Nie byłam specjalnie zdziwiona widokiem J, jednej z tych istot, które
mają zwyczaj pojawiać się w najbardziej niespodziewanym momencie. Są
przez to na swój sposób przewidywalne, choć oczywiście samego momentu
już nie sposób przewidzieć. Mogłam się za to domyślać, że szukała nas
dość długo – co prawda nie dąsała się, ale tak szczerzyła zęby, jakby
miała ochotę nas ugryźć. Sama zresztą potwierdziła potem moje
przypuszczenia.
- Z twoją mocą mogłabyś bez problemu znaleźć nas od razu – zauważyłam.
- Tam, gdzie siedzieliście, wolałam się nie zapuszczać – prychnęła. – Ale
długo szłam waszym tropem. Zostawialiście w przestrzeni złoty ślad
kopyt.
- J e d e n ślad, to trochę podejrzana poszlaka – wtrąciła Nindë. – Jeden na cztery konie… No, teraz już na trzy.
- Racja – roześmiałam się. – Jesteś pewna, że nie szłaś za jakimś bohaterem na złotym rumaku, aż pomieszały ci się tropy?
- Czepiacie się. Zawsze wiem, czego szukam, o. Chyba że akurat nie wiem.
Lepiej już chodźmy, bo znowu będą się mnie czepiać tylko dlatego, że
jestem dzieckiem.
- Kto taki? – wyjąkałam, zgubiwszy się odrobinę.
- Pan Przyszła Żaba i Pani Przyszła Żaba – tym razem J naburmuszyła się jakby zabrano jej cukierka. Albo wszechświat.
- Znalazłaś sobie towarzystwo?
Niespodziewanie zaczerwieniła się i odwróciła wzrok.
- To oni mnie znaleźli – odpowiedziała cicho, kątem ust, jakby zdradzała
jakąś wstydliwą tajemnicę. Twarz wciąż miała napiętą i miałam ochotę
stanąć za nią niepostrzeżenie i nastraszyć. Tylko jak by zareagowała?
- Ani mi się waż! – ostrzegła. – Widzę twoją minę, a powiem ci, że dobrze ją znam! Daj się skoncentrować, dobra?
W tym momencie pewnie należało oddalić się od niej na kilometr i nie
przeszkadzać jej nawet swoją obecnością. Ale cóż, sama nas szukała, więc
nie wypadało.
- Masz zaprawdę dziwnych znajomych – skomentowała Ettard, kiedy już wsiadaliśmy na konie.
- Dla mnie to już normalne – wzruszyłam ramionami. J jechała razem ze
mną na Pokrzywie i świetnie wszystko słyszała, ale nie odezwała się ani
słowem.
- Tu się zatrzymamy – oznajmiła J. – Lepiej, żebyście nie szli do nich, ale oni śmiało mogą przyjść do nas. To neutralny grunt.
Nadal znajdowaliśmy się w tym samym świecie, ale słońce powoli zaczynało
wstawać, a wokół zamiast bujnej przyrody było na pół zaschnięte błoto.
Wystawały z niego ostre, poczerniałe badyle, a trochę dalej osmalone
kikuty drzew – rzekłabym, że miał tu miejsce pożar, który potem zgasiła
ulewa. Najpewniej kwaśnego deszczu. Nie zamierzałam stać tak bezczynnie,
skierowałam się więc w stronę, z której dosłyszałam szum wody. J nie
protestowała, choć krzywiła się ostentacyjnie, a Marius i Ettard
pokłusowali za nami.
Rzeka, chociaż szeroka i potężna, też nie była zbyt ładna. W spienionej
wodzie o niezdrowym, bladozielonym kolorku widziałam przewrócone drzewa i
unoszące się na powierzchni liście, przypuszczalnie jakichś wodnych
roślin. Niektóre prąd niósł do najbliższego z leżących tam pni i
wyglądały, jakby próbowały się na niego wspiąć. A nad tym wszystkim
wisiało w powietrzu zupełnie nie pasujące zjawisko w postaci długiej
czarnej łodzi ze śnieżnobiałym żaglem. Przy każdym powiewie wiatru
żagiel zmieniał kształt – nie trzepotał, a raczej rozmywał się płynnie
jak plama farby. Kiedy przyjrzałam się bliżej, odkryłam, że podobnie
dzieje się z łodzią, choć w mniejszym stopniu. Fakt, że unosiła się w
powietrzu, tracił przy tym znaczenie – w końcu kto chciałby żeglować po
takiej rzece?
- Byliśmy już w martwym mieście i pod dnem morza – przypomniał sucho Marius i wskazał w górę. – Co mogłoby nas spotkać tam?
- Jesteście ludźmi, mimo wszystko – mruknęła J. – Ludzie nie powinni za bardzo zbliżać się do bogów.
- Dlaczego nie? – zapytała Ettard, wywołując tym krzywy uśmiech dziewczynki.
- Bo wtedy wszystko się miesza.
- Ale w takim razie bogowie do ludzi…? – wtrąciłam. – W tę stronę może być?
- Wtedy też się miesza, ale wtedy to bogowie mają nauczkę. Uczłowieczają
się. Albo narobią sobie dzieci, które ich przewyższają, mając szersze
horyzonty…
- Mówisz jakbyś miała za złe Ellilowi, że bawił się w człowieka.
- A nie powinnam? Uciekł mi, bądź co bądź. Ze śmiertelnikami. Gdzieś, gdzie nawet ja nie mogę go wytropić.
Pomyślałam, że i ja chętnie bym go wytropiła, gdybym tylko miała czas i
głowę do tego. Nie był niezaradnym dzieciakiem i na pewno nie trzeba
było się o niego martwić, ale kto wie, dokąd trafił? Do Wietrznego
Miasta Liry?
- Długo będziemy tak tu stać? – marudziła Ettard. – Nie żebym chciała
znaleźć się na tej łodzi… wygląda na nietrwałą… ale nie podoba mi się
otoczenie.
Boska odpowiedź o dziwo nie nadeszła z góry, tylko z czarnej dziury… No
nie, pięknie mi się to napisało. Kary koń z jeźdźcem na grzbiecie
wyłonił się z rozdarcia w przestrzeni, które zaraz potem się zasklepiło,
po czym zbliżył się do nas niespiesznie.
- Powinienem zamknąć cię w jakimś miejscu, z którego nie wyjdziesz – rzucił Aeiran z przyganą.
- Idź sobie – burknęła J i odwróciła głowę.
- Nie do ciebie mówiłem – podjechał jeszcze bliżej, wbijając we mnie
wzrok. – Nawet ty nie powinnaś była szukać tak głęboko. Ona opowiedziała
mi całą twoją podróż ze szczegółami.
- Nie zamierzam wnikać, skąd wiedziała – westchnęłam, zastanawiając się
jednocześnie, co takiego jest w siedzibie migoczących istot, że wszyscy
mnie przed nią ostrzegają. Łącznie z Geddwynem. – Jesteś ostatnią osobą,
która ma prawo mi to wypominać, więc jeśli znajdziesz takie miejsce,
przypomnij mi, że mam zatrzymać cię w środku.
- Nie omieszkam – uśmiechnął się lekko.
- Przestańcie rozmawiać jakby mnie tu nie było! – obruszyła się J.
- A ty przestań wreszcie robić to, co robisz – odparował. – Właśnie tam
zajrzałem. Wszystko wróciło do względnej normy, ale nie musiałaś się z
tym tak spieszyć.
Dziewczynka przez chwilę patrzyła na niego bez słowa… Aż nagle
odetchnęła z ulgą i uleciało z niej całe napięcie, które towarzyszyło
jej od naszego spotkania. Pewnie nawet dłużej.
- A skąd miałam wiedzieć? Przecież… Przecież tu i tak nikt nie mieszkał,
prawda? – teraz wyglądała, jakby miała się rozpłakać. – No i chyba to
nie zostanie tak na zawsze? – powiodła wkoło ręką.
- Powinnaś była w y b r a ć sobie miejsce, z którego zabierzesz czas –
poinstruował ją Aeiran surowo. – Najlepiej jakąś daleką planetę, na
której nie ma życia.
- A ja nie wiedziałam, jak się do tego zabrać, o! – wykrzyknęła ze
złością. – Nie jestem bóstewkiem narodzonym z instrukcjami w głowie,
jestem tylko mną i mam tam zakodowany Chaos, jasne?! – Wydało mi się
dziwne, że mówi o sobie „tylko”, a zarazem miałam ochotę zapytać, jak
można zakodować coś takiego jak Chaos. Nie odezwałam się jednak, lecz
zsiadłam z konia i zerkałam w górę, nadal słuchając jednym uchem: – A
poza tym, jeszcze jedna taka uwaga, to…
- To żaba? – dopowiedział znudzonym głosem.
- …To ci nie powiem, gdzie masz szukać, i całą egzystencję będziesz się tak szwendać!
Pokręcił tylko głową i także zeskoczył na ziemię. J została na
Pokrzywie, żeby patrzeć na nas z góry, a Marius i Ettard trzymali się na
odległość, niepewni, jaki spektakl właśnie oglądają i kiedy ktoś da
sygnał do ucieczki.
- Żebyś mi się tu nie czuł bezkarny – zaczęłam. – Co to za wycieczka?
- Oficjalnie nadal szukamy Losu.
- Nie o to pytam – syknęłam, nie odrywając wzroku od łodzi… – Co, u licha, robi tu Vinga?!
…Z której spoglądała wyniosłym wzrokiem czarnowłosa piękność, nie mając zamiaru zejść na ziemię i się przywitać.
- Vinga… Z pewnością sama wybrała sobie ten przydomek – Aeiran
uśmiechnął się złośliwie. – Tamci nie zgadzali się, żebym znów jechał
sam. A ona nie daje się przekonać, że rozdzielenie się d a ł o b y
szybsze rezultaty.
- Czy możemy już się stąd odalić?! – jak na komendę odezwała się
bogini-malarka. Słowa były uprzejme, ale ton bardzo jednoznacznie
rozkazujący. – Dziecko, jeśli lepiej od nas wiesz, gdzie znaleźć Geina,
nie powinnaś tego przed nami ukrywać!
Jedyną reakcją ze strony J było jakieś niewyraźne słowo, wymamrotane przez zaciśnięte zęby.
- A bardziej szczegółowo? – zachęciłam ją.
- I tak tam nie pójdziecie – odpowiedziała już nieco głośniej.
- Jak to nie? Tam, gdzie przebywa Los całej Pieśni, nic nie może nam zagrozić – zaprotestowała bogini.
- Lecz inni bogowie byli tam przed wami! – zaśpiewała J na jakąś znajomą
melodię. – A przed nimi ocalono świat! Złapcie mnie, a pogadamy!
Po tych zagadkowych słowach popędziła Nindë, która bez namysłu ruszyła przed siebie galopem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz