Dawno nie widziałam Lexa. Chyba dlatego byłam taka zaskoczona jego przybyciem.
- Jak tam, tęskniłaś? - oczywiście nie mógł nie zapytać.
- Raczej zaczęłam się odzwyczajać - odpowiedziałam z rozmysłem. Chyba
nie takiej odpowiedzi się spodziewał, choć w zasadzie nie pierwszy raz
ją słyszał. Nie zawsze szczerą.
- Widzisz, chętnie bym wpadł wcześniej, podtrzymać twój afekt dla mnie -
rzucił. - Ale wolałem być pewien, że niebezpieczeństwa nie ma w zasięgu
wzroku. Rumowa jest?
- Nie ma - pokręciłam głową z ponurą satysfakcją.
- A miętowa?
- Jest. Słuchaj, jak światy światami, zawsze podstawiałeś się
niebezpieczeństwom pod sam nos, żeby mieć potem radochę z uciekania. A
teraz?
- Tamte niebezpieczeństwa oswoiłem - powiedział z drwiną zanim wymaszerowałam do kuchni.
W samą porę tam weszłam, bo Tenari właśnie miał zamiar pobawić się
nożami. Ja się wcale nie zdziwię jeśli wyrośnie z niego
badacz-eksperymentator - inną opcją byłby zabójca na zlecenie, ale to
nie pod moją opieką, mam nadzieję.
- Gościa mamy, Ten-chan - szepnęłam do niego konspiracyjnie, bo
przyszedł mi do głowy szatański pomysł. Mały zrobił zaciekawioną minę i
poleciał sprawdzić.
Po uporaniu się z wszędobylskim demoniątkiem zrobiłam wreszcie tę
herbatę. Kiedy opuściłam kuchnię, Lex był właśnie zajęty ściganiem
Tenariego dookoła Szafy. Ciekawe za co...
- Herbatka podana! - zawołałam do niego. - A skoro już byłeś taki miły i
wpadłeś, to mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia.
- Niby jaką? - Lex zatrzymał się na chwilę.
- Mam sprawę do załatwienia, więc popilnuj Tenariego przez następne...
Hm, parę godzinek - posłałam mu niewinny uśmiech, pomachałam mojemu
podopiecznemu i wybyłam z herbaciarni.
Przedtem roztaczając wokół niej barierę.
Ciekawe, czy i to niebezpieczeństwo uda mu się oswoić...
Sprawę załatwiłam pomyślnie - mianowicie zebrałam Lilly, Shee'Nę, Pai
Pai, Brangien i San-Q na ploty w domu tej ostatniej. I żadna nie miała
nic przeciwko temu.
- Właściwie szkoda, że nie wzięłaś swojego brzdąca - stwierdziła San, tuląc do siebie małą Neid.
- On teraz ma za zadanie bojowe zaopiekować się Lexem - wyjaśniłam i zbudziłam tym zbiorowy śmiech.
- A upomniałaś go, żeby był delikatny? - wykrztusiła Lilly.
- E tam, przyda mu się - prychnęła Pai Pai. - Faceci się nie umieją zajmować dziećmi, trzeba im to jasno udowodnić!
- No no, nie uważasz chyba, że wszyscy faceci to takie ciamajdy? -
mruknęła San, uśmiechając się lekko do siebie. Tak jakby miała jakąś
fascynującą tajemnicę, niedostępną zwykłym śmiertelnikom. Ten uśmiech
był wyraźną oznaką, że w jej życiu ktoś się pojawił - na pytanie o tego
kogoś nie udzieliła nam jednoznacznej odpowiedzi, ale i tak złożyłyśmy
jej zbiorowe gratulacje.
- Dziewczyny, mam pytanie - odezwałam się, a gdy wszystkie przysunęły
się bliżej, zapytałam: - Co poradziłybyście kobiecie zakochanej?
Cała piątka spojrzała na siebie, na mnie i wyrzuciła z siebie jednogłośnie:
- W KIM?!
Przewróciłam oczami, bo słabo mi się zrobiło gdy mnie ciasno obstąpiły.
- Nie bądź taka, powiedz w kim! - piszczały jedna przez drugą. - Do licha, Mad, my ci wszystko mówimy! Powiedz!
- Sio ode mnie, muchy natrętne! - zamachałam rękami. - Czy ja wyglądam na kobietę zakochaną?
- Tak - strzeliła San.
- Tobie to się teraz wszystko wydaje zakochane, co? - burknęłam. - Nie o sobie mówię, tylko o innej kobiecie.
- Eee - zmartwiły się te potwory. Poza Pai Pai, która deklarowała, że
jeśli kiedykolwiek zwiąże się z mężczyzną, to tylko po to, żeby miał jej
kto gotować obiady.
- I tak trzymaj - powiedziała. - Ale sprawę trzeba przemyśleć... Zasługuje na uczucie? Ten facet, znaczy.
- Z mojego punktu widzenia czy z jej?
Oj, chyba coś palnęłam nie tak, bo zaczęły mi się dziwnie przyglądać, a Brangien położyła mi rękę na ramieniu.
- Z jej - powiedziała grobowym głosem. - Miya, pysiaczku, bo zaraz
zrobię się podejrzliwa. Chyba że wasze punkty widzenia się pokrywają?
- Niekoniecznie - mruknęłam. - I nie uczucie jeszcze, tylko raczej stan
umysłu. Widziała go raptem parę razy, jest diabelnie zafascynowana i do
tego jeszcze wdzięczna za ocalenie życia...
- Będziesz swatać? - Lilly zabłyszczały oczy z ekscytacji.
- Brońcie Siły Wyższe! - przeraziła mnie ta perspektywa. - Raz w życiu
kogoś wyswatałam, w dodatku pomyślnie. - Uśmiechnęłam się do Brangien i w nagrodę otrzymałam jej piękny uśmiech. - Nie chcę tego robić znowu i psuć sobie
reputacji!
- No to jeśli nie jesteś zazdrosna ani nie chcesz swatać, to dlaczego tak cię to gryzie? - spytała Shee'Na.
- Bo mi jej żal - westchnęłam.
- Aha - powiedziały ponuro, kiwając głowami. - Czyli brak wzajemności.
- Spójrzmy na to fachowym okiem - zabrała głos San. - Wyobrażasz ich sobie razem?
- Na razie nie... Choć ty byś może sobie wyobraziła.
- A ja? - zapiszczała Shee'Na.
- Ty na pewno tak - roześmiałam się. - Ale twoja siostra już nie.
- No, no - Lilly spojrzała na mnie z ukosa. - Znam?
- Pół na pół. To na czym stanęłyśmy?
- Jedno wyjście - zaczęła San. - To powiedzieć facetowi co jest grane.
- Ryzykowne jak cholera - dodała Lilly.
- A drugie, to odsunąć go z zasięgu jej wzroku na jakiś miesiąc albo
dłużej - dokończyła Pai Pai. - Jeśli jej nie przejdzie, urządzimy
następny sabat.
Parsknęłam śmiechem. Fakt, inaczej naszych spotkań nazwać nie można.
Kiedy zdjęłam barierę i weszłam do Blue Haven, Lex zastąpił mi drogę przy wejściu. Miał włosy w nieładzie i obłęd w oczach.
- Co, złotko? - spojrzałam na niego z troską. - Za dobrze się bawiłeś?
Otrząsnął się trochę z oszołomienia i wziął głęboki wdech.
- Wpadłem tu z zamiarem powiedzenia ci o czymś ciekawym - rzekł powoli i dobitnie. - Ale teraz - zapomnij!!
Wyteleportował się tak szybko, jakby go kto ścigał. Natomiast ja weszłam
w głąb herbaciarni i dojrzałam Tenariego siedzącego na Szafie.
Popatrzyłam na niego z uznaniem i uniosłam kciuk do góry, a on zaniósł
się bezgłośnym śmiechem.
Doprawdy, czasami rozumiemy się doskonale!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz