradzać cudze tajemnice? - przerwałam.
- Jest pani kimś, komu można je powierzyć.
- Przy naszym poprzednim spotkaniu również wiele mi pan zdradził - powiedziałam z namysłem. - Choć było to pewnei ryzykowne... Czy to dlatego, że zabiorę te tajemnice ze sobą do grobu? Skończę jako kamienna figura?
W oczach Dárce'a pojawiło się bezbrzeżne zdumienie. Czyżby nie wiedział, że odwiedziłam jego "pracownię"? A może Ern mi o niej nakłamał?
- Cóż - kontynuowałam. - Miałam całkiem niezłą praktykę jako ozdoba pokoju Carnetii. Tylko proszę mi powiedzieć... Kogo przedstawiają tamte posągi?
Zmarszczył brwi i zacisnął pięści, jakby zmagał się z uczuciami... W końcu podszedł do mnie i spojrzał mi w oczy. Co chciał w nich zobaczyć?
- To się nie musi tak skończyć - szepnął. - Bo przecież jest pani... Shael'lethem. Prawda?
Osłupiałam. Byłam mu potrzebna, bo płynęła we mnie krew srebrnych smoków Chaosu? Już miałam mu powiedzieć, że jako ostatnia z gatunku jestem pod ochroną, kiedy wszedł mi w słowo.
- Carnetio - powiedział i zawołana pojawiła się natychmiast.
- Tak myślałem, podsłuchiwałaś, prawda? - zwrócił się do niej cierpko i chwycił mnie za rękę. - Zabieram stąd pannę Al'Wedd, więc...
Spojrzała na mnie wrogo, ale tylko na moment. Była jakaś rozdygotana, zaniepokojona.
- A bierz ją w cholerę - syknęła. - I znikaj stąd, zanim...
Nie dokończyła. Nagle zrobiło się ciemno i po chwili staliśmy w jej buduarze. A potem... Chyba w jej sypialni, całej urządzonej na czerwono. I na koniec znów w atrium.
- Co się stało? Czyżby wymiar wymykał ci się spod kontroli? - nie darowałam sobie tej uwagi.
Nie odpowiedziała. Otworzyła ramiona jakby chciała coś pochwycić... I jej się nie udało.
Wykrzyczała coś. Kilka ostrych słów, które być może bym rozpoznała, choć niekoniecznie zrozumiała. Ale Vaneshka, Egil... Być może...
Znowu zrobiło się ciemno, choć tylko na sekundę. A kiedy w atrium otworzyła się czarna dziura, wymiar zatrząsł się w posadach.
- Jak śmiesz zakłócać harmonię mojego domu?! - wrzasnęła, ale cofnęła się, gdy Aeiran zrobił krok w jej stronę. Za nim stała Vaneshka.
- Ja tylko z niego wychodzę - odpowiedział sucho. - Byłoby prościej, gdybyś otworzyła drzwi i nas pożegnała, zamiast zamykać.
Następnie spojrzał na mnie taksująco, a na jego twarzy pojawił się grymas dezaprobaty.
- Miya, czy ja mam stracić dobre mniemanie o tobie? Wychodzimy stąd.
- Za pozwoleniem - Dárce odezwał się cicho, ale cały pokój chłonął jego słowa. - Ta dama wyjdzie stąd, ale ze mną.
- Dlaczego?
- Właśnie, dlaczego? - podchwyciłam. - Czy ja powiedziałam, że c h c ę być kolejnym posągiem do kolekcji?
- Nie posuwałbym się do tego gdybym miał inne wyjście - arystokrata z Carne spojrzał wymownie na jasnowłosą. Skrzywiła się.
- Nie masz wyjścia, tak?! - krzyknęła wściekle. - Tak cię przenicowała ta pieprzona wywłoka, że nawet nie pomyślisz o poszukaniu innego wyjścia?!
- Wystarczy - uciął jej krzyki jednym słowem i przyciągnął mnie do siebie. - Żegnaj, Carnetio.
Nie zdążył jednak zrobić nawet kroku, bo nagle przeniknęłam przez niego jak duch. Albo on przeze mnie. Tak czy owak, zdałam sobie sprawę, że stoję obok Vaneshki.
- A jednak się wtrącasz... Nie prowokuj mnie, Carnetio. Proszę.
- To nie ja... - jasnowłosa była blada jak ściana. - To znowu ty, prawda? - syknęła, posyłając Aeiranowi mordercze spojrzenie. - Udaje ci się manipulować m o i m wymiarem... Na złotą pieczęć Vaneona, kim ty jesteś?!
- A czy to ważne? - Dárce zbliżył się z chmurnym obliczem. - Stanął mi na drodze... To jest ważne.
Wyciągnął ręce przed siebie, inkantując jakieś zaklęcie. Chyba potężne, bo atmosfera w pokoju momentalnie zgęstniała. Aeiran uśmiechnął się krzywo i utworzył w dłoniach kulę mroku. Skoczyli ku sobie niemal bezszelestnie... Za to z wściekłą determinacją. Już kiedyś widziałam taką u Czasoprzestrzennego - wtedy, gdy spuszczał lanie Lexowi. Ale w spojrzeniu zazwyczaj chłodnego i spokojnego arystokraty wydawała się dziwnie nie na miejscu. Nie wiem dlaczego.
Eksplozja, niewielka, ale wystarczająca by od siebie odskoczyli. Choć nie na długo.
Przy trzecim takim starciu Dárce był już najwyraźniej gotów powtórzyć za Carnetią jej ostatnie pytanie... Co nie oznaczało, że przegrywał. Po prostu nie wiedział jak wygrać.
Z każdym atakiem Aeirana wymiar trząsł się coraz bardziej; aż bałam się zastanawiać jakiego rodzaju mocy używa... Za to mogłabym mieć co nieco do powiedzenia na temat męskich skłonności do popisywania się.
Po raz kolejny zaatakował. Najmocniej.
Ostatecznie?
Szlachetny nie miał czasu by się obronić... No właśnie, czasu. Czas jakby na chwilę stanął w miejscu. Prawie dla wszystkich...
Ale w miejscu, w które uderzyła moc, nie stał Dárce. Stała tam Carnetia, a na jej twarzy malowało się zdziwienie z powodu tego, co właśnie zrobiła. A w następnej chwili już leżała bez ruchu.
Musiała w ostatniej sekundzie dokonać tego swojego przesunięcia w przestrzeni...
Teraz dopiero wymiar oszalał... I zaczął się rozpadać.
O dziwo, pierwszą osobą, która zareagowała, była Vaneshka. Podbiegła do leżącej i szepnęła coś, rozbłyskując ostrym, białym światłem, które płynęło jakby z jej wnętrza. Z serca? Z duszy? To światło otoczyło Carnetię, która... została wchłonięta w pieśniarkę.
- Co zrobiłaś? - wykrztusiłam. Spojrzała na mnie ze smutkiem.
- Nawet nie byłam pewna, czy mogę to zrobić - powiedziała. - Ale ona powiedziała, że mam oczy po naszej matce, wiesz? Chyba nie zdawała sobie wtedy sprawy, że już wrócił mi słuch... Więc między nami musiała być więź, nie ma innej odpowiedzi...
Wysłuchałam tego poplątanego wyjaśnienia jednym uchem, zastanawiając się, czy zdążymy uciec z tego wymiaru zanim padnie do reszty. Ponieważ Dárce gdzieś zniknął, z braku przeciwnika Aeiran również zaczął się nad tym zastanawiać. Nie wahając się przyciągnął nas bliżej siebie i otworzył czarną dziurę.
To była najgorsza podróż międzywymiarowa jaką odbyłam w swoich życiach.
Może pomijając ucieczkę z Jasności...
- Cholery można dostać, ten facet jest chyba z kamienia!! - wykrzyknęła ordynarnie piskliwym tonem - Jak słowo daję, nie dość, że na mnie nie zwrócił uwagi, to i na nią!! Przecież nam nikt nie powinien się oprzeć... Chodź, chodź zobacz - spostrzegła, że się obudziłam i pociągnęła mnie do firany. - Jak ona na niego patrzy! Ślepy by zauważył i zareagował! A ten co?!
Machinalnie zerknęłam do drugiego pokoju. Vaneshka mówiła coś gorączkowo do Aeirana, który stał odwrócony do niej plecami, z twarzą zupełnie bez wyrazu.
- Jak myślisz? - Carnetii nagle poprawił się nastrój. - Co ona może do niego mówić? Coś takiego, co mogłabym zapisać i czytać sobie przed zaśnięciem... A może po obudzeniu? - zamyśliła się. - Z czego może wynikać taka rozmowa... Pewnie nie zaglądałaś tam przez noc, co? Trzeba będzie nad tobą popracować.
- Przepraszam bardzo - udało mi się wreszcie dojść do głosu - ale nie zajmuję się podglądaniem ludzi, którzy o tym nie wiedzą.
- A tych świadomych tak? - zdziwiła się. - Nie wygaduj mi tu głupot, przecież tacy są nienaturalni i nie ma z nimi zabawy!
- Czy mnie też tak obserwowałaś? - zapytałam, mając nadzieję, że zdradzi coś na temat obecności Dárce'a w tym miejscu.
- A co jest ekscytującego w patrzeniu jak ktoś śpi samotnie? - prychnęła. - Ale dla ciebie też się coś kiedyś... Nie, dla ciebie chyba nie - wsadziła palec do ust jak małe dziecko. - Ciebie obiecałam Éveardowi. A szkoda, mogłabyś być całkiem zabawna... Zawsze jesteś taka serio czy tylko w gościach? Nieważne, musisz się teraz ładnie ubrać. Nie możesz latać przed arystokratą w samej bieliźnie, wiesz?! - spojrzała na mnie oskarżycielsko, jakbym o niczym innym nie myślała.
Oczywiście mogłabym jej wytknąć, że sama tak lata, ale w ten sposób przyznałabym się, że ich podejrzałam...
Masz ci los, czy w tym miejscu podglądanie jest zaraźliwe?!
No i zostałam ubrana w obcisłą, wściekle czerwoną suknię, składającą się głównie z dekoltu na plecach i rozcięć sięgających bioder. Carnetia dokonała takiego jak wczoraj (?) przemieszczenia komnat i po chwili stałyśmy w atrium, pewnie tym samym, które wcześniej ozdabiała Vaneshka... Nie byłyśmy tam same - Dárce już na nas czekał. Jasnowłosa obrzuciła nas nieodgadnionym spojrzeniem, po czym usiadła pod ścia... zasłoną.
- Carnetio, wyjdź - nakazał szlachetny cicho, ale stanowczo. Dziwne, ale wstała i chyba zamierzała go posłuchać. Ale najpierw uśmiechnęła się złośliwie.
- O tak, wyjdę. Nie gustuję w takich rzeczach, jakie teraz planujesz, skae'rvend - wyrzuciła z siebie z odrazą, jakby jej słowa miały okropny smak - Będziecie się mogli poznawać do woli, o tak, a ja idę!
- My się już znamy - odpowiedział Dárce, patrząc na mnie ze... współczuciem?
- Tym lepiej - prychnęła. - Nie będziesz musiał tracić czasu. Możesz się zabrać do dzieła nawet tu i teraz, proszę bardzo!!
- Carnetio - uciszył ją jednym słowem.
Spojrzała na niego pytająco.
- Proszę cię jeszcze raz.
Zagryzła wargi.
- NIE!!! - wrzasnęła, a w jej głosie zabrzmiała furia i desperacja. Odwróciła się i wyszła gdy zasłony się przed nią rozstąpiły. Szlachetny jeszcze chwilę patrzył w tamtym kierunku, mimo że nie było jej już widać. W końcu zwrócił oczy ku mnie.
- Panu Saeddowi by się spodobał.
Spojrzałam na niego zdezorientowana.
- Pani wizerunek - pozwolił sobie na lekki uśmiech. - Intrygujący.
- No proszę. A ja jestem niemal pewna, że ta pani prędko by się z nim dogadała - burknęłam. - Poza tym jak coś, co więcej odsłania niż zasłania, może intrygować?
- Sam chciałbym zrozumieć ten fenomen - zapatrzył się gdzieś w dal... Jakby w przeszłość. - Ale nie będę zanudzać pani swoimi przemyśleniami. Nie warto.
- Ależ proszę - westchnęłam z rezygnacją, a może z nadzieją? Do licha, mów do mnie jeszcze, człowieku! To znaczy... To się najwyżej skreśli.
- Czy nadal poszukuje pani Kryształów Niebios?
- Niestety. A czy pan nadal nie zamierza eksperymentować z czasem?
- Nie zamierzam - potwierdził Dárce. - Choćbym nawet zdobył Kryształy znajdujące się w rękach pani i Omegi, do ostatniego mogłaby mnie doprowadzić wyłącznie Carnetia, a ona tego nie zrobi.
Nie odpowiedziałam, usiadłam tylko na ławce, spoglądając na imitację nieba nad nami. Spodziewałam się, że za chwilę usłyszę więcej.
- Posiadała ten Kryształ, o, tak... Dostała go od swojej matki - rzeczywiście podjął temat. - Jej matka była aniołem, co pani na to? Ale Carnetia nie chciała takiego dziedzictwa. Usunęła z pamięci wiedzę o nim i ukryła ową wiedzę gdzieś głęboko. Jedynie ona sama mogłaby...
- Czy to tak ładnie zdradzać cudze tajemnice? - przerwałam.
- Jest pani kimś, komu można je powierzyć.
- Przy naszym poprzednim spotkaniu również wiele mi pan zdradził - powiedziałam z namysłem. - Choć było to pewnei ryzykowne... Czy to dlatego, że zabiorę te tajemnice ze sobą do grobu? Skończę jako kamienna figura?
W oczach Dárce'a pojawiło się bezbrzeżne zdumienie. Czyżby nie wiedział, że odwiedziłam jego "pracownię"? A może Ern mi o niej nakłamał?
- Cóż - kontynuowałam. - Miałam całkiem niezłą praktykę jako ozdoba pokoju Carnetii. Tylko proszę mi powiedzieć... Kogo przedstawiają tamte posągi?
Zmarszczył brwi i zacisnął pięści, jakby zmagał się z uczuciami... W końcu podszedł do mnie i spojrzał mi w oczy. Co chciał w nich zobaczyć?
- To się nie musi tak skończyć - szepnął. - Bo przecież jest pani... Shael'lethem. Prawda?
Osłupiałam. Byłam mu potrzebna, bo płynęła we mnie krew srebrnych smoków Chaosu? Już miałam mu powiedzieć, że jako ostatnia z gatunku jestem pod ochroną, kiedy wszedł mi w słowo.
- Carnetio - powiedział i zawołana pojawiła się natychmiast.
- Tak myślałem, podsłuchiwałaś, prawda? - zwrócił się do niej cierpko i chwycił mnie za rękę. - Zabieram stąd pannę Al'Wedd, więc...
Spojrzała na mnie wrogo, ale tylko na moment. Była jakaś rozdygotana, zaniepokojona.
- A bierz ją w cholerę - syknęła. - I znikaj stąd, zanim...
Nie dokończyła. Nagle zrobiło się ciemno i po chwili staliśmy w jej buduarze. A potem... Chyba w jej sypialni, całej urządzonej na czerwono. I na koniec znów w atrium.
- Co się stało? Czyżby wymiar wymykał ci się spod kontroli? - nie darowałam sobie tej uwagi.
Nie odpowiedziała. Otworzyła ramiona jakby chciała coś pochwycić... I jej się nie udało.
Wykrzyczała coś. Kilka ostrych słów, które być może bym rozpoznała, choć niekoniecznie zrozumiała. Ale Vaneshka, Egil... Być może...
Znowu zrobiło się ciemno, choć tylko na sekundę. A kiedy w atrium otworzyła się czarna dziura, wymiar zatrząsł się w posadach.
- Jak śmiesz zakłócać harmonię mojego domu?! - wrzasnęła, ale cofnęła się, gdy Aeiran zrobił krok w jej stronę. Za nim stała Vaneshka.
- Ja tylko z niego wychodzę - odpowiedział sucho. - Byłoby prościej, gdybyś otworzyła drzwi i nas pożegnała, zamiast zamykać.
Następnie spojrzał na mnie taksująco, a na jego twarzy pojawił się grymas dezaprobaty.
- Miya, czy ja mam stracić dobre mniemanie o tobie? Wychodzimy stąd.
- Za pozwoleniem - Dárce odezwał się cicho, ale cały pokój chłonął jego słowa. - Ta dama wyjdzie stąd, ale ze mną.
- Dlaczego?
- Właśnie, dlaczego? - podchwyciłam. - Czy ja powiedziałam, że c h c ę być kolejnym posągiem do kolekcji?
- Nie posuwałbym się do tego gdybym miał inne wyjście - arystokrata z Carne spojrzał wymownie na jasnowłosą. Skrzywiła się.
- Nie masz wyjścia, tak?! - krzyknęła wściekle. - Tak cię przenicowała ta pieprzona wywłoka, że nawet nie pomyślisz o poszukaniu innego wyjścia?!
- Wystarczy - uciął jej krzyki jednym słowem i przyciągnął mnie do siebie. - Żegnaj, Carnetio.
Nie zdążył jednak zrobić nawet kroku, bo nagle przeniknęłam przez niego jak duch. Albo on przeze mnie. Tak czy owak, zdałam sobie sprawę, że stoję obok Vaneshki.
- A jednak się wtrącasz... Nie prowokuj mnie, Carnetio. Proszę.
- To nie ja... - jasnowłosa była blada jak ściana. - To znowu ty, prawda? - syknęła, posyłając Aeiranowi mordercze spojrzenie. - Udaje ci się manipulować m o i m wymiarem... Na złotą pieczęć Vaneona, kim ty jesteś?!
- A czy to ważne? - Dárce zbliżył się z chmurnym obliczem. - Stanął mi na drodze... To jest ważne.
Wyciągnął ręce przed siebie, inkantując jakieś zaklęcie. Chyba potężne, bo atmosfera w pokoju momentalnie zgęstniała. Aeiran uśmiechnął się krzywo i utworzył w dłoniach kulę mroku. Skoczyli ku sobie niemal bezszelestnie... Za to z wściekłą determinacją. Już kiedyś widziałam taką u Czasoprzestrzennego - wtedy, gdy spuszczał lanie Lexowi. Ale w spojrzeniu zazwyczaj chłodnego i spokojnego arystokraty wydawała się dziwnie nie na miejscu. Nie wiem dlaczego.
Eksplozja, niewielka, ale wystarczająca by od siebie odskoczyli. Choć nie na długo.
Przy trzecim takim starciu Dárce był już najwyraźniej gotów powtórzyć za Carnetią jej ostatnie pytanie... Co nie oznaczało, że przegrywał. Po prostu nie wiedział jak wygrać.
Z każdym atakiem Aeirana wymiar trząsł się coraz bardziej; aż bałam się zastanawiać jakiego rodzaju mocy używa... Za to mogłabym mieć co nieco do powiedzenia na temat męskich skłonności do popisywania się.
Po raz kolejny zaatakował. Najmocniej.
Ostatecznie?
Szlachetny nie miał czasu by się obronić... No właśnie, czasu. Czas jakby na chwilę stanął w miejscu. Prawie dla wszystkich...
Ale w miejscu, w które uderzyła moc, nie stał Dárce. Stała tam Carnetia, a na jej twarzy malowało się zdziwienie z powodu tego, co właśnie zrobiła. A w następnej chwili już leżała bez ruchu.
Musiała w ostatniej sekundzie dokonać tego swojego przesunięcia w przestrzeni...
Teraz dopiero wymiar oszalał... I zaczął się rozpadać.
O dziwo, pierwszą osobą, która zareagowała, była Vaneshka. Podbiegła do leżącej i szepnęła coś, rozbłyskując ostrym, białym światłem, które płynęło jakby z jej wnętrza. Z serca? Z duszy? To światło otoczyło Carnetię, która... została wchłonięta w pieśniarkę.
- Co zrobiłaś? - wykrztusiłam. Spojrzała na mnie ze smutkiem.
- Nawet nie byłam pewna, czy mogę to zrobić - powiedziała. - Ale ona powiedziała, że mam oczy po naszej matce, wiesz? Chyba nie zdawała sobie wtedy sprawy, że już wrócił mi słuch... Więc między nami musiała być więź, nie ma innej odpowiedzi...
Wysłuchałam tego poplątanego wyjaśnienia jednym uchem, zastanawiając się, czy zdążymy uciec z tego wymiaru zanim padnie do reszty. Ponieważ Dárce gdzieś zniknął, z braku przeciwnika Aeiran również zaczął się nad tym zastanawiać. Nie wahając się przyciągnął nas bliżej siebie i otworzył czarną dziurę.
To była najgorsza podróż międzywymiarowa jaką odbyłam w swoich życiach.
Może pomijając ucieczkę z Jasności...
*
W komnatce było mnóstwo
zasłon, a może raczej firanek... Miały różne kolory i były tak cienkie i
zwiewne, że niemal przezroczyste. Poza nimi nie widziałam nic - to
znaczy, oczywiście stała toaletka z wielkim lustrem, elegancki fotel i
regał pełen bibelotów i książek o jaskrawych okładkach. Kiedy
właścicielka czytała którąś z nich, miała taki wyraz twarz jakby z
satysfakcją podglądała czyjeś życie osobiste. Ale nie miała w pokoju
ścian. Tylko zasłony.
To właśnie ją zobaczyłam jako pierwszą, gdy otworzyłam oczy. Nie wiem jak długo się u niej znajdowałam i od jak dawna byłam ustawiona za fotelem, ale powrót każdego z moich zmysłów wydawał się trwać wieki. Tak więc najpierw odzyskałam wzrok i zobaczyłam ją - wysoką, o zgrabnej figurze i upiętych włosach koloru platyny. Jej skóra miała jasny odcień błękitu i gryzła się wściekle z czerwoną, koronkową halką. De gustibus...
Kiedy odzyskałam słuch, w uszach zaczęła mi dźwięczeć muzyka grana na harfie - tylko kto i gdzie ją grał? Potem przyszedł dotyk i uświadomiłam sobie, że muszę być przyodziana w coś podobnego do tych wszechobecnych firanek. A gdy w końcu wróciła mi zdolność mowy i poruszania się, moja gospodyni zaszczyciła mnie rozmową.
- Jestem Carnetia, a to moja siedziba - powiedziała mocnym, stanowczym głosem. - Mam nadzieję, że miło spędziłaś czas w charakterze ozdoby mojego buduaru.
O...z...d...o...b...y...
- Chyba jednak są ciekawsze sposoby spędzania czasu - odpowiedziałam słabo, głos bowiem jeszcze mnie zawodził. - Gdzie jestem?
- No, przecież mówię. U mnie - kobieta roześmiała się perliście. - Ale niestety, skoro już się ruszasz, muszę cię przekwaterować.
Nie zdążyłam nic na to powiedzieć, bo nagle przestrzeń wokół nas uległa przesunięciu. Przysięgłabym, że Carnetia nas nie teleportowała - po prostu inny pokój zajął miejsce poprzedniego. Również miał pełno zasłon i toaletkę - choć mniej okazałą - a także łóżko z satynową pościelą. Na jego widok od razu poczułam się senna. Ale nie mogłam odpłynąć w krainę snów, bo miałam kilka pytań.
- Pytaj, pytaj - uśmiechnęła się moja gospodyni, która, jak się wydawało, czytała w myslach. - Być może odpowiem. Jeśli pytania mi się spodobają.
- Podróżowałam statkiem międzyprzestrzennym - zaczęłam z namysłem. - I nagle coś ten statek złapało i nie chciało wypuścić. Potem straciłam przytomność i trafiłam tutaj.
- Dobrze, dobrze - Carnetia pokręciła głową ze zniecierpliwieniem. - Miałaś pytać. I co?
- Co się ze mną działo? Dlaczego tak powoli wracałam do siebie... I dlaczego udawałam jakiś przeklęty posąg?
Usiadła na łóżku i zanurzyła twarz w pościeli.
- A co, miałam wyrzucić cię w międzysferę? - zachichotała. - Tutaj po prostu czas płynie nieco... Inaczej. Dlatego trafiając do mnie musiałaś się na niego przestawić. Twój czas zatrzymał się, a potem stopniowo wracał do normy. I tyle filozofii.
Zamyśliłam się. Najwyraźniej nie miała przede mną nic do ukrycia, choć to nie sprawiło, że nabrałam do niej zaufania. Nie przeszkodziło mi to jednak pytać dalej.
- Było nas więcej. Czy oni też... goszczą u ciebie?
- Więcej, więcej... - Carnetia zamruczała jak najedzony kot. - Ta ślicznotka z lokami, która ozdabiała moje atrium, doszła do formy niedługo przed tobą - w jej głosie pobrzmiewało zarówno rozczarowanie, jak i satysfakcja. - Zakwaterowałam ją w jednym pokoju z tym intrygującym mężczyzną, może być ciekawie... Chcesz popatrzeć?
- Z którym? - zapytałam niespokojnie. Musiałam dociec, kto jeszcze się tutaj znalazł... A co, jeśli nie wszyscy?
- Od początku były z nim problemy - prychnęła. - Poczynając od tego, że zupełnie nic sobie nie robił ze zmiany czasu... Cóż, myślałam, że będzie z niego inny pożytek, ale nawet się do mnie nie odezwał! - wyglądała na rozdrażnioną, ale po chwili uśmiechnęła się figlarnie. - Może teraz go czymś zajmę... Ale nie martw się, dla ciebie też się ktoś kiedyś znajdzie. O mnie nie wspominając. Zawsze się zjawiają. Zawsze jest ktoś, kto decyduje się wtargnąć do mojego wymiaru.
Nagle zaniosła się krótkim, piskliwym śmiechem, który zupełnie do niej nie pasował.
- Jak będziesz chciała, to podnieś sobie tę niebieską zasłonę - pokazała - a będziesz mogła sobie popatrzeć. Ale nie usłyszeć. Zostawmy coś wyobraźni.
Posłała mi uśmiech drapieżnika i zniknęła - widocznie nie tylko czas tu wariuje, ale również przestrzeń... Tyle że nadal nie wiedziałam, jak długo byłam tu uwięziona. I czy będę mogła odejść. Co Carnetia robiła z tymi, którzy "zawsze się zjawiali"?
Bardziej z niepokoju o Vaneshkę niż z ciekawości (a może odwrotnie?) uchyliłam zasłonę. Zobaczyłam podobny wystrój jak w moim pokoju, tyle że w tonacji różowo-czerwonej (u mnie było raczej biało), a naprzeciwko mnie stała ogrodowa huśtawka, na której mogły się pomieścić dwie osoby. W tej chwili siedziała na niej Vaneshka w koronkowo-firankowej bieliźnie, huśtała się jakby od tego zależało jej życie i wypłakiwała strumienie łez. Zaś na łóżku ktoś spał snem kamiennym, odcinając się czarną plamą od tego gryzącego w oczy wystroju... Wstrzymałam oddech. A niech go. Nic sobie nie robił ze zmiany czasu, to nietrudno było zrozumieć... Ale dlaczego, do wszystkich diabłów, on też trafił do tej piekielnej baby? I skoro poza nim byłyśmy tu tylko ja i pieśniarka, co stało się z Egilem i Yukito?
Spróbowałam przejść przez zasłonę, ale niespodziewanie okazała się twarda jak diament. Teleportacja też nie poskutkowała.
- Vaneshka!! - zawołałam, ale nie wydawała się mnie słyszeć ani zauważać. Aeiran również nie przerwał snu.
W bezsilnej złości uderzyłam pięścią w firanę i syknęłam z bólu.
Śniły mi się jakieś poplątane sny, do czasu, gdy znalazłam się w ogrodzie, gdzie kwitły sakury i ktoś z piskiem rzucił mi się na szyję.
- Miya-chaaan! - usłyszałam radosny głos. - No i coś ty wyprawiała, że przez pół miesiąca znaku życia nie dawałaś?!
Zaskoczenie sprawiło, że wylądowałam na trawie, co zdarzyło się nie pierwszy raz podczas witania się z Yori.
- Cześć - uśmiechnęłam się chyba nieco histerycznie. - Przez i l e?!
- Patrz mi na usta - Śniąca usiadła oobk mnie. - Kiedy kładłam się spać, właśnie zaczynał się nowy miesiąc. Gdzie jesteś, skoro tak nie wiesz co się dzieje?
- Powinnaś raczej spytać "kiedy" jestem - mruknęłam. - W tym wymiarze czas płynie jakoś inaczej... Choć nie wiem, na jakiej zasadzie.
- No, ale żyjesz i chyba nic ci nie jest - podsumowała z zadowoleniem. - Bo Yukito i ten nieśmiały blondasek od zmysłów tu odchodzili, gdy za Chiny nie mogłam cię znaleźć... Co prawda, mój brachol bardziej się martwił o jakąś zarysowaną karoserię, ale o ciebie też...
- Do dzisiaj byłam posągiem w pokoju jakiejś nawiedzonej osobniczki, ale tak poza tym chyba nic mi nie jest - westchnęłam. - Choć pewnie znowu utknęłam w jakimś świecie bez wyjścia.
- Oj, nie marudź! Z tamtego wyszłaś, to i z tego ci się uda!
- Załóżmy - uśmiechnęłam się lekko. - Możesz posłużyć się moimi myślami i wejść do miejsca, gdzie teraz śpię?
Yori zamyśliła się na chwilę, po czym zmarszczyła brwi.
- Nie - odpowiedziała. - Właśnie przeniknęłam przez twój umysł i poczułam tam na zewnątrz czyjąś obecność. Gdyby się tam pojawiła choćby moja projekcja, ktoś mógłby narobić hałasu... Ale mogę wyekspediować tam ciebie.
Spojrzałam na nią pytająco.
- Ciebie zobaczą, a mnie nie?!
- Ty, złotko, nie masz postaci do Śnienia, nie? - wyszczerzyła zęby. - Będziesz niewidzialna i niematerialna... Będziesz mogła tylko patrzeć.
Utwierdziłam się w przekonaniu, że nie rozumiem toku myślenia Śniących, ale przystałam na to i po chwili byłam już w swoim pokoju i zobaczyłam własne ciało. Był to dość niepokojący widok... Już miałam sprawdzić czy dla tych przekętych firan również będę niematerialna, gdy nagle ktoś się pojawił. Dwie osoby, z których jedna musiała być Carnetią. Drugiej w ciemności nie rozpoznawałam.
- Dlaczego nalegasz właśnie na nią, skoro wiesz, że sama mogłabym... - usłyszałam głos mojej szanownej gospodyni. Ten drugi pokręcił głową.
- Nie wiesz, na co się porywasz - odpowiedział głębokim, dziwnie znajomym głosem. - Nie chciałabyś, gdybyś wiedziała. Ale panna Al'Wedd się nadaje...
- Więc śmiało - syknęła Carnetia jakoś tak wściekle.
- Nie, nie teraz. Niech śpi - rzekł na to. - Później umożliwisz nam rozmowę. Sam na sam, jeśli można.
Zniknęli, a ja stałam... Nie, raczej wisiałam w powietrzu jak zamroczona. Bo przecież, na wszystkie ciemne moce, przypomniałam sobie, skąd znam ten głos! I gdybym w tej chwili nie spała, pewnie ciarki by mi po ciele przeszły i za wszelką cenę skłoniłabym właściciela głosu by mówił dalej... Mrrr. A może brrr. Otrząsnęłam się i wróciłam do snu.
- Już? - zdziwiła się Yori. - Nie miałaś iść na rekonesans przypadkiem?
- Jutro będę miała rendez-vous - wyjaśniłam. - I wtedy pewnie dowiem się więcej. Przeszła mi ochota na tłuczenie się po tym dziwnym wymarze.
- Ooo - zobaczyłam w jej oczach ciekawość. - A z kiiim?
I w tym momencie mnie olśniło.
- Yori-chan - powiedziałam. - Jesteś z Agencji, nie? Wy wiecie więcej niż ktokolwiek powinien, przyznaj sama.
- To nie my, tylko nasz szef - prychnęła. - Ale do czegoś tam mamy dostęp.
- Sprawdzłabyś dla mnie informacje o kimś?
- Nie ma problema, jak mawia moja anielska koleżanka - roześmiała się - Rzuć nazwiskiem.
- Éveard en Dárce - rzuciłam - S z l a c h e t n y Dárce.
Gdy usłyszała, aż gwizdnęła.
- A tobie co? - wykrztusiła. - Dlaczego chcesz, żebym go sprawdziła?
- Bo dopiero co stał nad moją śpiącą osobą i knuł coś z tą całą Carnetią!!
- Po czorta?!
- Ja mam wiedzieć?!
- A skąd ty w ogóle znasz faceta? - zainteresowała się. - Przecież on jest najbardziej prywatną z osób prywatnych! Nie pokazuje się nikomu na oczy, nikt nic o nim nie wie! No, chyba że my...
- Na poprzednim spotkaniu ze mną był całkiem rozmowny - przypomniałam sobie.
- Tym bardziej się dziwię, że to ja mam znaleźć o nim jakieś info - stwierdziła Yori. - Może na tym randewu dowiesz się od niego czego tylko będziesz chciała?
- Może - zgodziłam się. - Ale lepiej jest mieć więcej niż jedno źródło informacji.
Resztę nocy (?) przespałam już bez snów.
To właśnie ją zobaczyłam jako pierwszą, gdy otworzyłam oczy. Nie wiem jak długo się u niej znajdowałam i od jak dawna byłam ustawiona za fotelem, ale powrót każdego z moich zmysłów wydawał się trwać wieki. Tak więc najpierw odzyskałam wzrok i zobaczyłam ją - wysoką, o zgrabnej figurze i upiętych włosach koloru platyny. Jej skóra miała jasny odcień błękitu i gryzła się wściekle z czerwoną, koronkową halką. De gustibus...
Kiedy odzyskałam słuch, w uszach zaczęła mi dźwięczeć muzyka grana na harfie - tylko kto i gdzie ją grał? Potem przyszedł dotyk i uświadomiłam sobie, że muszę być przyodziana w coś podobnego do tych wszechobecnych firanek. A gdy w końcu wróciła mi zdolność mowy i poruszania się, moja gospodyni zaszczyciła mnie rozmową.
- Jestem Carnetia, a to moja siedziba - powiedziała mocnym, stanowczym głosem. - Mam nadzieję, że miło spędziłaś czas w charakterze ozdoby mojego buduaru.
O...z...d...o...b...y...
- Chyba jednak są ciekawsze sposoby spędzania czasu - odpowiedziałam słabo, głos bowiem jeszcze mnie zawodził. - Gdzie jestem?
- No, przecież mówię. U mnie - kobieta roześmiała się perliście. - Ale niestety, skoro już się ruszasz, muszę cię przekwaterować.
Nie zdążyłam nic na to powiedzieć, bo nagle przestrzeń wokół nas uległa przesunięciu. Przysięgłabym, że Carnetia nas nie teleportowała - po prostu inny pokój zajął miejsce poprzedniego. Również miał pełno zasłon i toaletkę - choć mniej okazałą - a także łóżko z satynową pościelą. Na jego widok od razu poczułam się senna. Ale nie mogłam odpłynąć w krainę snów, bo miałam kilka pytań.
- Pytaj, pytaj - uśmiechnęła się moja gospodyni, która, jak się wydawało, czytała w myslach. - Być może odpowiem. Jeśli pytania mi się spodobają.
- Podróżowałam statkiem międzyprzestrzennym - zaczęłam z namysłem. - I nagle coś ten statek złapało i nie chciało wypuścić. Potem straciłam przytomność i trafiłam tutaj.
- Dobrze, dobrze - Carnetia pokręciła głową ze zniecierpliwieniem. - Miałaś pytać. I co?
- Co się ze mną działo? Dlaczego tak powoli wracałam do siebie... I dlaczego udawałam jakiś przeklęty posąg?
Usiadła na łóżku i zanurzyła twarz w pościeli.
- A co, miałam wyrzucić cię w międzysferę? - zachichotała. - Tutaj po prostu czas płynie nieco... Inaczej. Dlatego trafiając do mnie musiałaś się na niego przestawić. Twój czas zatrzymał się, a potem stopniowo wracał do normy. I tyle filozofii.
Zamyśliłam się. Najwyraźniej nie miała przede mną nic do ukrycia, choć to nie sprawiło, że nabrałam do niej zaufania. Nie przeszkodziło mi to jednak pytać dalej.
- Było nas więcej. Czy oni też... goszczą u ciebie?
- Więcej, więcej... - Carnetia zamruczała jak najedzony kot. - Ta ślicznotka z lokami, która ozdabiała moje atrium, doszła do formy niedługo przed tobą - w jej głosie pobrzmiewało zarówno rozczarowanie, jak i satysfakcja. - Zakwaterowałam ją w jednym pokoju z tym intrygującym mężczyzną, może być ciekawie... Chcesz popatrzeć?
- Z którym? - zapytałam niespokojnie. Musiałam dociec, kto jeszcze się tutaj znalazł... A co, jeśli nie wszyscy?
- Od początku były z nim problemy - prychnęła. - Poczynając od tego, że zupełnie nic sobie nie robił ze zmiany czasu... Cóż, myślałam, że będzie z niego inny pożytek, ale nawet się do mnie nie odezwał! - wyglądała na rozdrażnioną, ale po chwili uśmiechnęła się figlarnie. - Może teraz go czymś zajmę... Ale nie martw się, dla ciebie też się ktoś kiedyś znajdzie. O mnie nie wspominając. Zawsze się zjawiają. Zawsze jest ktoś, kto decyduje się wtargnąć do mojego wymiaru.
Nagle zaniosła się krótkim, piskliwym śmiechem, który zupełnie do niej nie pasował.
- Jak będziesz chciała, to podnieś sobie tę niebieską zasłonę - pokazała - a będziesz mogła sobie popatrzeć. Ale nie usłyszeć. Zostawmy coś wyobraźni.
Posłała mi uśmiech drapieżnika i zniknęła - widocznie nie tylko czas tu wariuje, ale również przestrzeń... Tyle że nadal nie wiedziałam, jak długo byłam tu uwięziona. I czy będę mogła odejść. Co Carnetia robiła z tymi, którzy "zawsze się zjawiali"?
Bardziej z niepokoju o Vaneshkę niż z ciekawości (a może odwrotnie?) uchyliłam zasłonę. Zobaczyłam podobny wystrój jak w moim pokoju, tyle że w tonacji różowo-czerwonej (u mnie było raczej biało), a naprzeciwko mnie stała ogrodowa huśtawka, na której mogły się pomieścić dwie osoby. W tej chwili siedziała na niej Vaneshka w koronkowo-firankowej bieliźnie, huśtała się jakby od tego zależało jej życie i wypłakiwała strumienie łez. Zaś na łóżku ktoś spał snem kamiennym, odcinając się czarną plamą od tego gryzącego w oczy wystroju... Wstrzymałam oddech. A niech go. Nic sobie nie robił ze zmiany czasu, to nietrudno było zrozumieć... Ale dlaczego, do wszystkich diabłów, on też trafił do tej piekielnej baby? I skoro poza nim byłyśmy tu tylko ja i pieśniarka, co stało się z Egilem i Yukito?
Spróbowałam przejść przez zasłonę, ale niespodziewanie okazała się twarda jak diament. Teleportacja też nie poskutkowała.
- Vaneshka!! - zawołałam, ale nie wydawała się mnie słyszeć ani zauważać. Aeiran również nie przerwał snu.
W bezsilnej złości uderzyłam pięścią w firanę i syknęłam z bólu.
Śniły mi się jakieś poplątane sny, do czasu, gdy znalazłam się w ogrodzie, gdzie kwitły sakury i ktoś z piskiem rzucił mi się na szyję.
- Miya-chaaan! - usłyszałam radosny głos. - No i coś ty wyprawiała, że przez pół miesiąca znaku życia nie dawałaś?!
Zaskoczenie sprawiło, że wylądowałam na trawie, co zdarzyło się nie pierwszy raz podczas witania się z Yori.
- Cześć - uśmiechnęłam się chyba nieco histerycznie. - Przez i l e?!
- Patrz mi na usta - Śniąca usiadła oobk mnie. - Kiedy kładłam się spać, właśnie zaczynał się nowy miesiąc. Gdzie jesteś, skoro tak nie wiesz co się dzieje?
- Powinnaś raczej spytać "kiedy" jestem - mruknęłam. - W tym wymiarze czas płynie jakoś inaczej... Choć nie wiem, na jakiej zasadzie.
- No, ale żyjesz i chyba nic ci nie jest - podsumowała z zadowoleniem. - Bo Yukito i ten nieśmiały blondasek od zmysłów tu odchodzili, gdy za Chiny nie mogłam cię znaleźć... Co prawda, mój brachol bardziej się martwił o jakąś zarysowaną karoserię, ale o ciebie też...
- Do dzisiaj byłam posągiem w pokoju jakiejś nawiedzonej osobniczki, ale tak poza tym chyba nic mi nie jest - westchnęłam. - Choć pewnie znowu utknęłam w jakimś świecie bez wyjścia.
- Oj, nie marudź! Z tamtego wyszłaś, to i z tego ci się uda!
- Załóżmy - uśmiechnęłam się lekko. - Możesz posłużyć się moimi myślami i wejść do miejsca, gdzie teraz śpię?
Yori zamyśliła się na chwilę, po czym zmarszczyła brwi.
- Nie - odpowiedziała. - Właśnie przeniknęłam przez twój umysł i poczułam tam na zewnątrz czyjąś obecność. Gdyby się tam pojawiła choćby moja projekcja, ktoś mógłby narobić hałasu... Ale mogę wyekspediować tam ciebie.
Spojrzałam na nią pytająco.
- Ciebie zobaczą, a mnie nie?!
- Ty, złotko, nie masz postaci do Śnienia, nie? - wyszczerzyła zęby. - Będziesz niewidzialna i niematerialna... Będziesz mogła tylko patrzeć.
Utwierdziłam się w przekonaniu, że nie rozumiem toku myślenia Śniących, ale przystałam na to i po chwili byłam już w swoim pokoju i zobaczyłam własne ciało. Był to dość niepokojący widok... Już miałam sprawdzić czy dla tych przekętych firan również będę niematerialna, gdy nagle ktoś się pojawił. Dwie osoby, z których jedna musiała być Carnetią. Drugiej w ciemności nie rozpoznawałam.
- Dlaczego nalegasz właśnie na nią, skoro wiesz, że sama mogłabym... - usłyszałam głos mojej szanownej gospodyni. Ten drugi pokręcił głową.
- Nie wiesz, na co się porywasz - odpowiedział głębokim, dziwnie znajomym głosem. - Nie chciałabyś, gdybyś wiedziała. Ale panna Al'Wedd się nadaje...
- Więc śmiało - syknęła Carnetia jakoś tak wściekle.
- Nie, nie teraz. Niech śpi - rzekł na to. - Później umożliwisz nam rozmowę. Sam na sam, jeśli można.
Zniknęli, a ja stałam... Nie, raczej wisiałam w powietrzu jak zamroczona. Bo przecież, na wszystkie ciemne moce, przypomniałam sobie, skąd znam ten głos! I gdybym w tej chwili nie spała, pewnie ciarki by mi po ciele przeszły i za wszelką cenę skłoniłabym właściciela głosu by mówił dalej... Mrrr. A może brrr. Otrząsnęłam się i wróciłam do snu.
- Już? - zdziwiła się Yori. - Nie miałaś iść na rekonesans przypadkiem?
- Jutro będę miała rendez-vous - wyjaśniłam. - I wtedy pewnie dowiem się więcej. Przeszła mi ochota na tłuczenie się po tym dziwnym wymarze.
- Ooo - zobaczyłam w jej oczach ciekawość. - A z kiiim?
I w tym momencie mnie olśniło.
- Yori-chan - powiedziałam. - Jesteś z Agencji, nie? Wy wiecie więcej niż ktokolwiek powinien, przyznaj sama.
- To nie my, tylko nasz szef - prychnęła. - Ale do czegoś tam mamy dostęp.
- Sprawdzłabyś dla mnie informacje o kimś?
- Nie ma problema, jak mawia moja anielska koleżanka - roześmiała się - Rzuć nazwiskiem.
- Éveard en Dárce - rzuciłam - S z l a c h e t n y Dárce.
Gdy usłyszała, aż gwizdnęła.
- A tobie co? - wykrztusiła. - Dlaczego chcesz, żebym go sprawdziła?
- Bo dopiero co stał nad moją śpiącą osobą i knuł coś z tą całą Carnetią!!
- Po czorta?!
- Ja mam wiedzieć?!
- A skąd ty w ogóle znasz faceta? - zainteresowała się. - Przecież on jest najbardziej prywatną z osób prywatnych! Nie pokazuje się nikomu na oczy, nikt nic o nim nie wie! No, chyba że my...
- Na poprzednim spotkaniu ze mną był całkiem rozmowny - przypomniałam sobie.
- Tym bardziej się dziwię, że to ja mam znaleźć o nim jakieś info - stwierdziła Yori. - Może na tym randewu dowiesz się od niego czego tylko będziesz chciała?
- Może - zgodziłam się. - Ale lepiej jest mieć więcej niż jedno źródło informacji.
Resztę nocy (?) przespałam już bez snów.
15 VII
Na niebo spojrzyj, na samotność gwiazd
W bezdenną noc bez dnia
Czy gwiazdy wiedzą, co to lęk?
Czy gwiazdy znają strach?
Serca gwiazd, twardy lód
Pod żarem schowany szklany chłód
Serca gwiazd, twardy lód
Pod złotym morzem ognia
Lęk się czai tak jak zbrodnia
Serca gwiazd, diament, szron
Świeć gwiazdo samotna, blask swój chroń
Chroń swój chłód, dobrze wiesz,
Że miłość znaczy śmierć
Tak łatwo spłonąć od słów
Tak łatwo spłonąć od łez
Chciałam ocalić swój chłód
Samotnie znaleźć kres...
- Dobra - mruknął Egil. - To na jakie niebo mamy czekać?
Aktualnie przestrzeń ponad nami miała bladozielony kolor.
- W każdym razie nie na takie, bo wyśle nas w czysty Chaos - westchnął Yukito. - Przy normalnym, niebieskim, trafimy z powrotem w międzysferę, a szare albo czerwone zaprowadzi nas tam, dokąd chcemy. Tylko nie wiem, które konkretnie.
- Też coś - prychnęłam. - Że też musieliśmy się zatrzymać w wymiarzeo takich dziwnych zakłóceniach przestrzennych!
- Nie spotkałaś się jeszcze z czymś takim?
- Z objawami w postaci zmiany koloru nieba nie. Czy mam przypuszczać, że jacyś magowie się tu kiedyś bawili i zepsuli?
- Nie nazywaj tego zepsuciem - zaprotestował sankatsu. - Miejscowi są piekielnie dumni z tej atrakcji. Chwalą się turystom.
- Ciekawe czy któryś z tych turystów trafił kiedykolwiek we właściwy kolor i wrócił do siebie - zachichotał kronikarz.
- A co za różnica? Turyści są jak bakterie, wszędzie się zaadaptują...
- Przejdziemy się brzegiem morza? - zaproponował Egil.
Zgodziłam się, choć nie bardzo mi się to uśmiechało - z jednego powodu.
Było gorąco. Przeraźliwie gorąco. A plaża była tak wielka, że dotarcie do morza przypominało wędrówkę przez pustynię. Ale trudno, trzeba się czasem poświęcić żeby coś osiągnąć... A woda, w której odbijało się zielone niebo, wyglądała dość... Oryginalnie.
- Jak bajoro - Egil nie przebierał w słowach tak jak ja.
- Sam chciałeś tu przyjść - wzruszyłam ramionami.
- Mogłem ci jeszcze zaproponować przechadzkę po zatłoczonej promenadzie. Co byś wolała?
- Czy mam rozumieć, że podstępem zaciągnąłeś mnie na randkę?
- Ja... - zmieszał się. - Nie mam doświadczenia w sprawach natury romantycznej...
- Nie musisz kończyć.
- ...Więc nie śmiałbym. Zresztą stwierdziłem, że nie mogę nawet próbować z tobą, bo gwiazdy są niedostępne...
Oho, wpadł w romantyczny ton. Nie przerwałam mu, czekałam.
- Odległe i nieuchwytne - kontynuował. - Może i można do nich dolecieć, ale przypłaci się to spaleniem...
- O, właśnie. Gwiazdy płoną, a ja się boję ognia. Nie trzeba mnie porównywać do gwiazd - mruknęłam, śmiejąc się z siebie w duchu. Przecież uwielbiam gwiazdy, a on chciał być miły.
- Dlaczego mi to mówisz? - spytałam. - Czy dlatego, żebym wiedziała, że już nie mam u ciebie szans i płakała z tego powodu w poduszkę?
Oczy Egila pociemniały i spuścił głowę.
- Jak sama widzisz, nie znam się - westchnął. - Nie umiem rozmawiać z kobietami w ten sposób.
- W porządku. I masz rację, jestem nieuchwytna. Chyba ze strachu, wiesz? I jeszcze nie znalazł się ktoś, kto potrafiłby mnie zatrzymać, nie bojąc się, że spłonie. A ty... Naprawdę zasługujesz na kogoś, kto sam przy tobie zostanie.
- Ale... Chyba mogę mieć w tobie przyjaciółkę?
- Pytasz, jakby jeszcze tak nie było.
Od razu poweselał - na jego twarzy pojawił się uśmiech i ulga, że nie zabiłam go choćby wzrokiem.
Myślałam, że to koniec tematu... A jednak nie.
- Ale powiedz - znowu zaczął Egil. - Czy ty sama nie masz nikogo, komu pozwoliłabyś się zatrzymać? Za kim tęsknisz?
Coś tam wewnątrz zakłuło, choć nie wiedziałam, dlaczego. Dlatego, że nie mam, czy...
A niech go.
- Takie pytanie mógłbyś raczej Vaneshce zadać - stwierdziłam uszczypliwie zanim się zorientowałam, że może to wziąć na poważnie.
Wziął.
Kiwnął głową jakby to był świetny pomysł i tyle go widziałam. Biedna Vaneshka.
Zostałam jeszcze chwilę nad morzem, przyglądając mu się w zadumie... A przecież nawet nie pamiętam, o czym tak dumałam. W każdym razie stałam tak, dopóki woda nie nabrała innego odcienia. Czerwonego.
Pora zapytać Yukito, czy ma ochotę zaryzykować i przenieść nas poza ten wymiar.
W bezdenną noc bez dnia
Czy gwiazdy wiedzą, co to lęk?
Czy gwiazdy znają strach?
Serca gwiazd, twardy lód
Pod żarem schowany szklany chłód
Serca gwiazd, twardy lód
Pod złotym morzem ognia
Lęk się czai tak jak zbrodnia
Serca gwiazd, diament, szron
Świeć gwiazdo samotna, blask swój chroń
Chroń swój chłód, dobrze wiesz,
Że miłość znaczy śmierć
Tak łatwo spłonąć od słów
Tak łatwo spłonąć od łez
Chciałam ocalić swój chłód
Samotnie znaleźć kres...
Halina Frąckowiak
- Dobra - mruknął Egil. - To na jakie niebo mamy czekać?
Aktualnie przestrzeń ponad nami miała bladozielony kolor.
- W każdym razie nie na takie, bo wyśle nas w czysty Chaos - westchnął Yukito. - Przy normalnym, niebieskim, trafimy z powrotem w międzysferę, a szare albo czerwone zaprowadzi nas tam, dokąd chcemy. Tylko nie wiem, które konkretnie.
- Też coś - prychnęłam. - Że też musieliśmy się zatrzymać w wymiarzeo takich dziwnych zakłóceniach przestrzennych!
- Nie spotkałaś się jeszcze z czymś takim?
- Z objawami w postaci zmiany koloru nieba nie. Czy mam przypuszczać, że jacyś magowie się tu kiedyś bawili i zepsuli?
- Nie nazywaj tego zepsuciem - zaprotestował sankatsu. - Miejscowi są piekielnie dumni z tej atrakcji. Chwalą się turystom.
- Ciekawe czy któryś z tych turystów trafił kiedykolwiek we właściwy kolor i wrócił do siebie - zachichotał kronikarz.
- A co za różnica? Turyści są jak bakterie, wszędzie się zaadaptują...
- Przejdziemy się brzegiem morza? - zaproponował Egil.
Zgodziłam się, choć nie bardzo mi się to uśmiechało - z jednego powodu.
Było gorąco. Przeraźliwie gorąco. A plaża była tak wielka, że dotarcie do morza przypominało wędrówkę przez pustynię. Ale trudno, trzeba się czasem poświęcić żeby coś osiągnąć... A woda, w której odbijało się zielone niebo, wyglądała dość... Oryginalnie.
- Jak bajoro - Egil nie przebierał w słowach tak jak ja.
- Sam chciałeś tu przyjść - wzruszyłam ramionami.
- Mogłem ci jeszcze zaproponować przechadzkę po zatłoczonej promenadzie. Co byś wolała?
- Czy mam rozumieć, że podstępem zaciągnąłeś mnie na randkę?
- Ja... - zmieszał się. - Nie mam doświadczenia w sprawach natury romantycznej...
- Nie musisz kończyć.
- ...Więc nie śmiałbym. Zresztą stwierdziłem, że nie mogę nawet próbować z tobą, bo gwiazdy są niedostępne...
Oho, wpadł w romantyczny ton. Nie przerwałam mu, czekałam.
- Odległe i nieuchwytne - kontynuował. - Może i można do nich dolecieć, ale przypłaci się to spaleniem...
- O, właśnie. Gwiazdy płoną, a ja się boję ognia. Nie trzeba mnie porównywać do gwiazd - mruknęłam, śmiejąc się z siebie w duchu. Przecież uwielbiam gwiazdy, a on chciał być miły.
- Dlaczego mi to mówisz? - spytałam. - Czy dlatego, żebym wiedziała, że już nie mam u ciebie szans i płakała z tego powodu w poduszkę?
Oczy Egila pociemniały i spuścił głowę.
- Jak sama widzisz, nie znam się - westchnął. - Nie umiem rozmawiać z kobietami w ten sposób.
- W porządku. I masz rację, jestem nieuchwytna. Chyba ze strachu, wiesz? I jeszcze nie znalazł się ktoś, kto potrafiłby mnie zatrzymać, nie bojąc się, że spłonie. A ty... Naprawdę zasługujesz na kogoś, kto sam przy tobie zostanie.
- Ale... Chyba mogę mieć w tobie przyjaciółkę?
- Pytasz, jakby jeszcze tak nie było.
Od razu poweselał - na jego twarzy pojawił się uśmiech i ulga, że nie zabiłam go choćby wzrokiem.
Myślałam, że to koniec tematu... A jednak nie.
- Ale powiedz - znowu zaczął Egil. - Czy ty sama nie masz nikogo, komu pozwoliłabyś się zatrzymać? Za kim tęsknisz?
Coś tam wewnątrz zakłuło, choć nie wiedziałam, dlaczego. Dlatego, że nie mam, czy...
A niech go.
- Takie pytanie mógłbyś raczej Vaneshce zadać - stwierdziłam uszczypliwie zanim się zorientowałam, że może to wziąć na poważnie.
Wziął.
Kiwnął głową jakby to był świetny pomysł i tyle go widziałam. Biedna Vaneshka.
Zostałam jeszcze chwilę nad morzem, przyglądając mu się w zadumie... A przecież nawet nie pamiętam, o czym tak dumałam. W każdym razie stałam tak, dopóki woda nie nabrała innego odcienia. Czerwonego.
Pora zapytać Yukito, czy ma ochotę zaryzykować i przenieść nas poza ten wymiar.
13 VII
Od wczoraj jestem w podróży. Z Egilem i Vaneshką.
To, że kronikarz przyjął propozycję entuzjastycznie, mnie nie zdziwiło. Oczywiście, że musiał zbadać, czy wyprawa zaprowadzi nas do jego bogów, którzy powinni teraz grzecznie siedzieć w Jasności i pozwalać wiernym się czcić, zamiast rozbijać się po światach. Vaneshce zaproponowałam raczej by przekonać się, że odmówi, a tymczasem stało się wprost przeciwnie... Z zaciętą miną i pociemniałymi oczami, ale jednak się do nas przyłączyła. Jeśli faktycznie ma anielski rodowód, to jestem zdziwiona, bo przecież nigdy nie chciała o tym słuchać ani o tym mówić... Szczerze mówiąc, nadal nie chce. A jednak z nami jedzie. Czyżby posłuchała tej intuicji, która kazała mi zabrać ją ze sobą?
Oczywiście podróżujemy razem z Yukito. Ostatecznie stać mnie było na niego i bardzo się z tego cieszę. Sama firma, w której pracuje, to zbiorowisko dość oryginalnych indywiduów... indywidualności, przepraszam, co miałam okazję zauważyć kiedy składałam tam zamówienie... Ale to już temat na wielowątkową sagę z elementami grozy, jak stwierdził mój nowy znajomy, gdy dowiedział się, że pisuję czasem co nieco.
Lecimy pojazdem mogącym poruszać się między wymiarami. Sporym. Obszernym. Srebrzystym. Z lodówką i śpiworami. A do tego bojowym, jak skromnie nadmienił Yukito. Świetnie, czyli jesteśmy przygotowani na każdą ewentualność. Jedyną widoczną wadą pojazdu jest chybotanie. O tak, jeśli draństwo nie kołysze się na boki, powodując, że jeździmy jak po pokładzie statku podczas sztormu, to znienacka potrafi poderwać się w górę, by zaraz opaść w dół. Na szczęście dzieje się to tylko wtedy, gdy Yukito wyłącza autopilota i osobiście siada za sterami. Zapytałam go o ten fenomen i odpowiedział:
- Nie da się ukryć, coraz lepiej mi idzie łapanie się w jej obsłudze!
- Opowiesz nam coś dzisiaj?
- N i e - odpowiedziałam uprzejmie na pytanie kronikarza.
- A co? - podchwycił Yukito. - Mówiłaś, że piszesz, ale nie wiedziałem, że umiesz opowiadać!
- Ja też nie. Dopóki ten tutaj się nie przyczepił i nie zaczął mi wmawiać.
- Dzięki mnie odkrywasz w sobie nowe talenty i nawet nie podziękujesz! - Egil miał minę obrażonej panienki.
- A i ja bym chętnie posłuchał - dodał zdrajca Yukito.
Byłam już przyzwyczajona do takich ataków ze strony Egila i Tenariego, i wiedziałam, że nie da rady z nimi wygrać... Zresztą, czemu nie? Nawet miałam nastrój na pewną opowieść. Usiadłam na podłodze (najwygodniejsza!), dając znak chłopakom by dołączyli.
- Dawno, dawno temu - zaczęłam - na wyspie zwanej Shiroaki...
Yukito spojrzał na mnie z osłupieniem i chciał coś powiedzieć, ale zdążyłam go uszczypnąć.
- ...Żyli ludzie o nadmiarze wyobraźni. A może coś tam wisiało w powietrzu, co pozwalało ludzkiej woli kształtować rzeczy po jej myśli... Ale oni o tym nie wiedzieli, dopiero co się tam osiedlili i chcieli stworzyć państewko z tradycjami.
Vaneshka przysunęła się do nas, ciągle udając, że wcale nie szuka towarzystwa bliskich osób.
- Przywieźli ze sobą kilka pięknych legend - ciągnęłam. - Ale chcieli też mieć jakąś straszną. Dlatego wymyślili sobie istotę siejącą zło i chaos, i nazwali ją Sadakiri. Opowiadali o niej coraz to nowe historie, zupełnie jakby istniała naprawdę...
- I co? - nie wytrzymał Yukito. Jeszcze nie wiedział, że mi się nie przerywa.
- I w końcu zaistniała naprawdę.
- No i masz - prychnął Egil w kierunku sankatsu. - Podpadłeś jej i za to ujęła w jednym zdaniu coś, co można było epicko opisać.
- Może nie tak epicko, ale masz rację - uśmiechnęłam się złośliwie. Yukito był nieco zdezorientowany.
- Masz takich wdzięcznych słuchaczy jak ja, a robisz im na złość?!
- Tak. Bo im zwięźlej opowiem, tym szybciej będę miała spokój.
- Nie dałbym za to głowy - roześmiał się Egil.
Westchnęłam i opowiadałam dalej o tym jak Sadakiri siała zniszczenie, jak mieszkańcy Shiroaki drogo płacili za swoją wyobraźnię i jak w końcu demonicę pokonał klan Zaćmienia Słońca, władający mocą Kryształu Ognia. Oczywiście nie dla dobra Shiroaki, ale dla własnego...
- I co? - zapytał Egil. - Żyli potem długo i szczęśliwie?
- Nie sądzę - stwierdził Yukito. - Ta opowieść sprawia wrażenie, jakby miała dalszy ciąg.
- Owszem - dodała Vaneshka. - Bo przecież z jakiegoś powodu Miya zostawiła mi Tenariego i wyruszyła do tego... Shiroaki, prawda?
- Dalszy ciąg tej opowieści jest przeznaczony dla Yukito - mruknęłam. - Ale wy też możecie słuchać. Choć nie wiem czy zrozumiecie.
- Śmiało - zachęcili mnie.
- Przyszedł czas kiedy w klanie nie było osoby, którą Kryształ mógłby zaakceptować. Dlatego rozpoczęli poszukiwania, a wreszcie trafili na Hikari. Dziewczynę, której własna moc była głęboko uśpiona, więc pozwalało to na obecność innej, z zewnątrz...
- I ani ja, ani Yori nie wiedzieliśmy, że Hikari posiada moc gwiazd, jak my - westchnął Yukito. - Tymczasem oni zmodyfikowali jej pamięć i powierzyli ten cały Kryształ.
- A potem pojawili się agenci Omegi, chcący ów Kryształ zdobyć - nie przeszkadzało mi jego wtrącenie. - Byli władni przebudzić Sadakiri na nowo, licząc że pomoże im osiągnąć cel.
- A tymczasem ona postanowiła sama zemścić się na wrogach i dorwać Kryształ - przypomniał sobie chłopak. - Ale nie bardzo rozumiem tam ciebie. Znaczy, twoją rolę owszem - roześmiał się sam do siebie. - Ale nie przyczynę twojej obecności tam.
- Chciałam uchronić Kryształ przed Omegą - wyjaśniłam. - Kto zbierze takie trzy, ma już za sobą połowę drogi do wszechmocy... A moje pierwsze spotkanie z Hikari do najszczęśliwszych nie należało, taki to głupi los... No więc wymyśliłam sobie jej zupełne przeciwieństwo, antybohaterkę i wcieliłam się w nią. Pasowała mi do konwencji.
- Domyślam się, o co chodzi, ale ciężko mi to sobie wyobrazić - odezwał się Yukito sceptycznie. - Nie pasujesz do takiej roli. Wiem to, bo jedna taka pracuje ze mną w firmie - westchnął ciężko. - I mam u niej przechlapane...
- Wiesz, przeżyłam wiele żyć i różne rzeczy robiłam - puściłam pasmo włosów, za które, jak sobie uświadomiłam, ciągnęłam już od dłuższej chwili - Może dlatego umiałam się znaleźć w tej roli... Ale zarazem przeszłam swego rodzaju kryzysik tożsamości. Akurat kiedy Hikari zaczęła odzyskiwać swoją.
- I co?
- I na szczęście ktoś mną w porę solidnie potrząsnął - uśmiechnęłam się mimowolnie. - Do tej pory mu nie podziękowałam. Wredna jednak jestem.
- O, właśnie mi do konwencji brakowało kogoś trzeciego. Dla równowagi.
- Do jakiej konwencji? - nie pojmował Egil. - Wydajecie się świetnie rozumieć nawzajem, ale tu są ludzie, którzy też chcieliby...
- Oj wy ludzie, ludzie - roześmiał się Yukito. - Tam skąd pochodzę, jest taka opowieść. Pogrzana, ale rozgrywająca się w podobny sposób, co...
Urwał, słysząc głośny szum, który wypełnił nasz pojazd.
- Co jest, wpadliśmy w jakieś zawirowania?! - zdenerwowany podniósł się z miejsca.
- Nie, to coś innego - Vaneshka również wstała i wciągnęła powietrze. - To jest...
- Cień - mruknęłam, rozglądając się po pomieszczeniu. Faktycznie, zrobiło się jakby ciemniej. W taki znajomy sposób.
- Po co te podchody? - zapytałam nie wiadomo kogo. Wówczas cały mrok skondensował się, tworząc coś przypominające dużego, czarnego ptaka. Wyciągnęłam rękę, pozwalając by na nieh usiadło. Dziwne, ale jego dotyk grzał.
- I co powiesz? - uśmiechnęłam się dość uszczypliwie. - Czy mam rozumieć, że jestem śledzona?
Cień machnął skrzydłami i ponownie zaszumiał. Spojrzałam na towarzyszy - Yukito patrzył na tę scenkę zdziwiony, Egil z pewnym zrozumieniem, a Vaneshka... Błagalnie?
Poddałam się.
- Czy pozwolisz, że będziemy mieć tu gościa? - zwróciłam się do tego pierwszego.
- Na długo? - chciał wiedzieć.
- W najlepszym razie przywita się, zobaczy w co się tym razem pakuję i wybędzie.
- Kiedy?
- W najmniej oczekiwanym momencie, znając go.
- No to dobra - zgodził się. Vaneshka usiadła z przejęcia.
- Słyszało? To może wracać i mu powiedzieć - potrząsnęłam ręką. Cień sfrunął z niej, dematerializując się w mgnieniu oka.
- Może zatrzymamy się w jakimś świecie? - zaproponowałam. - Odpoczniemy, pozwiedzamy, zakupy zrobimy...
Żadne z zapytanych nie miało nic przeciwko.
To, że kronikarz przyjął propozycję entuzjastycznie, mnie nie zdziwiło. Oczywiście, że musiał zbadać, czy wyprawa zaprowadzi nas do jego bogów, którzy powinni teraz grzecznie siedzieć w Jasności i pozwalać wiernym się czcić, zamiast rozbijać się po światach. Vaneshce zaproponowałam raczej by przekonać się, że odmówi, a tymczasem stało się wprost przeciwnie... Z zaciętą miną i pociemniałymi oczami, ale jednak się do nas przyłączyła. Jeśli faktycznie ma anielski rodowód, to jestem zdziwiona, bo przecież nigdy nie chciała o tym słuchać ani o tym mówić... Szczerze mówiąc, nadal nie chce. A jednak z nami jedzie. Czyżby posłuchała tej intuicji, która kazała mi zabrać ją ze sobą?
Oczywiście podróżujemy razem z Yukito. Ostatecznie stać mnie było na niego i bardzo się z tego cieszę. Sama firma, w której pracuje, to zbiorowisko dość oryginalnych indywiduów... indywidualności, przepraszam, co miałam okazję zauważyć kiedy składałam tam zamówienie... Ale to już temat na wielowątkową sagę z elementami grozy, jak stwierdził mój nowy znajomy, gdy dowiedział się, że pisuję czasem co nieco.
Lecimy pojazdem mogącym poruszać się między wymiarami. Sporym. Obszernym. Srebrzystym. Z lodówką i śpiworami. A do tego bojowym, jak skromnie nadmienił Yukito. Świetnie, czyli jesteśmy przygotowani na każdą ewentualność. Jedyną widoczną wadą pojazdu jest chybotanie. O tak, jeśli draństwo nie kołysze się na boki, powodując, że jeździmy jak po pokładzie statku podczas sztormu, to znienacka potrafi poderwać się w górę, by zaraz opaść w dół. Na szczęście dzieje się to tylko wtedy, gdy Yukito wyłącza autopilota i osobiście siada za sterami. Zapytałam go o ten fenomen i odpowiedział:
- Nie da się ukryć, coraz lepiej mi idzie łapanie się w jej obsłudze!
- Opowiesz nam coś dzisiaj?
- N i e - odpowiedziałam uprzejmie na pytanie kronikarza.
- A co? - podchwycił Yukito. - Mówiłaś, że piszesz, ale nie wiedziałem, że umiesz opowiadać!
- Ja też nie. Dopóki ten tutaj się nie przyczepił i nie zaczął mi wmawiać.
- Dzięki mnie odkrywasz w sobie nowe talenty i nawet nie podziękujesz! - Egil miał minę obrażonej panienki.
- A i ja bym chętnie posłuchał - dodał zdrajca Yukito.
Byłam już przyzwyczajona do takich ataków ze strony Egila i Tenariego, i wiedziałam, że nie da rady z nimi wygrać... Zresztą, czemu nie? Nawet miałam nastrój na pewną opowieść. Usiadłam na podłodze (najwygodniejsza!), dając znak chłopakom by dołączyli.
- Dawno, dawno temu - zaczęłam - na wyspie zwanej Shiroaki...
Yukito spojrzał na mnie z osłupieniem i chciał coś powiedzieć, ale zdążyłam go uszczypnąć.
- ...Żyli ludzie o nadmiarze wyobraźni. A może coś tam wisiało w powietrzu, co pozwalało ludzkiej woli kształtować rzeczy po jej myśli... Ale oni o tym nie wiedzieli, dopiero co się tam osiedlili i chcieli stworzyć państewko z tradycjami.
Vaneshka przysunęła się do nas, ciągle udając, że wcale nie szuka towarzystwa bliskich osób.
- Przywieźli ze sobą kilka pięknych legend - ciągnęłam. - Ale chcieli też mieć jakąś straszną. Dlatego wymyślili sobie istotę siejącą zło i chaos, i nazwali ją Sadakiri. Opowiadali o niej coraz to nowe historie, zupełnie jakby istniała naprawdę...
- I co? - nie wytrzymał Yukito. Jeszcze nie wiedział, że mi się nie przerywa.
- I w końcu zaistniała naprawdę.
- No i masz - prychnął Egil w kierunku sankatsu. - Podpadłeś jej i za to ujęła w jednym zdaniu coś, co można było epicko opisać.
- Może nie tak epicko, ale masz rację - uśmiechnęłam się złośliwie. Yukito był nieco zdezorientowany.
- Masz takich wdzięcznych słuchaczy jak ja, a robisz im na złość?!
- Tak. Bo im zwięźlej opowiem, tym szybciej będę miała spokój.
- Nie dałbym za to głowy - roześmiał się Egil.
Westchnęłam i opowiadałam dalej o tym jak Sadakiri siała zniszczenie, jak mieszkańcy Shiroaki drogo płacili za swoją wyobraźnię i jak w końcu demonicę pokonał klan Zaćmienia Słońca, władający mocą Kryształu Ognia. Oczywiście nie dla dobra Shiroaki, ale dla własnego...
- I co? - zapytał Egil. - Żyli potem długo i szczęśliwie?
- Nie sądzę - stwierdził Yukito. - Ta opowieść sprawia wrażenie, jakby miała dalszy ciąg.
- Owszem - dodała Vaneshka. - Bo przecież z jakiegoś powodu Miya zostawiła mi Tenariego i wyruszyła do tego... Shiroaki, prawda?
- Dalszy ciąg tej opowieści jest przeznaczony dla Yukito - mruknęłam. - Ale wy też możecie słuchać. Choć nie wiem czy zrozumiecie.
- Śmiało - zachęcili mnie.
- Przyszedł czas kiedy w klanie nie było osoby, którą Kryształ mógłby zaakceptować. Dlatego rozpoczęli poszukiwania, a wreszcie trafili na Hikari. Dziewczynę, której własna moc była głęboko uśpiona, więc pozwalało to na obecność innej, z zewnątrz...
- I ani ja, ani Yori nie wiedzieliśmy, że Hikari posiada moc gwiazd, jak my - westchnął Yukito. - Tymczasem oni zmodyfikowali jej pamięć i powierzyli ten cały Kryształ.
- A potem pojawili się agenci Omegi, chcący ów Kryształ zdobyć - nie przeszkadzało mi jego wtrącenie. - Byli władni przebudzić Sadakiri na nowo, licząc że pomoże im osiągnąć cel.
- A tymczasem ona postanowiła sama zemścić się na wrogach i dorwać Kryształ - przypomniał sobie chłopak. - Ale nie bardzo rozumiem tam ciebie. Znaczy, twoją rolę owszem - roześmiał się sam do siebie. - Ale nie przyczynę twojej obecności tam.
- Chciałam uchronić Kryształ przed Omegą - wyjaśniłam. - Kto zbierze takie trzy, ma już za sobą połowę drogi do wszechmocy... A moje pierwsze spotkanie z Hikari do najszczęśliwszych nie należało, taki to głupi los... No więc wymyśliłam sobie jej zupełne przeciwieństwo, antybohaterkę i wcieliłam się w nią. Pasowała mi do konwencji.
- Domyślam się, o co chodzi, ale ciężko mi to sobie wyobrazić - odezwał się Yukito sceptycznie. - Nie pasujesz do takiej roli. Wiem to, bo jedna taka pracuje ze mną w firmie - westchnął ciężko. - I mam u niej przechlapane...
- Wiesz, przeżyłam wiele żyć i różne rzeczy robiłam - puściłam pasmo włosów, za które, jak sobie uświadomiłam, ciągnęłam już od dłuższej chwili - Może dlatego umiałam się znaleźć w tej roli... Ale zarazem przeszłam swego rodzaju kryzysik tożsamości. Akurat kiedy Hikari zaczęła odzyskiwać swoją.
- I co?
- I na szczęście ktoś mną w porę solidnie potrząsnął - uśmiechnęłam się mimowolnie. - Do tej pory mu nie podziękowałam. Wredna jednak jestem.
- O, właśnie mi do konwencji brakowało kogoś trzeciego. Dla równowagi.
- Do jakiej konwencji? - nie pojmował Egil. - Wydajecie się świetnie rozumieć nawzajem, ale tu są ludzie, którzy też chcieliby...
- Oj wy ludzie, ludzie - roześmiał się Yukito. - Tam skąd pochodzę, jest taka opowieść. Pogrzana, ale rozgrywająca się w podobny sposób, co...
Urwał, słysząc głośny szum, który wypełnił nasz pojazd.
- Co jest, wpadliśmy w jakieś zawirowania?! - zdenerwowany podniósł się z miejsca.
- Nie, to coś innego - Vaneshka również wstała i wciągnęła powietrze. - To jest...
- Cień - mruknęłam, rozglądając się po pomieszczeniu. Faktycznie, zrobiło się jakby ciemniej. W taki znajomy sposób.
- Po co te podchody? - zapytałam nie wiadomo kogo. Wówczas cały mrok skondensował się, tworząc coś przypominające dużego, czarnego ptaka. Wyciągnęłam rękę, pozwalając by na nieh usiadło. Dziwne, ale jego dotyk grzał.
- I co powiesz? - uśmiechnęłam się dość uszczypliwie. - Czy mam rozumieć, że jestem śledzona?
Cień machnął skrzydłami i ponownie zaszumiał. Spojrzałam na towarzyszy - Yukito patrzył na tę scenkę zdziwiony, Egil z pewnym zrozumieniem, a Vaneshka... Błagalnie?
Poddałam się.
- Czy pozwolisz, że będziemy mieć tu gościa? - zwróciłam się do tego pierwszego.
- Na długo? - chciał wiedzieć.
- W najlepszym razie przywita się, zobaczy w co się tym razem pakuję i wybędzie.
- Kiedy?
- W najmniej oczekiwanym momencie, znając go.
- No to dobra - zgodził się. Vaneshka usiadła z przejęcia.
- Słyszało? To może wracać i mu powiedzieć - potrząsnęłam ręką. Cień sfrunął z niej, dematerializując się w mgnieniu oka.
- Może zatrzymamy się w jakimś świecie? - zaproponowałam. - Odpoczniemy, pozwiedzamy, zakupy zrobimy...
Żadne z zapytanych nie miało nic przeciwko.
9 VII
Nie da się ukryć, ktoś w
herbaciarni był. Nawet nie zrobił zbyt wiele bałaganu, poza
przyprawieniem Chmurki o nerwicę i rozbebeszeniu Szafy. Wyraźnie
wiedział gdzie szukać... Ale teraz Kryształ jest już posrebrzony... Czy
raczej pokhalinowany... W każdym razie jest nie do wykrycia.
Teoretycznie. Od każdej reguły są jakieś wyjątki, ale nie pora na
pesymistyczne myślenie! Kiedy trochę posprzątałam, jedyne, co mi
pozostało, to skontaktować się z Yori-chan i poprosić ją o pewną
przysługę. I gdybym nie postanowiła myśleć pozytywnie, obawiałabym się,
że w ten sposób również Agencja może włączyć się do akcji... A ja mam
już dość wtrącania się ze strony END-u i Omegi. Łudzić się, że dadzą mi
spokój, raczej nie zdołam...
Chyba jestem już skazana na szukanie tych przeklętych Kryształów.
Aby dotrzeć do celu, musiałam wyprawić się na Południe. Wymiar był dość niewielki, mieścił jedno miasto wypełnione mieszkańcami z najróżniejszych ras. Yori-chan mówiła, że mój kontakt (jak w kryminale, ha!) będzie czekał w kawiarni "Dragonfly" na przedmieściu, a rozpoznam go po goździku w klapie. Które z nich wymyśliło ten goździk, ciekawa jestem... Gdy zobaczyłam widniejącego w logu kawiarni smoka o muszych oczach i skrzydłach, poczułam się niemal jak w DeNaNi - dobry znak. Aha, i ziejącego ogniem, oczywiście.
Weszłam i zamówiłam deser czekoladowy, po czym udałam się do zacienionego stolika, czując się jakbym spóźniła się na randkę. Owszem, miał goździk w klapie. Skórzanej kurtki. Poza tym miał miłą, uśmiechniętą twarz i ciemne włosy, na oko w trakcie zapuszczania.
- Przydałoby się teraz jakieś hasło - roześmiał się na wstępie.
- Może być "najlepsze kasztany są na placu Pigalle"?
- Może. Tylko, cholera, muszę wykombinować jakiś odzew - mruknął, a potem serdecznie uścisnął moją dłoń. - No dobra, ja jestem Yumeno Yukito, a ty, jak się domyślam, Yagami Miya?
Wyrwałam mu rękę jakby zaraz miał mnie ugryźć.
- Zostawiłam to nazwisko za sobą, w Shiroaki - oznajmmiłam ostro i usiadłam.
Nie odpowiedział. Musiałam mieć naprawdę lodowaty wyraz twarzy... Spojrzał na mnie z ukosa i tak siedział bez słowa, jakby bał się odezwać. W końcu zaczął ostentacyjnie rozglądać się na boki i robić dziwne miny. Kiedy nadął policzki, nagiągnął uszy i podrapał się po głowie jak małpa, nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem.
- Tak już lepiej - skomentował. - Nie możemy zaczynać tak chłodno, nie?
- Gomen - spuściłam wzrok. - To po prostu zgubny wpływ niemiłych wspomnień.
- Jeśli kiedyś spod niego wyjdziesz, opowiesz mi? O... Hikari?
Skinęłam głową pojednawczo i zdecydowałam, że polubię brata Yori-chan. Po prostu okazał się zbyt przyjacielski żebym miała inne wyjście (wdał się w siostrę?).
- No to w czym rzecz? - zapytał z ciekawością, gdy już nadeszło moje zamówienie.
- Mówią ci coś słowa "Za tobą na południe"?
- Poniekąd - powiedział oględnie. - Jest u nas pewna kamienna płyta z takim napisem...
- Twoja siostra mówiła, że interesujesz się historią tego świata - zaczęłam. - Mógłbyś mi coś powiedzieć o bogach, którzy go stworzyli?
- A, o to chodzi? - zadumał się. - No to szkoda, że Candy jest na akcji, ona tu jest od zawsze i opowiedziałaby to lepiej. Cóż, ja teżmogę.
Nie spytałam kim jest Candy ani na czym polega jej "akcja", bo miałam nadzieję, że rewelacje Yukito mi wystarczą.
- Jak już zauważyłaś, stworzyli ten wymiar, ale długo w nim nie pomieszkali - rzekł. - Popędzili dalej, na południe, jakby ich coś ścigało. Nie chcieli czci, chcieli spokoju. Byli jakby utkani ze światła, a towarzyszyły im jeszcze jakieś istoty.
- Anioły?
- Jeśli tak, to chyba w znaczeniu umownym.
- Bo co, bo bez skrzydeł? Czy fakt, że były posłańcami bogów nie wystarczy, by je tak nazywać, hm?
- Widzę, że sama wiesz co nieco o tej historii, po co ci w takim razie ja? - udał zagniewanego.
- Mieszkasz na Południu i jesteś bardziej zorientowany - westchnęłam. - A od czegoś muszę zacząć poszukiwanie.
- Chcesz znaleźć te bóstewka, czy jak? - prychnął Yukito. - Przecież od tamtego czasu minęło parę wieków!
- Chcę znaleźć jedną małą i wredną rzecz. A pewna osoba mi powiedziała, że aby to zrobić, warto iść tropem bóstewek.
- Czy tej osobie warto wierzyć?
- Mam nadzieję...
- Dobra. Są dwie osoby, które mogą wiedzieć więcej. Jedna jest podobno w twojej części domeny, na Zachodzie, ale diabli wiedzą gdzie konkretnie. Druga gdzieś dalej na Południu.
- To po drodze - stwierdziłam. - Chyba trzeba będzie spróbować do tej osoby trafić... Z jakiegoś powodu czuję się jak bohaterka RPG.
- Mam pewien pomysł - powiedział chłopak. - Wynajmij mnie, a cię poprowadzę, OK?
- Co to znaczy, że mam cię wynająć? - nie zrozumiałam.
- Pracuję w firmie usługowej - odpowiedział. - A ściślej mówiąc, spełniającej życzenia. Yori ci nie mówiła?
- Coś wspominała, że pracujesz z samymi świrami...
- Na jedno wychodzi - wyszczerzył zęby. - Ale że akurat ona to mówi... To co, mogę liczyć na angaż?
- Wrócę tu jutro albo pojutrze i wtedy będziesz mógł liczyć - ja też się uśmiechnęłam. - Bo być może kogoś ze sobą zabiorę... Mam nadzieję, że nie kosztujesz zbyt wiele.
- Nie doceniasz mnie.
- Miya-san! No i dlaczego tutaj siedzisz taka samotna, skoro możesz u nas w towarzystwie?
- To akurat powinnaś wiedzieć - fuknęłam na widok Xelli-Mediny. - Muszę się przygotować psychicznie na przygodę. Gdybym się do was wybrała, już bym się stamtąd nie wyniosła.
- Ach! Przygoda! - klasnęła w dłonie. - Taka szkoda, że nie mogę w niej uczestniczyć, ale podejmowanie takich miłych gości też jest przygodą!
- Jasne. I demoralizowanie Tenariego.
- Dlaczego miałabym go demoralizować? - uśmiechnęła się niewinnie.
- Nieważne... - westchnęłam ciężko. - Jak tam wrócisz, spytaj Egila, czy chciałby wybrać się ze mną... - zawahałam się - I Vaneshkę.
- Myślisz, że zechce? - spojrzała na mnie badawczo.
- Mam nadzieję, że nie.
Patrzyła na mnie dalej, jakby chciała jeszcze o coś zapytać, ale w końcu pokręciła głową i dała sobie (i mnie) spokój.
Chyba jestem już skazana na szukanie tych przeklętych Kryształów.
Aby dotrzeć do celu, musiałam wyprawić się na Południe. Wymiar był dość niewielki, mieścił jedno miasto wypełnione mieszkańcami z najróżniejszych ras. Yori-chan mówiła, że mój kontakt (jak w kryminale, ha!) będzie czekał w kawiarni "Dragonfly" na przedmieściu, a rozpoznam go po goździku w klapie. Które z nich wymyśliło ten goździk, ciekawa jestem... Gdy zobaczyłam widniejącego w logu kawiarni smoka o muszych oczach i skrzydłach, poczułam się niemal jak w DeNaNi - dobry znak. Aha, i ziejącego ogniem, oczywiście.
Weszłam i zamówiłam deser czekoladowy, po czym udałam się do zacienionego stolika, czując się jakbym spóźniła się na randkę. Owszem, miał goździk w klapie. Skórzanej kurtki. Poza tym miał miłą, uśmiechniętą twarz i ciemne włosy, na oko w trakcie zapuszczania.
- Przydałoby się teraz jakieś hasło - roześmiał się na wstępie.
- Może być "najlepsze kasztany są na placu Pigalle"?
- Może. Tylko, cholera, muszę wykombinować jakiś odzew - mruknął, a potem serdecznie uścisnął moją dłoń. - No dobra, ja jestem Yumeno Yukito, a ty, jak się domyślam, Yagami Miya?
Wyrwałam mu rękę jakby zaraz miał mnie ugryźć.
- Zostawiłam to nazwisko za sobą, w Shiroaki - oznajmmiłam ostro i usiadłam.
Nie odpowiedział. Musiałam mieć naprawdę lodowaty wyraz twarzy... Spojrzał na mnie z ukosa i tak siedział bez słowa, jakby bał się odezwać. W końcu zaczął ostentacyjnie rozglądać się na boki i robić dziwne miny. Kiedy nadął policzki, nagiągnął uszy i podrapał się po głowie jak małpa, nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem.
- Tak już lepiej - skomentował. - Nie możemy zaczynać tak chłodno, nie?
- Gomen - spuściłam wzrok. - To po prostu zgubny wpływ niemiłych wspomnień.
- Jeśli kiedyś spod niego wyjdziesz, opowiesz mi? O... Hikari?
Skinęłam głową pojednawczo i zdecydowałam, że polubię brata Yori-chan. Po prostu okazał się zbyt przyjacielski żebym miała inne wyjście (wdał się w siostrę?).
- No to w czym rzecz? - zapytał z ciekawością, gdy już nadeszło moje zamówienie.
- Mówią ci coś słowa "Za tobą na południe"?
- Poniekąd - powiedział oględnie. - Jest u nas pewna kamienna płyta z takim napisem...
- Twoja siostra mówiła, że interesujesz się historią tego świata - zaczęłam. - Mógłbyś mi coś powiedzieć o bogach, którzy go stworzyli?
- A, o to chodzi? - zadumał się. - No to szkoda, że Candy jest na akcji, ona tu jest od zawsze i opowiedziałaby to lepiej. Cóż, ja teżmogę.
Nie spytałam kim jest Candy ani na czym polega jej "akcja", bo miałam nadzieję, że rewelacje Yukito mi wystarczą.
- Jak już zauważyłaś, stworzyli ten wymiar, ale długo w nim nie pomieszkali - rzekł. - Popędzili dalej, na południe, jakby ich coś ścigało. Nie chcieli czci, chcieli spokoju. Byli jakby utkani ze światła, a towarzyszyły im jeszcze jakieś istoty.
- Anioły?
- Jeśli tak, to chyba w znaczeniu umownym.
- Bo co, bo bez skrzydeł? Czy fakt, że były posłańcami bogów nie wystarczy, by je tak nazywać, hm?
- Widzę, że sama wiesz co nieco o tej historii, po co ci w takim razie ja? - udał zagniewanego.
- Mieszkasz na Południu i jesteś bardziej zorientowany - westchnęłam. - A od czegoś muszę zacząć poszukiwanie.
- Chcesz znaleźć te bóstewka, czy jak? - prychnął Yukito. - Przecież od tamtego czasu minęło parę wieków!
- Chcę znaleźć jedną małą i wredną rzecz. A pewna osoba mi powiedziała, że aby to zrobić, warto iść tropem bóstewek.
- Czy tej osobie warto wierzyć?
- Mam nadzieję...
- Dobra. Są dwie osoby, które mogą wiedzieć więcej. Jedna jest podobno w twojej części domeny, na Zachodzie, ale diabli wiedzą gdzie konkretnie. Druga gdzieś dalej na Południu.
- To po drodze - stwierdziłam. - Chyba trzeba będzie spróbować do tej osoby trafić... Z jakiegoś powodu czuję się jak bohaterka RPG.
- Mam pewien pomysł - powiedział chłopak. - Wynajmij mnie, a cię poprowadzę, OK?
- Co to znaczy, że mam cię wynająć? - nie zrozumiałam.
- Pracuję w firmie usługowej - odpowiedział. - A ściślej mówiąc, spełniającej życzenia. Yori ci nie mówiła?
- Coś wspominała, że pracujesz z samymi świrami...
- Na jedno wychodzi - wyszczerzył zęby. - Ale że akurat ona to mówi... To co, mogę liczyć na angaż?
- Wrócę tu jutro albo pojutrze i wtedy będziesz mógł liczyć - ja też się uśmiechnęłam. - Bo być może kogoś ze sobą zabiorę... Mam nadzieję, że nie kosztujesz zbyt wiele.
- Nie doceniasz mnie.
- Miya-san! No i dlaczego tutaj siedzisz taka samotna, skoro możesz u nas w towarzystwie?
- To akurat powinnaś wiedzieć - fuknęłam na widok Xelli-Mediny. - Muszę się przygotować psychicznie na przygodę. Gdybym się do was wybrała, już bym się stamtąd nie wyniosła.
- Ach! Przygoda! - klasnęła w dłonie. - Taka szkoda, że nie mogę w niej uczestniczyć, ale podejmowanie takich miłych gości też jest przygodą!
- Jasne. I demoralizowanie Tenariego.
- Dlaczego miałabym go demoralizować? - uśmiechnęła się niewinnie.
- Nieważne... - westchnęłam ciężko. - Jak tam wrócisz, spytaj Egila, czy chciałby wybrać się ze mną... - zawahałam się - I Vaneshkę.
- Myślisz, że zechce? - spojrzała na mnie badawczo.
- Mam nadzieję, że nie.
Patrzyła na mnie dalej, jakby chciała jeszcze o coś zapytać, ale w końcu pokręciła głową i dała sobie (i mnie) spokój.
6 VII
A tak się cieszyłam! Na myśl
o tych wczasach na łonie natury nawet ryzyka się przestałam bać, i
co?! I przeszkody pojawiły się jeszcze zanim opuściłam dom! Dlatego
teraz rezyduję w przyjemnie niewielkiej, ale jednak wymagającej kobiecej
ręki kwaterze Rigela Thierneya.
Zresztą jestem chyba ostatnią osobą, która powinna narzekać na brak kobiecej ręki w czyjejkolwiek kwaterze.
Oddelegowałam już cały inwentarz razem z Xemedi-san, sama zaś kończyłam pakowanie. Gdyby nie moja tendencja do odkładania wszystkiego na ostatnią chwilę, sprawy potoczyłyby się pewnie inaczej, ale cóż...
- Witaj! - na widok agenta END-u autentycznie się ucieszyłam (sic!). - Jak tu trafiłeś?
- Dzięki Xelli-Medinie, ale nieważne - przypłynął do mnie przekaz myślowy. - Masz u siebie jeden z Kryształów Niebios, więc lepiej zabierz go stąd, inaczej niedługo nie będziesz miała herbaciarni.
- Bo?
- Bo najwyraźniej ktoś z Omegi wie jak się tutaj dostać.
Zamarłam. Kimś takim mógłby być Lex... Czy coś stało Lexowi na przeszkodzie we wpakowaniu mnie w kłopoty? I czy powinnam się go obawiać? Z drugiej strony, dlaczego miałabym ufać agentowi END-u?
- Możesz mi wierzyć.
No tak, jeszcze do tego wchodzi mi w umysł?!
- Wybacz. Mógłbym cię zwyczajnie poprosić o ten Kryształ, ale nie oddałabyś go. Dlatego oferuję inne wyjście.
Zastanawiam się teraz, dlaczego faktycznie nie oddałam mu zwyczajnie tego świecidełka, które przyprawiało mnie o niepokój. Bo zbyt zażarcie swego czasu o nie walczyłam?
Mogłam dać głowę, że Xemedi-san właśnie się ze mnie śmieje.
- Dobra - zdecydowałam. - Tylko daj mi chwilę, żebym to draństwo znalazła.
I w rezultacie teraz popijam herbatkę z Rigelem, zastanawiając się, po co mu w domu telefon.
Muszę tu siedzieć, bo mój gospodarz się uparł, że znajdzie jakiś ogranicznik dla mocy Kryształu, aby Omega go nie wykryła. Ostatecznie da go do oprawienia w khalin - nie powiem, niezły pomysł, ładne to, bo podobne do srebra, a poza tym jest idealną osłoną...
Do Blue Haven nawet nie zaglądam. Nie żebym nie chciała, po prostu coś nie pozwala mi tam wejść. A nie roztoczyłam bariery, Rigel bo mi to odradził. W przeciwnym razie nie daliby mi spokoju aż do skutku. Moja biedna herbaciarnia...
- A jeśli Omega trafi tutaj i też nie da mi spokoju?
- Nie śmie. Mamy ostatnio taki mały pakt o nieagresji.
- Ha! A END?
- Do mnie się nie przyczepią - brzmiała odpowiedź. - A sam wolałbym raczej zdobyć inny Kryształ...
- Do Xemedi-san pewnie też by się nie przyczepili - mruknęłam. - I równie dobrze mogłabym teraz siedzieć u niej i pluskać się w morzu. Dlaczego więc tak nie jest?
- To właśnie ona mi poradziła, żebym zabrał cię do siebie.
O, proszę. Już ja sobie z nią pogadam, niech sobie nie myśli!...
...Choć pewnie nie przyniesie to żadnych efektów.
- Co miałeś na myśli mówiąc o innym Krysztale?
- Chociaż są ogólnie znane jako Kryształy Niebios, mają różne właściwości - wyjaśnił grzecznie. - Ty posiadasz Kryształ Ognia, Omega Kryształ Światła. Ten jeszcze nie odnaleziony to Kryształ Wiedzy, a taki by się nam przydał.
- Macie pomysł, gdzie może się znajdować? - zapytałam, choć już dawno postanowiłam nie wtrącać się do tego więcej.
- "Za tobą na południe".
- Co takiego?
- Wskazówka, zostawiona dawno temu w pewnym niewielkim świecie - wyjawił bez żadnych oporów. - W świecie, przez który przeszli bogowie bez świątyni i anioły bez skrzydeł.
- Zamierzacie rzucić wyzwanie bogom?
- Kto wie - uśmiechnął się, a potem w milczeniu (bo jak inaczej?) dopił swoją herbatę.
- Dlaczego to robisz? - nie wytrzymałam. - Nie dość, że oferujesz mi gościnę, to jeszcze zdradzasz tajemnice organizacji... Czy to też poradziła ci Xella-Medina?
- Zawdzięczam jej co nieco, więc wierzę, że warto słuchać jej rad - odpowiedział telepata pogodnie. - Poza tym jesteś aktualnie jedyną osobą spoza END-u, której ufam.
Ta odpowiedź mnie zaintrygowała. Bo jakby się zastanowić, i on jest jedynym agentem END-u, którego obdarzyłam zaufaniem. Sama nie wiem dlaczego. Bo nie jest gadułą?
Zresztą jestem chyba ostatnią osobą, która powinna narzekać na brak kobiecej ręki w czyjejkolwiek kwaterze.
Oddelegowałam już cały inwentarz razem z Xemedi-san, sama zaś kończyłam pakowanie. Gdyby nie moja tendencja do odkładania wszystkiego na ostatnią chwilę, sprawy potoczyłyby się pewnie inaczej, ale cóż...
- Witaj! - na widok agenta END-u autentycznie się ucieszyłam (sic!). - Jak tu trafiłeś?
- Dzięki Xelli-Medinie, ale nieważne - przypłynął do mnie przekaz myślowy. - Masz u siebie jeden z Kryształów Niebios, więc lepiej zabierz go stąd, inaczej niedługo nie będziesz miała herbaciarni.
- Bo?
- Bo najwyraźniej ktoś z Omegi wie jak się tutaj dostać.
Zamarłam. Kimś takim mógłby być Lex... Czy coś stało Lexowi na przeszkodzie we wpakowaniu mnie w kłopoty? I czy powinnam się go obawiać? Z drugiej strony, dlaczego miałabym ufać agentowi END-u?
- Możesz mi wierzyć.
No tak, jeszcze do tego wchodzi mi w umysł?!
- Wybacz. Mógłbym cię zwyczajnie poprosić o ten Kryształ, ale nie oddałabyś go. Dlatego oferuję inne wyjście.
Zastanawiam się teraz, dlaczego faktycznie nie oddałam mu zwyczajnie tego świecidełka, które przyprawiało mnie o niepokój. Bo zbyt zażarcie swego czasu o nie walczyłam?
Mogłam dać głowę, że Xemedi-san właśnie się ze mnie śmieje.
- Dobra - zdecydowałam. - Tylko daj mi chwilę, żebym to draństwo znalazła.
I w rezultacie teraz popijam herbatkę z Rigelem, zastanawiając się, po co mu w domu telefon.
Muszę tu siedzieć, bo mój gospodarz się uparł, że znajdzie jakiś ogranicznik dla mocy Kryształu, aby Omega go nie wykryła. Ostatecznie da go do oprawienia w khalin - nie powiem, niezły pomysł, ładne to, bo podobne do srebra, a poza tym jest idealną osłoną...
Do Blue Haven nawet nie zaglądam. Nie żebym nie chciała, po prostu coś nie pozwala mi tam wejść. A nie roztoczyłam bariery, Rigel bo mi to odradził. W przeciwnym razie nie daliby mi spokoju aż do skutku. Moja biedna herbaciarnia...
- A jeśli Omega trafi tutaj i też nie da mi spokoju?
- Nie śmie. Mamy ostatnio taki mały pakt o nieagresji.
- Ha! A END?
- Do mnie się nie przyczepią - brzmiała odpowiedź. - A sam wolałbym raczej zdobyć inny Kryształ...
- Do Xemedi-san pewnie też by się nie przyczepili - mruknęłam. - I równie dobrze mogłabym teraz siedzieć u niej i pluskać się w morzu. Dlaczego więc tak nie jest?
- To właśnie ona mi poradziła, żebym zabrał cię do siebie.
O, proszę. Już ja sobie z nią pogadam, niech sobie nie myśli!...
...Choć pewnie nie przyniesie to żadnych efektów.
- Co miałeś na myśli mówiąc o innym Krysztale?
- Chociaż są ogólnie znane jako Kryształy Niebios, mają różne właściwości - wyjaśnił grzecznie. - Ty posiadasz Kryształ Ognia, Omega Kryształ Światła. Ten jeszcze nie odnaleziony to Kryształ Wiedzy, a taki by się nam przydał.
- Macie pomysł, gdzie może się znajdować? - zapytałam, choć już dawno postanowiłam nie wtrącać się do tego więcej.
- "Za tobą na południe".
- Co takiego?
- Wskazówka, zostawiona dawno temu w pewnym niewielkim świecie - wyjawił bez żadnych oporów. - W świecie, przez który przeszli bogowie bez świątyni i anioły bez skrzydeł.
- Zamierzacie rzucić wyzwanie bogom?
- Kto wie - uśmiechnął się, a potem w milczeniu (bo jak inaczej?) dopił swoją herbatę.
- Dlaczego to robisz? - nie wytrzymałam. - Nie dość, że oferujesz mi gościnę, to jeszcze zdradzasz tajemnice organizacji... Czy to też poradziła ci Xella-Medina?
- Zawdzięczam jej co nieco, więc wierzę, że warto słuchać jej rad - odpowiedział telepata pogodnie. - Poza tym jesteś aktualnie jedyną osobą spoza END-u, której ufam.
Ta odpowiedź mnie zaintrygowała. Bo jakby się zastanowić, i on jest jedynym agentem END-u, którego obdarzyłam zaufaniem. Sama nie wiem dlaczego. Bo nie jest gadułą?
3 VII
Nie wiem, co mnie napadło, ale się pakuję z najprawdziwszym zamiarem przyjęcia zaproszenia Xemedi-san.
Ona. Mnie. Zaprosiła.
Na wakacje. Powiedziała, że przyda mi się wypoczynek na łonie natury.
Zdecydowanie powinnam się bać, przecież taki uśmiech, jaki wykwitł na jej twarzy, gdy mi to oznajmiła, zawsze zwiastuje najgorsze, zawsze... Z drugiej strony, zaprosiła też wszystkich z Marzenia, a oni wyraźnie uważają ją za przyjaciółkę i nie odmówili. Poza tym jedziemy do jej posiadłości rodowej, a przy sprawach w jakimkolwiek stopniu związanych z rodzinką Xemedi-san raczej nie podejmuje ryzyka. Boi się lania?
No nic, Tenariego już spakowałam, więc cóż mi pozostało? Jutro wyruszamy.
Ona. Mnie. Zaprosiła.
Na wakacje. Powiedziała, że przyda mi się wypoczynek na łonie natury.
Zdecydowanie powinnam się bać, przecież taki uśmiech, jaki wykwitł na jej twarzy, gdy mi to oznajmiła, zawsze zwiastuje najgorsze, zawsze... Z drugiej strony, zaprosiła też wszystkich z Marzenia, a oni wyraźnie uważają ją za przyjaciółkę i nie odmówili. Poza tym jedziemy do jej posiadłości rodowej, a przy sprawach w jakimkolwiek stopniu związanych z rodzinką Xemedi-san raczej nie podejmuje ryzyka. Boi się lania?
No nic, Tenariego już spakowałam, więc cóż mi pozostało? Jutro wyruszamy.
1 VII
Geddwyn wparował niespodziewanie, ze sporą paczką, po czym zostałam przez niego dokładnie i głośno wycałowana.
- Zdrówka, szczęścia i miłości, Kropelko Rosy! - odezwał się gdy po rozpaczliwym machaniu rękami udało mi się go trochę przystopować. - Tego mi właśnie brakowało w zeszłym roku... Jednak znajomościom korespondencyjnym brakuje paru istotnych elementów.
- Dzięki - parsknęłam śmiechem. - Z tygodniowym poślizgiem co prawda, ale...
- Lepiej późno niż wcale - wszedł mi gładko w słowo. - Byłbym wcześniej, ale góra sobie o mnie przypomniała.
- Coś ty! - zdziwiłam się - Czyżby Promieniści cię wreszcie zdybali?
- Nie oni - pokręcił głową. - Tara.
- Sama Władczyni Żywiołów? No to chyba musisz mi zrelacjonować. Czym podpadłeś tym razem?
- Wiesz co, żeby od razu mi tak zarzucać... - prychnął. - Tara chciała się przekonać, czy ten łobuz, co niemal zburzył równowagę natury, faktycznie jest taki zły, jak twierdzą Promieniści.
- I jest? - uśmiechnęłam się krzywo.
- Przekonywanie się wypadło... Nie powiem, interesująco - odwzajemnił uśmiech. - Kto wie, może jeszcze trochę i przestanę być wyrzutkiem? Trochę szkoda, przyzwyczaiłem się.
- Ty byś się do wszystkiego przyzwyczaił - mruknęłam. - Chodź do herbaciarni, ugoszczę cię czym tam się da.
Kiedy przeszliśmy do Blue Haven, mój gość o mało nie potknął się o Tenariego, pędzącego sprintem za małym, czarno-srebrnym kłębuszkiem o skórzastych skrzydełkach.
- Lotofenek? - zapytał Geddwyn z zainteresowaniem acz bez zdziwienia. - Czy to też prezent?
- Też. Świetna, nie? Siadaj na kanapkę, a zaraz będziesz ją miał na głowie.
Istotnie, Strel szybko znalazła się na jego kolanach, wtykając nosek w kieszenie bluzy, a gdy nic tam nie znalazła, wróciła do zabawy z małym.
- Chyba cię lubi - stwierdziłam. - Na Tenariego na początku powarkiwała... Próbował ją ciągać za ogon dopóki go nie dziabnęła, ale już się pogodzili, jak widzisz.
- Łatwo się widać oswaja - skomentował. - Lotofenki pewnie nie jadają gumy malinowej, inaczej bym ją poczęstował... - urwał i spojrzał na biegające po herbaciarni towarzystwo.
Przetarł oczy z niedowierzaniem.
- Czy ja dobrze widzę, czy ten potworek postanowił zostać stworzeniem naziemnym?
- A tak! - klasnęłam w ręce z dumą. - Strel jeszcze nie do końca radzi sobie z lataniem, więc postanowił dostosować się do niej.
- Idę o zakład, że w rewanżu podszkoli ją w używaniu skrzydeł - puścił do mnie oko. - To co, ugościsz mnie czymś?
- Jasne, może być zamrożony tort? - roześmiałam się. - Ale mam nadzieję, że nie wyparujesz zaraz po zjedzeniu i wypiciu herbatki, tylko jeszcze trochę zostaniesz.
- Mogę zostać - zgodził się wspaniałomyślnie. - Tym bardziej, że stwierdzam tu brak silnej męskiej ręki... Gdzieś wszystkie podziała?
- Ten-chan jest, ignorancie. A Egila porwała ekipa z Marzenia. On się często z nimi gdzieś wybiera.
- Może chce trzymać się z dala od twej zjawiskowej osoby?
- Też pomysł - prychnęłam, fukając w duchu na tę jego empatię. - To, że w Jasności się we mnie podkochiwał, nie znaczy...
- To, że o tym nie mówi, też nie znaczy - Geddwyn wzruszył ramionami. - Na przykład taka Vaneshka nic nie mówi, a myślisz, że się odkochała?
- Jak nie przestaniesz włazić wszystkim w dusze... - przestałam fukać w duchu a zaczęłam na głos.
- To co? Nie wywalisz mnie na dziób, bo za bardzo mnie kochasz - stwierdził z rozbrajającym uśmiechem. - A wracając do silnych męskich rąk, Aeirana też nie ma?
- Nie ma - zmierzałam już do kuchni, ale posłyszałam w jego głosie jakiś konspiracyjny ton. - A po co ci?
- A, bo... Bo tak - nagle uśmiechnął się wyzywająco. - A co, zazdrosna? Przyznaj się, a powiem ci po co mi.
- Nie mógłbyś wymyślić nic sensowniejszego? - spojrzałam na niego z politowaniem.
- Mógłbym - zachichotał. - Tylko wiesz, pomyślałem sobie, że jakbym tak się na przykład przyznał, że zakochałem sie równocześnie w twojej siostrze i kuzynce, wyglądałabyś na mniej zaskoczoną niż teraz.
- Ty jesteś dzisiaj w nastroju do dziwnych teorii.
- A jak! - przyznał ochoczo. - Jak wrócisz z tą herbatą, zapytam cię jeszcze gdzie podziałaś Lexa, chcesz?
Dopiero kiedy opuścił mój wymiar miałam okazję przyjrzeć się prezentowi. Tak jak się spodziewałam, było to coś zdatne do włożenia na siebie. Delikatna i zwiewna sukienka, w sam raz na lato, a do cieniutki i długi szal. Coś w sam raz na sesję zdjęciową na ukwieconej łące. Romantyczną, najlepiej z drugą osobą... Czy coś.
Przymierzyłam z zadowoleniem, że Geddwynowi poprawił się gust w ubieraniu mnie.
- Zdrówka, szczęścia i miłości, Kropelko Rosy! - odezwał się gdy po rozpaczliwym machaniu rękami udało mi się go trochę przystopować. - Tego mi właśnie brakowało w zeszłym roku... Jednak znajomościom korespondencyjnym brakuje paru istotnych elementów.
- Dzięki - parsknęłam śmiechem. - Z tygodniowym poślizgiem co prawda, ale...
- Lepiej późno niż wcale - wszedł mi gładko w słowo. - Byłbym wcześniej, ale góra sobie o mnie przypomniała.
- Coś ty! - zdziwiłam się - Czyżby Promieniści cię wreszcie zdybali?
- Nie oni - pokręcił głową. - Tara.
- Sama Władczyni Żywiołów? No to chyba musisz mi zrelacjonować. Czym podpadłeś tym razem?
- Wiesz co, żeby od razu mi tak zarzucać... - prychnął. - Tara chciała się przekonać, czy ten łobuz, co niemal zburzył równowagę natury, faktycznie jest taki zły, jak twierdzą Promieniści.
- I jest? - uśmiechnęłam się krzywo.
- Przekonywanie się wypadło... Nie powiem, interesująco - odwzajemnił uśmiech. - Kto wie, może jeszcze trochę i przestanę być wyrzutkiem? Trochę szkoda, przyzwyczaiłem się.
- Ty byś się do wszystkiego przyzwyczaił - mruknęłam. - Chodź do herbaciarni, ugoszczę cię czym tam się da.
Kiedy przeszliśmy do Blue Haven, mój gość o mało nie potknął się o Tenariego, pędzącego sprintem za małym, czarno-srebrnym kłębuszkiem o skórzastych skrzydełkach.
- Lotofenek? - zapytał Geddwyn z zainteresowaniem acz bez zdziwienia. - Czy to też prezent?
- Też. Świetna, nie? Siadaj na kanapkę, a zaraz będziesz ją miał na głowie.
Istotnie, Strel szybko znalazła się na jego kolanach, wtykając nosek w kieszenie bluzy, a gdy nic tam nie znalazła, wróciła do zabawy z małym.
- Chyba cię lubi - stwierdziłam. - Na Tenariego na początku powarkiwała... Próbował ją ciągać za ogon dopóki go nie dziabnęła, ale już się pogodzili, jak widzisz.
- Łatwo się widać oswaja - skomentował. - Lotofenki pewnie nie jadają gumy malinowej, inaczej bym ją poczęstował... - urwał i spojrzał na biegające po herbaciarni towarzystwo.
Przetarł oczy z niedowierzaniem.
- Czy ja dobrze widzę, czy ten potworek postanowił zostać stworzeniem naziemnym?
- A tak! - klasnęłam w ręce z dumą. - Strel jeszcze nie do końca radzi sobie z lataniem, więc postanowił dostosować się do niej.
- Idę o zakład, że w rewanżu podszkoli ją w używaniu skrzydeł - puścił do mnie oko. - To co, ugościsz mnie czymś?
- Jasne, może być zamrożony tort? - roześmiałam się. - Ale mam nadzieję, że nie wyparujesz zaraz po zjedzeniu i wypiciu herbatki, tylko jeszcze trochę zostaniesz.
- Mogę zostać - zgodził się wspaniałomyślnie. - Tym bardziej, że stwierdzam tu brak silnej męskiej ręki... Gdzieś wszystkie podziała?
- Ten-chan jest, ignorancie. A Egila porwała ekipa z Marzenia. On się często z nimi gdzieś wybiera.
- Może chce trzymać się z dala od twej zjawiskowej osoby?
- Też pomysł - prychnęłam, fukając w duchu na tę jego empatię. - To, że w Jasności się we mnie podkochiwał, nie znaczy...
- To, że o tym nie mówi, też nie znaczy - Geddwyn wzruszył ramionami. - Na przykład taka Vaneshka nic nie mówi, a myślisz, że się odkochała?
- Jak nie przestaniesz włazić wszystkim w dusze... - przestałam fukać w duchu a zaczęłam na głos.
- To co? Nie wywalisz mnie na dziób, bo za bardzo mnie kochasz - stwierdził z rozbrajającym uśmiechem. - A wracając do silnych męskich rąk, Aeirana też nie ma?
- Nie ma - zmierzałam już do kuchni, ale posłyszałam w jego głosie jakiś konspiracyjny ton. - A po co ci?
- A, bo... Bo tak - nagle uśmiechnął się wyzywająco. - A co, zazdrosna? Przyznaj się, a powiem ci po co mi.
- Nie mógłbyś wymyślić nic sensowniejszego? - spojrzałam na niego z politowaniem.
- Mógłbym - zachichotał. - Tylko wiesz, pomyślałem sobie, że jakbym tak się na przykład przyznał, że zakochałem sie równocześnie w twojej siostrze i kuzynce, wyglądałabyś na mniej zaskoczoną niż teraz.
- Ty jesteś dzisiaj w nastroju do dziwnych teorii.
- A jak! - przyznał ochoczo. - Jak wrócisz z tą herbatą, zapytam cię jeszcze gdzie podziałaś Lexa, chcesz?
Dopiero kiedy opuścił mój wymiar miałam okazję przyjrzeć się prezentowi. Tak jak się spodziewałam, było to coś zdatne do włożenia na siebie. Delikatna i zwiewna sukienka, w sam raz na lato, a do cieniutki i długi szal. Coś w sam raz na sesję zdjęciową na ukwieconej łące. Romantyczną, najlepiej z drugą osobą... Czy coś.
Przymierzyłam z zadowoleniem, że Geddwynowi poprawił się gust w ubieraniu mnie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)