L. M. Montgomery, Emilka z Księżycowego Nowiu
I znowu jestem w domu tylko z Tenarim. Wczoraj wyjechała Satsuki, natomiast ja podjęłam się wyprawy po kolejną nocną łzę. Nieźle, jak tak dalej pójdzie, to wkrótce już ani jeden kwiat nie zostanie w tamtym miejscu...
Marzenie prezentowało się baśniowo. Mnóstwo zieleni, proste, ale eleganckie wyposażenie i firany zwiewne niczym mgła - bo dom ma wreszcie okna. I wszystko było tu na swoim miejscu, nie odczuwało się żadnej przesady.
A jednak gdy się tam zjawiliśmy, Ten-chan zaczął wykazywać oznaki podejrzliwości... Szybko domyśliłam się, że to nieoczekiwana obecność Xemedi-san je wzbudziła.
- Dzieńdoberek! - pomachała do nas od okrągłego, zielonego stolika, jakby wziętego prosto z kawiarenki. - Też na inspekcję?
- Można to i tak nazwać - odpowiedziałam i przywitałam się z gospodynią, która właśnie weszła z talerzem ciasteczek.
- Ładnie tu z twoją siostrą zagospodarowałyśmy, prawda? - uśmiechnęła się z dumą. - A teraz Xella-Medina namawia mnie bym zaczęła gromadzić książki... Właśnie mi jedną przyniosła; taką zapieczętowaną, której nie można otworzyć!
- W takim razie jaki z niej pożytek? - zdziwiłam się.
- Też pytanie - fuknęła Xemedi-san. - Tajemnica! Dobrze wiem, że ty byś się do każdej książki dobrała, nawet gdyby to było niewykonalne. Musicie się nauczyć, że niektóre rzeczy istnieją dla samej tajemnicy!
Tak, tak, znałam dobrze jej punkt widzenia. Tymczasem przypomniałam sobie, że i ja mam mały prezent na nowy dom. Który, nota bene, trzymam w rękach.
- To jest nocna łza, dahenre - wręczyłam Vaneshce kwiat. - Pewnie nie może konkurować z twoim drzewem, ale ostatnio wszystkim takie daję i.... - No dobra, to zabrzmiało ciut niezręcznie; na szczęście pieśniarka nie zwróciła na to uwagi.
- Dziękuję! - ucieszyła się i zaraz obronnym gestem osłoniła doniczkę przed Tenarim, który właśnie podleciał i wyciągnął do niej rączki.
- Hej, łobuziaku! - zachichotała. - To nieuczciwe, ty fruwasz i masz dostęp do wszystkiego!
- Próbowałam go przyzwyczaić do chodzenia, ale nic z tego - westchnęłam. - On jest strasznie uparty...
- A nie dałoby mu się jakoś wyłączyć tych skrzydełek? - podsunęła Xemedi-san. Przyjrzałam się demoniątku z namysłem.
- Wiesz, jakoś się nad tym dotąd nie zastanawiałam - mruknęłam, a Tenari spojrzał na mnie z wyrzutem i poleciał do innych pokoi. Dobrze się składało, bo i tak miałam ochotę je zwiedzić.
- W zasadzie skąd ty bierzesz te roślinki? - spytała Xemedi-san od niechcenia, gdy obie znalazłyśmy się już w międzysferze.
- Z tego wymiaru, w którym puszczaliśmy fajerwerki - odpowiedziałam. Zatrzymała się.
- No i wszystko jasne - rzekła z cichym westchnieniem.
- Znaczy, co? - zapytałam zaintrygowana.
- Wszystko - powtórzyła przeciągle. - Mam ci uściślić?
- A, byłabym wdzięczna, naprawdę.
- W takim razie opatul swego podopiecznego, bo on chyba lubi ciepełko - posłała mi jakiś niepokojący uśmiech. Pomijając, że praktycznie każdy jej uśmiech jest niepokojący.
Po krótkim postoju w Blue Haven przeszliśmy do tamtego świata, w którym oczywiście panowała noc.
- Zimy są tutaj niezwykłe - szepnęła Xemedi-san. - Choć wtedy panowało lato. A lato było piękne tego roku...
Zaczęła iść, jakby świetnie znała ten obszar. W końcu dotarłyśmy w pobliże góry o łagodnych zboczach, pod którą rosły jaśniejące kwiaty. Ciągle ich sporo, pocieszyłam się.
- Wiesz dlaczego nazwano je akurat "łzami"? - gdyby nie ten wieczny uśmiech, słowa Xemedi-san byłyby pewnie melancholijne.
Pokręciłam głową.
- Bo opłakują - wyjaśniła. - Wyrastają tam, gdzie smutek i żałoba.
Świetnie, czyli wychodzi na to, że sprezentowałam Aeiranowi i Vaneshce kwiatki pogrzebowe...
- Choć łzy można lać z wielu powodów, więc również tam, gdzie radość i wzruszenie - kontynuowała Poszukiwaczka Tajemnic. - Ale nie tu.
Nie powiedziałam nic, nie chcąc jej przerywać. Patrzyła na kwiaty nieco nieobecnym wzrokiem.
- Od razu wiedziałam, kto i dlaczego nawiedził wtedy herbaciarnię - mruknęła. - Ale nie wiedziałam jak znaleźli do niej drogę... Tymczasem przyczepili się do tych kwiatów i tyle.
- Kto się przyczepił? - nie wytrzymałam. - Mam rozumieć, że ktoś tu umarł?
Xemedi-san spojrzała na mnie z cieniem drwiny.
- Wydaje ci się, że nigdy tu wcześniej nie byłaś, co? - odezwała się. - A to przecież ten świat, który jego mieszkańcy nazywają Wzniosłym, a przybysze Wyniosłym.
No tak, coś mi świtało, że tę aurę jakby kojarzę... Ale ostatni raz byłam w tym wymiarze nieludzko dawno temu, a w te rejony na pewno się nie zapuszczałam...
- Jaki z tego wniosek?
- Taki, że jakieś 60 kilometrów na wschód było... Jest Hagri'mel - zaśmiała się trochę gorzko. - A tutaj jest Góra Wieczności... Tyle że latka lecą i zdążyła się trochę spłaszczyć.
Poczułam się jakbym dostała obuchem w głowę. Oto byłam w pobliżu na poły zapomnianego kraju rasy vlexinów... A teraz stałam w miejscu, gdzie całe wieki temu poniosła klęskę armia jednego z ówczesnych Filarów Ładu - Paedriga Cenn Dialla, zwanego Inkwizytorem.
- Czyli zerwałam te kwiaty z grobu - powiedziałam do siebie.
- Nie z grobu. Oni nie mieli grobów, zauważ - przypomniała Xemedi-san lekkim tonem. Nigdy dotąd nie mówiła o tamtym wydarzeniu tak lekko.
- W każdym razie zaatakowali, bo wyczuli w herbaciarni twoją obecność, prawda?
- Nie porzucili myśli o zemście - przyznała z szerokim uśmiechem. - Chociaż teraz... To już chyba nie mieli wyboru, musieli porzucić.
Zmroziło mnie i nie była to sprawka zimy.
Próżne były Jego starania, nawet mimo że w poczet Filarów Ładu się zaliczał, gdyż przeciwnik samym wzrokiem mordował wszystkich i każdego z osobna, kto w Jego armii miał zaszczyt służyć. Wszystko, co w zasięgu oka istoty Niepokojem zwanej się znalazło, rozpadało się natychmiast i nawet najdzielniejszy obrońca dobra nie zdążył przeciwstawić się tej sile. Nawet Jego dosięgła.
I powiadali, że niebo spadło na ziemię, wody wystąpiły z brzegów i ciemność zapanowała na świecie tamtego dnia, gdy poległ waleczny Cenn Diall, któremu straszliwy Filar Chaosu zgotował otchłań na ziemi. Nie odczuło to stworzenie mroku żadnej skruchy ani żadnych innych uczuć nie wykazało, jeno z najwyższą obojętnością spoglądając z Góry Wieczności na rzeź, która miała miejsce w dole.
Ten, kto to pisał, nie miał pojęcia, że jeśli Xemedi-san się nie uśmiecha, to znaczy, że jest skrajnie wściekła.
- Coś mi tu nie pasuje - stwierdziłam. - Rozniosłaś ich w pył za pomocą Zwycięskiego Zjednoczenia. Czyli nie powinno z nich zostać nic a nic! Nawet dusze!
- Fakt - przyznała. - Ale nawet jeśli nie dusza, to czasem zostaje... jakieś echo. A jeśli złączy się armia takich ech, może mieć siłę...
Westchnęłam, kręcąc głową. Nawet jeśli nic już tu nie straszyło, miałam nieprzemożną ochotę wracać do domu.
- Co? - Xemedi-san spojrzała na mnie z rozbawieniem. - Czyżbyś wreszcie wzięła przykład z innych demonów i zaczęła mnie obawiać?
- Bez szans - prychnęłam. - Inne demony po prostu nigdy nie widziały cię jako niemowlaka mówiącego "a gu gu".
- A ty mnie taką widziałaś w innym życiu.
-Ale widziałam. Wróżkowałam ci, jak lubisz mi teraz wypominać
Słysząc to rozchichotała się dziko i nad wyraz szczerze.
- Patrz, a teraz ja wróżkuję twojemu dziecku! - wykrztusiła z trudem i śmiała się tak, dopóki nie oberwała śnieżką od Tenariego...
- Widać nie jest jednak jakimś zaciekłym wrogiem zimna - zdziwiłam się, zanim mu oddała. A potem stoczyliśmy kolejną nieuczciwą bitwę pod Górą Wieczności, tym razem jedna przeciw dwojgu.
Na grobach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz