Wczoraj towarzystwo dziwnie na mnie patrzyło, kiedy na dnie morza
pisałam, a potem wysyłałam życzenia urodzinowe, ale jestem do tego
przyzwyczajona. I tak chyba mają mnie już dosyć, bo zaglądam za każdy
krzaczek, pływam za każdą rybką i w ogóle opóźniam wędrówkę. Poza tym
zachwyca mnie, że w takim środowisku mogę sobie wyjąć zeszyt i pióro,
nie bojąc się, że zamokną i przestaną nadawać się do użytku. Mogę tylko
snuć przypuszczenia, jak potężnymi czarami zostaliśmy obłożeni… I tym
bardziej się niepokoić, bo kto i dlaczego trwoni moc na przypadkowych
przechodniów? Wcale mi się nie uśmiecha bycie kropką na czyimś radarze,
mającą doprowadzić tego kogoś do bardzo mglistego celu; mam ochotę
spłatać tamtemu typowi psikusa i zabrać wszystkich gdzieś na drugą
stronę światów, ale skoro już wpakowałam się w to szukanie Geddwyna, nie
mogę się wycofać w połowie drogi. Czasem nie wystarczy po prostu
otworzyć portal i pojawić się u celu – potrzebna jest droga, wędrówka,
trochę wysiłku. Bez tego nie czułoby się, że sprawa jest warta zachodu, a
opowieść zakończyłaby się w chwilę po rozpoczęciu.
Przez większość czasu idziemy po dnie – dzięki zaklęciu możemy się
poruszać jak po lądzie, woda nie unosi nas dopóki tego nie chcemy.
Idziemy, ponieważ nasze klacze, cwane bestie, pozmieniały się w koniki
morskie i mają nas w nosie (granatowy nawet nie zwrócił na to uwagi).
Ettard była zdumiona, musiałam więc wyjaśniać jej niezwykłą naturę
Przenoszących, o której to naturze wiem tylko tyle, co mówiła mi Nindë,
czyli niewiele. Odesłałam minstrelkę do samych zainteresowanych, kiedy
jej głód wiedzy zaczął przekraczać moją znajomość tematu – na przykład
była ciekawa, czy w takim razie nie korci ich pozostanie w innej postaci
i dlaczego Pokrzywa nie przybierze takiego wyglądu, o jakim wcale nie
tak skrycie marzy. Przyznam, że ciekawa byłam zwłaszcza wyjaśnień tej
ostatniej, ale pochłonęło mnie pilnowanie, żeby panowie się nie
pogryźli… Skończyło się na tym, że Kaede trzymał się blisko mnie, a
Marius odsunął się demonstracyjnie – wiadomo, że mnie nie cierpi i w
ogóle uznaje tylko Ettard, ale rudowłosy chyba szczególnie zalazł mu za
skórę. Mam wrażenie, że ci dwaj urodzili się ze wzajemną niechęcią.
Woda jest czysta i błękitna, a widoki tak piękne, że trudno mi się
skoncentrować na pisaniu. Nie wiem, jak to odczuwają pozostali, ale dla
mnie podróżowanie pod wodą to cudowny, niepodobny do niczego stan –
jakbym wróciła do początku istnienia, do żródła własnej jaźni i słowo
daję, mało co mogłoby mnie teraz stąd wyciągnąć. Co ja tam wcześniej
bredziłam o pryśnięciu w inne rejony światów? Nie ma sprawy, ale tylko
do innego morza…
Jak dotąd nic nie przypłynęło, żeby nas zjeść, ale kto wie, ile potrwa
nasza wędrówka. Ciekawa jestem, kiedy wejdziemy w taką głębinę, że
pochłonie nas ciemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz