Nasza wędrówka nabrała tempa, kiedy klacze doszły do wniosku, że
pływanie jak ryba owszem, bywa zabawne, ale skoro mogą tu biegać jak po
lądzie, to po co sobie utrudniać? Dość się napatrzyły na bezimiennego
rumaka, który brykał dokoła nich z Mariusem na grzbiecie, i więcej niż
chętnie pozwoliły nam się dosiąść (nawet Nindë, która wiedziała, że ze
mną sobie nie pogalopuje). Zabawna rzecz, taka jazda konno pod wodą,
chociaż pozostali twierdzą, że nie czują różnicy – tym bardziej jestem
pełna podziwu, gdybym tak umiała rzucać takie czary… Ale nie ma co nad
tym płakać.
Skoro zwiększyliśmy szybkość, nie minęło wiele czasu, nim dno zaczęło
się obniżać. Z początku nawet nie zauważyliśmy, że robi się coraz
ciemniej i chłodniej – następowało to łagodnie, a zaskakująco spora
liczba żyjących tu stworzeń emanowała delikatną poświatą. Dopiero Ettard
głośno zwróciła uwagę, że istoty te różnią się mocno od napotkanych
wcześniej ryb – najeżone wyrostkami, szczerzące do nas zęby, częściej
pełzały po piachu niż pływały. Do tego im głębiej, tym wszystko wydawało
się tracić barwy; pewnie widzielibyśmy wokół czystą biel, gdyby
ciemność nie zasłoniła przed nami wszystkiego. Trudno określić, kiedy to
się stało – zapadała stopniowo, niezauważalnie, aż nagle po prostu
była, jakby trwała od zawsze. Jak zimowe noce.
- Skąd wiesz, że to właściwa droga? – zapytała zatrwożona Ettard,
podjeżdżając do mnie ostrożnie.
– Nie wiem – przyznałam, próbując się
nie roześmiać. Oto zawiodłam moją dzielną drużynę wprost w
najczarniejszą głębię, a teraz, zamiast pewnie prowadzić ich dalej,
powstrzymuję się od ataku śmiechu. Dobrze, że tego nie widzieli. Ale
gdybym wyjaśniła im, że ta wyprawa nie jest taka, jakiej się
spodziewałam… Tylko czego w zasadzie się spodziewałam? Przecież na samą
myśl o kolejnej wędrówce przez lasy i gościńce ciarki mnie przechodziły.
- Zaciągnęłaś nas tu sama nie wiesz, po co?! – to był Marius, wściekły, a
zarazem… w pewien sposób zadowolony, jakby sprawdziły się jego
przypuszczenia.
- Ona dobrze wie, co robi – uciął Kaede – tylko nie wie, co mówi.
- Dzięki, wiesz? – tym razem nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem.
- Ten, którego szukamy – ciągnął – zwykle wskazywał losowy kierunek i
mówił: „Tam pojedziemy”. Byle blisko wody. Miya robi podobnie i dlatego
jest w stanie go odnaleźć.
- Czasem mi naprawdę imponujesz – nie mogłam przestać chichotać. – I w dodatku wyciągasz wnioski, na jakie sama bym nie wpadła.
Nie odpowiedział, ale jestem pewna, że przewrócił oczami. Zamiast gadać
po próżnicy postanowił zrobić coś z tą ciemnością – a konkretnie
poświecić. I tu się okazało, że choć zaklęcie pozwala chodzić i oddychać
pod wodą, z rozpaleniem ognia nie jest już tak łatwo – tylko na moment
pojawił się mały płomyczek, który zaraz zgasł. Potem było jeszcze
zabawniej, ponieważ wypatrzył coś świecącego i wygrzebującego się z
piasku, po czym pospieszył to złapać. Nastała długa chwila obustronnych
zmagań, a ja żałowałam, że nie wzięłam ze sobą Światła Przewodniego,
choć dotąd nie znam jego prawdziwego celu istnienia. Świeciłoby jak
należy – a tymczasem musieliśmy zdać się na długą, wijącą się poczwarę,
która miała całe mnóstwo cienkich nóżek, a do tego kilka płetw tu i tam i
w ogóle robiła dość upiorne wrażenie. Kaede trzymał ją za jeden koniec,
a Ettard za drugi (trudno stwierdzić, czy któryś z tych końców gryzł) i
w ten sposób stała się światłość, a przynajmniej jej namiastka.
- Teraz tylko brakuje, żeby Miya zaczęła przez to skakać – skomentowała Pokrzywa, dobijając resztki nastroju tajemniczości.
