Tak jak sobie postanowiłam,
byłam w Teevine. Zabrałam ze sobą Tenariego, ryzykując, że podczas
podróży przez żywioł nałyka się wody... Ale skoro Geddwynowi udało się
raz go przeprowadzić, to czemu i ja nie miałam spróbować? Trochę się
zakrztusił, ale nie wyglądał na specjalnie niezadowolonego.
Spędziliśmy dzień w strefie wiosennej na pikniku, z prowiantem made by
Maeve. Cała czwórka rodzeństwa była na miejscu, co oznaczało zbiorowe
rozczulanie się nad małym. I teraz już wiem, że w wykonaniu duchów
żywiołów Zachodu wygląda to tak:
- Jeszcze raz! Jeszcze raz! - dopingował Tiley Tenariego, który właśnie pociągnął Brangien za włosy.
- Rozkoszny! - pisnęła ofiara napaści. - I na pewno nie wyrośnie na mięczaka!
- Podsumowując - westchnął Geddwyn - ten dzieciak to potwór.
- I za to go kochamy - stwierdziła Maeve. - Poza tym nie będę ci przypominać, kto go tu po raz pierwszy przyprowadził...
Ja i Arten wycofaliśmy się na z góry upatrzone pozycje i obserwowaliśmy tę scenę zbiorowego rozczulenia.
- Nie pomożesz swojej damie w opałach? - zapytałam.
- Są takie momenty kiedy dama chce sobie radzić sama - odpowiedział. -
Ty też czasem potrzebowałaś chwili wytchnienia aby potem wrócić i
przytulić się jeszcze mocniej niż zwykle, pamiętasz?
Pamiętałam. Ostatnia z takich chwil wytchnienia trwała nieco za długo i
nie zdążyliśmy znowu do siebie dotrzeć. Ale nigdy nie wątpiłam, że
Brangien nie straci panowania nad sytuacją i wyczucia czasu. Za dobrze
do siebie pasowali.
- Nieźle ci się musi koegzystować z tym demonkiem - usłyszałam w pewnej chwili.
- Dlaczego tak uważasz?
Arten spojrzał na mnie wesoło spod przydługiej grzywki.
- Masz taki tkliwy uśmiech gdy na niego patrzysz.
- Tkliwy? - zachichotałam. - Chyba nieświadomie. Ale rzeczywiście, przywiązałam się do tego rozrabiaki.
- No i tak trzymaj - mroczny elf położył mi rękę na ramieniu. - W końcu zasługujesz na szczęście, nie uważasz?
- No właśnie, mówisz, jakbym tak nie uważała.
- Bo szczęście trzeba łapać, o! - Geddwyn znienacka pojawił się za naszymi plecami.
- Nie podkradaj się od tyłu, bo kiedyś pomyślę, że to niebezpieczeństwo
i zdzielę - mruknęłam. - Nawet nie zauważyłam, kiedy id nich odszedłeś.
Bałeś się ataku?
- Jedynym niebezpieczeństwem w pobliżu jest Tenari - odpowiedział. - Ale
jest na tyle fajny, że chyba ci krzywdy nie zrobi. Ani ty jemu.
- No, chyba nie - uśmiechnęłam się i rozejrzałam. - Rosną tu konwalie?
- Pewnie jakieś by się znalazły - powiedział Arten. - A dlaczego pytasz?
- Bo jest na głodzie wiosennym - roześmiał się Geddwyn i spojrzał na
mnie z ukosa. - Może powinnaś wybrać się na Południe? Tam wiosna w pełnej
krasie...
Odwzajemniłam się takim samym spojrzeniem.
- A chciałbyś przez ten czas zajmować się Tenarim? - zapytałam przeciągle i wybuchnęłam śmiechem na widok jego miny.
Na odchodnym Geddwyn wręczył mi cztery teczki na rysunki.
- Będziesz taka miła i wyślesz je Sat, Vanille, Tence i Vaneshce? -
zapytał z ujmującym uśmiechem. - Ja nie znam dokładnych adresów.
- Cóż to za wena cię naszła na rysowanie dla kogoś, kogo spotkałeś raz w życiu?
- Rysowanie dla uroczych młodych dam to sama przyjemność - skłonił się
lekko. - Zwłaszcza, że trzy z nich mają więź z żywiołami i łatwo mi było
do nich dotrzeć...
- Aż się boję zastanawiać, co im tam wymyśliłeś - prychnęłam. - I cóż to się stało, że dla mnie nic nie masz?
- Dałaś mi do zrozumienia, że nie życzysz sobie podglądania twojej
duszy - Geddwyn uśmiechnął się szeroko. - Za to możesz obejrzeć sobie
jeden z tych rysunków.
- Tylko jeden? Aż taka tajemnica korespondencji?
- Ty, która chowałaś rysunki ode mnie przed Lexem Diss Gyse, powinnaś to zrozumieć...
- Przestań, dobrze? Za dużo osób mnie ostatnio obserwuje i czuję się osaczona.
Mimo tych słów pozwoliłam ciekawości zwyciężyć i otworzyłam jedną z
teczek. Swoją drogą Geddwyn ma ich chyba nieskończoność, skoro nie żal
mu wkładać do nich raptem po jednym obrazie... Tak czy inaczej,
westchnęłam na widok tego, co ujrzałam. Dla osoby postronnej nic by to
pewnie nie znaczyło, ale dla mnie tak. Cztery osoby, z czego trzy płci
męskiej. Może jedenastoletni chłopiec z czymś rozłożystym i
beretopodobnym na głowie, lewitujący na dużej pomarańczowej kuli. Wysoki
i postawny młodzieniec o czarnych włosach, w pełnej zbroi, brak mu
tylko broni, najlepiej sporych rozmiarów. I ubrany w jasne kolory
chłopak o sympatycznym uśmiechu, w którym od razu rozpoznałam Raely Kaya
Anjina, brata Xemedi-san. Strażnika Ładu. Jedyna na rysunku dziewczyna
miała znajomą twarz, ale włosy spływały jej niemal do ziemi i miały
kolor platynowy. Roześmiana i wolna od trosk.
Nie miałam wątpliwości, że ten rysunek ma powędrować do Satsuki.
- Tylko wiesz... - mruknęłam, gdy już go schowałam. - Podpisałbyś jakoś te przesyłki, bo jeszcze mi się pomylą.
- Niech to, nie pomyślałem. Tylko może lepiej przykleić zamiast napisać...
- Dlaczego? Przecież zawsze podpisujesz. Wiesz, jak.
- Straciłem wiarę w siebie po tym, jak Sat wyznała, że nie mogła się
rozczytać w moim zaproszeniu - westchnął ciężko, a ja zachichotałam.
Geddwyn zwykle pisał w artystycznym, gotyckim stylu pełnym ozdobników -
jeśli używał swego zwykłego pisma odręcznego, bazgrał gorzej niż kura
pazurem. To taka cecha rodzinna całej czwórki, choć Tileya chyba nikt
pod tym względem nie przebije.
- Ja ci podpiszę, chcesz? - zlitowałam się. Tym razem to on wybuchnął śmiechem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz