…SŁOWO DAJĘ, GDYBY BYŁO TU COŚ ZDATNEGO DO RZUCANIA, ZARAZ BYM TYM CISNĘŁA W TO NIEZNOŚNE ZWIERZĘ!!!!!
(Hmm, pięć wykrzykników? A to dopiero. Masz już za sobą ileś tam lat
pisania i powinnaś wiedzieć, że nadużywanie rozmaitych znaków nie
świadczy o tobie najlepiej, Madelyn Igneid Yumeni Al’Wedd! Niech ta oto
zabazgrana stronica będzie dla ciebie ostrzeżeniem na przyszłość!)
Ech, przynajmniej dobrze, że to zeszyt z pamiętnikiem, a nie ze
ścinkami… Miałam zamiar wyrwać poprzednią kartkę, w której omal nie
porobiłam dziur piórem, ale dość sobie cenię autentyzm zapisu. Trudno
jednak stworzyć coś sensownego, kiedy coś wyskakuje znienacka i trzepie w
nos… Czym? Chyba płetwą. Pokrzywie bardzo się musi nudzić, skoro z
własnej woli zmienia się w coś tak mocno różniącego się od jej właściwej
postaci. Cóż, wyładowanie irytacji na kartce to nawet niezły sposób,
jeśli nie można pokrzyczeć. A nie można, bo mieszkańcy tego miejsca nie
cierpią głośnych dźwięków, ze szczególnym wskazaniem na nasze głosy. Są
tak wyczuleni, że kiedy Kaede stracił w pewnym momencie cierpliwość i
porządnie ich zwymyślał, ci najbliżej stojący padli na ziemię w
konwulsjach. Tylko czekałam, aż ściany zaczną się trząść, a tymczasem
nic, nawet echa nie było. Podejrzewam, że jeśli akurat nie ma tu gości z
powierzchni, jedynym dźwiękiem jest ten tajemniczy szum, dobiegający
nie wiadomo skąd. Wiatru nie ma albo po prostu go nie czujemy… To
zaklęcie już mi się trochę przejadło. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby
spadło i pozwoliło mi się przekonać, gdzie właściwie jestem. Może nawet
zdążyłabym otworzyć portal, zanim przekonałabym się, co może zrobić ze
mną ciśnienie albo jakieś inne zmartwienie rozsądnych i praktycznych
ludzi. Ale nie, ci białoskórzy przecież tu mieszkają i się nie skarżą…
Jaka szkoda, że nie rozumiem mowy światełek.
A jeśli o światełkach mowa – kiedy dostaliśmy własną, przestronną
kwaterę, była zupełnie ciemna, podobnie jak tunele. Jednakże zaraz po
naszym wejściu do środka (trzeba było uważać, bo próg to się obniżał, to
podwyższał) ze ścian wyłoniło się kilka okrągłych lamp. Nie żartuję.
Białych. Świecących. Spróbowałam jednej dotkąć – nie parzyła, za to
odsunęła się odrobinę. A wszystkie jaśnieją na tyle, że da się pisać w
takich warunkach.
Swoją drogą, tu naprawdę nie ma możliwości rzucić czymkolwiek. Wszystko,
co nie zalicza się do istot żywych, unosi się w przestrzeni. Śpimy na
płynących w nieważkości posłaniach, z których prawie zawsze spadamy,
spożywamy uciekający prowiant, a o piciu to już lepiej nie wspominać…
Czyżby to miejsce wymyślił ktoś bardziej pogięty od bóstwa, które
stworzyło Shael’lethy? Jeśli tak, mam nadzieję, że jego również coś
zjadło.
- Podsumujmy – przemówiła mądrym tonem Nindë, wyraźnie znajdując
satysfakcję w machaniu mi płetwami przed twarzą, kiedy próbowałam pisać.
Rezultaty pierwszych prób widać powyżej, teraz już nabrałam czujności. –
Pływać tutaj, jak widzisz, możemy. Chodzić, jak sama wiesz, także
możemy. A że Ayomide dopiero co chwaliła się przemianą w ptaka, możemy
uznać…
- Że i fruwać się tu da – westchnęłam, odganiając ją zeszytem. To też
jakiś sposób, skoro rzucanie zawodzi. – Powiedz, czy twoje wywody do
czegoś zmierzają? Bo do tego, że żywe działa tu inaczej niż nieżywe,
sama już doszłam.
- Właściwie to do niczego więcej – przyznała, nonszalancko machając ogonem. – Chciałam się trochę z tobą podrażnić.
- Mogłybyście się trochę uciszyć – burknął Kaede, przewracając się
ostrożnie na swoim wąskim posłaniu, które wyglądało jak splecione z
wodorostów. Leżenie nawet nieźle mu szło, dopóki nie zasnął… Piekielny
element umeblowania unosił się dość wysoko, jakby jego użytkownik prawie
nic nie ważył, więc upadek był łatwy do przewidzenia, a do tego
bolesny. Jednak Kaede postawił sobie za cel życiowy ujarzmienie owego
mebla, co najwyraźniej w jego rankingu równało się ocaleniu świata. No,
może by i wybrał spanie na gołej ziemi, gdyby nie fakt, że Marius
pierwszy wpadł na ten pomysł.
- Na twoim miejscu już dawno zastanowiłabym się, jak stąd zwiać –
wytknęła mi Pokrzywa, ignorując jego marudzenie. – Jeśli Geddwyn
faktycznie tu jest, to znaleźć go, złapać za fraki i wiać.
- W tej chwili nie ma szans – uśmiechnęłam się do niej promiennie (sporo
wysiłku mnie to kosztowało) – Skonfiskowali nam pół drużyny.
- Nie boisz się o nich – zauważył Kaede.
- Nie. Ale skoro nasi gospodarze tak ich polubili, to niech się jeszcze
trochę nacieszą. Jak dotąd nic złego nas tu nie spotkało, prawda?
- Ale z początku wyglądało na to, że ich największy szacunek budzisz ty, jako wodna istota.
- E tam – machnęłam ręką. – Mój największy wielbiciel podreptał w głąb
najciemniejszego tunelu i tyle go widziałam. O ile którykolwiek z tych
tuneli można nazwać najciemniejszym.
- Może wrócił, tylko po prostu go nie rozpoznałaś? Trudno ich od siebie
odróżnić – rybka zwana Nindë uznała rozmowę za zakończoną i odpłynęła
dostojnie. Nie podobało jej się to miejsce i nie przepuszczała okazji,
by to podkreślać.
W końcu wrócili Ettard i Marius, a dzięki temu zaczęło robić się ciekawiej.
- Powinniśmy stąd uciekać, powiadam! – przekonywała zdenerwowana minstrelka. – Oni mają… Mają… Spiżarnię!
- Według mnie wygląda to jak muzeum – upierał się Marius. – Chociaż nigdy wcześniej nie widziałem tylu eksponatów naraz.
- Gromadzą pamiątki po innych cywilizacjach? – zainteresowałam się. – Takie jak rzeczy z zatopionych statków?
- Na przykład otwarte konserwy – rzucił Kaede obojętnym tonem. – Skoro to ma być spiżarnia…
- Nie dworujcie sobie ze mnie! – Ettard omal się nie rozpłakała. –
Ludzie… Kilka sal wypełnionych unoszącymi się martwymi ludźmi! A może być jeszcze
więcej!
No dobrze, to nie wyglądało zbyt zachęcająco.
- Zawsze tak będzie? – Marius spojrzał na mnie spode łba. – Dokądkolwiek nas poprowadzisz, tam napotkamy stosy zwłok?
Wyraźnie jednak widziałam, że nie jest tak przejęty, jak wtedy, gdy
trafiliśmy na wymarłe miasto. Gdzie według niego tkwiła różnica?
- Myślisz, że dlatego tak ich interesujecie? – Kaede postanowił
podrażnić trochę Ettard. – Bo mają nadzieję, że dołączycie do tej
kolekcji?
- Nie bredź! – powstrzymałam go i objęłam dziewczynę ramieniem. –
Interesujecie ich, bo jesteście ludźmi. Żywymi ludźmi. Gdyby chcieli was
pozabijać, spróbowaliby już dawno.
- Ciekawe, że mówisz „was”, a nie „nas” – zauważył Marius. – To prawda,
wydają się pokojowo nastawieni… Teraz. Nie było tak sielankowo, kiedy
ich spotkaliśmy po raz pierwszy.
- Ale my mamy Kaede, a Kaede ma ogień – prychnęłam. – A poważnie, uważam,
że byli wtedy równie zaskoczeni jak my, jeśli nie bardziej. Jakoś nie
przypuszczam, by wcześniej ktokolwiek zszedł tak głęboko i pozostał przy
życiu.
Ettard uspokoiła się trochę i przestała bawić się w czarnowidza. A potem
do naszej kwatery wpadła Pokrzywa, tym razem zamieniona w czarną kotkę.
Wbiegła tak prędko, że wejście aż zapulsowało i jakby trochę się
zwęziło.
- Nadal eksperymentujecie? – zdziwiłam się.
- Tak wygodniej – miauknęła. – Ale nie przyszłam się chwalić, tylko cię wywabić na zewnątrz.
- Coś takiego. Szykujesz jakiś kawał czy coś się stało?
- Stało się – fuknęła obrażona. – Wrócił twój adorator.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz