11 XI

Na poszukiwanie Symbolu Aldriny wybrałam się tylko z Aeiranem. Po pierwsze dlatego, że jego urażona duma zareagowała i postanowił udowodnić, że wyczuje figurkę własnej roboty bez trudności. Po drugie, nie chcieliśmy, by Symbole znalazły się naraz w miejscu, gdzie możemy natknąć się na nieproszonych gości. Dlatego Mezz'Lil została w siedzibie, co skwapliwie wykorzystała by pobić się z siostrą (brakowało jej tego). Po trzecie, Lilly uświadomiła sobie, że nie musi już dzielić pokoju z Shee'Ną, a do pomocy w urządzaniu własnego zaangażowała Ketrisa. By mu czymś zaprzątnąć myśli, podejrzewam.
Za naszym celem podążyliśmy - a jakże! - do jaskiń, choć bard się zarzekał, że do żadnej podczas wędrówki z Faralią nie wchodził. Ale cóż, trzeba pamiętać, gdzie się jest... W jaskini stała spora skrzynia ze skarbem. Była zachęcająco otwarta, a na samym wierzchu spoczywał znajomy posążek. Jednak kiedy zbliżyłam się i wyciągnęłam po niego rękę, skrzynia kłapnęła na mnie wiekiem.
- Przydałaby się tabliczka z napisem "Nie karmić skarbów" - skomentowałam, a potem skoncentrowałam się i otworzyłam pod figurką miniaturowy portal. Po chwili Symbol znalazł się w mojej torbie.
- I co teraz? - zwróciłam się do Aeirana. - Damy ci wszystkie trzy, a ty zarechoczesz psychopatycznie i obrócisz ten świat w perzynę?
- Poczekam z tym aż minie czas przysięgi i przestaniesz mnie pilnować - zmierzył mnie przeciągłym spojrzeniem. - Na razie użyję mocy zawartej w moim Symbolu do wzmocnienia struktury pozostałych dwóch.
- W twoim posążku jest twoja pełna potęga - pokiwałam głową z namysłem. - Aż dziw, że mi go nie zabrałeś by znów stać się bogiem z prawdziwego zdarzenia.
- Bo dotąd niekoniecznie było mi to... - urwał, gdy nagle powietrze zaszumiało i pojawiły się dwa zwierzokształtne cienie, a za nimi elfka. Bardzo ładna, jasnowłosa i znajoma.
- Musicie się nauczyć, że należy najpierw sprawdzać, czy nikt was nie śledzi - powiedziała protekcjonalnie.
- A ty nie nauczyłaś się w Solen, co może spotkać kogoś, kto nam przeszkadza - odparłam, nieświadomie podchwytując jej ton.
- Och, ale tym razem nie jestem sama - roześmiała się Faralia i w tym momencie pojawiła się jeszcze piątka elfów. Dało się od nich wyczuć całkiem potężną aurę magiczną.
Ja i Aeiran spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo. Może to dziwne, ale myśleliśmy o tym samym i zrozumieliśmy się bez słów. Rozdzielić się, trzymać Symbole z dala od siebie, bo nie wiadomo, co może się stać. Skinęłam lekko głową i sięgnęłam do torby. Nie patrząc, natrafiłam na pierwszą napotkaną figurkę i niezauważenie podałam ją Aeiranowi. A potem pomachałam elfom radośnie i wskoczyłam w świeżo otwarty portal.
Tyle, że trochę się przeliczyłam. Okazało się, że międzysfera jest zapełniona takimi samymi cieniami, jakie widziałam przed chwilą. Zrobiło się przez to bardzo ciemno i nie bardzo wiedziałam dokąd gnam. Tymczasem one nie spuszczały mnie z oka. Niech to, dlaczego się tak zawzięły!? Niewiele myśląc otworzyłam wyjście i znalazłam się znów w zwykłej przestrzeni. Na jedynej prostej drodze prowadzącej przez góry Fe'Xil, a potem przez teren potrzaskany w walce między trojgiem bóstw. Ciekawy zbieg okoliczności...
Moi prześladowcy niestety nie dali sobie spokoju. Pojawiły się w ślad za mną, a było ich sporo. Nie widząc innego wyboru sięgnęłam po Przekorę Erlindrei i wymierzyłam w najbliższy cień. Potem w kolejny. Nie wiedziałam tylko, jak długo wytrzymamy zanim... zanim się nam nie znudzi.
Po piątym zlikwidowanym cieniu chyba straciły cierpliwość, bo jeden się na mnie rzucił. Z ledwością uskoczyłam - szybkie te paskudztwa, nie ma co. Napięłam łuk i strzeliłam jeszcze raz.
Aż niespodziewanie otworzył się spory portal i wypadło z niego wybawienie w postaci lśniącego niebieskiego samochodu. Mojego samochodu - czyli nie ulegało wątpliwości, że za kierownicą siedzi Lex Diss Gyse.
Ferrari z piskiem zatrzymało się obok mnie i tylne drzwi otworzyły się zapraszająco. Wskoczyłam do środka, szybko zamykając drzwiczki przed natrętnym przeciwnikiem. Ku mojemu zdziwieniu, fotel obok kierowcy był zajęty przez ostatnią osobę, której bym się tu spodziewała. Chociaż w zasadzie... Jej jest zawsze wszędzie pełno.
- No to zasuwamy - powiedział wesoło Lex, wciskając pedał gazu.
Ruszyliśmy również z piskiem, z prędkością taką, jak lubię. Droga idealnie się do tego nadawała - była szeroka równa jak najlepsza autostrada, a z okien samochodu widać było Rzekę Klejnotów.
- Co cię podkusiło, żeby tu przyjechać? - spytałam łapiąc się mocno przedniego oparcia, gdy zaliczaliśmy ostry zakręt.
- Ona - Lex ruchem głowy wskazał na Xellę-Medinę. Uśmiechnęła się... Nie, zaraz, ona zawsze się uśmiecha.
- Chciałam zobaczyć, co z tego wyniknie - powiedziała swoim melodyjnym głosem.
- No i zobaczyłaś - mruknęłam. - Niech zgadnę, od początku wiedziałaś, w co się wpakowałam?
- Ty to powiedziałaś i sama sobie zinterpretuj - odparła słodko Xemedi-san. - Teraz radziłabym raczej zająć się towarzystwem, które mamy na ogonie.
Spojrzałam w tylną szybę - cienie biegły za nami w szalonym pędzie.
- Dogonią nas? - spytałam.
- Szybciej nie pojedziemy - wzruszył ramionami Lex. - Jak chcesz, możesz spróbować je powystrzelać.
- Ciekawe jak - prychnęłam. - Okna wybijać nie zamierzam!
- No to czekaj - uśmiechnął się szelmowsko. - Mam dla ciebie niespodziankę.
Nacisnął jakiś przycisk... I w tej chwili dach samochodu opadł, zwijając się w ledwo widoczną harmonijkę.
- Kabriolet! - wykrzyknęłam entuzjastycznie. - Sorilexie Terano Rhodein, jesteś wielki!!!
- Myślałem, że zwracasz się do mnie pełnym nazwiskiem tylko gdy jesteś na mnie wściekła - roześmiał się. - Lepiej działaj zanim ci zarysują karoserię.
- Dobra! - podniosłam się trochę i zaczęłam strzelać. Wiatr targał moimi włosami, jechaliśmy z zawrotną prędkością, a mimo to siedziałam twardo na miejscu. Jestem już przyzwyczajona do takich przejażdżek, zwłaszcza z tym kierowcą.
- Ta renowacja to pewnie na przeprosiny? - spytałam nieco złośliwie, gdy pościg nieco się oddalił i mogłam odpocząć.
- A mam cię za co przepraszać? - zdziwił się Lex.
- A nie? Myślałam, że zawstydziłeś się tego, co ostatnio zrobiłeś i chcesz się teraz podlizać.
- Po pierwsze, nie mam wstydu - oznajmił. - Po drugie, nic ci nie zrobiłem. Po trzecie, czy ja się kiedykolwiek podlizywałem?
- Kiedyś musiał nadejść ten pierwszy raz - westchnęła sentencjonalnie Xella-Medina.
- Chyba zbliżamy się do niebezpiecznych terenów - zerknęłam na chwilę w przód. - Tam jest pełno przepaści i innych ciekawych niespodzianek.
- Skoro tak, powinnyście chyba wysiąść - stwierdził Lex. - O ile pamiętam, ten pojaździk miał ostatnio zjechane hamulce.
- Pomyślałeś o dachu, a o hamulcach nie?! - warknęłam. W odpowiedzi usłyszałam tylko chichot Xemedi-san, która chwyciła mnie za rękę gdy przed samochodem właśnie pojawiła się przepaść. Przeniosła nas tak szybko, że nawet ja ledwo to zauważyłam.
Rozejrzałam się. Nie było widać śladów eksplozji, czyli Lex pewnie też zdążył gdzieś przeskoczyć razem z moim ferrari. Tymczasem my dwie stałyśmy dokładnie pod posągami Czasoprzestrzennych. Z bliska okazały się dużo większe od przeciętnego człowieka.
- No proszę, jakie wytrwałe - odezwała się Xemedi-san beztrosko, gdy wokół nas zaczęło wychodzić znikąd coraz więcej cieni. Stały dość blisko, ale nie poruszały się.
- Świetną lokalizację wybrałaś - mruknęłam.
- Ciii... One czekają, nie widzisz?
- Czekają? - nie zrozumiałam, ale nagle coś mnie tknęło. Pogrzebałam chwilę w torbie i wyjęłam z niej figurkę. Symbol Aldriny.
- O właśnie - ucieszyła się Xella-Medina. - Czekają aż uwolnisz ich panią. A myślałaś, że o co im cały czas chodziło?
- A niby jak mam to zrobić?! Nawet nie potrafię!
- To łatwe - rzekła, a wiatr potarmosił jej fioletową pelerynkę. - Nie potrzebujesz konkretnego czaru. Liczy się samo działanie i skutek.
- Doprawdy? Nie należę do tych, którym zaklęcia są potrzebne tylko dla dopełnienia formalności. Nie mam mocy kształtowania świata.
- Twój przyjaciel bard tego dokonał - przypomniała cicho Xella-Medina. - Skoro jego egzystencja okazała się dość twórcza, to może i twoja?
- Nie zamierzam tego robić - powiedziałam twardo. Cienie podeszły o krok bliżej.
- W takim razie jak stąd wyjdziesz? Międzysfera jest ich pełna, a latać się boisz.
- Za to ty należysz do najgorszego typu postaci mogących rzucić wyzwanie bogom wszystkich światów. Nie twierdzisz chyba, że nie możesz zrobić z nimi porządku?
- Może i mogę - roześmiała się - Tylko widzisz, nie chce mi się. Poza tym, to nie leży w moim interesie.
- A CO w nim leży?! - syknęłam, ale ona znów się zaśmiała i wyparowała. No tak, powinnam była pamiętać, że pytanie Poszukiwaczki Tajemnic o przyczyny i cele jej działań jest bezowocne. Nie odpowie.
Spojrzałam na posągi i na Symbol, który wciąż ściskałam w dłoni. Cienie przyglądały mi się z oczekiwaniem.
- No dobra - posłałam im miażdżące spojrzenie. - Ale jeśli mi się nie uda, macie mnie nie obwiniać, tylko przepuścić, jasne?
Nie spodziewałam się oczywiście żadnej odpowiedzi. Z westchnieniem odwróciłam się do posągów i użyłam pierwszych słów, jakie przyszły mi do głowy:
Once written in the stars
A pathway set in stone
A candle in the night
To guide your way back home
Then somewhere in your memory
Calling from afar...

Jeszcze nie skończyłam śpiewać, gdy poczułam, że figurka w mojej ręce zaczyna delikatnie pulsować. Po chwili otoczyła ją ciemna aura, taka sama, jaka pojawiła się dokoła jednego z posągów. Stojąc jak wryta patrzyłam, jak wyłaniający się z kamienia kształt staje się coraz mniejszy, aż w końcu przybiera postać niewiele ode mnie wyższej kobiety. Nosiła czarną, powłóczystą suknię, a jej ciemne włosy były misternie upięte. Biło od niej dostojeństwo i charyzma. Cienie podeszły do niej powoli, a ona przykucnęła i pogłaskała jeden z nich po łbie. Potem podniosła się, zauważając moją obecność.
- Czy ty jesteś powierniczką mojego Symbolu? - spytała miękkim altem.
- Ja tu jestem tylko w zastępstwie - powiedziałam lekkim tonem, jakiego użyłaby pewnie Xemedi-san. - Kolega, który znalazł pani figurkę, już raz kogoś rozpieczętował i to mu wystarczy.
- W takim razie możesz mi ją oddać - Aldrina wyciągnęła rękę.
- Cóż... Przykro mi, ale chyba nie.
W czarnych oczach bogini dostrzegłam na moment zaskoczenie, ale szybko się opanowała.
- A zatem jeszcze ktoś jest wolny - rzekła wolno, zwracając wzrok ku ostatniemu posągowi.
- Aeiran - szepnęła, a w jej głosie uchwyciłam jakąś niepokojącą nutę. No właśnie, Aeiran. Ciekawe jak zareaguje...

10 XI

Z samego rana wylądowaliśmy w dolinie Naith, po tym jak badanie najbliższych okolic nie przyniosło specjalnych skutków. Napotkaliśmy tylko dwa dwugłowe olbrzymy, szukające publiki chcącej posłuchać śpiewu w kwartecie i jeden skarb, któremu się chyba pomyliło, bo zamiast w jaskini pojawił się na środku drogi (nie pytajcie, góry Fe'Xil NIE SĄ normalne!). W końcu pozostało nam już tylko sprawdzić, jak się srebrne smoki zaaklimatyzowały w nowym miejscu.
- Ale ciebie to będę mieć na oku! - ostrzegła Mezz'Lil Aeirana, który specjalnie się tym nie przejął. Zresztą myśli ma najwyraźniej pochłonięte dorwaniem Ketrisa i odebraniem mu Symbolu...
- Ja będę - poprawiłam. - Ty będziesz biegała po grotach, sprawdzając czy wszystko w porządku.
- Fakt - przyznała ze śmiechem. Pod tym względem wdała się w babkę - obie potrafiły zauważyć najmniejszy pyłek kurzu.
W smoczej siedzibie pierwsza przywitała nas Shee'Na, przez którą zostałyśmy dokumentnie zaściskane, a następnie zaczęła robić nam wymówki gdzieśmy się podziewały przez dwa miesiące bez wieści. Z podobnym przyjęciem spotkałyśmy się ze strony Ka'Shet. Bez tego uścisku, oczywiście. Wreszcie siostra Lilly zgarnęła nas i zabrała się do opowiadania, a raczej trajkotania.
- Mam nadzieję, że nikt wam tu nie przeszkadza... - próbowała się wtrącić Mezz'Lil. Cóż, nawet ona nie przebije Shee'Ny gadatliwością...
- Nie, to znaczy tak. Zdarzają się tacy szaleńcy. Ale babcia zaraz ich ustawia do pionu. Choć zdarzają się też i duszyczki zbłąkane.
- I te duszyczki też zostają ustawione do pionu? - zachichotałam.
- Moim zdaniem tym dwojgu z wczoraj akurat by się przydało - burknęła Shee'Na.
- Goście są? - zainteresowała się Lilly.
- A tam, goście - machnęła ręką Shee'Na. - Ona wyglądała na chorą, a on miał taki zacięty wyraz twarzy. Mówił, że słyszał o naszej siedzibie, swoją drogą ciekawe skąd, i przyszedł poprosić o pomoc... Zostali u nas, ale w nocy słychać było kłótnię, potem takie strasznie wysokie dźwięki i jakiś łomot... A później było już tylko jedno z nich.
- Które? - spytałam szybko.
- Chłopak. Taki kolorowy półelf.
Ja i Lilly spojrzałyśmy na siebie, gotowe podskoczyć z radości. Rzeczywiście, kojarzyłam, że Lilly opowiadała Ketrisowi o Srebrnych Smokach gdy dowiedział się kim jesteśmy, ale że skierował się akurat tu? Może chciał zostać odnaleziony?
- Jest tu jeszcze? - pospieszyła Lilly z pytaniem.
- Jest, jest. Ale macie uradowane miny. Chcecie go poderwać, czy jak?
- Obawiam się, że Mad gustuje w bardziej mrocznych.
- A Lilly w bardziej misiowatych - odcięłam się. Uśmiechnęła się wtedy tak... No, tak jak zwykle uśmiecha się Satsuki, gdy przekonuje mnie, że nie powinnam być sama.

Nadziwić się nie mogłam, że jaskinie tak szybko zostały przekształcone w prawdziwą smoczą siedzibę. Przechodząc korytarzami patrzyłam na niemal lustrzane ściany, nie ukrywając podziwu. W końcu doszliśmy do komnaty, w której rezydował Ketris, według słów Shee'Ny "jakiś taki zamroczony".
- Zaczekaj tutaj, dobrze? - powiedziałam do Aeirana. Ten pokręcił głową i uśmiechnął się lekko.
- Śmiem przypomnieć, że obiecałaś nigdzie się beze mnie nie ruszyć - rzekł stanowczo. - Zatem albo wchodzę tam z tobą, albo czekasz tu ze mną. Następnym razem uważaj na swoje słowa.
Domyślam się, że musiałam głupio wyglądać z ustami otwartymi ze zdziwienia gdy ten przeklęty Czasoprzestrzenny najpewniej śmiał się ze mnie w duchu. Lilly tylko przyglądała się nam, zastanawiając się, któremu z nas odbiło bardziej. W końcu prychnęłam i stanęłam przy drzwiach. Aeiran zajął miejsce z drugiej strony i wyglądało to, jakbyśmy pełnili wartę. Aeiran strzegący pokoju Ketrisa, też coś...
Nie mogłam się jednak powstrzymać i zajrzałam do środka. Bard siedział na łóżku z twarzą w dłoniach. Nie zdziwił się specjalnie, gdy Lilly weszła.
- Nie spodziewałam się, że trafisz właśnie tu - odezwała się. Ja wyszczerzyłam zęby i pomachałam mu z daleka.
- Teraz powiecie, że jestem głupi i będziecie miały rację - powiedział Ketris cicho.
- Jesteś głupi, skoro myślisz, że od razu będziemy cię osądzać - parsknęła Lilly, siadając obok niego. - Nie przyszło ci do głowy, że najpierw zapytamy, co też cię napadło, by uciekać?!
- Nie uciekłem! - zaprotestował. - Gdy Faralia pojawiła się w Lee'Lath, bardzo źle wyglądała... Mówiła, że potrzebuje pomocy. Znamy się z dawnych czasów, więc do niej podszedłem...
- ...z Symbolem w torbie - dokończyła Lilly.
- Co poradzę, że należę do osób, które pomagają cierpiącym zamiast je dobijać?! - zawołał ostro bard. - Gdybym był jakimś przeklętym czarodziejem, wyczułbym, że ta choroba jest magicznie wywołana! Gdy tylko Faralia mnie dotknęła, połączyła nas więzią... I przeniosła za morze. Potem jakimś cudem przekonałem ją, żeby zatrzymać się tutaj... - urwał.
- No, śmiało - zachęciłam go od drzwi. - Zatrzymaliście się tutaj, mając zamiar dotrzeć do posągów i uwolnić boginię.
- Taki zamiar miała moja urocza towarzyszka - westchnął Ketris. - Ale postawiłem się jej... Udało mi się muzyką złamać jej więź. Wtedy ona grzmotnęła we mnie zaklęciem ogłuszającym i wyparowała.
- Niech zgadnę. Z Symbolem?
Bard spojrzał na Lilly nieco mętnym wzrokiem.
- Nie... - powiedział po chwili namysłu. - Symbol zdążyłem... Ukryć. W górach, Gdy nie widziała.
Spojrzałam z satysfakcją na Aeirana, który miał skwaszoną minę. Tak to jest, jak się koncentruje na dorwaniu dźwiękmistrza. A Symbolu się w górach nie wyczuło, co?
- Gdzie w górach?! - zdenerwowała się moja przyjaciółka. - Mógłbyś być dokładniejszy, wiesz?!
- A czy myślisz, że ja się w tym terenie orientuję?! - chłopak trochę się ożywił. - Lepiej miej nadzieję, że Faralia nie znajdzie go przed nami!
- Wierz mi, mamy taką nadzieję. I zamierzamy go odnaleźć, nie uciekać z podwiniętym ogonem jak niektórzy.
- A wy co byście zrobiły na moim miejscu?! - wykrzyknął Ketris z rozpaczą. W tym momencie Lilly straciła cierpliwość.
- Posłuchaj no - syknęła. - Jak na razie jesteś tylko strzępem człowieka. Znaczy, półelfa. Znaczy wiesz co mam na myśli! A jeszcze niedawno spotkałyśmy sympatycznego, wesołego chłopaka, prawdziwego przyjaciela i kapitalnego muzyka. I GDZIE ON JEST TERAZ?!
- Może byłby cały czas - powiedział bard. - Gdyby mu się w życiu powiodło.
- Innymi słowy, gdyby nie zachciało mu się odpieczętowywać zaklętych bogów? - podchwyciłam. - O ile pamiętam, zrobiłeś to tylko dla opowieści.
- To nie było tylko - westchnął Ketris. - To było aż. Nie czułem się najlepiej w świecie, w którym elfy są takie jakie są i chcą bym przyłączył się do nich. Poza tym chciałem być kimś... bardziej wyrazistym. Nie tylko odtwarzać czyjeś ballady. Być... Stwórcą.
- Hm, hm, jedyny Stwórca, o jakim mi wiadomo, jest pierwszym z istniejących bogów - mruknęłam - Wszędzie dokoła same Stwórczynie. Symbolicznie przynajmniej.
- Nie lepiej po prostu zmienić świat? - podsunęła Lilly. - Mad mogłaby cię przerzucić gdzieś, gdzie nikt by cię nie wciągnął w żadne intrygi.
- Ale najpierw trzeba zająć się tym światem - zdecydowałam. - Jeszcze jeden Symbol pozostał do znalezienia.
- Jeden? - zdziwił się Ketris. - A co z...
Uśmiechając się triumfalnie wyjęłam z torby figurkę Aeirana.
- Jak... - wyjąkał bard. - Dlaczego masz go ty, a nie...
- Cóż... Bez wątpienia zadziałał mój nieodparty urok osobisty - odpowiedziałam słodko, patrząc jak taki jeden w czerni zgina się wpół ze śmiechu.
- O, ty! - zachichotała Lilly i rzuciła we mnie poduszką.
W końcu Ketris nie wytrzymał i też się uśmiechnął.
- A w zasadzie czemu stoisz w drzwiach zamiast wejść do środka? - zwrócił się do mnie.
- Wierz mi, nie chcesz wiedzieć...

8 XI

- Obiecałaś, że przyjedziesz jak najszybciej - burczała Mezz'Lil - a ja tymczasem siedziałam tu jak jakaś zakładniczka! Żebyś chociaż wiadomość jakąś przysłała, a ty nic!!
- Wybacz, ale miałam do odnalezienia jeszcze jeden Symbol - wyjaśniłam.
- Tu też mamy jeden do odnalezienia, ale jakoś mniej się tym przejęłaś...
- Teraz już nie mogę wątpić, że jesteście przyjaciółkami - Arcydruidka Południowego Kręgu uśmiechnęła się lekko. - Mam nadzieję, że nie będzie długo wściekła o te środki ostrożności.
- Wcale nie jest wściekła - zachichotałam. To prawda, wściekła Lilly zamieniłaby się w smoka, próbując zionąć na obiekty swego gniewu, po czym przypomniałaby sobie, że odebrano jej dar Błękitnego Ognia i wściekłaby się jeszcze bardziej. Tymczasem osoba, o której mowa, szła obok nas z założonymi rękami i tylko głośno prychała.
- Bo wiesz, Deshir... - zwróciłam się do Arcydruidki. - Mamy prośbę. Mogłabyś pogadać z siłami Natury, żeby kogoś dla nas znalazły?
- Czy to jest takie ważne, że wymagacie pomocy od samej Natury? - zmrużyła oczy.
- Nie wymagamy, tylko prosimy - poprawiłam. - A sprawa owszem, jest ważna.
Gdy wyjaśniłam pokrótce co i jak, Deshir pokiwała głową.
- Natura bywa kapryśna, ale spytam Ją - powiedziała. - Jeśli świat jest w niebezpieczeństwie, to i Ona...
Wyszłyśmy ze świątyni pod skałami, po czym Arcydruidka udała się do kamiennego kręgu, natomiast my skierowałyśmy się w stronę drzewa, pod którym rozłożył się Aeiran. Ze zmarszczonymi brwiami patrzył w niebo. Zaniepokojona podążyłam za nim wzrokiem.
- Tak, ja też zauważyłam, po waszym wyjeździe - szepnęła Lilly. - Robi się coraz ciemniej, ale to nie jest przyczyna pory roku.
- Coraz więcej niekontrolowanych cieni - rzekł Aeiran. - Z czasem zapełnią całe niebo i wreszcie zlecą na ziemię.
- Jesteś niepoprawnym optymistą, wiesz? - burknęła Lilly. - Podobno potrafisz coś z tym zrobić, nieprawdaż?
- Mógłbym. Gdyby dźwiękmistrz nie uciekł z Symbolem Aldriny.
- Może zmienił zdanie i postanowił rozpieczętować również ją? - zasugerowałam. - Sam mówiłeś, że potrzeba pozostałych bogów do trzymania cieni w ryzach.
- Cienie nie rozszalały się, bo tamci są kamieniami - odpowiedział Aeiran sucho - tylko dlatego, że ja już nim nie jestem. Równowagę szlag trafił i żeby ją przywrócić, trzeba by było...
- Zapieczętować cię ponownie - dokończyła Lilly ze złośliwym uśmiechem. - Niezły pomysł.
- Nie ciesz się przedwcześnie - czarnooki odwzajemnił uśmiech. - Tylko nas troje może się nawzajem obrócić w kamień. To nie jest tak łatwe jak zdjęcie pieczęci...
- A gdybyśmy uwolnili dwoje pozostałych, zaraz rzucilibyście się sobie do gardeł - przypomniałam sobie. - Co w takim razie robić...?
Właśnie, co robić? Jak tak dalej pójdzie, cienie zakryją całe niebo i koniec z najpiękniejszymi wschodami słońca...  Gotowa byłam walczyć z cieniami choćby w obronie tego widoku. A tymczasem Aeiran nie pozwala podjąć najbardziej oczywistej metody działania?
Odruchowo dotknęłam torby, w której spoczywał Symbol. Gdy Aeiran się obudził, powierzył mi go ze znanych tylko sobie powodów. Nie chce na niego patrzeć, po tym jak za wszelką cenę starał się go odzyskać? Nie powiedział, co go spotkało we śnie i nie będę się dopytywać. Ale... Ale jak ja nie lubię się czuć taka bezradna!

Wieczorem przyszła do nas Deshir i wyglądała na bardzo zmęczoną.
- Wasz przyjaciel jest za morzem - oświadczyła.
- CO?! - poderwałam się zaskoczona.
- Nie wiem, jak udało mu się tak szybko pokonać taką długą drogę - Arcydruidka wzruszyła ramionami. - Ale obecnie znajduje się w pobliżu gór Fe'Xil, w towarzystwie swej pół-siostry.
- Znaczy elfki, tak? - upewniła się Lilly. - Co jest, dał się jednak przekabacić elfom?!
- Czyżby zmierzał do posągów? - odezwał się Aeiran nieobecnym głosem i nagle zerwał się na równe nogi. - W takim razie tam nie dotrze.
- Mogę wiedzieć, co zamierzasz? - chwyciłam go za rękaw dosłownie w ostatniej chwili, bo już zamierzał zniknąć.
- Zamierzam nie dopuścić, by uwolnił Aldrinę - próbował mi się wyrwać. - I wybacz, kronikarko, ale nie będę przebierał w środkach.
- Jesteś obrzydliwie niekonsekwentny, wiesz?! - wrzasnęłam. - Co zrobisz, odbierzesz nam Symbole i nas pozabijasz przy okazji?! W takim razie ułatwimy ci zadanie i wybierzemy się z tobą, jasne?!
- Ułatwimy mu zadanie, akurat - mruknęła Lilly.
- I wiedz, że tym razem się nigdzie beze mnie nie ruszysz! - uspokoiłam się, widząc, że Aeiran patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami. Tym razem on złapał mnie za nadgarstek, stanowczo, ale nie boleśnie.
- No tak. Mówiłem, że i tak zawsze mnie dopadniesz - powiedział cicho. - I co, znowu uratujesz mi skórę w razie czego?
- W razie czego zostawię cię samemu sobie, choćbyś nie miał żadnych szans - przywołałam na twarz szeroki uśmiech. Długo stał zamyślony, jakby wahał się czy odwzajemnić, i wreszcie to zrobił.
- Jasne - rzekł i w końcu puściliśmy swoje ręce.
- Ja was nie rozumiem - skomentowała Lilly. - Ale mogę jechać, przynajmniej rodzinkę odwiedzę...

6 XI

On the merry-go-round of
Lovers and white turtle doves
Leprechauns floating by
This is your lullaby
Sugarplum fingertips
Kissing your honey lips
Close your eyes, sleepyhead
Is it time for your bed
Never forget what I said
Hang on, you're already there...


Madonna

Wisiałam gdzieś na pograniczu snu i jawy, a moim zadaniem było dokonać niemalże cudu świadomego śnienia. Owszem, zdarza mi się w środku snu uświadomić sobie, że to nie dzieje się naprawdę i w końcu się obudzę, ale to nie sprawia automatycznie, że zyskuję kontrolę nad sytuacją. Najwyżej mogę spróbować się obudzić, ale teraz nie o to mi szło.
Powoli zapadałam się coraz głębiej, nie wiedząc nawet, gdzie mnie zaniesie, a przecież musiałam trafić do konkretnej lokalizacji. Spokojnie, nie ma się co martwić, to tak jak przemierzać międzysferę, tylko trochę bardziej... ułudną? Ciemno, coraz ciemniej. Niech to, jeszcze trochę i nie będę wiedziała, dokąd idę! A jeśli ktoś przypadkiem wyśni na mojej drodze jakąś głęboką dziurę? Nie lubię takich sytuacji, nie lubię... Docco dinesti, docco dinesti, nata nievoco Solentia, zaczęłam nucić piosenkę znaną w całym Solen i co najmniej kojarzoną przez resztę świata. Oto przybyło, oto przybyło nowo narodzone słońce... Może mi się rozjaśni przed oczami?
Faktycznie, widoczki zarysowały się jakby wyraźniej. Jakaś brukowana droga i wyrastające z niej makabryczne karykatury drzew... No no, pan Tessireth ma najwyraźniej ciekawe pomysły na scenografię. O ile rzeczywiście trafiłam do jego snu. Jeśli tak, będę musiała serdecznie podziękować Yori-chan za nauczenie mnie tej mantry do mówienia przed zaśnięciem. A swoją drogą ciekawa byłam jak wyglądam. I czy mogę sama na to wpłynąć. Spróbowałam i żałowałam, że nie mam pod ręką lusterka. Orientowałam się tylko, że mam krótkie włosy.
Nieoczekiwanie coś zeskoczyło z drzewa. Wysokie, chude, o długich szponiastych łapach. Grelem, demon niższego rzędu. W pojedynkę dość łatwy do pokonania, ale trudno się odpędzić od całej gromady... Oho, zamyśliłam się, a on zamachnął się na mnie pazurami. Przejechały po ręce mojej obecnej formy, zostawiając głębokie ślady. Syknęłam - dał radę mnie dopaść, bo również byłam wytworem umysłu (tyle, że własnego). Gdybym pojawiła się tu cieleśnie, pewnie po prostu by przeze mnie przeniknął, jednak wtedy naraziłabym się na wykrycie przez Śniącego. Odskoczyłam, gotowa kontratakować. Ciekawa byłam, czy uda mi się rzucić jakieś zaklęcie i czy zrobi ono coś grelemowi. Wyciągnęłam zdrową rękę, przymierzając się do wymówienia zaklęcia, ale ni stąd, ni z owąd, demon po prostu rozleciał się na kawałki. Poczułam, że ktoś mnie bierze na ręce i już po chwili mogłam spojrzeć w twarz wybawcy. W uroczą twarz, nie przeczę. Jej właściciel mógłby łatwo zostać idolem nastolatek. Poza tym posiadał błoniaste, demonie skrzydła, które właśnie unosiły nas w powietrzu.
- Nie powiem, co noc mam milsze sny - stwierdził mój bohater, uśmiechając się uwodzicielsko. - Mam na imię Tessireth, a ty?
- Igneid - podałam mu swoje drugie imię.
- Ładnie - powiedział. - Kojarzy się z figlarnym płomyczkiem, tańczącym na wietrze...
- A nie, bo igneid jest określeniem nadziei, nieśmiałej i mało prawdopodobnej do spełnienia - odparowałam, bo jako wodna istota ognia raczej unikam.
Śniący przyjrzał mi się uważniej i wylądował.
- Jesteś bardzo ładna, ale wolę gdy chłodne blondynki mają dłuższe włosy - rzekł i nagle moja fryzura znacznie się wydłużyła. Chłodne blondynki? Tylko raz w ciągu swoich żywotów byłam chłodną blondynką. Ciekawe, czy dostrzegłabym jakieś podobieństwo.
- Wybacz, ale wolę sama decydować o swoim image'u - niemal odruchowo przywróciłam włosom poprzedni wygląd. Zacisnął zęby - chyba byłam dla niego wyzwaniem.
- Znowu to samo? - syknął naraz. Usłyszałam cichy szum i odwróciłam się. Istota, która właśnie nadleciała, miała duże, cieniste skrzydła...
- Nie dał za wygraną, co? - warknął Tessireth. - Nawet ta mała lekcja, jaką mu dałem, niczego go nie nauczyła? Nie rozumie, że poniósł porażkę?
Cień obniżył lot, nie spuszczając ze mnie wzroku, choć tak naprawdę nie miał oczu.
- Trochę was wybiłam jakiś czas temu - szepnęłam - a mimo to chcesz mnie poprowadzić?
- Co jest?! - wyjąkało senne wyobrażenie agenta Omegi, patrząc na nas z niepokojem.
Cień nagle pomknął w powrotną stronę w niesamowitym pędzie. A ja, niewiele myśląc, ruszyłam za nim.
- Nie uciekniesz!! To jest mój sen i mogę go kontrolować jak chcę!! - dobiegło mnie wołanie Tessiretha. A ja nie biegłam coraz szybciej, nie czując upływu sił. Droga pode mną zaczęła falować, ale nie zwracałam na to uwagi. Jakieś istoty ścigały nas z okrzykami wściekłości, jednak nie potraktowałam ich żadnym czarem. Nie mogłam marnować na to czasu, poza tym nie będąc zawodową Śniącą wolałam nie ryzykować efektów ubocznych. Biegłam coraz szybciej, szaleńczo, desperacko, a przecież mogłam się obudzić i bez problemu to zakończyć. Dlaczego więc tego nie robiłam? Ciemność wokół gęstniała coraz bardziej, już ledwo widziałam swojego przewodnika, ale zdawałam sobie sprawę, że ciągle tam jest, że muszę za nim nadążyć... Coś przed nami zaczęło się powoli acz nieuchronnie zamykać - widocznie Tessireth roztaczał barierę. Im bardziej się zbliżałam, tym mniej pozostawało wolnej przestrzeni. Cień przefrunął bez problemu, zebrałam więc siły i skoczyłam za nim...
I jakimś cudem mi się udało.
Stałam przed czarną wieżą, tak wysoką, że ledwo widziałam jej czubek. Cień wleciał do niej i tyle go widziałam. Westchnęłam z rezygnacją. Gdy weszłam do środka, moim oczom ukazały się schody. Mnóstwo schodów. Kręte, wąskie i strome - takie jakich zawsze najbardziej się obawiałam. Cudownie.
Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam w górę. A gdy tylko uszłam kawałek i obejrzałam się za siebie, zobaczyłam, że schody powoli znikają. No tak, bohaterom legend nigdy nie pozwalano się odwracać gdy pokonywali jakąś przełomową trasę... Zaczęłam iść szybciej, odnosząc wrażenie, że znikanie schodów również jak gdyby przyspieszyło. Nierozsądnie znowu pobiegłam. Nie wiem jak długo to trwało, byłam coraz bardziej zmęczona, ale czułam, że muszę iść dalej, że nie wolno mi zrezygnować...
Dla DeNaNi... Dla... Ha, brzmię jak bohaterka mająca ocalić świat. Gdyby tak ktoś to usłyszał...
Dla opowieści raczej?
Już zaraz szczyt.
Zwolniłam nieco i straciłam grunt pod nogami. Teraz. Dlaczego akurat teraz?!
Przestrzeń wirowała, gdy spadałam w ciemność. Nie bałam się, choć powinno mnie to przestraszyć do szpiku. Ale wtedy obudziłabym się natychmiast. Podświadomie wyciągnęłam w górę rękę... I napotkałam drugą. Chwyciłam się jej ostatkiem sił, wiedząc, że gdyby teraz sen został przerwany, straciłabym szansę...
Coś zaczęło mnie ciągnąć w dół, coraz mocniej, ale mimo to znajdowałam w sobie jeszcze siłę, by nie puszczać tej dłoni. Trzymałam ją kurczowo, rozpaczliwie, pozwalając by ciągnęła mnie ku górze. Aż w końcu tamta nieprzyjazna moc dała za wygraną, a ja zatonęłam w mięciutkim błogostanie. Koniec?...

Otworzyłam oczy, oddychając szybko i płytko. Też mi błogostan, skoro na jawie łapki mi się trzęsą jak galareta... Zapaliłam światło i zerknęłam na zegar. Była za dwadzieścia pierwsza, czyli położyłam się spać dopiero dziesięć minut temu. Cóż, widać mają rację naukowcy, którzy twierdzą, że nawet najdłuższy sen trwa ułamki sekundy... Uspokoiłam oddech, otwierając zaciśniętą mocno garść i spoglądając na trzymany w niej przedmiot. Niewielki posążek z rozpostartymi szeroko rękami, w przeciwieństwie do dwóch poprzednich nic w nich nie trzymał. Raczej coś powstrzymywał. Wykonany z tego samego materiału, ale widać było, że przez kogoś innego. Poza tym nie tylko był ciepły w dotyku, ale wręcz pulsował...
Podniosłam się z posłania, chwiejnym krokiem podchodząc do kanapy i patrząc na leżącego na niej Aeirana. Uśmiechnęłam się nie bez ulgi i odgarnęłam mu włosy z twarzy. Jego wyraziste rysy nieco złagodniały gdy spał. I wyglądało na to, że śpi twardo i nic by go z tej kanapy nie ruszyło. Ogarnęła mnie ciekawość, co spotkało go we śnie Tessiretha, ale postanowiłam go na razie nie pytać, wątpiąc, że się przyzna.
Wyłączyłam światło i padłam z powrotem na futon, nie wypuszczając Symbolu z dłoni. Resztę nocy przespałam spokojnie, bez snów.

5 XI

Miło się siedzi w herbaciarni w towarzystwie siostry, nie robiąc nic poza wspominaniem najbardziej szalonych chwil. Dobrze mi to robi; zdecydowanie wolę snuć refleksje na mniej przygnębiające tematy... Cóż, im bardziej wraca mi zdolność racjonalnego myślenia, tym bardziej zastanawiam się nad sobą i nad swoimi uczuciami. Głównie nad tym, dlaczego zachowanie Lexa tak mnie zmroziło. Tak zabolało, choć pewnie nigdy tego głośno nie przyznam. Bo się na nim zawiodłam? A czy to pierwszy raz? Tyle już było nieprzespanych nocy, tak często pragnęłam uciec gdzieś daleko, jak najdalej, by już mnie nie znalazł... Ale z drugiej strony nadchodzą te wspomnienia, które przemawiają na jego korzyść. Jak ocalił mnie przed skokiem z wieży, jak umarłam mu na rękach, jak zabrał mnie w podróż do gwiazd... Naprawdę nie miałabym ochoty go teraz spotkać, ale nie zdziwię się, jeśli z czasem znów zacznie być mi potrzebny. Już nawet nie jako bliska osoba, po prostu jako część mnie, bez której nie mogę egzystować na dłuższą metę. Nie wytrzymujemy przy sobie długo, ale bez siebie też nie. Jak to właściwie z nami jest?
Dlaczego jeszcze nic nie zrobiłam?
I dlaczego...

...jakaś część mnie chce płakać?

- A gdyby jakaś osoba postronna cię zapytała, co byś odpowiedziała? - odezwała się Satsuki, gdy leżałyśmy na miękkim dywaniku przed prawie wykończonym kominkiem.
- O co spytała?
- Czy ty słuchasz, co do siebie gadam od dziesięciu minut? Dlaczego postanowiłaś uganiać się za Symbolami. Bo wiem, że jesteś zdeterminowana, by je znaleźć.
- Też pytanie - odrzekłam sennym głosem. - Bez szybkiej interwencji świat DeNaNi może mieć kłopoty. A ja go za bardzo lubię.
- Dobra, ja to wiem - Satsuki przewróciła się na brzuch. - Ale przypuśćmy, że osoba postronna nie rozumie. Jesteś demonem, a demony nie pomagają światom, tylko robią w nich zadymę.
- Odezwała się święta - parsknęłam śmiechem. - Czemu miałabym się przejmować gadaniem jakichś hipotetycznych osób postronnych?
- A nie wiem, tak mnie znienacka natchnęło. Zgadnij, o co teraz zapytam.
- Wiem, o co ja zapytam. Dlaczego dotąd nie pomyślałaś o jakiejś lampie w oczy.
- To się zaraz nadrobi - siostra pogrzebała w szafie, zgasiła wszystkie światła, a następnie wróciła na dywan i zaatakowała mnie blaskiem wielkiej latarki. Machnęłam ręką i usiadłam.
- A teraz się przyznaj! - przemówiła Satsuki złowieszczym tonem. - Dlaczego jeszcze nie podjęłaś jakichś zdecydowanych działań?
O tak. I nawet często myślimy o tym samym...
- Ha! - zawołałam, wyłączając latarkę. - Najpierw mówisz, że uganiam się za Symbolami, a potem, że nic nie robię, tak?!
- Przez ciebie się zaplątałam - wymamrotała Satsuki i znów padła na dywanik. Zachichotałam.
- Możesz dzisiaj spać u mnie, chcesz?
- A mogę rozłożyć baldachim? - ożywiła się. Skinęłam głową, choć nie wiedziałam, po co jej nad głową to draństwo. Żeby nikt na nią nie spadł i nie przerwał snu?
- A ty co zamierzasz?
- Zamierzam przespać się tu, po wschodniemu - wyjaśniłam. - Z futonu, w razie czego, nie spadnę.
- Nie lepiej we własnym pokoiku? - siostra chyba zaczynała rozumieć mój plan. - Zapalić świeczkę zapachową, włączyć relaksującą muzyczkę i odpłynąć?
- Nie mogę odpływać! - zaprotestowałam. - Mój sen musi być świadomy. Kontrolowany.
- Potrafisz?
- Dobre pytanie - westchnęłam. - Nie dowiem się, jeśli nie spróbuję, prawda?
Uśmiechnęła się szeroko, a ja odpowiedziałam tym samym.

4 XI

Snułam się jak duch po dziedzińcu Agencji, mając nadzieję, że ktoś wreszcie zauważy moją obecność. Nie dość, że nie zamierzali mnie wpuścić nigdzie poza ogrodem, to jeszcze nie byli na tyle wychowani, żeby się choć przywitać... Co jest, dopiero trzeci raz tu jestem a mają mnie już dość?
Przełknęłam urazę i wybrałam się na drugie piętro. W ogrodzie nie było nikogo, za to zostawili swoją świetlną windę uruchomioną. Miałam ochotę na małą przejażdżkę. Jeśli trafię w jakieś niepowołane miejsce, może ktoś ruszy swoją szanowną osobę i mnie stamtąd wyciągnie... Stanęłam na wyznaczonym miejscu, wcisnęłam pierwszą lepszą strzałkę i krąg przeniósł mnie do góry.
Nie chciało mi się rozszyfrowywać nazwy poziomu, na który trafiłam, wolałam po prostu się rozejrzeć. Ale łatwo powiedzieć, gdy dokoła tyle ciemnych korytarzy... Którym by tu pójść? Chcąc nie chcąc położyłam dłoń na dysku, układając znaki w słowa: Co tu jest godnego polecenia? Poczekałam chwilkę i, o dziwo, odpowiedział! Tyle że tej odpowiedzi nie mogłam zrozumieć. Znaki wyglądały jak ułożone losowo, nie miałam pojęcia, czy to było celowe, czy po prostu przerosło pojętność mojego środka transportu. Trzeba będzie kiedyś pogadać z Tôi-sanem na tematy lingwistyczne. Czy jest tu ktoś, kto naprawdę zna się na ten'pei?!
- Ja się znam.
O, czyżbym głośno myślała? Obejrzałam się w stronę, z której dochodził głos. Przy wejściu do jednego z korytarzy stała młoda kobieta. Wysoka i bardzo ładna, o długich czarnych włosach, i stalowoniebieskich oczach. Miała dumną postawę i wyglądała na kogoś, kto nie da sobie w kaszę dmuchać. Nosiła obcisły, lawendowy kombinezon z rozszerzanymi rękawami i nogawkami. W ręce trzymała szklankę wody.
- Ja się znam na ten'pei - powtórzyła chłodnym, melodyjnym głosem - Ale nie udało mi się jeszcze powstrzymać szefa przed naginaniem jego zasad - uśmiechnęła się w trzpiotowaty sposób, który do niej nie pasował. - Przy okazji, nazywam się Yori. Yumeno Yori.
- Dai'kyo hajiminasai - przywitałam się, nie bez zdziwienia. Cóż, skoro do Agencji należy już smok, demon i anioł, to czemu nie sankatsu? Tylko że ona jakoś nie wyglądała na potomkinię swojego rodu.
- A ty jesteś Miya-chan - powiedziała. - Idź tym korytarzem i wejdź w pierwsze drzwi na lewo od biblioteki, to sobie porozmawiamy.
- Dlaczego nie teraz? - spytałam.
- Bo wolę się jednak najpierw obudzić - posłała mi kolejny uśmiech i rozpłynęła się w powietrzu.
Poszłam za jej wskazówkami, zwłaszcza że kusiła mnie trochę ta biblioteka. Drzwi, o których mówiła Yori, miały tabliczkę w kształcie króliczka, na której było wypisane jej nazwisko. Zapukałam.
- Już, już, proszę! - usłyszałam zdyszany głos. Gdy weszłam do środka, znalazłam się w miłym, przytulnym pokoiku i zobaczyłam drobną dziewczynę, próbującą domknąć szafę.
- Ledwo zdążyłam - spojrzała na mnie przepraszająco. - Szybko przyszłaś, nie ma co!
- Czyli jednak trafiłam? - upewniłam się. Dziewczyna pchnęła drzwi szafy po raz ostatni.
- Jasne, to ja jestem Yo... - zaczęła z westchnieniem, gdy mebel się otworzył i z jego wnętrza wypadło mnóstwo pluszowych maskotek.
- Kya! Przepraszam za ten bałagan! - zawołała, starając się poskładać je w jedno miejsce.
- Nie szkodzi - stłumiłam śmiech. Poczekałam aż moja gospodyni zrobi porządek i zaparzy herbaty, a potem usiadłyśmy na niepościelonym jeszcze łóżku.
- To jak naprawdę wyglądasz? - zapytałam, przyglądając się jej. Włosy miała krótsze, twarz bardziej dziecinną i szeroko uśmiechniętą, a jej strój bardziej przypominał piżamę niż cokolwiek innego.
- Właśnie tak - wskazała na siebie. - To, co przedtem widziałaś, to moja postać do Śnienia.
- Do Śnienia? - zainteresowałam się.
- Właśnie! - pokiwała głową. - Wiem mniej więcej co cię tu sprowadza i rozczarowana byłam, gdy nikt nie wpadł na to, żeby zwrócić się do mnie.
- To znaczy, że potrafisz opuszczać swoje ciało podczas snu - domyśliłam się. - Czy to nie powinno kolidować z twoją mocą sankatsu?
- Nie, bo to jest umiejętność duchowa, a nie magiczna - Yori wypiła łyczek herbaty. - Inaczej już dawno by mnie rozsadziło od środka. A tak mogę sobie wyglądać tak, jak zawsze chciałam.
- Widziałam już kiedyś twoją drugą postać - przypomniałam sobie. - Teraz już wiem, jak udało ci się tak szybko zniknąć. Potrafisz we śnie przejść do każdego świata?
- Dotąd zawsze mi się udawało. Do Świata Snów oczywiście też.
- Czyli mogłabyś mi pomóc?
- Zaraz, moment - dziewczyna odstawiła filiżankę na komódkę. - Szukasz tej czarnej figurki, jak rozumiem? Tak, podsłuchałam twoją rozmowę z Medvane'm. W Agencji ściany mają uszy, więc nie myśl sobie, że przyszłaś tu niezauważona. Ale wracając do sprawy, bardzo możliwe, że powinnaś się tym zająć ty, a nie ja.
- Dlaczego? - spytałam ze zdziwieniem.
- Miałaś z tym posążkiem wcześniej jakiś kontakt? Albo inaczej: śniło ci się, że jesteś w niebezpieczeństwie i łapiesz czyjąś rękę, a potem zaraz się budziłaś?
- Skąd wiesz? - nie mogłam ukryć zaskoczenia.
- Czyli dobrze myślałam! - Yori radośnie klasnęła w dłonie. - Słuchaj, wzięłam kiedyś tę figurkę, tak dla zabawy, potem odłożyłam na miejsce. A następnej nocy miałam podobny sen i wyczuwałam w nim aurę podobną do tej, którą emanował posążek. Ale to był tylko ten jeden raz, więc... może ty miałabyś większe szanse niż ja.
- Jeśli tak - westchnęłam - To może powiesz mi, co powinnam zrobić?
- Powiem - zgodziła się, odrobinę poważniejąc - To nie będzie wymagało przedostania się całym ciałem do snu, więc nie możesz zostać w nim uwięziona... Najwyżej twoja dusza.
- Co za pocieszenie - mruknęłam.
- Ale większe prawdopodobieństwo, że śniący uzna cię za jeszcze jeden wytwór swojej wyobraźni - uśmiechnęła się Yori - To zrobimy tak: ja ci dam instrukcje, a ty sama zadecydujesz, czy chcesz się tego podjąć. W końcu nie jesteś profesjonalistką...
- No, nie jestem - przyznałam. - I szczerze mówiąc, jestem trochę zdziwiona, że tak łatwo zgodziłaś się mi pomóc. Jakie w ogóle są szanse, że jestem w stanie temu podołać?
Nie odpowiedziała, a jedynie uniosła brew i pokręciła głową nad moją ignorancją. Czyli albo praktycznie żadne, albo rozumie, czym jestem, lepiej niż ja sama.
Wzruszyłam ramionami i przestałam zadawać głupie pytania, ale za to nabrałam pewności, że warto. Głowę zaprzątała mi już tylko jedna myśl - odzyskaniem którego Symbolu zająć się najpierw...

3 XI

Lasy graniczące z Lee'lath są pod opieką Południowego Kręgu i znam je zdecydowanie lepiej niż te na zachodzie. Nie miałam pojęcia, co Lilly tam zagnało, ale wiedziałam, gdzie konkretnie ją znajdę. Jest tam takie miejsce, do którego nogi same niosą - wielkie teggickie drzewo przy sadzawce. Tam spotykają się ludzie i zwierzęta, drapieżniki nie atakują potencjalnych ofiar, każdy może się pożywić i odzyskać siły. Oficjalnie to miejsce nosi miano Jadłodajni. Nieoficjalnie, a za to częściej, nazywa się je po prostu Paśnikiem.
Tam właśnie skierowałam się po przeczytaniu w depeszy od Lilly niepokojących słów: Ketrisa nie ma.

- Co to znaczy, że Ketrisa nie ma? - rzuciłam na wstępie.
Lilly westchnęła, przerywając delektowanie się świeżo wyciśniętym sokiem z porzeczek.
- Już przedwczoraj rano nie mogłam go znaleźć - wyjaśniła. - Przepadł jak kamień w wodę. Nikt go nie widział ani nie potrafił wyjaśnić, co się z nim mogło stać...
- Zniknął z Symbolem? - spytałam z niepokojem.
- Symbolu też nie znalazłam - odrzekła. - Na szczęście swój noszę przy sobie i nie zamierzam go nigdzie zgubić. Właśnie, a co z Symbolem Aeirana?
- Dowiedziałam się, że można go zdobyć, wdzierając się fizycznie w czyjś sen - poinformowałam ją. - Ale dziękuję, chyba poszukam lepszego sposobu. Nie zamierzam nikogo w ten sposób narażać.
- Te figurki przysparzają więcej kłopotów niż zasługują - Lilly wróciła do degustacji napoju. Z braku herbaty nalałam sobie pomarańczowego.
- Uciekł, czy napotkały go jakieś kłopoty? - zaczęłam zastanawiać się na głos. - Nie masz pomysłu?
- Gdybym miała, może nie byłoby problemu. Teggity poradziły mi iść do druidów, żeby pogadali z siłami Natury, ale doszłam tutaj i nie wiem którędy teraz...
- Nie wątpię - zachichotałam, spoglądając na mnóstwo ścieżek prowadzących z leśnej gęstwiny do Paśnika, wszystkie z kolorowymi strzałkami.
- Idź w kierunku odwrotnym do zielonego drogowskazu - poradziłam. - Gdy droga rozdzieli się na prawo i lewo, ty idź prosto. A kiedy dojdziesz do wodospadu, podążaj w górę rzeki, wtedy dojdziesz z łatwością.
- Nie wybierzesz się ze mną? - Lilly popatrzyła na mnie prosząco. - Miałam nadzieję, że razem uda nam się szybciej znaleźć Ketrisa.
- Muszę najpierw wpaść do herbaciarni, zdać relację Aeiranowi i pożegnać się z Satsuki. Dołączę do ciebie jak tylko to załatwię - zapewniłam.
- Zostawiłaś Aeirana z Satsuki i się martwisz - zrobiła mądrą minę. - Wszystko rozumiem.
- Bez przesady, da sobie radę - zachichotałam.
- Ona czy on?
- Może jakimś cudem oboje - dopiłam sok i wstałam. - Pędzę. Spotkamy się tak szybko, jak mi się uda.

Pojawiwszy się w Blue Haven zastałam siostrę grzmocącą zawzięcie w bilard - stół został wreszcie dostarczony i miał zachęcająco niebieskie obicie. Na kanapie zaś siedział Lex i miał minę kota, który właśnie skonsumował dorodną mysz.
- I jak minął dzień? - spytałam, zawieszając płaszcz.
- Część dnia całkiem całkiem - odgłosy uderzanych bil niemal zagłuszały słowa Satsuki.
- Tylko część?! - starałam się je przekrzyczeć, nalewając sobie herbaty.
- Bo najpierw byliśmy na pikniku. A gdy wróciliśmy, przyszło to - siostra odłożyła kij i wskazała na Lexa - i się wtrąciło.
- Niby do czego? - spojrzałam na chłopaka podejrzliwie. - Co zrobiłeś?
- Nic niezgodnego z planem - jego oczy przybrały dla odmiany kolor niebieski.
- Jasne. O ile Miya też miała taki plan - prychnęła Satsuki.
- Mówisz, jakbym popełnił zbrodnię - Lex wzruszył ramionami. - A ja tylko poinstruowałem jej nowego towarzysza jak się dostać do snu.
Filiżanka omal nie wypadła mi z rąk.
- I...? - dalsze słowa uwięzły mi w gardle.
- I teraz się cieszy! - Satsuki zdążyła już poskładać bile i właśnie rozpoczęła grę od nowa. - A jak myślisz, czemu Aeirana tu nie ma, co?
- Lex, czy ty jesteś aż tak nierozważny?! - odłożyłam filiżankę i usiadłam na kanapie.
- Jestem? - uśmiechnął się niewinnie. - Przecież sama byś mu to zaproponowała.
- Niekoniecznie - syknęłam. - Mam nadzieję, że chociaż ostrzegłeś, czym to może grozić?!
- A po co? - spytał lekko, odwracając wzrok. - Miałbym go zniechęcać?
Uciekł przed moim spojrzeniem, ale zdążyłam w jego oczach dostrzec coś... Coś takiego...
Podniosłam się z kanapy.
- Chyba należysz do Omegi bardziej niż mi się wydawało - odezwałam się, zaskoczona brzmieniem swojego głosu. Był zimny jak lód.
Lex też wstał, ciągle unikając mojego wzroku.
- Może pozory mylą - odparł, uśmiechając się beztrosko.
Po chwili już go nie było.
Uderzyłam pięścią w oparcie kanapy. Zamrugałam, próbując pozbyć się tych czarnych plam, które krążyły mi przed oczami i po chwili namysłu podeszłam do Satsuki.
- Naucz mnie grać - poprosiłam. W jej ognistym towarzystwie głos odrobinę mi się ocieplił.

2 XI

A jednak miałam gdzie spać, co zawdzięczam niespodziewanemu przybyciu Satsuki. Chyba źle wymierzyła, skoro zamiast do herbaciarni wpadła do mojej sypialni. A ściślej mówiąc, wpadła na Lexa. Tak więc moje siedzenie na kanapie w milczeniu nie potrwało długo, ponieważ ten ostatni wkroczył do Blue Haven, trzaskając drzwiami.
- Pogrążałem się we śnie - oznajmił z obliczem bez wyrazu - kiedy nagle t a m t o na mnie spadło.
Musiałam mieć bardzo głupią minę, bo po chwili parsknął śmiechem.
Drzwi ponownie trzasnęły i wpadła Satsuki, wyglądająca na wcielenie pasji, energii i słusznego gniewu. Cała moja siostrzyczka - w jej przypadku słowa "ognista dziewczyna" nabierają bardzo dosłownego znaczenia.
- Dlaczego t o leżało w twoim łóżku?! - zawołała. - Całe szczęście, że ty byłaś tu, a nie tam!
- Jasne, bo inaczej spadłabyś na mnie - bezskutecznie walczyłam ze śmiechem - Przywitałabyś się z siostrą, wiesz?
- Wiem, wiem - Satsuki szybko wrócił humor gdy zarzuciła mi ręce na szyję, obdarzając mnie serdecznym uściskiem.
- A ze mną się nie przywitasz? - spytał płaczliwie Lex, wyciągając do niej rękę.
- Ciebie nie dotykam - syknęła, odsuwając się od niego jak od trędowatego. - Nigdy nie rozumiałam Miyi pod tym względem... Ale pod innymi już bardziej - i od razu mocno uścisnęła dłoń Aeirana. No tak, znów będzie miał darmowe przedstawienie...
- Chyba tu przenocuję - Satsuki uśmiechnęła się szeroko. - Poziomkową masz?
- Mam, mam - pokiwałam głową i zrobiłam kurs do kuchni. Zdaje się, że moja herbaciarnia zamienia się w koczowisko zbłąkanych wędrowców.
- Dzięki - siostra wzięła ode mnie filiżankę lewą ręką (prawą nie wypuściła jeszcze dłoni Aeirana), sprawiając przy tym wrażenie nieco zaplątanej. Ale w piciu jej to nie przeszkadzało.
- Futon ci rozłożę - zaproponowałam. - A sama wracam do łóżka. Całkiem sama, żeby nie było wątpliwości.
- A ja? - przypomniał o sobie Lex.
- Ty możesz spać na stole bilardowym - zdecydowała wspaniałomyślnie Satsuki.
- A jest tu coś takiego?
- A nie ma? - rozejrzała się wkoło ze zdziwieniem. - Co jest, miał być już wczoraj! Zażalenie złożę!!!
- To ja się zmywam - westchnął Lex z rezygnacją. - Ale jutro wrócę!
- Świetnie, w takim razie pojedziesz ze mną - odparłam szybko. - Zamierzam odwiedzić znajomego, który opiekuje się kryształowym smokiem.
- A ja ci tam po co? - zdziwił się.
- Jak by ci to powiedzieć... Chcę sprawdzić, czy i tym razem wpuszczą do swojej siedziby kogoś z Omegi.

- Chyba żartujesz! - wykrzyknął Medvane. - Miałbym wysłać Nivalę do snów jakiegoś świra z Omegi?!
- Zdawało mi się, że zależy wam na odzyskaniu Symbolu - powiedziałam lekko, rozkoszując się zapachem kwiatów w ogrodzie Agencji. Lex leżał rozłożony na ławce obok i udawał, że nas nie słucha.
- A jaki pożytek z czegoś, czego właściciel jest na wolności i może nam zrobić kuku?
- Dlatego go ze sobą nie zabrałam - prychnęłam. - Może i wy zamierzacie zrezygnować, ale ja nie.
- Co zamierzasz?
- A jak myślisz, dlaczego przyjechałam tutaj? - zaczynałam tracić cierpliwość. - Kryształowe Smoki potrafią przenosić się do Świata Snów. Jeśli nie chcesz narażać swojej smoczycy, to może chociaż coś poradzisz? Nie wierzę, że jako jej opiekun się na tym nie znasz.
- Znam się... Teoretycznie - westchnął Medvane. - Mogę wam powiedzieć jak przenieść się do snów, tylko że...
- Że co?
- Fizycznie - odpowiedział. - Jest zaklęcie, które pozwala na znalezienie się w Świecie Snów całym ciałem, wynalazł je kiedyś pewien badacz kryształowych smoków. Stosunkowo łatwe, powinniście sobie z nim poradzić. Jest jednak pewien problem.
- Słucham - mruknęłam, gotowa na najgorsze.
- Jeśli osoba, po której śnie podróżujecie, potrafi śnić świadomie, może wyczuć intruza i kontrolować sen tak, że marny jego los...
- No to klops - Lex podniósł się z bezczelnym uśmiechem. - Tessireth co jak co, ale swoje sny kontrolować potrafi. Inaczej nie umieściłby w nich tego... Symbolu.
- Świetnie - wymamrotałam. - Dzięki za informacje, w każdym razie.

Przemierzaliśmy międzysferę z nosami na kwintę. Nie śpieszyło mi się specjalnie, bo wiedziałam, że herbaciarnią zajmuje się Satsuki. A może pomimo tego.
- A jednak wpuścili kogoś z Omegi - przerwał milczenie Lex.
- Bo wiedzieli, że powstrzymam tego kogoś w razie czego - spojrzałam na niego z ukosa.
- Ciekawa teoria - stwierdził, zatrzymując się. - Że niby poskromiłabyś mnie w każdej chwili?
- Zależy w jaki sposób - ja również przystanęłam.
- Żaden sposób nie poskutkuje, jeśli już wyszłaś z wprawy - powiedział Lex przeciągle. - W końcu sporo już czasu minęło od kiedy po raz ostatni walczyliśmy albo...
- Albo...? - powtórzyłam, zbliżając się.
- Wiesz, nie podoba mi się twój uśmiech... A może powinien? Tylko powiedz, a zmienię zdanie.
- Sam widzisz, uległy jesteś - rzekłam, chwytając go za ręce i przytrzymując je lekko z tyłu. - Dlaczego wobec tego nie miałabym dać sobie z tobą rady?
- Nie raz ci przypominałem, że jestem uległy - Lex odpowiedział lekkim, nieco nieobecnym uśmiechem. - Ale ty wtedy mówiłaś, że powiesz mojej Pani...
- A jeśli kłamałam? - szepnęłam mu do ucha. - Może nie powiem?
- I co się wtedy stanie? - odszepnął i zamknął oczy.
- I stanie się raj, i stanie się piekło - wyrecytowałam i zbliżyłam usta do jego ust. - I zmysły stracimy, i w pogoń ruszymy za tym, co gdzieś nam uciekło...
W tej chwili bardziej niż kiedykolwiek czułam, że mam deja vu. Bo podobnie zaczął się nasz pobyt w zaklętym zamku, jakże dawno temu. Byłam wtedy kimś innym, ale zazwyczaj gdy tamto wspomnienie przychodzi, czuję, że nie było nikogo innego. Po prostu ja.
A teraz?
Lex otworzył oczy, uświadamiając sobie, że ma wolne ręce. Zobaczył mnie stojącą w pewnej odległości ze złośliwym uśmiechem.
- Tak właściwie co to miało być? - spytał zaczepnym tonem.
- Po prostu rzuciłam sobie takie małe wyzwanie - odrzekłam.
- I...?
- I wygrałam - zachichotałam, gdy w jego uśmiechu pojawił się cień goryczy.
A potem, jak to zwykle bywa w takich momentach, w moje ręce spadła depesza. Przeczytałam ją i syknęłam cicho. Była od Lilly.
- Ruszaj przodem - powiedziałam do Lexa. - I powiedz towarzystwu w Blue Haven, że się spóźnię.
- Dlaczego? - zainteresował się.
- Lilly mnie wzywa - wyjaśniłam zanim otworzyłam przejście. - I komuś może się oberwać...

1 XI

Nie spodziewałam się, że tyle czasu zajmie Lexowi regeneracja, bo zwykle dochodził do siebie szybciej. Niemniej jednak, gdy już otworzył oczy, podniósł się z kanapy jakby nic mu wcześniej nie dolegało.
- A co to za rozpacz na twojej twarzyczce? - spytał, posyłając mi szeroki uśmiech.
- Rozpacz? - prychnęłam. - Najwyżej zniecierpliwienie.
- W każdym razie mogę przypuszczać, że przesiedziałaś przy mnie całą noc?
- Nie całą. Pół przespałam - oświadczyłam. To prawda, udało mi się jakimś cudem zasnąć z głową przy stoliku, mimo że czuwałam przy rannym i wszystkiego się mogłam spodziewać. Vanny, której wcześniej obiecałam mały urlop, dopytywała czy na pewno sobie poradzę, a po trzeciej odpowiedzi twierdzącej z mojej strony zapakowała towarzystwo i opuściła Blue Haven.
- Herbatki bym się napił - powiedział, a jego oczy stały się fioletowe, jak zawsze gdy czegoś ode mnie chciał.
- Twojego numeru jeden oczywiście nie ma - poinformowałam. - Najwyżej numer dwa.
- Może być...
Wstałam z krzesła i poszłam zaparzyć miętową - na szczęście Rick nie wyżłopał całej, choć niewiele już brakowało.
- No to żyjemy! - roześmiał się Lex gdy przyniosłam mu herbatę. - Dobrze, że mnie wezwałaś, miałem pretekst by wreszcie uwolnić się od tej bandy prze... miłych istotek z cienia...
- Z cienia? - powtórzyłam, niby to obojętnie.
- No... Byłem z kolegą na misji, gdy jakiś tydzień temu dołączyła do nas koleżanka - Lex uśmiechnął się krzywo. - I drze się do nas, żebyśmy jej pomogli odegnać te paskudztwa, bo od miesiąca ją prześladują.
- I przez miesiąc nie dała sobie z nimi rady? - spytałam.
- Chowała się w międzysferze, ale tam podobno były jakieś inne, mało z jej wywodów zrozumiałem - wzruszył ramionami. - W każdym razie wcisnęła Tessirethowi coś czarnego i tyleśmy ją widzieli. Od tej pory cienie ganiały nas. Co za radość.
Z trudem powstrzymałam drżenie mojej filiżanki. Wyglądało na to, że trafiłam na ślad...
- A co zrobiliście z tym czymś czarnym?
- Tessireth ukrył to w swoim śnie - odpowiedział Lex. - Może mu dadzą spokój... Chociaż mnie dopadły, gdy tu dotarłem. Tylko były takie jakieś ptasie. Tamte wcześniejsze były takie jakieś ludzkie.
- A niech to... - szepnęłam do siebie.
- Nie chciały mnie tu wpuścić, bezczelne! - oburzył się nieco teatralnie, a potem niespodziewanie się uśmiechnął. - Ale teraz ty opowiadaj. Żeby nie było, że tylko ja ci się zawsze żalę.
- Tak jest już od dawna - mruknęłam. - Mam do ciebie sprawę, która wyraźnie ma związek z tym, co zdarzyło się tobie. Ale teraz będę musiała wybrać się raczej na poszukiwanie jakiegoś specjalisty od snów.
- O - zdziwił się. - A już myślałem, że za mną zatęskniłaś. I mnie z radości na następne parę nocek zaprosisz.
- W międzysferze nie płynie czas - przypomniałam sucho.
- Ale twój zegar na ścianie chodzi - zauważył Lex.
- To tak dla zmyłki. Zresztą po co miałbyś się tu zakwaterować?
- Żeby odpocząć od Omegi. I żeby mieć konkretną odpowiedź gdyby moja Pani spytała, gdzie spędziłem noc.
- A zwykle pyta? - zachichotałam.
- Nie. Ale jeszcze parę nocy tutaj i wreszcie zacznie - to powiedziawszy Lex puścił do mnie oko. - Można jeszcze trochę miętowej?
Zacisnęłam zęby żeby nie wrzasnąć. Nie zamierzałam podpadać Sheril bardziej niż tylko swoim istnieniem...
Gdy poszłam po więcej herbaty, wejście do Blue Haven otworzyło się na moment i wszedł Aeiran.
- No, wreszcie! - odezwałam się na powitanie, wchodząc z filiżankami. - Gdzie cię nosiło?
- Zgodnie z twoją wolą odzwyczajam się od bezruchu - odpowiedział bez namysłu.
- A tymczasem twoje cienie stanowią zagrożenie dla otoczenia, wiesz? - dodałam. - Lexa wczoraj pokiereszowały. Co to ma być, ja się pytam?
- A nie pytałaś, czy sobie przypadkiem nie zasłużył?
- W zasadzie nie - zadumałam się i w tej chwili usłyszałam głos Lexa.
- W zasadzie sam będę za siebie odpowiadał - stwierdził. - Ale w zasadzie mogłabyś przedstawić mi swojego... Hm, kogoś.
- Dobry pomysł - odrzekłam. - Bo w zasadzie to właśnie Aeiran ma do ciebie sprawę.
- No, no - mruknął, wstając i składając jakąś karykaturę dwornego ukłonu. - Lex Diss Gyse jestem. A ta sprawa wydaje mi się coraz mniej kusząca.
- Nie podoba się, to wypad - odparowałam. - Powinniśmy raczej pogadać z tym drugim agentem.
- Z Tessirethem? Nie warto - zaśmiał się. - On jest zbyt nieobliczalny. Mówiąc ściślej, ma świra, jak wszyscy w Omedze. Musiałabyś ten drobiażdżek z jego snów zwyczajnie wykraść.
- No to się wykradnie - powiedziałam spokojnie, przypominając sobie, że ciągle trzymam w rękach tacę. Ostrożnie postawiłam filiżanki przed każdym z moich szanownych gości.
- Powodzenia zatem - odparł Lex z ironią i wziął swoją herbatę. - A ja tymczasem idę lulu.
- Dopiero co się obudziłeś - przypomniałam.
- Wiem, ale to nie był zdrowy sen. Poza tym mam ochotę wreszcie pospać w normalnym łóżku.
- Dobra, tylko dlaczego w moim?! - zawołałam, widząc, że zamierza wyjść się do mojego pokoju. Szlag, dlaczego ja mu zdradziłam przejście?
- Zawsze możesz się przyłączyć - rzucił, uśmiechnął się ujmująco i tyle go widziałam.
Westchnęłam ciężko i opadłam na kanapę, sama nie wiem czym zmęczona.
- Mogę spytać, skąd go wzięłaś? - Aeiran usiadł na drugim końcu kanapy.
- Nie możesz - wycedziłam. - Pamiętaj, że ktoś kiedyś może spytać, skąd wzięłam ciebie.
- A mogę spytać, skąd ty się wzięłaś? - niespodziewanie zmienił temat.
- Dlaczego chcesz wiedzieć? - zdziwiłam się.
- Bo też mam prawo zauważyć, że nic o tobie nie wiem.
- I have been given one moment from heaven, as I am walking surrounded by night - zanuciłam. - Stars high above me make a wish under moonlight on my way home...
- A własnymi słowami?
- Własnych jeszcze nie znalazłam.
- W takim razie zaczekam - powiedział, a potem zaczął przyglądać się rysunkowi od Geddwyna. Mnie tymczasem ogarnęły czarne myśli na temat gdzie będę dzisiaj spać, bo nie zamierzałam znów przy stoliku. Że też mi się zachciało zwalać sobie tyle na głowę...