- Sama sobie skacz, to będzie efektowny widok – prychnęłam i zeskoczyłam
z niej, stając na niespodziewanie twardym gruncie. Zaraz zresztą
potknęłam się o jakiś wystający z owego gruntu kamień. Fukając na groźne
przeszkody i samą siebie dołączyłam do Kaede; razem weszliśmy między
skały, o które z pewnością poobijalibyśmy się, gdyby nie ta
prowizoryczna latarka. Dwie skalne kolumny, tak wysokie, że nie widać
było, dokąd sięgają – mogły nawet wystawać nad powierzchnię wody, choć z
drugiej strony było jednak za ciemno, żeby to stwierdzić.
- Zobacz tam! – Kaede przyspieszył kroku, ciągnąc za sobą minstrelkę,
przez co na moment straciłam orientację, bo zabrali mi światło. Kiedy
ostrożnie doszłam do nich i chwyciłam rudzielca pod ramię, pokazał mi
sporą i ciemną jamę, która z pewnością nie miała naturalnego pochodzenia
– powiedziałabym, że ktoś lub coś wycięło całkiem dokładny okrąg w
skalistym podłożu. Przyglądając się dokładniej, odkryliśmy wiodące w dół
schody…
- To jest to, o czym nie wiedziałaś? – Kaede uśmiechnął się krzywo.
- Powiem ci, kiedy znajdziemy Geddwyna – pokazałam mu język.
Zawołaliśmy opieszałych, ale zanim do nas dotarli, dobiegły nas odgłosy
uderzeń, jadowite komentarze… i chyba ktoś (będę litościwa i nie
napiszę, kto) kopnął kamień, który odbił się od jednej z kolumn i trafił
tego kogoś w czółko. Po chwili szeptanej narady trzy koniki (kobyłki)
morskie z gracją spłynęły w dół, oświadczywszy, że po żadnych schodach
biegać nie będą. Inaczej zachował się granatowy ogier, którego nie
widzielibyśmy, gdyby nie biała grzywa – szturchnął mariusa pyskiem, ten
zaś nie namyślając się wskoczył mu na grzbiet i bez słowa pomknęli za
kobyłkami. Bez słowa, to mało powiedziane – bezgłośnie! Gdybyśmy mieli
lepsze światło, pewnie zobaczylibyśmy, jak biegną tuż nad ziemią, nie
dotykając jej. To mogło być kolejne z wielu pytań, czekających na
odpowiedź, ale na razie nie miałam czasu się nad tym zastanawiać. Powoli
ruszyliśmy po schodach, ale mniej więcej w połowie drogi nasza żywa
latarka zaczęła się jeszcze bardziej szamotać, aż w końcu wyrwała się i
prędko popełzła z powrotem.
- Gonimy za tym czymś, czy idziemy dalej? – zapytała Ettard zduszonym głosem.
- Co nam szkodzi zejść – odezwałam się z pewnością, której wcale nie czułam. – Jeśli spadniemy, to najwyżej wszyscy troje.
Uczepiwszy się Kaede jak rzepy, zeszliśmy jeszcze parę kroków. Im niżej,
tym głośniejszy dochodził nas szum; nie był to jednak szum morza,
brzmiał raczej jak wiatr.
- Teraz jest inaczej – stwierdziłam w pewnym momencie, wziąwszy głęboki wdech.
- Co jest inaczej? – nie zrozumiała minstrelka. – Nie czuję żadnej różnicy.
- Tu już nie pachnie morzem – spróbowałam wyjaśnić. – Nie czuję wody… w dotyku.
- A czy przez to zaklęcie ktokolwiek czuł wodę w dotyku? – zdenerwował
się Kaede. – Możesz sobie ją wyczuwać jak chcesz, ale dla mnie to i tak
brzmi jak bełkot.
- A spróbuj teraz rozpalić swój ogień – podsunęłam.
Wzruszył ramionami (co pewnie nie było łatwe z uwieszonymi z obu stron
panienkami) i uniósł prawą rękę… Którą natychmiast puściłam, gdy płomień
omal nie buchnął mi w twarz. No, może przesadzam, ale jego ciepło
czułam aż za mocno.
- To wy się tam bawicie ogniem? – usłyszeliśmy z dołu głos Violet Shadow.
- To my! – odkrzyknęłam. – Żyjecie czy echo płata nam figle?
- Żyjemy, żyjemy – tym razem odezwała się zniecierpliwiona Pokrzywa. – Jeśli wy też żyjecie, to przestańcie się ociągać!
Skoro ogień oświetlał nam drogę, nie było się już czego bać. Mariusa i
konie spotkaliśmy w przestronnym tunelu o ścianach i podłodze
ozdobionych falistymi liniami, które układały się w wymyślne wzory. W
kilku miejscach od tunelu odchodziły mniejsze odnogi. Nad nami zaś
przemykały odblaski, jakie zostawia słońce na powierzchni wody – tylko
skąd tu słońce, skoro powinna być skała? Przesunęłam dłonią po jednej ze
ścian – nie dość, że zafalowała, to w dotyku przypominała satynę.
- Tam coś mignęło! – zawołała nagle Ettard, wpatrzona w głąb tunelu.
- Zobaczyłaś światełko? – mruknął nieuważnie Kaede, skoncentrowany na
swoim płomieniu. – Dziwne, przysiągłbym, że dalej jesteśmy pod działaniem
zaklęcia…
- A może to nie woda, tylko jakieś obce powietrze? – podsunęła Nindë. –
Takie, którym bez zaklęcia nie moglibyśmy oddychać? Nie żebym sama czuła
jakąś różnicę, ale…
- Znowu to samo! – przerwała minstrelka, tym razem patrząc w inną stronę.
- Chyba masz jakieś… – zaczął Kaede, gdy nagle coś wykręciło mu ręce do tyłu i z zaskoczenia aż zgasił ogień.
Szum, coraz głośniejszy i urywany – i już po chwili to samo spotkało
Ettard, a zaraz po niej Mariusa. Mnie też coś przytrzymało z tyłu, ale
puściło, jakby niepewne, co robić. Odwróciłam się, ale stworzenie
umknęło, świecąc mi w oczy czymś, co wisiało mu nad głową – zdążyłam
zauważyć, że miało białą skórę i wielkie, równie białe oczy.
Znów szum, jakby w pobliżu przeleciało coś dużego.
- Zabieraj te gumowe łapy! – Kaede postanowił odzyskać panowanie nad
sytuacją. Wyrwał napastnikowi rękę i potężny ognisty pocisk uderzył o
ziemię. Która zafalowała. Mocno. Zwalając nas z nóg.
- …Połamałam się – jęknęła Pokrzywa po przedłużającej się chwili ciszy.
- Dramatyzujesz – wytknęła jej Ayomide, uosobienie spokoju.
Tymczasem białoskóre istoty miotały się wkoło z prędkością jeśli nie
dźwięku, to przynajmniej do takiej zbliżoną. Widoczne były głównie
dzięki migającym wokół głów światełkom, od których przed oczami zaczęły
latać mi jasne plamki. Wreszcie jeden ze stworów zatrzymał się na
środku, zamigotał szybką serią błysków i rozpostarł ręce. Na ten znak
pozostałe również przystanęły, patrząc na nas pustymi oczami. Miały
giętkie ciała, a na głowach od jednego do czterech czułków ze
światełkami na końcach – konkretnie to cztery czułki miał tylko ten,
który wydał polecenie.
- Nareszcie – burknął Kaede. – A teraz, jeśli macie tu takiego dziwaka z teczką pełną papieru, zaprowadźcie nas do niego.
Istoty zebrały się wokół przywódcy i zaczęły migać do siebie z przejęciem.
- Skąd wiesz, że cię zrozumiały? – pisnęła w półmroku Ettard.
- Właśnie – poparł ją Marius głosem bez wyrazu. – Może uznały te słowa za groźbę i postanowiły nas pożreć.
- Niby jak, tymi kropkami, które mają zamiast ust? – warknął rudowłosy. – Chyba przez słomkę by nas musiały wsysać.
- Żebyś sobie nie wykrakał – rzuciłam mu szeptem. Nie mogłam sobie darować, o nie.
Białoskórzy przerwali niewątpliwie ciekawą konwersację, a ten, który im
przewodził, wystąpił i zbliżył się do nas. Nie wiem, z jakiego powodu
sobie mnie upatrzył, bo z pewnością nie nadawałabym się na pieczyste,
ale zostałam obejrzana ze wszystkich stron, aż wreszcie złapał mnie za
rękę i zamigał wszystkimi czterema czułkami po kolei. Dłoń miał
faktycznie jak z gumy, ze szczątkową błoną między palcami, ale jego
uścisk był mocny i pewny. Uśmiechnęłam się szeroko do moich towarzyszy i
poszłam za naszym nowym przewodnikiem, który nie dotykał nogami dna.
Widząc to, reszta dzielnej drużyny poszła na szczęście za nami, zamiast
znowu wygłupiać się z kulami ognia.
U celu czekało nas tylko więcej pytań…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz